Counterattack [PL] - Rozdział 42: Perfidne kłamstwo

          Chi Cheng zamilkł, tylko gapił się na Wu Suo Weia i przez ponad pięć minut nie odrywał od niego wzroku.

         Wcześniej chłopak odrobinę minął się z prawdą mówiąc, że nic nie jest mu winien, bo miał co nieco na sumieniu. Co gorsza, przez to przeszywające spojrzenie dostał gęsiej skórki na całym ciele. Chi Cheng tak intensywnie na niego patrzył, że gdyby Wu Suo Wei choć na moment stracił czujność, zapewne odbiłoby się to na jego psychice.

        W końcu Chi Cheng się odezwał.

        - Dlaczego nie przychodziłeś przez kilka ostatnich dni pod komisariat na kosza?

        Chłopak udawał, że jest zmartwiony, a tak naprawdę czekał na odpowiedni moment, by wbić się ze swoim skrzętnie przygotowanym scenariuszem. Chi Cheng także nie grał czysto. Pytanie, które zadał, było bardzo ogólne, chociaż naprawdę chciał wiedzieć, dlaczego Wu Suo Wei przestał go śledzić i do niego przychodzić. Jednak jakoś nie był w stanie powiedzieć tego wprost.

        Wu Suo Wei odpowiedział od niechcenia.

        - Nie miałem ochoty na kosza.

       Wyraz twarzy Chi Chenga zmienił się, położył Zazdrość na kozetce, podszedł do chłopaka i spojrzał na niego z góry.

       - A dlaczego wcześniej miałeś ochotę, co?

       Wu Suo Wei poczuł nad głową czarną gęstą chmurę, aż mu tchu zabrakło. Chi Cheng nie otrzymał odpowiedzi, dlatego złapał go za szyję i cisnął nim o ścianę. I chociaż chłopak miał twardą głowę, to po uderzeniu w beton poczuł się odrobinę nieswojo.

       Chi Cheng nie spuszczał z niego wzroku i podniósł na niego głos.

       - Odpowiedz!

       Wu Suo Wei zagryzł zęby i milczał jak grób, za to Jiang Xiao Shuai odchrząknął i postanowił włączyć się do rozmowy, by złagodzić panujące między nimi napięcie.

       - Nie zbliżaj się do niego, on jest przeziębiony i zaraża.

       - Przeziębiony? - Zapytał Chi Cheng z niedowierzaniem, a jasne oczy Wu Suo Weia zrobiły się momentalnie zmęczone. Patrzył na niego tym słabym wzrokiem, jakby zaraz miał zemdleć, bo przecież do tej pory trzymał się jedynie dzięki sile woli, gdy tak naprawdę był wyczerpany i ledwo żywy.

       - Och, nie słuchaj go, on wygaduje bzdury.

       - Jakie bzdury?

       Doktor postanowił jeszcze dolać oliwy do ognia.

       - Zawsze biega spocony po ulicy, wystarczy, że trochę go przewieje, albo zmoknie w deszczu i już jest chory. Ostatnio wpadł do rowu z wodą, kiedy łapał ropuchy i skończył z 40-stopniową gorączką...

       Wu Suo Wei spojrzał na doktora i kontynuował rozpoczętą grę, wczuwając się w swoją rolę.

       - Jiang Xiao Shuai, przestań gadać bzdury.

       Oczywiście doktor nie przestał.

       - To szaleniec! Zawsze rozdaje to, co ma, a sam chodzi w dziurawych ciuchach. Kiedy złapała go gorączka, to nawet tu nie przyszedł, bo bał się, że pozaraża pacjentów...

       Następnie spojrzał na Chi Chenga i kontynuował.

       - Panie Osiłku, chyba byłoby przykro, gdyby zamarzł gdzieś tam w rowie, co?

       W pamięci Chi Chenga od razu pojawiła się scena, kiedy chłopak grał w kosza w strugach deszczu.

       - Panie Wu!

       Nagle przy drzwiach wejściowych rozległo się wołanie. Do kliniki wpadł praktykant doglądający węży. I trzeba przyznać, że miał idealne wyczucie czasu. Wu Suo Wei zignorował Chi Chenga, poprawił ubranie i spojrzał w kierunku swojego współpracownika.

       - Co się stało?

      Chłopak był bardzo zaniepokojony.

      - Nie żyje kolejnych 10 węży.

      Tym razem Wu Suo Wei zareagował dość gwałtownie. Zerwał się z miejsca i szybko włożył buty. Gdy wychodzili na zewnątrz, zapytał chłopaka.

       - Jak do tego doszło?

       Chi Cheng oczywiście ruszył za nimi.

       Kiedy dotarli do bungalowu, w środku zobaczyli dziesięć martwych węży. Widząc je, Chi Cheng zapytał.

       - Hodujecie węże?

       Wu Suo Wei był bardzo zmartwiony i zdaje się, że nie miał nastroju na rozmowę. Chi Cheng podniósł jednego z żywych gadów, przyjrzał mu się i po chwili odłożył go z powrotem.

       - Nie przeżyje i nic na to nie poradzisz.

       Oczy Wu Suo Weia zaszkliły się, bo chyba doszedł do podobnych wniosków, ale jeszcze ich nie zaakceptował.

       - Dlaczego? Kiedy mój mentor mi je sprzedawał, mówił, że to dzikie węże. Uczulił mnie, żebym karmił je upolowanymi na dworze myszami, żabami, ptakami... I cały czas łapałem dla nich gryzonie i ropuchy, tylko dwa razy nakarmiłem je sztuczną karmą.

       - Jedzenie nie ma tu znaczenia. - Powiedział Chi Cheng i zaraz dodał. - Kupiłeś same chore osobniki, nie zauważyłeś?!

       - Bzdura! - Wu Suo Wei nie zgodził się z tą opinią. - Przez dwa miesiące byłem praktykantem w tamtej hodowli, dobrze znam właściciela, to niemożliwe, żeby mnie oszukał. Na pewno zjadły coś, co im zaszkodziło.

        Po czym kazał praktykantowi pokroić ropuchy i myszy i nakarmić nimi węże.

        Chi Cheng nic już nie powiedział, wyrwał chłopakowi wiadro z ręki i wyszedł. Jego Er bao był głodny, bo od kilku dni nie zjadł porządnego posiłku. Wu Suo Wei krzyknął za nim.

       - Co robisz?

       Chi Cheng odpowiedział spokojnie.

       - Wasze węże i tak zdechną, szkoda marnować na nie jedzenia.

       Wu Suo Wei szedł cały czas za nim. Chi Cheng zatrzymał się przy samochodzie i zapytał lodowatym tonem.

       - Skąd masz węże?

      Chłopak odpowiedział z rozbrajającą szczerością.

      - Z hodowli Pana Wanga. Jak chcesz, to możesz ich sprawdzić, to wiarygodna firma, ciesząca się dobrą reputacją. Na pewno by mnie nie oszukali.

       Chi Cheng nie skomentował, wsiadł do auta i odjechał.

                                                              


Poprzedni 👈             👉 Następny 


Komentarze