Chi Cheng przeprowadził się do centrum Pekinu już jakiś czas temu, ale umowa najmu domu na przedmieściach nadal go obowiązywała. Właściciel zadzwonił do niego i poprosił, żeby zabrał resztę swoich rzeczy, bo sam nie miał odwagi się ich pozbyć.
Po pracy Chi Cheng zjadł obiad z Wu Suo Weiem i zapytał:
– Muszę pojechać na przedmieścia, chcesz jechać ze mną?
– Nie – odpowiedział chłopak. – Pójdę zobaczyć się z Shuaiem.
Mężczyzna spojrzał na niego niezadowolony.
– Po co chcesz się z nim spotkać?
– Chcę z nim czasem pogadać, to mój przyjaciel, na którego zawsze mogę liczyć. Jak mam jakiś problem, to jego opinia jest dla mnie bardzo ważna, ja…
– Czyli uparłeś się, żeby do niego pójść – przerwał mu Chi Cheng.
Chłopak spuścił głowę i zaczął pić zupę z miski.
– Nie pij tyle, bo będziesz miał problem ze znalezieniem toalety, jak staniesz w korku.
– To żaden problem. Jest już wieczór, najwyżej zatrzymam się na poboczu i się odleję.
Chi Cheng zmierzył go ponurym spojrzeniem, po czym zawołał kelnera.
– Przynieś mi butelkę wody mineralnej.
Gdy kelner przyniósł wodę, Chi Cheng wlał ją do doniczki stojącego tuż przy nich drzewka banzai.
– Co ty robisz? – zapytał zaskoczony chłopak. – Jeśli nie chciałeś jej wypić, mogłeś mi ją dać. Dlaczego wszystko wylałeś?
Gdy butelka była pusta, Chi Cheng postawił ją przed chłopakiem.
– Możesz ją śmiało napełnić.
Nagle Wu Suo Wei zrozumiał, o co chodzi i odburknął:
– W porządku, nie będę sikał na ulicy. Odleję się, jak wrócę.
– Weź ją.
– A co, jeśli nie będzie mi się chciało? Mam się zmuszać?
– Wypiłeś ponad pół litra zupy i kufel piwa, na pewno ci się zachce. Masz ją napełnić po korek.
Wu Suo Wei chciał już coś powiedzieć, ale mężczyzna go przystopował.
– Jeszcze słowo, a zamienię butelkę na wiadro.
Gdy chłopak wsiadł do auta, rzucił butelkę na tylne siedzenie. Był wściekły, że musiał do swojego przyjaciela jechać z butelką na mocz.
W drodze na przedmieścia Gang Zi zapytał Chi Chenga:
– Wiesz, kto jako pierwszy znalazł Wang Shuo w Pekinie?
– Znalazł? – Mężczyzna spojrzał na niego. – To nie on skontaktował się z Guo Chengyu zaraz po powrocie?
– Nie. Li Wang mi powiedział, że Guo Chengyu zauważył go, kiedy przejeżdżali wzdłuż jednej z ulic. Zatrzymał auto i pobiegł, żeby go złapać. I gdyby go wtedy nie wypatrzył, to pewnie Wang Shuo wyjechałby niezauważony.
Chi Cheng prychnął.
– On ma wyjątkowo dobry wzrok.
– Li Wang też był zaskoczony, że po siedmiu latach jego szef tak od razu go rozpoznał, na dodatek w tłumie. Jest naprawdę niesamowity.
Twarz Chi Chenga zaczęła się zmieniać, co nie uszło uwadze Gang Ziego, który bał się pociągnąć temat dalej.
Pomiędzy brwiami Chi Chenga pojawiła się głęboka zmarszczka, a jego serce spowił mrok. Po kilku minutach dotarli do jego dawnego domu. Mieszkał tam od czterech lat, wszędzie było mnóstwo jego rzeczy, które kupił. Meble były jak nowe, dlatego postanowił je wystawić na zewnątrz, żeby każdy, kto chce, mógł je sobie zabrać. Problem polegał na tym, że hodował tu węże. Pokoje były ciemne i zawilgotniałe, przez co popękały ściany, które musiał naprawił.
Gdy wysiadł z auta, ruszył w stronę budowlańców, z którymi się umówił. Kiedy obgadał z nimi plan remontu, postanowił się przejść. Bardzo długo mieszkał tu sam i pamiętał dobrze to uczucie. Poszedł nad mały staw, zatrzymał się i zapalił papierosa patrząc na błyszczącą w barwach zachodzącego słońca wodę.
Nagle w krzakach coś się poruszyło. Chi Cheng od lat hodował węże i potrafił rozróżnić dźwięki. Wiedział, czy dany szelest wydaje wąż, czy też nie. Był zaskoczony, bo podczas przeprowadzki zabrał stąd wszystkie swoje węże, a ten szelest wydał mu się dziwnie znajomy.
Oprócz dźwięku pełzania usłyszał oddech. Ruszył w tamtą stronę, stopą rozsunął krzaki, a to co zobaczył absolutnie go zszokowało. Wang Shuo leżał na trawie, obie ręce miał nad głową i patrzył w niebo. Na szyi miał małego węża o bardzo bystrych oczach, gdzieś grubości palca.
Chi Cheng milczał, tylko patrzył na mężczyznę leżącego na ziemi. Wang Shuo odwrócił się, żeby na niego spojrzeć, po czym uśmiechnął się złośliwie.
– Co tu robisz o tej porze? – Ton głosu Chi Chenga był bardzo ostry, ale Wang Shuo to nie przeszkadzało. Nadal miał ręce splecione za głową i sprawiał wrażenie, jakby w jego ciele nie było ani jednej kości. Złośliwym spojrzeniem świdrował Chi Chenga, wyglądał jak wąż, który czai się na swoją ofiarę.
– Pół roku temu się stąd wyniosłeś, a ja często przychodzę tu odpocząć, o czym nie zdawałeś sobie sprawy.
Oczy Chi Chenga pociemniały.
– Idź lepiej spać.
– Dzisiaj będę spał tutaj.
Chi Cheng pochylił się i pociągnął Wang Shuo w górę, po czym wściekle na niego spojrzał.
– Przestań mnie niepokoić i odejdź gdzie tam sobie chcesz.
Wang Shuo nadal uśmiechał się zadziornie.
– Skoro tak się zachowujesz, to wnioskuję, że nie możesz ot tak mnie tu zostawić.
– Mógłbyś skończyć z tą szopką? – Wyraz twarzy Chi Chenga stawał się coraz bardziej niebezpieczny. Wang Shuo zamilkł na chwilę, aż w końcu powiedział:
– Kiedy zabierałeś stąd węże, przegapiłeś jedno jajo. – Podniósł węża, który ciągle wił się na jego szyi i pokazał mu go.
I przez ten ułamek sekundy Chi Cheng poczuł się zagubiony, miał wrażenie, że stoi prze nim stary, dobry Shuo. Przypomniał sobie powiedzenie, że zwierzęta lgną tylko do ludzi o czystym sercu. Nadal by w to wierzył, gdyby nie wydarzenia z przeszłości.
– Dlaczego tak nagle się tu pojawiłeś, dlaczego nie wróciłeś wcześniej? – zapytał Chi Cheng.
– Zacząłem tu przyjeżdżać, ponieważ wiedziałem, że cię tu nie spotkam.
– Zabrałem swoje węże i nie miałem powodu, żeby tu wracać.
Wang Shuo uśmiechnął się mówiąc:
– Twoje serce ruszyło naprzód, i tak byś mnie nie zauważył.
– Wracaj do domu – powiedział Chi Cheng, po czym odwrócił się i przeszedł kilka kroków, gdy nagle w jego oczach zapłonął gniew. Zawrócił i chwycił leżącego na trawie mężczyznę za kołnierz. – Spierdalaj stąd!
Wang Shuo leżał niewzruszony, a po chwili uścisk Chi Chenga osłabł. Mężczyzna oparł głowę o trawę i powiedział:
– Wiesz, że twoje tempo chodzenia się zmieniło? Robisz teraz 3 kroki na sekundę, o długości 161 cm.
Chi Cheng powoli się wyprostował, postanowił trzymać się z dala od osoby, która tak łatwo wyprowadzała go z równowagi.
– Żółty Smok nie żyje – powiedział nagle Wang Shuo, a Chi Cheng cały czas się od niego oddalał. Wang Shuo wstał z ziemi i podbiegł do niego, po czym rzucił mu się na szyję.
– Cheng, jesteś potworem, zabiłeś go!
Chi Cheng spojrzał na niego lodowatym wzrokiem i odpowiedział bardzo spokojnie:
– Przez to, co zrobiłeś, wszystkie moje węże zasługują na śmierć.
Wang Shuo nagle zbliżył do ust małego jadowitego węża, o którego dbał od pół roku i go przegryzł. Krew trysnęła na twarz Chi Chenga, którego źrenice pociemniały, a chwilę później ryknął:
– Chcesz, kurwa, umrzeć?
Wang Shuo kompletnie się nim nie przejmował.
– Nie wiesz? Niektórzy ludzie są równie jadowici jak węże. – Po tych słowach rzucił martwego gada na ziemię, a jego pokryte krwią wargi dotknęły ust Chi Chenga.
Wu Suo Wei i Jiang Xiao Shuai rozmawiali od dłuższej chwili. Nagle chłopak poczuł, że musi się odlać, a gdy załatwił swoje potrzeby, zamarł.
– Kurwa! – Patrzył, jak jego mocz został spłukany strumieniem czystej wody. Załamany wyszedł z toalety i położył pustą butelkę na stole.
– Shuai, mógłbyś do niej nasikać?
– Co? – doktor nie wierzył w to, co właśnie usłyszał.
– Nie chce ci się?
– W sumie chce… – odpowiedział Jiang Xiao Shuai wstając z zamiarem pójścia do toalety.
– Zaczekaj. – Zatrzymał go chłopak i przystawił butelkę do swojego krocza. – Nasikaj do niej.
Doktor spojrzał na niego zniesmaczony.
– Stary, nie wiedziałem, że masz taki fetysz.
– Bardzo tego potrzebuję – powiedział chłopak i opowiedział mu o prośbie Chi Chenga.
– Jak bardzo ten facet jest o ciebie zazdrosny? – zapytał doktor sam siebie.
– Nie chcę mieć problemów ani się z nim kłócić.
– To znaczy, że zawsze go grzecznie słuchasz? – zapytał Jiang Xiao Shuai i miał zamiar wyrzucić tę butelkę przez okno. Wu Suo Wei go powstrzymał.
– Nie chcę go słuchać, ale jeśli nie przyniosę mu butelki z moczem, to zrobi wszystko, żeby zmusić mnie, żebym do niej nasikał.
W oczach doktora pojawił się figlarny błysk.
– A może, odkąd zaczęliście tak ostro się zabawiać, straciłeś kontrolę nad pęcherzem?
– Skąd ten pomysł? – zapytał oburzony chłopak.
Jiang Xiao Shuai zaczął chichotać.
– Pamiętasz, kiedyś widziałem, jak pomagał ci się odlać.
Wu Suo Wei walnął go w podbrzusze, przez co doktor omal nie popuścił.
– Przestań, przestań… nasikam do butelki. – Po czym wziął od niego butelkę i poszedł do łazienki.
Chłopak próbował zajrzeć przez drzwi, ale został przegoniony.
– Wynocha! Na co się patrzysz?
Wu Suo Wei uśmiechnął się szelmowsko.
– Przecież w publicznych kiblach widziało cię już tylu mężczyzn, czego się wstydzisz? Daj spojrzeć.
Jiang Xiao Shuai wyrzucił go za drzwi, które potem zamknął na klucz.
Tłumaczenie: Antha
Korekta: Nikkolaine
Komentarze
Prześlij komentarz