Dla Xie Lanshana czas, kiedy działał jako tajniak w organizacji Mu Kuna, był jak pustynia pełna jadowitych węży. Za nic nie chciał, by te koszmarne wspomnienia wróciły, ale tatuaż na ciele Lang Li przeniósł jego myśli w głąb tej pustyni.
Mu Kun był przywódcą Złotego Trójkąta, największej zbrojnej organizacji handlującej narkotykami w Azji Wschodniej, ale nie był jedyny. Lokalne jednostki wojskowe w Myanmarze i Laosie nie miały szans przeciwko handlarzom, a ich ziemia była centrum chaosu i walki o kanały przemytu.
Organizacja Mu Kuna miała siedzibę w Myanmarze, w Laosie działał inny boss narkotykowy — Guan Nuoqin, który także dysponował grupą uzbrojonych ludzi i rywalizował z Mu Kunem o strefę wpływów.
Zdarzyło się raz, że Mu Kun popełnił błąd, kierowany chciwością. Planował wysłać swój towar do USA i tym samym przejąć terytorium dystrybucji grupy Nuoqina. Wtedy miał się niemal za narkotykowego boga, jednak po zdradzie jednego ze swoich sojuszników, szybko musiał się ogarnąć, bo wpadł w pułapkę zastawioną przez Guan Nuoqina.
Walki między handlarzami narkotyków, były niczym walka jadowitych węży. Tym razem do starcia doszło w górach na pograniczu Chin i Laosu. Mu Kun miał ze sobą niewielki oddział, z którego po konfrontacji z ludźmi Nuoqina, ocalał jedynie Xie Lanshan.
Podczas ucieczki Mu Kun zranił się w kolano i musiał polegać na pomocy Xie Lanshana. Szukało ich kilkudziesięciu najemników kupionych przez grupę Nuoqina, a odgłosy wystrzałów słychać było w całym lesie.
- Nic ci nie jest, dasz radę iść o własnych siłach? – zapytał Xie Lanshan, widząc, że Mu Kun właśnie sięgnął po broń schowaną pod kurtką.
W tej chwili Xie Lanshan mógł go bez problem zabić, ale nawet o tym nie pomyślał. Celem jego tajnej operacji nie było zabicie Mu Kuna, ale zebranie obciążających informacji, pozwalających unicestwić Złoty Trójkąt. Wiedział, że jeśli Mu Kun zginie, ktoś inny przejmie jego biznes, a to oznaczało, że wysiłek, jaki włożył w zdobycie zaufania bossa narkotykowego, pójdą na marne. Dlatego nie zamierzał zostawić go tu w górach na pastwę losu.
Po chwili usłyszeli kroki trzech najemników. Jeden był uzbrojony w pistolet, a dwaj pozostali w karabiny AK47. Xie Lanshan ukrył rannego Mu Kuna w krzakach, a sam zniknął między drzewami, zasadzając się na wrogów. Wyjął nóż, który zawsze przy sobie nosił i wstrzymał oddech, szykując się do walki.
Trzej najemnicy podeszli bliżej — jeden z nich szybko znalazł się w zasięgu Xie Lanshana. Najemnik kopnął krzaki przed sobą, podejrzewając, że ktoś się tam ukrywa. Gdy się odwrócił, by zawołać swoich towarzyszy, Xie Lanshan wyskoczył zza drzewa i wbił mu nóż w gardło.
Kompani najemnika słysząc dźwięk szamotaniny, unieśli broń i strzelili w tamtym kierunku. Xie Lanshan użył ciała mężczyzny jako tarczy, która ochroniła go przed kulami. Wyrwał trupowi z ręki pistolet i zastrzelił kolejnego najemnika.
Dwóch zabił, został jeszcze jeden. Amunicja w pistolecie szybko się kończyła. Xie Lanshan ruszył naprzód, kryjąc się za drzewami lub czołgając się po ziemi. Czekał na moment, kiedy jego przeciwnikowi skończą się naboje i dopiero wtedy zaatakował, zanim tamten zdążył przeładować karabin. Rzucił się na niego z pięściami i wciągnął go do bezpośredniej walki. Obaj walczyli zajadle, Xie Lanshan uderzył przeciwnika z całej siły głową. Z ust najemnika wypłynęła krew, a po chwili wypluł złotego zęba. Wściekły rzucił się na Xie Lanshana. Upadli na ziemię i szamotali się, próbując wymierzyć sobie ciosy.
Najemnik przygniótł młodego oficera, usiadł mu na brzuchu, przełożył karabin do jego szyi i zaczął go dusić. Xie Lanshan z trudem łapał oddech, a brutalny i zimny metal odbierał mu dostęp tlenu.
Trzask! Rozległ się dźwięk podobny do eksplozji butelki wina.
Deszcz krwi spryskał twarz Xie Lanshana, a ciało martwego przeciwnika zwaliło się na niego. To był precyzyjny strzał w głowę, gdy młody oficer spojrzał w górę, zobaczył Mu Kuna stojącego nad nim z pistoletem w ręce i z wyjątkowo złośliwym wyrazem twarzy.
- Skurwielu! Jak śmiałeś dotknąć jednego z moich ludzi?! – przeklął Mu Kun, po czym stracił równowagę i upadł na ziemię.
Nie zdawał sobie sprawy, że gdy ukrywał się w krzakach u jego stóp leżała kobra. Kiedy wstał, by zastrzelić wroga, został ukąszony, ale dopiero gdy najemnik padł martwy, zauważył i poczuł ból w nodze.
W krzakach zaszeleściło. Rozjuszona kobra pełzła w ich kierunku z rozwiniętym kołnierzem, gotowa zaatakować w każdej chwili.
Xie Lanshan swoim nożem odciął jej głowę. Następnie podbiegł do Mu Kuna i pomógł mu się położyć na ziemi. Złapał go za nogę i przycisnął usta do ran po zębach jadowych, i zaczął ostrożnie wysysać z nich toksyny.
- Dlaczego mnie nie zostawiłeś? Mogłeś uciec – zapytał Mu Kun, ciężko oddychając. Czuł, jak rana mu płonie, gdy Xie Lanshan wysysał z niej truciznę.
- Jesteś moim szefem – odpowiedział oficer po tym, jak wypluł kolejną porcję krwi. Pochylił się, aby wyciągnąć z buta sznurówkę i zrobił z niej opaskę uciskową, by spowolnić krążenie.
- Wiesz, wszyscy moi ludzie mówią, że jesteś gliną?
- Gdybym nim rzeczywiście był, – odpowiedział chłodno Xie Lanshan, patrząc na Mu Kuna - już byś nie żył. Byłbyś zimnym trupem jak tamci.
Mu Kun mimo zagryzionych z bólu zębów, próbował się uśmiechnąć.
Nie mieli świeżej wody, by przepłukać usta. Na tym leśnym błotnistym terenie, były tylko niewielkie kałuże, na których powierzchni unosiły się szlam i zwierzęce odchody. I choć to było obrzydliwe, to i tak lepsze, niż jad kobry w ustach. Xie Lanshan nabrał garść wody, przepłukał usta, po czym powiedział:
- Staraj się jak najmniej ruszać, to opóźni rozprzestrzenienie się trucizny w organizmie. Musisz jak najszybciej trafić do szpitala. – Pomógł Mu Kunowi wstać i zarzucił jego rękę na swoje barki. - Obiecuję, że cię stąd zabiorę.
Mu Kun był wysokim i wysportowanym facetem, Xie Lanshan nieźle się umordował, gdy go niósł. Najgorsze było to, że doznał urazu kostki podczas bójki z najemnikiem i każdy krok był dla niego torturą. Jednak nie miał czasu, by narzekać. Cały dzisiejszy dzień był balansowaniem na krawędzi życia i śmierci. Jedyne, o czym mógł teraz myśleć, to jak zaraportuje swoim przełożonym o dzisiejszych zajściach — zabił dwie osoby. Nawet jeśli byli handlarzami narkotyków, to nie mógł tego zataić.
Szli tak przez dłuższą chwilę, gdy nagle Mu Kun powiedział, że musi się odlać i Xie Lanshan musiał mu w tym pomóc. Jedną ręką objął Mu Kuna, a drugą rozpiął mu rozporek i pomógł mu opróżnić pęcherz.
Nocna bryza muskała liście drzew, a oni wsłuchiwali się w dźwięk cieczy uderzającej o ziemię. Gdy Mu Kun skończył, poprosił o chwilę odpoczynku, ponieważ był wykończony.
Być może trucizna zaczęła działać, ponieważ był upiornie blady. Jego usta siniały w oczach, a jego przystojna twarz, w świetle księżyca wyglądała mizernie. Zaczął się trząść, jakby było mu zimno. Xie Lanshan zdjął swoją kurtkę i owinął nią Mu Kuna.
Guan Nuoqin był twardym i zawziętym przeciwnikiem. Udało im się uciec tylko dlatego, że byli w tak ogromnym lesie.
Gdy Mu Kun odpoczywał, Xie Lanshan czuwał. Usiadł dwa metry od leżącego mężczyzny, zdjął podkoszulek i wytarł nim ciało i twarz. Czuł, że jego rany przestały krwawić, czuł też, jak potwornie śmierdzi potem i szlamem. Bolała go szyja, na której miał zdartą skórę od ucisku AK47, a na jego rękach i piersi pojawiały się siniaki.
Być może Mu Kun był otępiały krążącym w jego krwi jadem kobry, ale patrzył płonącym spojrzeniem na plecy swojego młodego podwładnego.
- Odkąd cię poznałem, nigdy się nie uśmiechnąłeś – powiedział oblizując suche wargi. - Domyślam się, że ludzie, którzy ukończyli akademię policyjną, są inni. Są zupełnie jak ty, bez życia.
Xie Lanshan siedział spokojnie i rzeźbił sobie w kawałku drewna. Gdy usłyszał pytanie, udzielił jedynie mętnej odpowiedzi.
- Być może.
Mu Kun zainteresował się nim jeszcze bardziej, a raczej zawsze był go ciekaw. Ten młody mężczyzna nigdy nie chodził na imprezy z resztą jego ludzi i sojuszników. Nie miał żadnej pasji, zwykle siedział sam w małym pokoju i rzeźbił zwierzęta z kawałków drewna.
Najwyraźniej nóż, którym Xie Lanshan odebrał życie człowiekowi, wydawał mu się tępy, dlatego kilkukrotnie przeszlifował ostrze na skale obok swoich stóp, po czym wracał do rzeźbienia.
- Kto to jest? Twoja mama? A może twoja dziewczyna? – zapytał Mu Kun, widząc, że od jakiegoś czasu pracował nad tym konkretnym dziełem. Rzeźba jeszcze nie została ukończona, ale mógł już stwierdzić, że to była twarz kobiety. Gdy Xie Lanshan patrzył na nią, był zawsze bardzo skupiony, jakby ta twarz przywoływała same bolesne wspomnienia.
- Ani jedno, ani drugie – odpowiedział oficer i przypomniał sobie, jak Song Qilian go spoliczkowała i ze łzami w oczach nazwała go obrzydliwym draniem. Nagle poczuł w piersi ogromny ciężar, który sprawił mu fizyczny ból. Opuścił wzrok i spoważniał. - To tylko przyjaciółka.
- Tylko przyjaciółka? Przyjaciółka, za którą jesteś gotów oddać życie?
Xie Lanshan na chwilę zamilkł, po czym wydał z siebie cichy pomruk potwierdzenia.
Kącik ust Mu Kuna drgnął, a po chwili krzyknął.
- Nie wytrzymam z tą sznurówką, za mocno mnie ściska! Poluzuj ją odrobinę.
Xie Lanshan odłożył nóż i podszedł do niego. Uklęknął przed nim i rozwiązał sznurowadło na jego nodze. A gdy uniósł głowę, zauważył, że jeden z największych w Azji bossów narkotykowych pożera go wzrokiem.
- Jedno jest pewne, jesteś śliczny.
Obaj mężczyźni wstali i stanęli naprzeciwko siebie, ich nosy prawie się ze sobą stykały. W lesie zaczęła pojawiać się nocna mgła, a powietrze wokół nich stało się wilgotne.
- Wyglądałbyś lepiej, gdybyś zapuścił włosy – powiedział Mu Kun i zmrużył lekko oczy, patrząc na Xie Lanshana. Zauważył, że ten młody mężczyzna miał piękną linię szczęki, która wydawała się nieco zbyt delikatna jak na faceta. Gdyby nie jego szorstkie zachowanie i okrucieństwo, Xie Lanshan mógłby zrobić karierę w modelingu.
Byłby pięknym modelem, który wyglądałby zjawiskowo z długimi włosami.
Po krótkiej wymianie zdań, Xie Lanshan opuścił głowę i ponownie zawiązał sznurowadło nad raną po ukąszeniu węża.
Mu Kun był jak zahipnotyzowany, wyciągnął rękę i dotknął jędrnego brzucha Xie Lanshana. Następnie, kierowany dziwną siłą pożądania, skierował palce na spodnie mężczyzny.
Xie Lanshan natychmiast zatrzymał jego rękę. Zmarszczył brwi, a jego oddech stał się cięższy. Bez słowa ścisnął jego dłoń, dając mu ostrzeżenie, by ją zabrał.
Mu Kun nie miał siły, by z nim walczyć, nawet tego nie planował. Położył dłoń z powrotem na jego brzuchu i zaczął go pieścić, wypowiadając na głos swoje myśli.
- Chcę zostawić tu swoje imię, o tutaj. Tatuaż z moimi inicjałami.
Xie Lanshan pozostał niewzruszony i odpowiedział beznamiętnym tonem.
- Próbujesz zostawić ślad na ciele swojego niewolnika?
- Jeśli tak stawiasz sprawę, to tego właśnie chcę. – Zaśmiał się Mu Kun i omal nie udławił się własnym oddechem. Gdy już skończył kaszleć, przyszła mu do głowy pewna myśl, którą dość szybko wprowadził w życie.
- Nie niewolnik, ale brat. – Mu Kun bez ostrzeżenia wyciągnął rękę w kierunku Xie Lanshana i powiedział. - Bracia, którzy idą razem przez życie i razem stawiają czoło śmierci.
Xie Lanshan miał chwilę zawahania. „Bracia”, to słowo niosło ze sobą duży ładunek emocjonalny. Nigdy wcześniej przez myśl mu nie przeszło, żeby nazwać tego narkotykowego króla swoim bratem.
- No co? Nie jestem dla ciebie wystarczająco dobry? – Ręka Mu Kuna wciąż była wyciągnięta w jego stronę.
- Jesteśmy braćmi. – Xie Lanshan również wyciągnął rękę, aby zakończyć najważniejszy etap swojej misji i zdobyć pełne zaufanie Mu Kuna. - Dzielmy życie i śmierć.
Ruszyli dalej, Xie Lanshan szedł przodem, Mu Kun za nim. Po pewnym czasie wyszli z lasu i dotarli do rzeki. Na drugim brzegu rozbili obóz ich ludzie, którzy czekali, by zemścić się na Guan Nuoqinie.
- Nie miałbym nic przeciwko, gdybym umarł w twoich ramionach. – To były ostatnie słowa, jakie wypowiedział Mu Kun, zanim stracił przytomność.
Być może powiedział to specjalnie. Przepłynięcie rzeki w środku nocy było bardzo niebezpieczne. Mu Kun nigdy nikomu nie ufał i był podejrzliwy w stosunku do Xie Lanshana, nawet wtedy, kiedy ten walczył na śmierć i życie, by go chronić. Obawiał się, że Xie Lanshan jest zbyt słaby, by przepłynąć rzekę eskortując nieprzytomnego mężczyznę, podejrzewał, że pozwoli mu w niej utonąć. Jednak Xie Lanshan nie zastanawiając się za wiele, wszedł do rzeki. Był spokojny i skupiony na celu. Gdy zimna woda otuliła jego ciało, on płynął na drugi brzeg nie zważając na nic.
Komentarze
Prześlij komentarz