Jiang Xiao Shuai wyszedł przed klinikę, bo właśnie spadł pierwszy śnieg tej zimy. Zgarnął warstwę białego puchu grubą podeszwą buta i stwierdził, że jest za ślisko, by wracać do domu. Postanowił przenocować w klinice.
Wu Suo Wei siedział na łóżku po turecku, co chwilę brał głęboki wdech, a następnie powoli wypuścił powietrze z płuc mrucząc coś pod nosem. Doktor szturchnął go palcem w głowę.
- Co ty wyprawiasz? Przestań się wydurniać.
Chłopak złapał go za rękę.
- Staram się medytować.
Jiang Xiao Shuai spojrzał na jego dłoń i zauważył siny ślad. Wu Suo Wei nic nie mówił, ale było jasne, że ktoś go pobił, dlatego dzisiaj wrócił do kliniki dużo wcześniej niż zazwyczaj i nagle postanowił medytować. Chociaż to dobrze, że tak zrobił, bo lepiej mieć w sobie spokój, niż agresję. Jednak gdzieś w środku doktor czuł złość, bo przecież ten chłopak zawsze pierwszy reaguje na krzywdę innych, za to kompletnie nie dba o siebie.
Wu Suo Wei odezwał się po dłuższej chwili.
- Nie chcę już być handlarzem.
Jiang Xiao Shuai spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
- Uważasz, że to poniżające? Twój status społeczny jest zbyt niski? Nie jesteś tak poważany, jak pracownik korporacji?
- Nie.
Chłopak westchnął ciężko.
- Obliczyłem sobie właśnie, że pracując przez tydzień zarobiłem 200 juanów. W międzyczasie musiałem kupić dwa używane rowery trójkołowe, dwa garnki, trzy chochle. W zasadzie to dołożyłem do interesu.
W sumie straty na początku prowadzenia działalności są normalną rzeczą. Jednak minął tylko tydzień, a on był już zamieszany w dwa dość nieprzyjemne incydenty. Zdecydowanie ten zawód był zbyt niebezpieczny.
- Co zamierzasz robić?
Zapytał doktor, a Wu Suo Wei zamyślił się, po czym odpowiedział.
- Zostanę ulicznym artystą.
Mięśnie na twarzy Jiang Xiao Shuaia drgnęły, ale słowem się nie odezwał.
- Dobrze to przemyślałem. Handel wymaga inwestycji, zakupów i ryzyko jest zbyt duże. Uliczny artysta polega tylko na swoim talencie. Pokazuje, co potrafi i zarabia.
Doktor nie wytrzymał dłużej i prychnął.
- Co za talent ukrywasz?
- Moją żelazną głowę!
W przejściu podziemnym, gdzie zawsze było zimno i hulał wiatr, tym razem panowała gorąca atmosfera. Zgromadził się tu tłum ludzi, by cieszyć się pokazami ulicznych artystów. Każdy z występujących miał ze sobą staromodny magnetofon włączony ma maksymalną głośność, panował przez to ogromny zgiełk, hałas i wesoła atmosfera.
Gdzieś na środku dało się słyszeć starą, znaną piosenkę, a gdy się zakończyła, rozległ się huk. To był donośny i wyrazisty odgłos uderzenia cegłą w głowę.
- To jest dobre!
Krzyknął ktoś z tłumu, po czym rozległy się gromkie brawa, przez które przebijał się głos płaczącego, przerażonego dziecka...
Wu Suo Wei nosił maseczkę i miał odsłonięte tylko oczy. Był czujny i rozglądał się, czy aby nie pojawił się ktoś z policji. Pod jego stopami walało się całkiem sporo rozkruszonych cegieł. Rozbił je sobie wszystkie na głowie. Całe cegły miał w worku, obok którego leżało papierowe pudełko. Za każdym razem, gdy ktoś wrzucał tam pieniądze, chłopak dziękował i zapraszał na pokaz.
- Nie ma co tam wchodzić. W tym przejściu zawsze wieje chłodem, a poza tym roi się tam od żebraków.
Powiedział kapitan do Chi Chenga, z którym był na patrolu. Oczywiście ten kompletnie zignorował jego słowa i zaczął schodzić po schodach. Gdy zeszli na sam dół, usłyszeli stary szlagier lecący z magnetofonu, a panujący tu zgiełk zaskoczył Kapitana.
- Co tu się dzisiaj dzieje?
Obaj szybko wmieszali się w tłum. Chi Cheng był wysoki i mógł zobaczyć, co się dzieje w centralnym punkcie. Kapitan niestety był z metra cięty i nie mogąc przecisnąć się głębiej, zapytał osobę stojącą przed nim.
- Co tam się dzieje?
- Pokaz żelaznej głowy!
Powiedział mężczyzna i od razu się odwrócił, by nie stracić nic z pokazu.
Kapitan natychmiast przypomniał sobie straganiarza, który wylał owsiankę na Chi Chenga, a potem uciekł. Zaśmiał się pod nosem i powiedział.
- Zdaje się, że to jest teraz modne. Hm, ale żeby robić z tego widowisko? W tym tygodniu to już będzie drugi, który...
Kapitan nie dokończył, bo w międzyczasie Chi Cheng wypatrzył parę ciemnych, błyszczących oczu i krzyknął.
- W końcu cię dorwałem!
Kapitan chciał rozgonić tłum, ale Chi Cheng go powstrzymał, bo właśnie przedstawienie zbliżało się do punktu kulminacyjnego, a widownia była coraz bardziej podekscytowana. Pieniądze wpadały do pudełka, dzięki czemu Wu Suo Wei był coraz bardziej podniecony i zmotywowany do działania, czuł przypływ adrenaliny i stracił czujność na tyle, że nie zauważył dwóch funkcjonariuszy w tłumie gapiów.
- Jeśli podejrzewacie, że moje cegły są fałszywe, to zapraszam ochotnika, który je sprawdzi...
Rozejrzał się szukając odpowiedniego kandydata.
- Ty, łysy, możesz podejść i sprawdzić cegły?
Chłopak wybrał z tłumu faceta, który najbardziej się wyróżniał i przypadkiem był to Chi Cheng, który z uśmiechem na ustach ruszył do przodu w asyście skupionych na nim spojrzeń widowni.
- Proszę, sprawdź cegłę, czy nie jest...
Zanim Wu Suo Wei wypowiedział słowo „fałszywa", zauważył policyjny mundur. Nie wypuszczając cegły z dłoni rzucił się do ucieczki prosto w otaczający go tłum...
Ostatnim razem Chi Cheng był cały oblepiony owsianką, dlatego chłopakowi udało się zwiać. Tym razem nic nie przeszkadzało mu w pościgu. W kilku krokach dogonił go, chwycił za kołnierz i cisnął nim o ziemię.
Wu Suo Wei zamierzał rozbić sobie cegłę na głowię, myśląc, że tym trikiem uśpi czujność policjanta. Jednak gdy tylko podniósł cegłę, Chi Cheng rozwalił ją w drobny mak jednym uderzeniem pięści.
Wargi chłopaka poruszały się bez ładu i składu, jakby właśnie kopnął go prąd, a on w tym czasie próbował coś powiedzieć. Chi Cheng jednak nie zwracał na to uwagi, skinął na niego unosząc podbródek i powiedział.
- Idziesz ze mną.
Komentarze
Prześlij komentarz