SCI Mystery - tom 1 [PL] - Morderczy cień / Rozdział 123: Niby koniec, czyli zakończenie sprawy

 

    
    Bai Yutang, Zhan Zhao i Ouyang Chun patrzyli, jak Taber i Jie Jie wspinają się po murze i uciekają z terenu willi. Niestety nigdzie nie było śladu po Luo Tianie i Du She, dlatego nie zastanawiali się zbyt długo i pobiegli za Taberem. Taber i Jie Jie w panice wbiegli do opuszczonej fabryki.
    – Zatrzymaj ich! – krzyknął Taber.
    Jie Jie był jakby nieobecny, bolało go ramię, ale dostał rozkaz i zatrzymał się, czekając na przybycie policji. W tym czasie Taber dał nura między stosy pudeł, które stały ułożone w rzędach.
    Gdy Bai Yutang, Zhan Zhao i Ouyang Chun dogonili Jie Jie, szef Interpolu wycelował w niego broń, ale doktor podniósł rękę i dał Jie Jie znak. Brodacz przekrzywił głowę spoglądając na Zhan Zhao i nagle się uśmiechnął, podbiegł do niego i stanął u jego boku.
    Ouyang Chun patrzył na tę scenę nie kryjąc zdumienia. Zanim doktor zdążył cokolwiek wyjaśnić, usłyszeli strzały, gdzieś niedaleko. Nie mówiąc nic, dowódca i doktor pobiegli w tamtym kierunku. Ouyang wyciągnął kajdanki, skuł nimi Jie Jie i już miał zamiar biec za nimi, ale usłyszał dźwięk syren policyjnych. To komendant nadjeżdżał razem z jednostką specjalną. Szef Interpolu popchnął Jie Jie kilka kroków w przód, po czym odpalił race, dając policji znak, gdzie mają się kierować.


    Bai Yutang i Zhan Zhao biegli w kierunku, z którego dochodziły strzały. Zobaczyli przed sobą oświetlony jasnym światłem warsztat. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo i weszli do środka.
    Tu także było sporo rzędów pudeł, przez chwilę szli między nimi, aż usłyszeli brzęk na szczycie jednej z kartonowych wież.
    – Na górze – szepnął dowódca.
    Zhan Zhao zobaczył, jak chowa broń i zaczyna wspinać się na górę. Zdenerwował się, bo dowódca nadal miał niewygojoną ranę na ręce, a gdy już miał mu powiedzieć, żeby uważał, zobaczył mężczyznę, który skoczył na niego z góry.
    Kartonowa wieża miała około 10 metrów wysokości, a ten mężczyzna skoczył z samej góry. Gdy wylądował na podłodze, doktor usłyszał dźwięk trzeszczących kości. Był pewien, że musiał być ranny.
    To był Du She, który szybko się podniósł i ruszył na doktora.
    – Kocie, strzelaj! – krzyknął Bai Yutang.
    Gdy Zhan Zhao usłyszał te słowa, uniósł rękę i nacisnął spust. Nigdy wcześniej nikogo nie zabił, dlatego jego strzał nie był dokładny i zranił napastnika w ramię.
    Postrzelony Du She zatrzymał się jedynie na ułamek sekundy, po czym wznowił szarżę. Bai Yutang zeskoczył na dół i rzucił się na niego, powalając go na ziemię. Du She chciał wstać, ale dowódca był szybszy, przewracając się na plecy, kopnął napastnika w żebra. Nawet jeśli Du She nie czuł bólu, to ten kopniak go powalił. Upadł na ziemię i zaczął pluć krwią, po czym spojrzał na dowódcę, podniósł się i uciekł. Nie uszedł daleko, bo tuż zza rzędu pudeł wyskoczył czarny cień, Luo Tian. Jego ręka spływała krwią.
    Bai Yutang i Zhan Zhao patrzyli na niego z niepokojem, gdy zobaczyli, jak rzuca się na Du She, który wzbił się w powietrze na kilka metrów, uderzając w jeden z filarów. Zhan Zhao zbladł, widząc wystającą kość łokciową Du She. To było przerażające i takie okrutne.
    Wyglądało na to, że Luo Tian stracił nad sobą kontrolę i ponownie chciał rzucić się do ataku, ale usłyszał strzał. To dowódca wystrzelił w powietrze krzycząc:
    – Nie ruszaj się!
    Dopiero wtedy mężczyzna się zatrzymał i wyczerpany opadł na kolana. Bai Yutang i Zhan Zhao dopiero teraz mogli mu się przyjrzeć i zobaczyli, że miał kilka ran postrzałowych, które mocno krwawiły.
    – Luo Tian, jak się czujesz? – zapytał zaniepokojony doktor. Przerażała go wypływająca z jego ran krew i dobrze wiedział, że Luo Tian nie czując bólu nie ma świadomości, w jak ciężkim jest stanie.
    – Hehe! – zaśmiał się Du She i odezwał się chrapliwym głosem. – Nie tak łatwo nas zabić. Tacy jak my nie umrą chyba, że nas rozerwie, albo nasze ciała zgniją. Nie umrzemy, mam rację? – Ostatnie pytanie skierował do Luo Tiana.
    – Nie ruszaj się. – Dowódca podniósł broń i wycelował w Du She. – Już nie uciekniesz.
    – Hehehe! – zaśmiał się ponownie mężczyzna i wyciągnął zza pleców rękę, w której trzymał granat.
    Zhan Zhao i Bai Yutang spojrzeli po sobie.
    – Jesteś pewien, że chcesz strzelić? – zapytał Du She z szelmowskim uśmieszkiem na ustach. – Chcesz mnie, potwora, pogrzebać tu razem z wami?
    Dowódca nie odpowiedział, słyszał zbliżające się kroki jego ludzi.
    – Nie wchodźcie tu! – zawołał do nich Zhan Zhao.
    Policjanci szybko rozeznali się w sytuacji i stanęli przy wejściu.
    – Daj spokój – powiedział doktor do Du She. – Twoje ręce nie są tak szybkie jak kula pistoletu.
    – Masz odwagę, żeby się ze mną o to założyć? – zaśmiał się upiornie Du She. – Jestem potworem, nawet jeśli przedziurawicie mi głowę, nadal będę się poruszać. Dopóki sam nie wybuchnę – zrobił przerwę, by wskazać palcem Luo Tiana – a on umrze razem ze mną!
    Zhan Zhao wiedział, że Du She dobrze ocenił sytuację, obie strony stały naprzeciw siebie, czekając na ruch przeciwnika. Nagle doktor wpadł na pomysł i prychnął mówiąc:
    – Miejsce, gdzie przeprowadzałeś eksperymenty, cały twój personel, to wszystko przepadło. Co zrobisz, jak uciekniesz? – Gdy mówił, dawał znaki rękoma kolegom stojącym za jego plecami.
    Gongsun od razu to zauważył i nie czekając na reakcję innych, zabrał Luo Yanga i wyszedł na zewnątrz.
    – Hehehe! – śmiał się Du She. – Jeśli umrę, zabiorę go ze sobą.
    Po tych słowach wyciągnął zawleczkę i rzucił ją w kierunku Luo Tiana.
    Bai Yutang strzelił mu prosto w pierś, z jego ust trysnęła krew. Siła, z jaką uderzyła kula sprawiła, że jego ciało odchyliło się do tyłu.
    – Uciekamy! – krzyknął dowódca chwytając Zhan Zhao i razem z nim wybiegł z budynku. Ściana kartonowych pudeł za Luo Tianem runęła z łoskotem. Gdy zasypała go całego, granat w dłoni Du She eksplodował.
    Potężny wybuch wstrząsnął ziemią, dowódca rzucił się na Zhan Zhao, by go ochronić, pozostali policjanci także padli na ziemię. Po wszystkim spojrzeli na stos kartonowych pudeł, które były spalone na węgiel, niektóre ciągle płonęły. Bai Yutang rzucił się w ich kierunku i zaczął odrzucać spalone kartony.
    – Luo Tian!
    Zhan Zhao podniósł się i spojrzał w kierunku rzędów palących się pudeł i krzyknął:
    – Yang Yang!
    Luo Yang wychylił się zza rzędu kartonowych pudeł i zapytał:
    – Gdzie jest wujek Brodacz?
    Zhan Zhao pokazał wszystkim kanał wentylacyjny znajdujący się nad pudłami, gdzie tylko Luo Yang mógł się zmieścić. Gongsun prawidłowo odczytał gesty doktora, który prosił, żeby chłopiec przeszedł przez ten wąski kanał i przewrócił pudła, sam ukrywając się za kolejnymi tuż przy ścianie.
    Gdy Zhan Zhao zobaczył chłopca całego i zdrowego, poczuł ogromną ulgę. Jednak, kiedy się odwrócił, zobaczył jak wszyscy funkcjonariusze SCI pomagają dowódcy przekopywać zgliszcza. W międzyczasie Gongsun wezwał karetkę, która właśnie zaparkowała tuż za drzwiami.
    – Luo Tian! – zawołał Bai Yutang, kiedy w końcu natknął się na rękę wystającą spod pudeł. Szybko go wyciągnął i przyłożył mu palec do nosa. – Żyje!
    Głos dowódcy sprawił, że wszyscy odetchnęli. Sanitariusze wbiegli do środka, położyli nieprzytomnego mężczyznę na noszach i zanieśli go do karetki. Gongsun zamierzał jechać razem z nimi, a wychodząc zamachał na Luo Yanga. Chłopiec spojrzał na Zhan Zhao, który pogłaskał go po głowie.
    – Idź, on jest twoim ojcem.
    Luo Yang zamarł. Jego oczy się rozszerzyły i pobiegł w stronę karetki ile sił w nogach.
    Kiedy odjechali, dowódca stanął naprzeciwko swoich ludzi mówiąc:
    – Wracamy na pozycje, nie dorwaliśmy jeszcze Tabera.


    Tymczasem Taber uciekł w głąb fabryki. Miał tam przygotowany samochód na czarną godzinę. Podbiegł do niego i z ulgą stwierdził, że nikt go nie goni. Sięgnął po kluczyki… O nie!
    Czuł jak zalewa go zimny pot, przeszukał górne i dolne kieszenie, ale nie znalazł w nich kluczyków. Gdy coraz bardziej zaczynał się niepokoić, usłyszał za plecami cichy śmiech. Odwrócił się gwałtownie i zobaczył stojącego za nim mężczyznę. Jego oczy się rozszerzyły, bo wiedział, że to już koniec, że czeka go śmierć.
    – Tego szukasz? – zapytał mężczyzna, wyciągając z kieszeni kluczyki.
    Taber odsunął się i przełknął ślinę.
    – Po co zabijać tak pochopnie?
    Mężczyzna podszedł do niego, uśmiechnął się i wyciągnął w jego kierunku kluczyki.
    – Proszę, wyciągnij rękę i weź je sobie.
    Taber zadrżał, sięgnął po nie, ale ich nie dosięgnął. Zobaczył tylko postać, która przed nim przemknęła. Mężczyzna nagle znalazł się za jego plecami i wbił mu klucz od auta w szyję, prosto w tętnicę. Trysnęła krew, a Taber osunął się na ziemię.
    Mężczyzna prychnął i rzucił na Tabera kluczyki, po czym odwrócił się i odszedł. Podszedł do czarnego samochodu zaparkowanego w pobliżu. Gdy do niego wsiadł, uśmiechnął się do mężczyzny siedzącego w środku.
    – Nie martw się, twoje dwa skarby są całe i zdrowe.
    – Hmm – mruknął mężczyzna odwracając się od niego. Jego sięgające ramion włosy zakrywały ślady blizn na jego skroni i szyi.
    – Jedźmy – dodał mężczyzna chwytając za kierownicę i odpalając papierosa. Po chwili uśmiechnął się i powiedział: – Czekałeś tyle lat, wytrzymaj jeszcze trochę. Jeszcze nie nadszedł właściwy czas. Musisz uzbroić się w cierpliwość. – Po tych słowach odpalił silnik i odjechał.


    Bai Yutang i Zhan Zhao znaleźli zwłoki Tabera z dziurą w szyi, z której ciągle sączyła się krew.
    – Yutang, sprawdzisz go? – zapytał doktor.
    Dowódca przykucnął, by zbadać ciało, po chwili uśmiechnął się gorzko.
    – Morderca użył klucza jak noża.
    – Wygląda na to, że to jeszcze nie koniec – powiedział Zhan Zhao podając mu rękę.
    – Ale na dziś to na pewno koniec – odpowiedział Bai Yutang uśmiechając się do niego. Gdy wstał, objął go ramieniem i ruszyli z powrotem.
    – Wiesz Kotku, przez chwilę byłem ojcem, ale chyba się nie sprawdziłem.
    – To prawda, dlatego to ja będę ojcem, a ty matką – odpowiedział doktor chichocząc pod nosem.
    – Dlaczego mam być matką? – obruszył się dowódca. – Jakby na to nie spojrzeć, zawsze będę ojcem.
    – Matka gotuje, zmywa naczynia i pierze – odpowiedział Zhan Zhao z bardzo poważną miną.
    Dowódca westchnął i uśmiechnął się dwuznacznie.
    – Nie zamierzam się z tobą kłócić, omówimy to w łóżku.
    – Przeklęta Mysz! – fuknął doktor i dziarskim krokiem ruszył naprzód.
    
    
    Funkcjonariusze SCI skończyli pracę po północy, dopiero wtedy dowódca kazał wszystkim rozejść się do domu i odpocząć. I każdy poszedł w swoją stronę.
    Kiedy Bai Chi wszedł do domu, zobaczył, że Lizbona jest sam. Nigdzie nie było Zhao Weia. Po chwili zobaczył krótką notatkę. Magik poinformował go, że dzisiaj pomaga w barze przyjaciela. Chłopak znał to miejsce i dobrze wiedział, jak tam jest, dlatego po chwili namysłu chwycił kluczyki do auta i wyszedł z domu.
    W barze było dziś bardzo głośno. Kiedy Zhao Wei mieszkał we Francji, często bywał w podobnych miejscach i znał sporo właścicieli barów. A znając wysokie wymagania, jakie stawiali swoim pracownikom, zrobił profesjonalny kurs barmański. Oczywiście podczas przygotowania drinków używał też magicznych trików i zawsze był w centrum uwagi.
    Kiedy Bai Chi wszedł do środka, zobaczył grupkę ludzi tłoczących się przy barze. Kobiety i mężczyźni pożerali wzrokiem przystojnego barmana o zręcznych dłoniach. Chłopak poczuł, jak ni z tego, ni z owego, narasta w nim gniew. Po chwili przecisnął się przez tłum i stanął naprzeciwko Zhao Weia. Magik był szczerze zaskoczony, kiedy go zobaczył, uśmiechnął się do niego i powiedział:
    – Chi Chi, co tu robisz? Rozwiązaliście sprawę?
    Przez cały wieczór Zhao Wei był zimny niczym góra lodowa, ignorując wszelkie próby flirtu, a teraz, kiedy tak promiennie uśmiechnął się do Bai Chi’ego, tuż za plecami chłopaka dały się słyszeć tęskne westchnienia męskie i damskie. Twarz chłopaka pociemniała.
    – Co się stało? Masz koszmarny wyraz twarzy – dodał magik szczypiąc go w policzek. – Coś nie tak ze sprawą?
    Bai Chi odtrącił jego rękę i krzyknął:
    – Wracasz ze mną!
    Zhao Wei oniemiał, a wszyscy wokół zamilkli. Bai Chi był tak zły, że nawet tego nie zauważył i dalej się wydzierał.
    – Nie wolno ci tu więcej przychodzić! Jeśli tu przyjdziesz, to się wyprowadzę i nie będę ci więcej gotować!
    – Ach! – Kolejne jęki rozbrzmiały za plecami chłopaka, tym razem były to westchnienia pełne żalu.
    Chłopak zauważył, że wszyscy mu się przyglądają, a niektórzy zasłaniali usta chichocząc w najlepsze. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to, co powiedział, mogło zabrzmieć dwuznacznie.
    – Eee… nie… to nie tak! – Próbował się tłumaczyć, a jego twarz robiła się coraz bardziej czerwona.
    – Ech! – westchnął właściciel balu, przyjaciel Zhao Weia, po czym szturchnął magika w bok. – Zobacz, jak zazdrosny jest twój chłopiec. Szybko, wracaj z nim i nie dopuść do tego, żebyś został odcięty od tak pysznego jedzonka. – Powiedziawszy to, w dość lubieżny sposób oblizał usta.
    Bai Chi zarumienił się po uszy, odwrócił się na pięcie i wybiegł z lokalu. Zhao Wei zerwał się i pobiegł za nim, ciesząc się jak wariat.


    SCI zadbało o to, by wszystkie szczegóły sprawy zostały dopracowane, dzięki czemu rozwiązana została także inna ważna sprawa z przeszłości. W końcu wszyscy mogli wziąć dzień wolny.
    Chłopaki z SCI zalegli w biurze, wygrzewając się w promieniach słońca wpadających przez okno. Zhan Zhao kończył spisywać akta sprawy, gdy nagle drzwi się otworzyły i do biura wszedł Bao Zheng.
    Wszyscy spojrzeli na komendanta, a po chwili dowódca zapytał:
    – Komendancie Bao, ma pan dla nas jakąś sprawę?
    Bao Zheng spojrzał na niego wściekłym wzrokiem i pokręcił głową.
    – A ty co? Urodziłeś się, by bez przerwy pracować? Tak grube sprawy nie pojawiają się codziennie.
    Bai Yutang uniósł brew i ziewając zadał kolejne pytanie:
    – To co pana do nas sprowadza?
    Komendant tym razem się uśmiechnął i zwrócił się do wszystkich obecnych.
    – Przyszedłem przedstawić wam nowego kolegę.
    Dowódca momentalnie się skrzywił.
    – Komendancie, dlaczego nic o tym nie wiem?
    – Mamy prawo wiedzieć, żeby wspólnie zadecydować w tak ważnej kwestii – włączył się Zhan Zhao.
    Bao Zheng spojrzał na nich i powiedział bardzo powoli i spokojnie:
    – Na pewno będziecie zadowoleni, bo przecież wszyscy się znamy.
    Gdy skończył, wychylił się za drzwi i kiwnął dłonią. Wszyscy z ciekawością spojrzeli w stronę drzwi i zobaczyli wchodzącego przez nie mężczyznę. Miał na sobie czyste i schludne ubranie, które odjęło mu lat. Wyglądał na trzydziestkę i miał owiniętą bandażem głowę.
    – Luo Tian? – Bai Yutang podszedł do niego, a wszyscy pozostali patrzyli po sobie z niedowierzaniem.
    – Luo Tian świetnie nadaje się na policjanta – powiedział z uśmiechem komendant. – Znalazłem wam pomocnika. Bao Chi nie ma partnera na wyjścia w teren i myślę, że Luo Tian będzie idealnie go uzupełniał.
    – Naprawdę? – Bai Chi aż podskoczył z radości.
    Bai Yutang i Zhan Zhao spojrzeli na siebie z radością.
    Nagle do biura wszedł ktoś jeszcze. Był to Luo Yang, który podszedł do Luo Tiana, po czym położył sobie obie ręce na biodrach i powiedział z bardzo poważna miną:
    – Proszę was bardzo, żebyście otoczyli nas opieką i nie dręczyli za bardzo mojego taty!

KONIEC TOMU I

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***





   Poprzedni 👈              

Komentarze

  1. Świetnie się czytało 😀 ale pytanko jest ☺️ będzie tom 2???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę. Tom 2 będzie, myślę że w pierwszej połowie 2025r. :)

      Usuń

Prześlij komentarz