Counterattack [PL] - Rozdział 207: Wścielke zakochani

 

    Po wyjściu z biura Chi Chenga poszli razem do windy. Winda powoli zjeżdżała na dół, gdy nagle zabrzmiał dzwonek i zatrzymała się na trzecim piętrze. Do środka weszła jedna z pracownic biurowych, której oczy zalśniły na widok Chi Chenga, zawstydzona po chwili odwróciła wzrok. Wu Suo Wei zdawał sobie sprawę, że bez względu na wykształcenie wiek czy urodę każda kobieta na widok Chi Chenga zareaguje tak samo.
    Nikogo nie obrażając, ale wszystkie te spojrzenia były jednakowe, jakby te kobiety patrzyły na małpę w zoo, co strasznie denerwowało chłopaka. Jeśli chcesz na niego patrzeć, to gap się otwarcie, a nie ukradkiem.
    Chi Cheng stał niewzruszony, gdy nagle poczuł uszczypnięcie w pośladek. Zerknął na chłopaka, ale nie zauważył żadnego ruchu, dlatego odwrócił od niego wzrok. Po chwili palce Wu Suo Weia ponownie wbiły się w pośladki mężczyzny. Chi Cheng znów na niego spojrzał, ale ten zachowywał się tak, jakby nic się nie stało.
    Pracownica była zachwycona sceną, na którą patrzyła. Jak mawiają, nie należy dotykać tygrysiego zadka. Tylko szaleniec się na to porwie. A Wu Suo Wei nie bojąc się konsekwencji, robił to z premedytacją i do tego publicznie, choć dobrze wiedział, co go później czeka w łóżku. Jednak by oswoić dzikie zwierzę, trzeba mieć odpowiednie warunki psychiczne i fizyczne.
    Do kolacji firmowej Chi Chenga została godzina. Siedzieli w samochodzie i rozmawiali.
    – Muszę zatrudnić nową sekretarkę, mam za wiele na głowie – żalił się chłopak.
    – Istnieje idealna kandydatka?
    – Te, które przyszły, były beznadziejne. Jedne zbyt bezpośrednie, inne zagubione albo zbyt wyluzowane. A najgorsze, że nie były ładne, a to wpływa na mój nastrój w pracy.
    Chi Cheng zmierzył go wzrokiem, ale nic nie powiedział. Jeszcze przez chwilę rozmawiali siedząc w aucie, a gdy chłopak zamierzał wysiąść, zauważył na ulicy znajomą twarz, której nie widział dwa lata, i choć jej właściciel w tym czasie przytył kilka kilogramów, Wu Suo Wei od razu go rozpoznał.
    – Zhang Bao Gui – mruknął pod nosem.
    – Skąd go znasz?
    – Kiedy pracowałem w korporacji, był moim szefem.
    Chłopak oblizał językiem przednie zęby, czuł, że nie ma dziś szczęścia. Zanim wysiadł, przypomniał Chi Chengowi:
    – Nie zapomnij o moich pasztecikach. Sklep zamykają o 21:00.
    – W międzyczasie zjedz coś, żebyś nie padł z głodu.
    – Za nic. Poczekam na paszteciki.
    Chi Cheng wiedział, że z nim nie wygra.
    – To czekaj na mnie w domu.
    Wu Suo Wei skinął głową, a gdy Chi Cheng odjechał, poszedł do doktora.


    Odkąd Jiang Xiao Shuai i Guo Chengyu skonsumowali swój związek, zamieszkali razem. Doktor nie przeprowadził się do swojego ukochanego, bo uważał, że jego dom jest za duży, dlatego zrobił u siebie szybki remont i zaproponował, żeby Guo Chengyu się wprowadził.
    Kiedy Wu Suo Wei do niego przyszedł, Guo Chengyu nie było w domu, a doktor wieszał pranie na balkonie. Widząc to chłopak jęknął.
    – Poważnie, pierzesz jego rzeczy?
    – Nie, on robi pranie, a ja je wieszam i zbieram, jak wyschnie.
    Wu Suo Wei nie zamierzał zostawić tego bez odpowiedzi.
    – Powiedz mu, żeby sam wszystko robił, wystarczy, że się nim opiekujesz.
    Jiang Xiao Shuai zaśmiał się pod nosem.
    – Wiesz, to nie jest jakoś bardzo uciążliwe.
    – Za mało na niego naciskasz.
    – Wrzucamy nasze ciuchy do pralki, to żadna filozofia, tak samo, jak ich powieszenie.
    Chłopak nie zamierzał odpuścić, bo w ich związku pranie robił ten, który akurat miał czas. Czasem, gdy obaj byli bardzo zajęci, zbierała im się sterta prania i na szybko prali tylko bieliznę i skarpetki. Widząc ich suszące się na słońcu pranie można było pomyśleć, że otwierają sklep z bielizną.
    – Jadłeś? – zapytał doktor.
    – Nie.
    – Świetnie, ja też nie. Zjedzmy razem. Mam w lodówce gotową kolację, wystarczy podgrzać.
    – W takim razie oddaję się w twoje ręce – powiedział chłopak, zacierając ręce.
    Jiang Xiao Shuai poszedł do kuchni, a Wu Suo Wei krzyknął z pokoju:
    – Guo Chengyu nie wróci na kolację?
    – Pojechał do rodziców – mówiąc to doktor wyciągnął z lodówki duży talerz z jedzeniem, który zamierzał podgrzać w mikrofalówce.
    Chłopak wszedł do kuchni i zaczął obwąchiwać talerz.
    – To nie są resztki z wczoraj, prawda?
    – Nie, Chengyu to upichcił, zanim poszedł do pracy.
    – To on umie gotować? – zapytał zaskoczony Wu Suo Wei.
    – Tak. Nauczył się jeszcze za dzieciaka. Jego rodzice wychowali go jak córkę, bo jego ojciec zawsze o niej marzył, ale nie mogli mieć drugiego dziecka przez surową politykę rodzinną. A wiesz, jego ojciec jest urzędnikiem i nie mógł ryzykować złamania przepisów i jego marzenie o córce nigdy się nie spełniło.
    Wu Suo Wei poczuł, jak pot oblewa mu plecy, bo skoro Guo Chengyu został wychowany na córeczkę tatusia i jest, jaki jest, to co by było, gdyby został wychowany jak na chłopaka przystało.
    W trakcie posiłku chłopak się zawiesił, bo jedzenie było wyśmienite, co sprawiło, że poczuł się zły i zazdrosny.
    – Czemu nie jesz? – zapytał doktor.
    – Gdy jesz jedzenie, które ktoś przygotował, twe usta stają się miękkie.
    – Daj spokój. Nie gotował z myślą o tobie. Gdyby tak było, twoje usta rozpuściłyby się po pierwszym kęsie.
    – No wiesz? W ogóle, dlaczego dla ciebie gotuje, przecież mogłeś wyjść coś zjeść na mieście.
    – Nie mów, że masz do mnie o to pretensje. To przecież nie moja wina. Nie miałem pojęcia, że coś mi ugotuje. Dowiedziałem się o tym dopiero, kiedy po południu otworzyłem lodówkę.
    – Przestań się przechwalać – fuknął chłopak.
    Jiang Xiao Shuai prychnął i odpowiedział:
    – Nie martw się, aż tak mnie nie rozpieszcza. To zależy od jego nastroju. Jak ma dobry humor, jest w stanie wszystko dla mnie zrobić, ale jak mu nastrój siądzie, to już nie bardzo.
    – Najwyraźniej nie jest mu źle.
    – Nie jest.
    – To po co wspominasz o jego kiepskim humorze?
    – Przecież nie wspominam – powiedział doktor wzruszając ramionami.
    Wu Suo Wei odłożył pałeczki, objął przyjaciela i ugryzł go w ramię. Doktor poczuł mrowienie i tak się zerwał, że omal nie przewrócił stołu.
    – Przestań. Jedz w spokoju.
    – Nie chcę jeść, chcę cię ugryźć.
    Jiang Xiao Shuai puknął go palcem w czoło.
    – Przestań się na mnie złościć.
    Po chwili chłopak go puścił, ale nadal ciągnął temat.
    – Kto w waszym związku kontroluje finanse?
    – Każdy kontroluje swoje dochody, jesteśmy niezależni finansowo.
    I na to czekał Wu Suo Wei. Czuł, że właśnie odzyskał pozycję lidera i uderzył pięścią w stół.
    – A w naszym związku to ja mam pełną kontrolę nad pieniędzmi Chi Chenga.
    – W porządku, a teraz jedz – powiedział śmiejąc się doktor.
    Chłopakowi wrócił apetyt i chwycił za pałeczki.
    – Chcesz dokładkę? – zapytał Jiang Xiao Shuai.
    – Nie, muszę mieć miejsce na paszteciki.


    Tymczasem kolacja, na którą jechał Chi Cheng, już dawno się zaczęła, a on przyszedł jako ostatni.
    Zhang Bao Gui też tam był, bo to on zorganizował to spotkanie, na które zaprosił wielu wpływowych urzędników i to on za wszystko płacił.
    Podczas kolacji siedział naprzeciwko Chi Chenga, jednak nie zwracał na niego zbyt wielkiej uwagi. Skupiał się na siedzących obok niego urzędnikach, którym prawił komplementy z uśmiechem na ustach. Był o krok od awansu, wystarczyło, że wygra w przetargu o projekt, dlatego podlizywał się jak mógł.
    Po wypiciu kilku drinków jeden z jego przełożonych próbował wstać, by pójść do toalety, Zhang Bao Gui zerwał się, by mu pomóc. Jego szef nie był aż tak pijany, by nie móc samodzielnie wstać, był też zupełnie świadomy, jednak przyjął pomoc i razem poszli do łazienki. Gdy mężczyzna wyszedł, Zhang Bao Gui podał mu ręcznik, by mógł wytrzeć ręce. I właśnie wtedy jego przełożony podzielił się z nim pewnymi poufnymi informacjami.
    – Coś ci powiem. Wiesz, że nawet jeśli to ja złożę podpis pod tym projektem, to pan Chi ma nad nim pełną kontrolę? Nie ma sensu, żebyś rozmawiał o tym ze mną, idź do niego.
    – Pan Chi? – zapytał nieco zbity z tropu Zhang Bao Gui.
    – Syn sekretarza, Chi Cheng, jest obecny na kolacji.
    – Ach tak – wymamrotał pod nosem Zhang Bao Gui, bo jak tylko jego przełożony wspomniał o Chi Chengu, od razu wyczuł, o kogo chodzi. A mianowicie o mężczyznę, który siedział naprzeciwko niego, emanując władczą aurą.
    – Wiele panu zawdzięczam, panie Wang.
    Gdy Zhang Bao Gui wrócił na swoje miejsce, Chi Cheng jadł sobie w spokoju i zachowywał się jak inni. Wznosił toasty i z szacunkiem rozmawiał ze swoimi przełożonymi. Obserwował go przez chwilę i wiedział, że nie będzie łatwo się do niego zbliżyć. Zhang Bao Gui był przed pięćdziesiątką i nigdy przez myśl mu nie przeszło, że będzie musiał starać się o względy trzydziestolatka.
    Gdy Chi Cheng wyciągnął papierosa, Zhang Bao Gui pojawił się tuż obok niego z zapalniczką. W tym momencie przyszła wiadomość od Wu Suo Weia: Jestem głodny.
    Chi Cheng czytał SMS-a, a Zhang Bao Gui zamienił się miejscami z jednym z zaproszonych gości, chwycił butelkę wina i zamierzał napełnić kieliszek Chi Chenga, ale ten złapał go za nadgarstek.
    – Dziękuję, ale nie piję – powiedział czytając kolejną wiadomość od Wu Suo Weia: Jestem głodny, głodny, głodny. – Muszę jeszcze dzisiaj prowadzić auto.
    – Proszę się tym nie martwić, znajdę kogoś, kto odwiezie pana do domu.
    Telefon Chi Chenga szalał od ilości powiadomień.
    – Życzę państwu miłej kolacji, ale muszę się już pożegnać.
    – Tak wcześnie? – Zhang Bao Gui był niepocieszony.
    Chi Cheng skinął głową, ale naprawdę nie mógł dłużej zostać. Czas na jego zegarku pędził jak szalony. Zdążył zjeść odrobinę owoców morza, a z 18:00 zrobiła się prawie 20:00. Musiał wyjść, bo pewien rozpuszczony bachor umrze z głodu. W tym czasie Wu Suo Wei wyszedł od doktora.
    Gdy Chi Cheng podjechał do sklepu z pasztecikami, była 20:00. Kolejka był dość spora i chwilę musiał w niej postać, zanim zdobył paszteciki. Stojąc i czekając, zauważył szyld z informacją, że sklep zamyka się o 22:00.
    Chwilę po tym, jak Wu Suo Wei wszedł do domu, pojawił się też Chi Cheng z pasztecikami. Dał chłopakowi torbę i uszczypnął go delikatnie w policzek.
    – Powinienem pozwolić ci umrzeć z głodu.
    Kiedy Wu Suo Wei poczuł zapach mięsa, sięgnął po pasztecik i ugryzł kawałek. Był tak gorący, że poparzył mu usta. I mógł sobie tylko wyobrazić, jak jego ukochany pędził przez miasto, by przywieźć mu jedzonko.
    Do pasztecików dodawano masła, dlatego gdy ostygły, nie były już tak smaczne, jak na gorąco. I choć chłopak czuł ból w ustach, jego serce wypełniła miłość. A frustracja, jaką wylał na Jiang Xiao Shuaia, zniknęła w jednej chwili, pozostał jedynie zapach gorących, świeżutkich pasztecików.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***





  Poprzedni👈             👉 Następny

Komentarze