Beloved Enemy [PL] - Rozdział 45 : Zaproszenie na kolację

         Yuan Li Jiang nadał bieg sprawie, działał szybko i bezwzględnie. Już na trzeci dzień po ataku mecenas Zhao poinformował Gu Qing Peia i Yuan Yanga o znaczących postępach kontroli podatkowej.

        Ta firma, jak każda na rynku, stara się unikać problemów finansowo-księgowych, a wstępny wynik kontroli skarbowej już ujawnił kilka nieścisłości. Według zapisów z zeszłego roku uchylili się od zapłacenia podatków w wysokości 6 mln juanów. A jeśli sprawdzone zostaną poprzednie lata, kto wie, jak bardzo zwiększy się ta kwota.

        Gu Qing Pei westchnął głęboko, bo rozumiał jak duże doświadczenie i możliwości miał prezes Yuan. Działał z zaskoczenia i był bezlitosny, nie dał drugiej stronie najmniejszych szans na reakcję. Dyrektor szczerze go podziwiał.

        Kolejne dwa dni pan Gu i Yuan Yang spędzili w pokoju i w dalszym ciągu nie mogli nigdzie wyjść, byli do bólu znudzeni. Yuan Yang codziennie podejmował próby wymknięcia się, choćby na spacer albo na obiad, na szczęście Gu Qing Pei potrafił nad nim zapanować i go uspokoić. Wiedział dobrze, że na tym etapie sprawy musieli trzymać się ściśle poleceń prezesa i grzecznie siedzieć w pokoju.

        Podczas gdy Yuan Yang był w łazience, zadzwonił telefon Gu Qing Peia. Mężczyzna siedział tuż obok dzwoniącej komórki, podniósł ją i zerknął na wyświetlacz, na którym pokazał się nieznany numer. Nie miał w zwyczaju odbierać tego typu  połączeń, dlatego poczekał spokojnie, aż się uciszy. Jednak telefon znów zadzwonił. Po chwili zastanowienia postanowił odebrać.

        - Halo, z kim mam przyjemność?

        - Dzień dobry Gu Qing Pei.

        Pan Gu słyszał ten głos po raz pierwszy.

        - Z kim rozmawiam?

        - Jak to z kim? Zdawało mi się, że dyrektor Gu jest mądry i błyskotliwy. Dam ci radę, odpuść i zapomnij.

        Gu Qing Pei podjął rękawice.

        - Mów, kim jesteś! I o co ci chodzi? Czy to ty chciałeś nas okaleczyć, a może zabić?

        Rozmówca zaśmiał się głośno.

        - Oj, Gu Qing Pei, nie dramatyzuj. Chciałem was tylko przestraszyć.

        - Po co do mnie dzwonisz? Nie mamy o czym rozmawiać. Jeśli mamy konflikt, to od razu się poddaję, nie chcę walczyć. A tym, co zrobiłeś, nadepnąłeś na odcisk niewłaściwej osobie, teraz sprawy dzieją się poza mną, a ty zostałeś sam.

        - Co masz na myśli? Niby z kim zadarliśmy?

        Pan Gu uśmiechnął się pod nosem.

        - Naprawdę nie wiesz? Idź do diabła i żyj dalej w nieświadomości.

        Dyrektor odłożył słuchawkę.

        W tym momencie Yuan Yang wyszedł z łazienki, spojrzał na zdenerwowaną minę mężczyzny i od razu poczuł, że coś jest nie tak.

        - Co jest?

        - Telefon z pogróżkami.

        Gu Qing Pei zadzwonił do mecenasa Zhao i opowiedział mu, co się stało,  prosząc, by zgłosił to na policję.

        Chłopak miał wyjątkowo ponurą minę.

        - Drań jest odważny, co dokładnie powiedział?

        Pan Gu uśmiechnął się chłodno.

        - Radził mi odpuścić i zapomnieć.

        - Sukinsyn.

        Yuan Yang ze złości omal nie zmiażdżył telefonu. Przez te kilka dni wcale nie odpoczął i to nie z powodu doskwierającej mu rany, ale dlatego, że kiedy zamykał oczy, widział maczetę lecącą prosto na Gu Qing Peia. Wciąż pamiętał to uczucie, jak zabrakło mu tchu i ten nagły ucisk w sercu... Gdyby ostrze trafiło w cel, dyrektor na pewno już by nie żył...

        Uważał, że największym wstydem dla mężczyzny jest niezdolność do ochrony najbliższych, a pokonani zasługują na utratę wszystkiego, co mają. Co prawda jego relacja z Gu Qing Peiem nie jest jeszcze do końca jasna, ale mają czas, żeby to sobie wyjaśnić. Jednak jeśli ktoś odważy się podnieść na niego rękę, to on już się nim zajmie, zmiecie z powierzchni ziemi każdego, kto wejdzie na jego terytorium.               

         Pan Gu delikatnie poklepał go po ramieniu.

        - Nie złość się.

        Te słowa nie pomogły, bo Yuan Yang nadal był wściekły i miał przeszywająco zimne spojrzenie.

        - Ta banda popaprańców... Trzeba się nimi zająć, bo inaczej znowu będą nam grozić.

        - To prawda. Nie ma szans na rozejm.

        Dyrektor westchnął, bo wiedział, że Yuan Li Jiang zamierzał dopaść wszystkich, aby w przyszłości uniknąć kłopotów. W głębi serca cały czas czuł niepokój. Był praworządnym obywatelem i nie chciał być wmieszany w tak niebezpieczne i szemrane rozgrywki. Jednak teraz, nawet jakby chciał, nie mógł już się wycofać.

        Yuan Yang chwycił go za brodę i zbliżył jego twarz do swojej.

        - Boisz się?

        - Nie.

        - Jeśli się boisz, możesz mi o tym powiedzieć, nie będę się z ciebie śmiał.

        - Naprawdę się nie boję. Co się stało, to się nie odstanie. Zdaję sobie sprawę, że kompletnie nawaliłem. Nie rozwiązałem konfliktu, a wręcz go zaogniłem.

        - To nie twoja wina. Z drugiej strony, dzięki tej sytuacji jest szansa, że nasze zyski mogą być dużo wyższe. Czyli zyskamy jedno, kosztem drugiego.

        Gu Qing Pei uśmiechnął się do niego.

        - Naprawdę umiesz mnie pocieszyć.

        Yuan Yang objął go w pasie i przytulił, a na jego ustach pojawił się dwuznaczny uśmieszek.

        - To dlatego, że wczoraj tak się mną zaopiekowałeś, umyłeś mnie i zająłeś się moim kutasem.

        Pan Gu uśmiechnął się, ale nie powiedział ani słowa.

        Chłopak potarł jego policzek czubkiem nosa.

        - Nie bój się. Mieszkam z tobą, będę przy tobie bez przerwy, nigdy nie zostawię cię samego, dlatego nie musisz się niczego obawiać. Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić.

        Gu Qing Pei poczuł błogie ciepło w sercu, gdy usłyszał te słowa. Nie sądził, że ochrona jest mu potrzebna, ale wzruszyła go, sama jej deklaracja. Świadomość, że jest ktoś, kto chce go ochronić. To uczucie było dla niego niezwykle cenne. I nieważne, że powiedział to Yuan Yang, który bynajmniej nie był godny zaufania.

        Trzy dni później Yuan Li Jiang zabrał ich do Pekinu. Przed wyjściem z  lotniska czekał na nich samochód, obok którego stała elegancka kobieta w średnim wieku, niezwykle majestatyczna.

        - Martwiłam się o was.

        Yuan Li Jiang odwrócił się, udając, że jej nie słyszy.

        - Mamo!

        Krzyknął Yuan Yang. Wu Jing Lan wyglądała na bardzo zatroskaną, podbiegła do syna i objęła dłońmi jego twarz, potem ramiona, sprawdzając, czy jest cały.

        - Jak się czujesz? Ach? Boli cię? Gdzie?

        - Nic mi nie jest. To tylko draśnięcie.

        Po tych słowach kobieta wpadła w furię.

        - Ci ludzie... to prawdziwi barbarzyńcy! Wy zresztą też. Jak mogliście razem z ojcem ukryć przede mną coś takiego?

        - Mamo, daj spokój. Miałem zamiar powiedzieć ci o wszystkim po powrocie. Nie chciałem, żebyś się martwiła.

        Kobieta odwróciła głowę, dając synowi do zrozumienia, że nie przyjmuje jego wyjaśnień. 

        - Mamo, wsiadajmy do auta.

        Wu Jing Lan zauważyła nagle Gu Qing Peia i uśmiechnęła się do niego.

        - To zapewne dyrektor Gu.

        - Dzień dobry pani Wu.

        - Jest pan taki młody, przystojny i bez wątpienia niezwykle utalentowany. Mój mąż bez przerwy pana chwali.

        Pan Gu uśmiechnął się delikatnie.

        - Nie zasługuje na tak miłe słowa.

        - Proszę wsiadać i jechać z nami do domu na obiad.

        - Nie chcę sprawiać kłopotu, właśnie zamówiłem taksówkę.

        Yuan Li Jiang włączył się do rozmowy.

        - Dyrektorze Gu, jedźmy razem. Wieczorem Yuan Yang będzie ci towarzyszył w drodze do domu. W obecnej sytuacji tak będzie bezpieczniej. Lepiej, żeby żaden z was nie przemieszczał się samotnie po mieście. 

        Gu Qing Pei bardzo chciał odmówić, ale w końcu wsiadł do samochodu razem z nimi. Nie chciał się zanadto zbliżać do państwa Yuan. Uprawiał seks z ich synem, a spotkanie z nimi sprawiło, że poczuł wyrzuty sumienia i w żaden sposób nie mógł się uspokoić. Gdy weszli do ich rodzinnego domu, poczuł się jeszcze bardziej niezręcznie.

        Yuan Li Jiang i Wu Jing Lan byli dla niego bardzo mili, ale wiedział, że ten rodzaj uprzejmości nie wynika z faktu, że jest jednym z najlepszych biznesmenów w Pekinie ani z faktu, że ma niezwykle ujmującą osobowość. Byli mili, ponieważ jest mentorem ich syna, a oni mieli w tym interes

        W salonie, na kanapie siedziało dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka, byli piękni, niczym z obrazka. Zwłaszcza chłopiec, który wyglądał jak młodsza wersja Yuan Yanga. Było to dość zabawne i w jakiś sposób interesujące.

        Dziesięcioletnia dziewczynka zerwała się z kanapy i zawołała.

        - Braciszku!

        Mała pobiegła w stronę Yuan Yanga, za to trzynastoletni chłopiec nie ruszył się z miejsca.

        Yuan Yang wyciągnął rękę i zablokował dziewczynkę, trzymając ją za czoło.

        - Nie rzucaj się na mnie.

        - Jak twoja rana?

        Chwyciła go za rękaw.

        - Nic mi nie jest, nie martw się.

        Po chwili również chłopiec podszedł do brata i mrugnął do niego, a potem spojrzał mu prosto w oczy.

        - Jeszcze nigdy nie przegrałeś walki, starzejesz się.

        - Chciałbyś. Szkoda, że nie widziałeś moich przeciwników.

        Yuan Li Jiang krzyknął na młodszego syna.

        - Nie zachęcaj brata do walki! Nie chodzi o wygraną, czy przegraną, ale o to, jak wygrywasz, lub jak przegrywasz!

        Chłopiec cofnął się i zwrócił się do Gu Qing Peia.

        - Kim pan jest?

        Dyrektor przedstawił się z uśmiechem:

        - Nazywam się Gu Qing Pei, jestem pracownikiem twojego ojca.

        - Och, znam cię.

        Dziewczynka aż podskoczyła i złapała chłopca za rękę. Pociągnęła go, by się do niej nachylił i szepnęła mu do ucha.

        - Brat mówił, że to bardzo irytujący człowiek, nie podawaj mu ręki.

        Oczywiście wszyscy słyszeli jej szept, gdyż był wystarczająco głośny.

        Yuan Li Jiang spojrzał z wyrzutem na Yuan Yanga, który wybuchnął  śmiechem.

        Chłopiec poklepał siostrę po głowie.

        - Nie bądź niegrzeczna.

        Potem wyciągnął rękę i uścisnął dłoń pana Gu.

        - Mój brat zwykle zrzędzi, ale ja szanuję zdolnych ludzi, a za takiego ma pana mój ojciec i chyba w sumie brat też. Czyli naprawdę jest pan kimś.

        Gu Qing Pei nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Chłopiec był wspaniały, pomyślał nawet, że właśnie takiego syna chciałby mieć.


Tłumaczenie: Antha

Korekta: Sansa

Poprzedni 👈             👉 Następny


Komentarze