SCI Mystery - tom 1 [PL] - Magiczny Morderca / Rozdział 62: Nienawiść

 



    Bai Chi zobaczył zimny błysk ostrza tuż przy swojej szyi, niestety nie był w stanie uciec. Napastnik trzymał go mocno. Otworzył szerzej oczy i zobaczył, jak tuż przed nim pojawia się zabandażowana ręka, w którą wbił się nóż. Krew trysnęła, ponieważ nóż został wbity bardzo głęboko. Bai Chi dźgnął łokciem napastnika, który ciągle go trzymał. Usłyszał stłumiony jęk i poczuł, że uścisk się zwalnia, dlatego odwrócił się gwałtownie. Zobaczył postać w kapturze, po jej ruchach mógł stwierdzić, że to mężczyzna. Nagle ktoś odciągnął go na bok. Wzrok chłopaka przebiegł po zakrwawionym ramieniu i skierował się w górę. W końcu zobaczył swego wybawcę, był to Zhao Wei, który ze wściekłością w oczach patrzył na napastnika. Nagle zakapturzona postać odwróciła się i po chwili zbiegała już po schodach.
    - Ach! - Bai Chi już się wyrywał, żeby go ścigać, ale Zhao Wei złapał go za ramię.
    - Gdzie idziesz? Nawet nie masz przy sobie broni.
    - Fakt. - Chłopak przypomniał sobie, że jako pracownik biura SCI nie nosił broni.
    - Daj spokój, ciesz się, że żyjesz - powiedział mężczyzna i puścił go. Wyciągnął nóż ze swojego ramienia i dokładnie mu się przyjrzał.
    - Krwawisz - powiedział przerażony chłopak. Co mam zrobić? Tyle krwi. Jeśli się wykrwawi, to umrze… Kiedy jego myśli szalały, Zhao Wei uśmiechnął się do niego i pogłaskał po głowie.
    - Wszystko w porządku?
    Chłopak potrząsnął głową.
    - Ach! - krzyknął odzyskując panowanie nad sobą. - Szybko. Wezwijmy lekarza. Pomocy! Potrzebny lekarz! - Krzyczał ile sił w płucach biegnąc przez korytarz.
    Chwilę później Zhao Wei dowiedział się, że nóż uszkodził kość i założono mu gips.


    Kiedy Bai Yutang i Zhan Zhao przyjechali do szpitala, zobaczyli spanikowanego Bai Chi’ego krążącego przy drzwiach.
    - Co się stało? - zapytał doktor widząc, jak blady jest chłopak. Zmartwiony pogładził go po głowie.
    Bai Chi opowiedział, co się stało, a twarze dowódcy i Zhan Zhao robiły się coraz bardziej ponure.
    - Widziałeś, kto cię zaatakował? - zapytał Bai Yutang.
    - Nie. Miał kaptur i kominiarkę. Ale po głosie i postawie sądzę, że to był mężczyzna.
    - Dziwne… - powiedział do siebie Zhan Zhao. - Po co próbował zabić Bai Chi’ego? To ma związek ze sprawą?
    - Tu mam nóż - powiedział Bai Chi podając im torebkę na dowody. - Miał rękawiczki, pewnie nie będzie na nim jego odcisków palców.
    Dowódca skinął głową i wziął torebkę.
    - Co tu w ogóle robicie? Przyjechaliście przesłuchać Zhao Weia? - zapytał zaskoczony chłopak.
    - Nie - powiedział Zhan Zhao. - Mamy tu coś do zrobienia.
    - Zostań z Zhao Weiem - odrzekł Bai Yutang. - Uratował ci życie. Odłóż na bok dziecinne animozje i dobrze się nim opiekuj.
    Chłopak spuścił głowę i wbił wzrok w podłogę, zrobił naburmuszoną minę i po chwili wahania odpowiedział:
    - Dobrze.
    Dowódca poklepał go po ramieniu i poszedł gdzieś z Zhan Zhao. Za to chwilę później pojawił się Zhang Long.
    - Zhang Long?! - zawołał zdziwiony chłopak. - Co tu robisz?
    - Szef mnie poprosił, żebym cię ochraniał - odpowiedział mężczyzna obejmując go ramieniem. - Spokojnie, od teraz odpowiadam za twoje bezpieczeństwo.
    - Ale jakim cudem tak szybko tu przyjechałeś? Byłeś w szpitalu? - zapytał nieco zdezorientowany Bai Chi.
    - Tak - przytaknął Zhang Long. - Przyjechałem zmienić Wang Chao. Li Xu jest w szpitalu, a my odpowiadamy za jej ochronę. Zhao Hu też tu jest, opiekuje się Qi Le i Chen Yu, która już się wybudziła po operacji. Jest tu też Ma Han, ponieważ został ranny.
    - Ma Han jest ranny? - zawołał zaskoczony chłopak. - Jesteś pewien?
    - Nie martw się, nic mu nie będzie - powiedział Zhang Long, po czym pochylił się i dodał szeptem. - Z kolei nim opiekuje się wyjątkowo piękna kobieta. Ten drań to ma szczęście.


    Przed szpitalem, w niewyróżniającym się jeepie, siedzieli Bai Yutang i Zhan Zhao i obserwowali wejście główne.
    - Kocie, uważasz, że ona naprawdę wykona ruch? - zapytał dowódca ściskając kierownicę.
    - A jak myślisz? - zapytał Zhan Zhao mrugając do niego. - Został jej do wykonania tylko ten jeden krok i będzie po wszystkim.
    - Ach - westchnął dowódca. - Musimy się pospieszyć, pojutrze wigilia.
    - O czym ty znowu bredzisz? - Zhan Zhao zmierzył go ostrym spojrzeniem. - Znowu myślisz o bzdurach?
    - To nie są bzdury - powiedział Bai Yutang i wyciągnął z kieszeni dysk CD. - Musimy to razem obejrzeć.
    - Co to jest? - zapytał doktor biorąc od niego płytę. Przyjrzał się jej z zaciekawieniem, ale nie miała żadnej etykietki.
    - Bracia Ding mi ją dali. Jakiś czas temu udało im się nagrać z ukrycia mojego brata i… Gongsuna. - Ostatnie słowo ledwie przeszło mu przez gardło.
    Nagle płyta została z trzaskiem złamana przez wściekłego doktora.
    - Aj! - krzyknął dowódca. - Kocie, to jedyna kopia.
    Zhan Zhao odłamkami połamanej płyty wskazał na nos dowódcy.
    - Ty przeklęta biała Myszo, zabraniam ci się spotykać z bliźniakami, bo robisz się tak głupi jak oni.
    Dowódca z żalem patrzył na połamaną płytę.
    - Co za strata, nie ma szans na naprawę…
    - Ty mnie w ogóle słuchasz? - Zhan Zhao chwycił go za kołnierz. - Szalona Myszo, przestań tyle o tym myśleć…
    Nagle obaj zamilkli patrząc na osobę, która właśnie wyszła ze szpitala. Po chwili zobaczyli, jak wsiada do taksówki. Dowódca odpalił silnik i ruszył za nią.
    - Kocie, jak myślisz, dokąd ona jedzie?
    - Rozprawić się ze swoim ostatnim wrogiem. - Doktor westchnął i po chwili dodał. - To ostatni etap jej planu.
    - Czyli odkryjemy kolejny puzzel i rozwiążemy sprawę sprzed dziesięciu lat. - Dowódca się uśmiechnął.


    Taksówka zatrzymała się na parkingu biurowca należącego do Grupy Shen. Wysiadła z niej kobieta i zaczęła się rozglądać, po czym ruszyła w głąb parkingu. Bai Yutang i Zhan Zhao zaparkowali po drugiej stronie ulicy. Dowódca wykonał jeden telefon, po czym poszli w ślad za nią.
    Był wczesny ranek i parking był jeszcze pusty. Na samym środku stało białe BMW, o które opierał się Shen Qian i palił papierosa. Kiedy zobaczył zbliżającą się kobietę, uśmiechnął się do niej strzepując popiół.
    - Już tu jesteś, Li Xu.
    - Tak - odpowiedziała kobieta.
    Bai Yutang i Zhan Zhao ukryli się tuż za rogiem i obserwowali ich z daleka. Gdy tak patrzyli na dwie osoby stojące na środku parkingu, w ich sercach zagościł przejmujący chłód, gdy ze smutkiem pomyśleli o charakterze ludzkiej natury. Obie postaci wyglądały inaczej, niż zazwyczaj. Shen Qian nie był już zdenerwowany, tak jak zeszłej nocy. Miał zabandażowaną dłoń i był bardzo spokojny. Nie wyglądał jak ktoś, kto właśnie stracił siostrę. Li Xu była ubrana w jeansy i kurtkę. Nadal była blada, ale nie była tak zakłopotana, jak w szpitalu.
    - Jesteśmy jedynymi osobami, które wiedzą, co się wtedy stało - powiedział z uśmiechem Shen Qian. - Kong Cheng został aresztowany. Problem rozwiązany. Dlaczego powiedziałaś, że morderca zabije jeszcze kogoś?
    - To prawda - powiedziała kobieta z pustym wyrazem twarzy. - Kong Cheng zabił Zhan Zhan i Shen Ling, ale nie Qingyao i Tong Minga.
    - Co? - Mężczyzna zapytał zaskoczony. - Qingyao i Tong Ming nie żyją?
    Bai Yutang spojrzał na Zhan Zhao i szepnął:
    - Nic dziwnego, że nie mogliśmy odnaleźć An Qingyao i Tong Minga, skoro już nie żyją.
    Li Xu przytaknęła.
    - Ty będziesz następny.
    - Oj - zadrwił Shen Qian. - A skąd pewność, że akurat ja? Też brałaś w tym udział. Może to ty będziesz następna.
    - Nie - powiedziała kobieta. - Li Xu nie żyje. Pozostałeś jedynie ty.
    - Co takiego? - zawołał i spojrzał na nią ze zdziwieniem. - Masz depresję? Co to ma znaczyć, że Li Xu nie… - przerwał, gdy zrozumiał znaczenie jej słów. Spojrzał na nią uważnie. - Ty… ty nie jesteś Li Xu?
    - Hahaha! - Kobieta zaśmiała się sarkastycznie. - Nie jestem Li Xu, jestem, Xu Jia Qing.
    - Xu… Xu Jia Qing? - Shen Qian był tak zaskoczony, że nie był w stanie zareagować.
    - Xu Jiali była moją siostrą - powiedziała kobieta i wytarła twarz wierzchem dłoni. Gdy pozbyła się makijażu, odsłoniła swoją prawdziwą twarz, znacznie młodszą i promienną.
    Shen Qian szybko odzyskał spokój.
    - Chcesz mnie zabić? Przestań śnić. - Mówiąc to wyciągnął pistolet i w nią wycelował. - To ty zginiesz.
    - W porządku - odpowiedziała Xu Jia Qing. - Twoja śmierć nie ma znaczenia, i tak nie unikniesz kary.
    - Co masz na myśli?
    - Tamtego dnia grupka osób siedziała w szatni i brała narkotyki. Moja siostra ich nakryła. Gdyby to wyszło na jaw, wszyscy zostaliby wyrzuceni ze szkoły. Dlatego postanowili ją zabić, a miejsce zbrodni upozorowali na dzieło największego w tym czasie seryjnego mordercy. Nie byłeś uczniem szkoły tańca, ale to ty sprzedałeś im narkotyki. Zawiniłeś najbardziej ze wszystkich.
    - Skąd o tym wiesz? - zapytał Shen Qian nie spuszczając z niej wzroku.
    Xu Jia Qing wyjęła rękawiczki, po czym je założyła.
    - Tong Ming zawsze czuł się winny i odwiedzał grób mojej siostry. Przypadkiem przyszedł, kiedy też tam byłam. Schowałam się za nagrobkiem, nie widział mnie. Wtedy wyznał jej prawdę i błagał o przebaczenie.
    - Co za idiota - powiedział ze złością Shen Qian.
    - Tak, był idiotą. - Przyznała mu rację. - Dlatego zasłużył na śmierć. Głupie były także An Qingyao i Li Xu, dlatego zasłużyły na śmierć. Kong Liping była chciwa, a Zhen Zhen była tchórzem, dlatego zasłużyły na śmierć. Ty jesteś najgorszą szumowiną i też powinieneś umrzeć.
    Po tych słowach wyciągnęła z kieszeni nóż do arbuza.
    - Nie wygłupiaj się. Myślisz, że dźgniesz mnie szybciej, niż ja cię zastrzelę? - krzyknął mężczyzna i ponownie w nią wycelował.
    - Jeśli strzelisz, ściągniesz tu policję. Jestem ważnym świadkiem w tej sprawie, na pewno wyślą kogoś, żeby mnie znalazł - powiedziała Xu Jia Qing i spojrzała na ostrze noża. - Spisałam wszystko, co się wtedy wydarzyło i zostawiłam list w szpitalu pod poduszką. Jeśli się zorientują, że mnie nie ma, zaczną szukać i znajdą list. Prezes Grupy Shen sprzedawał narkotyki i był zamieszany w morderstwo dziecka, by ukryć swoje szemrane interesy, przez co zginęła też jego siostra. Cudownie, taki koniec jest zdecydowanie lepszy, niż śmierć.
    W tym momencie rozległy się dźwięki policyjnych syren, a Xu Jia Qing zaczęła się śmiać.
    - Są naprawdę szybcy.
    - Oszalałaś… jesteś szalona! - krzyknął Shen Qian i wsiadł do auta, po czym go uruchomił.
    - Niedobrze - powiedział zaniepokojony Zhan Zhao widząc, że Shen Qian zamierza wyjechać z parkingu.
    Nagle Xu Jia Qing stanęła mu na drodze. Mężczyzna krzyknął na nią wściekły:
    - Odsuń się! - Mówiąc to dodał gazu.
    Kobieta rozłożyła ramiona, uśmiechnęła się i powiedziała do siebie:
    - Z nienawiścią można sobie poradzić tylko nienawidząc…
    Zhan Zhao wzdrygnął się, gdy usłyszał te słowa, a potem tuż przy uchu usłyszał huk wystrzałów. Bai Yutang przestrzelił obie przednie opony białego BMW. Shen Qian stracił panowanie nad autem. Jechał z dużą prędkością, samochód wystrzelił w powietrze, zrobił salto i wylądował na ziemi.
    Na parking wjechały policyjne radiowozy, z których wysiedli funkcjonariusze. Xu Jia Qing śmiała się patrząc w niebo i posłusznie dała się zakuć w kajdanki. Shen Qian został wyciągnięty z auta, był bardzo poważnie ranny.
    Bai Yutang wydał rozkaz, żeby się nimi zajęli. Po chwili odwrócił się i zobaczył doktora, który stał zamyślony przy ścianie.
    - Kotek… - Dowódca poklepał go po ramieniu. - Nie myśl o tym.
    Zhan Zhao podniósł głowę i spojrzał na niego.
    - Dlaczego? Przecież sam o tym myślisz.
    Dowódca przytaknął skinieniem głowy.
    - „Z nienawiścią można sobie poradzić tylko nienawidząc.” To takie w jego stylu, potrafi sprawić, że ludzie zrobią to, co chce… Może na tym polega jego gra.
    - Wiesz, że w średniowiecznej Anglii popularne były walki w zamkniętych klatkach? - powiedział doktor patrząc na policjantów, którzy uwijali się w miejscu zdarzenia. - Zamykano w klatkach zwierzęta: koguty, wilki, małpy, niedźwiedzie, ale też więźniów skazanych na śmierć. Walczyli ze sobą nawzajem, by sprawdzić, kto okaże się silniejszy, kto przetrwa. Wniosek był taki, że bez względu na przeciwnika, ludzie zawsze byli na szczycie. Ponieważ są okrutniejsi, niż jakiekolwiek inne zwierzę.
    Bai Yutang słuchał tych słów w milczeniu, a po chwili wyciągnął ramiona i mocno go objął. Pozwolił, by oparł się o jego pierś, pogłaskał go po włosach i wyszeptał:
    - Kotku, nie myśl o tym, jesteś zbyt wrażliwy… Nie smuć się, wolę kiedy się śmiejesz.
    Zhan Zhao nie odpowiedział, mocno wtulił głowę w jego ramiona i pozwalał, by Bai Yutang go pocieszał. Słuchał jego głosu, jakby jego dźwięk mógł przebić otaczający go mrok i go rozświetlić.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***












   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze

Prześlij komentarz