– Co ty tu robisz? – zapytał Wu Suo Wei.
Wang Shuo objął ramieniem Jiang Xiao Shuaia i odpowiedział:
– Przyjechałem do niego.
– Do niego? – zapytał zaskoczony chłopak. – Po co?
– Nie wiedziałeś? Jesteśmy w bardzo dobrych stosunkach.
– Niby z której strony? – wtrącił doktor mierząc Wang Shuo ostrym spojrzeniem. – Prawie się nie znamy.
– Przecież spaliśmy w jednym łóżku. Nie sądzisz, że to nas do siebie zbliżyło? – powiedział Wang Shuo i położył brodę na ramieniu doktora, by rozdrażnić Wu Suo Weia.
– Shuai, pięknie, nie wiedziałem, że tak szybko udało ci się upolować nowego faceta.
Jiang Xiao Shuai już chciał coś powiedzieć, ale Wang Shuo wszedł mu w słowo:
– Pamiętaj, żeby w przyszłości nie mówić mu wszystkiego, bo nadejdzie czas, że cię zdradzi.
Wu Suo Wei zapienił się i wybiegł z kliniki. Gdy mijał doktora, posłał mu znaczące spojrzenie, którym prowokował go, by wydobył od Wang Shuo jakiś sekret. Jiang Xiao Shuai rzucił się za nim.
– Wei Wei, wracaj!
Oczywiście chłopak nie wrócił, tylko pobiegł na boisko koszykówki. Doktor westchnął i mruknął pod nosem:
– Rany, ale on jest drażliwy.
– Mógłbyś przestać udawać, widzę, co się dzieje – powiedział Wang Shuo uśmiechając się ironicznie.
– Masz bystre oko.
Wang Shuo przez chwilę przyglądał się doktorowi, gdy nagle wyciągnął ręce i ścisnął jego policzki.
– Już wiem, dlaczego Chengyu cię lubi.
– Dlaczego?
– A czy to ważne? – zachichotał Wang Shuo.
– Skoro to dotyczy mnie, to jest to dla mnie ważne – odgryzł się Jiang Xiao Shuai.
Wang Shuo opadł na kanapę, jakby nie był świadomy, że doprowadził doktora do wrzenia. Jak gdyby nigdy nic zaczął jeść winogrona, które stały na stole.
Nic dziwnego, że tak dobrze dogaduje się ze zwierzętami, jego umysł nie został stworzony, by komunikować się z ludźmi – pomyślał doktor.
Tymczasem Wu Suo Wei wyszedł, bo chciał dać Wang Shuo i Jiang Xiao Shuaiowi przestrzeń do rozmowy, a sam chciał spędzić czas ze swoim idolem, który podążył na boisko za nim. Chłopak chwycił jedną z piłek lezących przy boisku i podszedł do Wang Zhena.
– Umiesz robić wsady? – zapytał myśląc, że jeśli nie umie, to marnuje tylko swoje 1,90 m wzrostu.
Oczywiście jego idol milczał, dlatego odszedł z piłką na drugi koniec boiska i zaczął kozłować. Wang Zhen nie spuszczał z niego wzroku, gdy ten skakał do kosza co chwilę punktując. Po chwili Wu Suo Wei usłyszał za sobą kroki i zaczął grać na poważnie, mając za przeciwnika boga wojny. Szybko go ominął i zakończył akcję efektownym wsadem.
Podał piłkę Wang Zhenowi, który błyskawicznie przebiegł obok niego, podbiegł do kosza i wyskoczył wbijając piłkę. Rama kosza wydała z siebie metalowe skrzypnięcie, gdy mężczyzna zakręcił się na pierścieniu. Gdy zeskoczył, podał piłkę chłopakowi.
Patrząc na tak widowiskowy wsad, Wu Suo Wei z podniecenia zacisnął pośladki i uruchomił spiralę zniszczenia. Wang Zhen od razu zauważył jego dziwne zachowanie, złapał go za rękę i zapytał:
– Co się dzieje?
Czując ciepły dotyk dłoni Wang Zhena, Wu Suo Wei spiął się bardziej, a małe jajeczko w jego odbycie zaczęło wirować jeszcze mocniej. Nie był w stanie tego znieść, nie miał siły się oprzeć i zaczął się zwijać i nerwowo kręcić. Miał tylko jedno wyjście, musiał kontynuować grę, by rozładować narastające w nim napięcie seksualne. Dzięki temu mógł też wyjść z twarzą z niezręcznej sytuacji, w jakiej się znalazł.
Włożył całą energię w grę i rozbudzony potwór chwilowo zasnął. Chłopak był tak nakręcony, że wyrwał Wang Zhenowi piłkę i rzucił za trzy punkty. Piłka trafiła do kosza, a on z dumy zaczął gwizdać. Niestety potem było już tylko gorzej.
Sporo się ruszał, przez co wibrator wszedł na najwyższe obroty i nagle wysunął się z dziurki, wpadł w nogawkę jego spodni i upadł na ziemię wciąż wibrując. Chłopak nie miał pojęcia, jaki ten maluch był głośny, a gdy go usłyszał, spalił raka giganta.
Oczywiście Wang Zhen od razu zainteresował się małym wibrującym przedmiotem.
– Co to jest?
Wu Suo Wei patrzył, jak mężczyzna zbliża się do jajeczka. Nie był w stanie jasno myśleć, dlatego rozdeptał je stopą.
– To nic, pewnie jakiś robak.
– Aż taki duży? – zapytał Wang Zhen drążąc temat.
– To… tyle czasu spędziłeś za granicą, że zapomniałeś jak tu u nas jest. Zanieczyszczenie powietrza w mieście jest ogromne i sporo insektów zmutowało, w sumie gryzonie też. Myszy są wielkości dłoni.
Wang Zhen wskazał palcem na jego głowę i chłopak przestraszył się, że nie odpuści, dlatego wyciągnął przed siebie rękę i spojrzał mu prosto w oczy.
– O co chodzi? – zapytał mężczyzna.
– Za każdym razem, jak się spotkamy, masz dla mnie jakiś prezent. Co dzisiaj dostanę?
– Niczego nie mam.
– Jak mogłeś! – upomniał go Wu Suo Wei. – Zawsze coś masz, dlaczego nie dzisiaj? Poszukaj dobrze.
Jak tylko skończył mówić piłka, którą trzymał Wang Zhen, eksplodowała. Chłopak podskoczył, a po chwili zobaczył, jak przed jego twarzą pojawiła się miniaturowa piłka do kosza.
Chłopak był tak zaskoczony, że zapytał z niedowierzaniem:
– Dajesz mi to?
Wang Zhen skinął głową.
Wu Suo Wei był przeszczęśliwy, dobrze, że wibrator wypadł podczas gry, bo teraz, jakby był w środku, to zostałby zmiażdżony przez jego zwieracze.
Chi Cheng właśnie podjechał pod klinikę, żeby odebrać Wu Suo Weia. Zaparkował po drugiej stronie ulicy i spojrzał w stronę boiska do koszykówki. Zobaczył tam dwie osoby. Od dawna nie widział, żeby Wu Suo Wei popisywał się swoimi umiejętnościami gry w kosza, a teraz to właśnie robił.
Uwolnił kierownicę ze swojego mocnego uścisku, jego oczy niebezpiecznie pociemniały, a Zazdrość zaczął wić się wokół jego ramion. Na początku pyton jedynie po nim pełzał, ale gdy wysiadł z auta, zaczął go gryźć.
Odkąd miał Zazdrość, wąż miewał chwile, kiedy zachowywał się nieco bardziej agresywnie, ale nigdy nie gryzł Chi Chenga. Zatrzymał się i sprawdził, czy wąż nie ma na ciele żadnej rany. Kiedy go oglądał, Zazdrość wyrwał się i popełzł do kliniki.
Po chwili wyszedł z niej Wang Shuo z zielonym pytonem w ramionach. Teraz wąż był spokojny i zrelaksowany, zupełnie jak mężczyzna, który go trzymał.
– Oddaj mi go – powiedział dość oschle Chi Cheng.
Wang Shuo pozwolił Zazdrości popełznąć na ramię właściciela, gdy nagle chwycił węża za ogon, co sprawiło, że ten zaczął być agresywny i zaczął zaciskać się na szyi Chi Chenga. Wyrwał się Wang Shuo i owinął ogon wokół jego szyi, związując obu mężczyzn w uścisku.
Głębokie, ciemne oczy Wang Shuo spotkały się z lodowatym spojrzeniem Chi Chenga.
– Chciałbym być Zazdrością, który był przez te siedem ostatnich lat przez ciebie rozpieszczany.
– To ty zniszczyłeś nasz związek, przestań obwiniać za to innych.
– Tak – zaśmiał się Wang Shuo. – Jestem podłym, bezwstydnym niegodziwcem. Zasłużyłem na to, co mnie spotkało. Czujesz się lepiej słysząc to wszystko?
– Bądź sobie kim tam chcesz, nie obchodzi mnie to.
– Dlaczego mówisz tak bezduszne słowa? – Wang Shuo zachowywał się tak, jakby między nimi było w porządku. – Kiedyś byliśmy kolegami z klasy, wtedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. A Zazdrość był naszym synem. Spędziliśmy ze sobie wiele chwil i choćby dlatego mógłbyś okazać mi szacunek.
Chi Cheng chciał odciągnąć od niego Zazdrość, ale Wang Shuo nie chciał wypuścić węża.
– Zobacz, nasz syn nie chce, żebyśmy się rozstali, dlatego zabierz mnie do swoich węży. Chętnie je obejrzę. Słyszałem, że masz sporo tych, które zostawiłem. Tak długo nie widziałem swoich dzieci, nie możesz zabronić mi ich widywać.
Wu Suo Wei zauważył samochód Chi Chenga i poszedł w tamtym kierunku. Zobaczył, jak Zazdrość czule skubie Wang Shuo w twarz, był to zupełnie inny rodzaj przywiązania, niż ten okazywany jemu. Wąż do niego lgnął ze względu na tłuste wróble, którymi go karmił, a teraz widział niewymuszone, instynktowne zachowanie Zazdrości. Potem zobaczył, jak Wang Shuo i Chi Cheng wsiadają razem do auta i odjeżdżają.
W czasie jazdy zadzwonił telefon Chi Chenga. Był to jego znajomy lekarz. Gdy odbierał, jego serce się ścisnęło.
– Sytuacja pani Wu nie jest najlepsza, przyjedź natychmiast.
Chi Cheng gwałtownie zahamował. Dał Wang Shuo klucz do posiadłości, w której trzymał węże, po czym wysiadł z auta i zniknął w jednej z ciemnych uliczek.
Zaczął padać deszcz, Wang Shuo pogłaskał Zazdrość po głowie patrząc przez okno.
Jiang Xiao Shuai pomyślał, że Wu Suo Wei pojechał z Chi Chengiem, zamknął drzwi kliniki i pojechał do domu. Chłopak jednak nadal tam był, usiadł po turecku pod koszem, pozwalając kroplom deszczu zmoczyć jego ciało.
Wang Zhen poszedł do auta jakąś chwilę temu, ale teraz wrócił. Podszedł do chłopaka i wyciągnął do niego ręce. Wu Suo Wei nie przyjął pomocnej dłoni, dlatego zapytał go wprost:
– Chcesz zmoknąć?
– Siedziałem tu sobie i nagle zaczęło padać, to nie tak, że chcę zmoknąć.
– To dlaczego sobie stąd nie pójdziesz?
– Przecież pada, to dokąd mam iść?
Wang Zhen nic już nie powiedział, podniósł go i zaniósł do auta.
– Twój brat zabrał mojego brata.
– Odwiozę cię do domu.
Qrwa!!!! Co tu się odwala serio no!?!
OdpowiedzUsuńWei Wei jest tłumanem jednak, Chi Cheng baranem, Shuo jest po prostu chory psychicznie!
Kto tworzy takie zagmatwane historie... matko i córko!