Beloved Enemy [PL] - Rozdział 43 : Nawet w szpitalu jesteś napalony

 


        Gu Qing Pei spojrzał na krwawiącą ranę Yuan Yanga i jego spocone czoło.

        - Jak się czujesz? Zdaje się, że rana jest dość głęboka.

        - Nie jest aż tak źle. Daj mi swój szalik.

        Mężczyzna zdjął szalik i podał mu go trzęsącą się ręką. Chłopak uśmiechnął się i zażartował.

        - Martwisz się o mnie?

        - Bzdura. Twój ojciec jest moim szefem, zapewne oberwie mi się za to.

        Chłopak zrobił smutną i odrobinę naburmuszoną minę.

        - Naprawdę, po tym wszystkim, tylko tym się przejmujesz? A o mnie w ogóle się nie martwisz?

        Pan Gu odpowiedział.

        - Jesteś przytomny, czyli wszystko powinno być w porządku. Póki co zatamuj krwawienie.

        Chłopak owinął szalik wokół rany i zawiązał go na supeł. Wziął jeden jego koniec w zęby, drugi pociągnął ręką, żeby zacisnąć go mocniej wokół rany.

        Gu Qing Pei patrzył na krople potu na jego czole i pomyślał, że chyba jednak nie jest dobrze. Delikatnie dotknął jego twarzy.

        - Jeśli coś jest nie tak, powiedz, nie zgrywaj twardziela.

        - Przecież nie powiedziałem, że nie boli, ale wytrzymam. Zresztą i tak cię to nie obchodzi.

        Gu Qing Pei bardzo chciał powiedzieć, że się o niego martwi, jednak te słowa za nic nie mogły przejść mu przez gardło. Zamiast tego westchnął i powiedział:

        - Dziękuję za to, co zrobiłeś.

        Gdyby Yuan Yang go nie zasłonił, dostałby maczetą w plecy. Chłopak zerknął na niego:

        - Przestraszyłeś się?

        Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie.

        - Trochę.

        Yuan Yang wyszeptał mu do ucha.

        - Wiesz, co wezmę w ramach zapłaty za ochronę.

        Policjanci siedzący z przodu dokładnie słyszeli ich rozmowę, nawet kiedy do siebie szeptali. Nie mogli znieść tych gruchających gołąbków na tylnym siedzeniu, dlatego jeden z nich zakaszlał i wybił ich ze świata, do którego odpłynęli.

        - Panowie, niedługo dojedziemy.

        Pan Gu poczuł się nieco zawstydzony i roześmiał się, próbując to ukryć.

        - Czyli jesteśmy blisko?

        - Zaraz za zakrętem jest szpital.

        Yuan Yang westchnął głęboko i oparł się na ramieniu Gu Qing Peia, po czym wyszeptał.

        - Tak naprawdę, to cholernie boli.

        Mężczyzna pogładził go po głowie.

        - Wytrzymaj jeszcze trochę.

        Yuan Yang zbliżył twarz do jego twarzy.

        - Pocałuj mnie, to poczuję się lepiej.

        Policjant nagle krzyknął.

        - Ej, nie jesteście tu sami!

        Pan Gu zawahał się przez moment, ale po chwili delikatnie go pocałował.

        - Tylko tyle?

        Yuan Yang był zawiedziony, zwłaszcza że to był pierwszy raz, kiedy Gu Qing Pei sam z siebie go pocałował. Po chwili mężczyzna chwycił go za podbródek i ponownie go pocałował, tym razem dłużej i intensywniej.

        Obaj policjanci zamilkli i obserwowali ich w lusterku.

        Chłopak był podniecony i ssał dolna wargę pana Gu, a jego język prześliznął się po dziąsłach i wbił we wnętrze ust mężczyzny, zapraszając do zabawy jego język. 

        Radiowóz zatrzymał się nagle i obaj polecieli do przodu, w ten brutalny sposób kończąc pocałunek. Kierujący autem policjant wyskoczył i otworzył im drzwi.

        - Jesteśmy w szpitalu, wysiadajcie. No już, wynocha.

        Gu Qing Pei przeprosił go i ładnie się uśmiechnął. Policjant był zdezorientowany i odrobinę zawstydzony, gdyż czar pana Gu ewidentnie na niego zadziałał.

        Yuan Yang wszedł na izbę przyjęć o własnych siłach i zobaczył, że sanitariusze już przygotowali nosze dla gangsterów, których pobił.

        Okazało się, że rana nie jest groźna, chociaż skóra i mięśnie były przecięte do kości, jednak ta, na szczęście, była nienaruszona. Gu Qing Pei poczuł w sercu dotkliwy ścisk,  mimo że ten prymitywny bachor tak bardzo go denerwował, i mimo że miał go serdecznie dość. Jednak po tych kilku miesiącach, jakie razem spędzili, wspólnie pracując i mieszkając, poczuł się naprawdę źle, patrząc jak cierpi z powodu rany. Zacisnął pięści, myśląc o tych podłych draniach, którzy ośmielili się skrzywdzić Yuan Yanga i postanowił, że nie pozwoli im, ani temu, kto za nimi stoi, łatwo wywinąć się od odpowiedzialności.

        Lekarz oczyścił ranę i założył dwanaście szwów. W międzyczasie przyjechał mecenas Zhao. Był blady jak trup i gdy tylko zobaczył Yuan Yanga, podbiegł do niego i zapytał o stan jego zdrowia, ale zanim usłyszał odpowiedź, policjanci poprosili go, żeby wyszedł, bo chcieli przesłuchać chłopaka. Pan Zhao podszedł do dyrektora, ocierając zimny pot, którym zalane było jego czoło.

        - Drogi Gu, jak do tego doszło... czy Yuan Yang... wszystko z nim dobrze?

        Pan Gu zamyślił się, bo cały czas zastanawiał się, jak ma to wytłumaczyć prezesowi. Może powinien powiedzieć, że napastnicy byli wyjątkowo okrutni i przyparli ich do muru, a oni nie mieli wyjścia i musieli się bronić. Jednak wtedy prezes pomyśli, że jego działania były kompletnie nieskuteczne, w efekcie czego zmusił drugą stronę do tak desperackich kroków.

        Gu Qing Pei wiedział jedno, że te zbiry nie uciekną od odpowiedzialności, w końcu zranili dziedzica rodziny Yuan. W tym momencie nie miał znaczenia fakt, że terytorium działań i wpływów prezesa to był Pekin, a Yuan Yang oberwał w mieście XX, dość sporo oddalonym od domu. Teraz wszystko zależało od tego, czy prezes będzie chciał się zemścić. Jeśli jeszcze bardziej zaognią spór, konsekwencje mogą okazać się katastrofalne, ale pan Gu w głębi serca chciał, żeby prezes nie odpuścił.

        Po chwili odpowiedział cicho mecenasowi.

        - Panie Zhao, proszę nikomu o tym nie mówić.

        - Dobrze.

        Gu Qing Pei westchnął.

        - Porozmawiam z prezesem Yuanem. Nie obwiniaj się za ten wypadek, to nie twoja wina.

        Mecenas Zhao westchnął ciężko.

        - Poniekąd jest to moja wina. Nie oceniłem właściwie sytuacji ani nie wziąłem pod uwagę udziału mafii. To wszystko jest dla mnie nowe, ech.

        Gu Qing Pei poklepał go po ramieniu.

        - Zostawmy tę sprawę policji. A ty wiesz, co masz teraz zrobić.

        Wskazał głową na drugą stronę korytarza, w kierunku gangsterów, których pilnowała policja.

        - O to się nie martw. Śledztwo jest w toku, postaram się, żeby żaden z tych drani nie uniknął kary.

        - Gu Qing Pei.

        Policjant zawołał dyrektora.

        - Chcemy z panem porozmawiać.

        Dyrektor poszedł za funkcjonariuszem. Policjanci zapytali go o jego wersję zdarzeń. Powiedział im prawdę, choć nie wspomniał nic o procesie i problemach z nim związanych. Wiedział, że Yuan Yang nie był na tyle głupi, żeby o tym mówić. Patrząc na miny policjantów, był pewien, że jego wersja pokryła się z tą opowiedzianą przez chłopaka.

        Gdy policja i mecenas Zhao wyszli, Gu Qing Pei został sam na sali i obserwował Yuan Yanga, który po chwili nie wytrzymał i zapytał.

        - Czemu się tak na mnie gapisz?

        - Zastanawiam się, jak mam to wytłumaczyć prezesowi.

        - Nic mu nie musisz mówić.

        Krzyknął chłopak.

        - Gangsterzy zostali złapani, na przesłuchaniu wszystko wyśpiewają. Nie ma potrzeby, żeby zawracać ojcu głowę. On zrzuci całą winę na ciebie... i za nic nie możesz powiedzieć o tym mojej matce. Z jej temperamentem i skłonnością do wyolbrzymiania, zrobi z tego aferę. 

        Pan Gu potrząsnął głową.

        - Nie mogę tego ukryć przed prezesem. Takie rzeczy wcześniej czy później wyjdą na jaw. Prezes... wiem, że jeśli się dowie, obwini mnie za to.

        Yuan Yang, westchnął zniecierpliwiony.

        - W takim razie ja do niego zadzwonię.

        Gu Qing Pei skinął głową.

        - Opowiedz mu o całej sytuacji, może będzie w stanie coś zrobić. Może z jego znajomościami, uda mu się stłumić przeciwników, żeby nie byli już w stanie podjąć żadnych działań, ewentualnie możemy spróbować się odegrać.

        - Wiem.

        Yuan Yang sięgnął po telefon.

        - Wyjdź na chwilę, zadzwonię do niego.

        Pan Gu wyszedł z sali. Było już późno, a na korytarzu panowała ciemność. Oparł się o ścianę i z ponurą miną pogrążył się w myślach. Miał przed oczami rozcięte ramię Yuan Yanga, dwanaście szwów, które szpeciły jego złocistą skórę. Przypomniał sobie lecące w ich stronę maczety i poczuł, jak jego serce drży ze strachu. Nie chciał jedynie wygrać procesu, chciał odpłacić tym draniom za zranienie Yuan Yanga. 

Po pół godziny wrócił na salę i zastał chłopaka leżącego na łóżku z zamkniętymi oczami. Podszedł do niego, a on od razu otworzył oczy i spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem.

        - Rozmawiałem z ojcem.

        - I jak zareagował?

        - Był całkiem spokojny i powiedział, że najlepiej będzie, jak przejmie sprawę.

        Gu Qing Pei już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, ale zadzwonił jego telefon, rozpraszając go totalnie. Nie musiał zgadywać, bo dobrze wiedział, z kim będzie rozmawiać.

        Odebrał i wyszedł na zewnątrz, aby swobodnie porozmawiać.

        - Dobry wieczór prezesie.

        Głos Yuan Li Lijanga był energiczny i bezwzględny, nigdy jeszcze nie słyszał, by mówił z taką powagą.

        - Jak mogłeś do tego dopuścić?

        Gu Qing Pei odpowiedział.

        - Musieli nas podsłuchać. Wiedzą, że nie mają szans wygrać w sądzie, dlatego zaproponowali ugodę. Jednak ich warunki były nie do przyjęcia, nie zgodziłem się na nie, a potem nas zaatakowali.

        - Mam zastrzeżenia co do sposobu, w jaki zająłeś się sprawą. I co mi po zapewnieniu, że wygramy w sądzie, skoro mój syn został ranny?

        Pan Gu szepnął:

        - Prezesie, przepraszam.

        Yuan Li Jiang zamyślił się przez chwilę.

        - Wciąż jesteś za młody.

        To był pierwszy raz, kiedy prezes użył wobec niego takiego tonu. Brzmiał poważnie, ale w jego głosie nie było mocy i majestatu, zapewne przez to, że bardzo martwił się o syna.

        Gu Qing Pei odpowiedział.

        - Prezesie, nie poradziłem sobie i jestem gotów ponieść konsekwencje.

        - A możesz sobie na to pozwolić? Gu... Nie chce cię obwiniać, ale jestem już stary i też się boję... na szczęście nic wam nie jest... chociaż...

        Prezes westchnął głęboko.

        - Zapomnij o tym, porozmawiamy jutro. Przylecę pierwszym samolotem. Skontaktowałem się z szefem lokalnego biura podatkowego i od jutra zaczną sprawdzać tę firmę. Jeśli moja rodzina jest zagrożona, muszę działać. Nie daruję im.

        Serce pana Gu zadrżało. Na koniec Yuan Li Jiang pocieszył go kilkoma słowami. Dyrektor wiedział, że prezes zastosował na nim sprytną metodę nagany. Najpierw wymierzył mu policzek w twarz, a potem wylał na niego tonę cukru. Pan Gu nie dał się na to nabrać, ale mimo wszystko był mu wdzięczny.

        Gdy zakończył rozmowę, stał jeszcze przez chwilę na korytarzu, aż otworzyły się drzwi i Yuan Yang do niego wyszedł.

        - Dlaczego nie wchodzisz? Co powiedział ojciec?

        - Nic. Zastanawiam się nad czymś.

        - Nad czym?

        - Nie poradziłem sobie z tą sprawą i tylko ich sprowokowałem.            - Myślisz, że gdybyś zaczął negocjować, byłoby inaczej?

        Yuan Yang nie był celem. Jego rana to czysty przypadek, jednak gangsterzy zranili członka rodziny Yuan, dlatego prezes im nie wybaczy. Nie będzie obojętny na zagrożenie czyhające na jego najbliższych.

        Chłopak zrobił poważną minę.

        - Nie powinien cię za to winić. Ci skurwiele są zbyt chciwi, ich warunki nie mogły zostać przyjęte. Co dokładnie powiedział ojciec?

        - Że jutro przyjedzie.

        Yuan Yang podszedł do niego, złapał go za brodę i uśmiechnął się.

        - Wyglądasz, jakbyś czuł się winny.

        Mężczyzna roześmiał się.

        - Nie zawsze jestem niezawodny, są dni, kiedy przegrywam i jestem nieskuteczny.

        - Nie mów tak... Nie mogę znieść, kiedy jesteś w takim nastroju.

        - Mam na swoim koncie masę niepowodzeń, w zasadzie bez nich nie osiągnąłbym sukcesu.

        - Czyli nie ma się o co martwić. Wiesz, że mój ojciec cię bardzo lubi i równie mocno ceni. 

        Pan Gu zaczął się z nim drażnić.

        - Czyli, co? Próbujesz mnie pocieszyć? A może chcesz mnie przy sobie zatrzymać?

        Chłopak opuścił głowę i przygryzł wargi.

        - No raczej, że chcę, bo gdzie znalazłbym drugi taki tyłeczek.

        Jego ręce powędrowała ku pośladkom Gu Qing Peia i zaczęły je miarowo ugniatać.

        Mężczyzna oblizał usta i uśmiechnął się uwodzicielsko.

        Yuan Yang wyszeptał.

        - Przyznaj, że byłem dzisiaj zajebiście fajny.

        - Ujdzie.

        - Byłem, czy nie?

        - Odrobinę przerażający.

        - Sam widzisz, jaki wyrozumiały i cierpliwy jestem wobec ciebie.

        Chłopak musnął go w usta.

        - Nie mam siły się z tobą kłócić, ale teraz wiesz, z czym się mierzysz.

        Gu Qing Pei pomyślał o tych zmasakrowanych nieszczęśnikach, a potem o sobie. Pomyślał, że jeśli miałby wybór, to zdecydowanie wolałby, żeby Yuan Yang go przeleciał. Jeśli chodzi o seks, to dopóki było mu dobrze, mógł zaakceptować wszystko. Wizja połamanych kończyn i towarzyszący temu ból, bynajmniej nie zachęcał.

        Pan Gu zaśmiał się szyderczo.

        - Przecież wobec mnie też zachowujesz się jak ostatni drań.

        - Bo na to zasługujesz, bez przerwy mnie prowokujesz.

        Yuan Yang oparł czoło o jego czoło i powiedział.

        - Nie martw się, jeśli mnie zdenerwujesz, to nie będę cię bił, po prostu cię zerżnę. To jest o wiele lepsze i przyjemniejsze.

        Yuan Yang pochylił głowę i ugryzł wargę mężczyzny.

        Pan Gu zaśmiał się i powiedział.

        - Jesteś gorszy od tych wszystkich gangsterów razem wziętych.

        Usta Yuan Yanga zablokowały te nieprzyjemne słowa szorstkim i mocnym pocałunkiem. 


Tłumaczenie: Antha

Korekta: Sansa

Poprzedni 👈             👉 Następny




Komentarze