SCI Mystery - tom 1 [PL] - Morderca numeryczny / Rozdział 25: Siła sugestii

          Zhan Zhao i Bai Yutang pojechali do kliniki profesora Xu, na którą namiary dostali od Chen Jinga. To była ulica pełna tanich barów, a z racji tego, że samochód dowódcy mógłby przyciągnąć uwagę niepożądanych osobników, zaparkowali nieco dalej, resztę drogi pokonując pieszo.

        Dzielnica była dość szemrana, pełna chuliganów, podejrzanych spelunek i klubów, dość ściśle związanych z najstarszym zawodem świata, co potwierdzali wyzywająco ubrani młodzi ludzie kręcący się po okolicy.

      Zhan Zhao szukał numeru ulicy, gdy nagle Bai Yutang przyciągnął go do siebie i objął ramieniem.

        - Co robisz? - Zapytał doktor wyślizgując się z uścisku i patrząc na niego z wyrzutem.

        - Cicho. - Szepnął dowódca. - Nie oglądaj się za siebie, ktoś za nami idzie.

        - Tak szybko nas zdemaskowano? - Zapytał absolutnie zaskoczony Zhan Zaho.

       Bai Yutang uśmiechnął się mówiąc:

       - To nie to, co myślisz.

       - Czyli co? - Zapytał zdezorientowany doktor.

       - Zaraz zobaczysz. - Odpowiedział dowódca i wciągnął go w pustą uliczkę.

      Nagle tuż za swoimi plecami usłyszeli odgłosy kroków. Należały do więcej, niż jednej osoby. Bai Yutang zatrzymał się i nagle podbiegło do nich dwóch mężczyzn, a kolejnych dwóch zaszło ich od tyłu. Zostali otoczeni. Doktor przyjrzał się napastnikom, wszyscy wyglądali na dwadzieścia kilka lat. Ich ciuchy były w mocno punkowej stylizacji, dodatkowo mieli tatuaże i dziwne fryzury.

       - To jakiś cosplay?

      - Ej wy, wyglądacie na dzianych. - Odezwał się jeden z chuliganów mierząc ich wzrokiem od stóp do głów. - Pożyczcie trochę kasy.

      Doktor zerknął na Bai Yutanga i robił, co mógł, żeby nie parsknąć śmiechem, bo oto właśnie dowódca elitarnego wydziału kryminalnego stał się ofiarą wyłudzenia. Zapewne coś takiego przytrafiło się Bai Yutangowi po raz pierwszy w życiu.

     - A jeśli nie macie pieniędzy... - Wtrącił kolejny z łobuzów uśmiechając się w wyjątkowo paskudny sposób. - To się trochę zabawimy.

      Po tych słowach wymierzył pięść prosto w szczękę Zhan Zhao. Zanim jednak ktokolwiek inny zdążył się poruszyć, dowódca złapał tę rozpędzoną rękę i wykręcił ją pod nienaturalnym kątem do momentu, gdy wszyscy usłyszeli nieprzyjemne chrupnięcie łamanej kości.

      - Aaaaa! - Łobuz upadł na ziemię wyjąc z bólu, a pozostałych trzech wpadło w lekką panikę.

      W międzyczasie Bai Yutang zapytał Zhan Zhao:

      - Pamiętasz technikę obrony, której cię uczyłem?

      Doktor przytaknął i cieszył się na samą myśl, że będzie mógł wypróbować tych kilku sztuczek w prawdziwej walce. Dowódca widząc jego reakcję, pokręcił tylko głową, po czym skinął palcem na trzech opryszków, którzy zdążyli otrząsnąć się z szoku. Wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia, po czym ich przywódca krzyknął:

      - Na nich!

      I wszyscy ruszyli do ataku.

      Bai Yutang zrobił krok do przodu i przepuścił jednego, blokując przejście pozostałym dwóm. Ten, któremu udało się go minąć, biegł prosto na Zhan Zhao.

     Doktor recytował w myślach nauki Bai Yutanga: „Poczekaj na odpowiedni moment, wysuń prawą stopę do przodu, prawą rękę trzymaj w gardzie i nie spuszczaj wzroku z przeciwnika. Lewą ręką chwyć go za lewe ramię. Zrób krok w lewo, prawą nogą podetnij jego lewą nogę i ciśnij nim o ziemię."

       I tak oto atakujący doktora agresor wylądował twarzą w błocie.

     „To jest to!" Zhan Zhao zacisnął pięść w geście zwycięstwa. Odwrócił się i zobaczył, że Bai Yutang już zdążył zneutralizować swoich dwóch przeciwników, bo stał sobie spokojnie i mu się przyglądał. Od razu zauważył ten pełen ekscytacji wyraz twarzy Zhan Zhao, który zdawał się krzyczeć: „Ale odjazd! Chcę spróbować jeszcze raz!"

      W tym momencie Bai Yutang naprawdę chciał go przytulić i pocałować, ale... zrezygnował z tego, bo nie chciał oberwać od kota przy świadkach. Dlatego chwycił jednego z łobuzów i zapytał.

      - To co, bawimy się dalej?

      - Khe... khe... nie, proszę, nie! - Chłopak wydukał odpowiedź, zanosząc się kaszlem.

     - Znasz ten adres? - Bai Yutang podniósł go z ziemi i pokazał kartkę z zapisanym adresem, a doktor podszedł no nich i zapytał:

      - To gdzieś niedaleko?

     Łobuz zmrużył oczy patrząc na kartkę, skinął głową i powiedział:

      - T-tak, to ten dom naprzeciwko.

    Dowódca wypuścił go, a sekundę później cała grupka opryszków uciekła w popłochu. Oczywiście Bai Yutang i Zhan Zhao pozwolili im na to, bo nie zamierzali dłużej zawracać sobie nimi głowy i ruszyli we wskazanym przez chłopaka kierunku.

      Stanęli przed dwupiętrowym budynkiem. Stara brama była w połowie otwarta i prowadziła do ciemnego niczym smoła korytarza.

      Bai Yutang zajrzał do środka i wyjął latarkę. Następnie odwrócił się do doktora i wyszeptał:

      - Bądź ostrożny.

      - Dobrze. - Skinął głową Zhan Zhao i ruszył za dowódcą.

     Według zeznań Chen Jinga klinika znajdowała się na drugim piętrze. Weszli do środka i ostrożnie wspięli się po schodach. W przeciwieństwie do egipskich ciemności panujących na pierwszym piętrze, na drugim było trochę więcej światła.

      Nagle Bai Yutang zatrzymał się i zgasił latarkę. Zablokował drogę doktorowi, który spojrzał na niego trochę zdziwiony. Dowódca wyciągnął broń i wskazał palcem na swój nos. Zhan Zhao zaciągnął się i poczuł silny zapach krwi. Od razu wyciągnął swój pistolet i spojrzał z niepokojem na Bai Yutanga.

     Rozdzielili się i stanęli po obu stronach lekko uchylonych drzwi prowadzących do kliniki. Dowódca delikatnie popchnął je stopą. Wnętrze pokoju wypełniało matowe światło w szkarłatnym odcieniu. Teraz wyraźnie poczuli przytłaczający zapach krwi. Zhan Zhao zmarszczył brwi, bo zrozumiał, że osoba, która się tu znajduje, jest martwa, nikt nie przeżyłby utraty takiej ilości krwi.

      Ostrożnie wśliznęli się do pokoju jeden po drugim, a widok jaki zastali sprawił, że stanęli jak wryci.

      Profesor Xu leżał na podłodze w kałuży krwi, miał poderżnięte gardło. Po szybkiej analizie koloru i konsystencji krwi domyślili się, że był martwy od ponad 24 godzin.

     Profesor Xu był poniekąd kolegą z pracy Zhan Zhao, dlatego nie mogąc znieść tego widoku, doktor odwrócił głowę.

     Bai Yutang szybko sprawdził cały pokój, po czym zadzwonił do swojego zespołu i wezwał ich na miejsce zbrodni.

     Chwilę później ten obskurny budynek został otoczony policyjnymi radiowozami i odgrodzony taśmami od spojrzeń ciekawskich gapiów.

     Zhan Zhao siedział w radiowozie i wpatrywał się tępo w przestrzeń. Bai Yutang podszedł do niego i wręczył mu kubek gorącej kawy.

      - Wszystko w porządku?

     Doktor wziął kawę i objął kubek obiema rękami, by je trochę ogrzać i choć na moment oddalić od siebie to uczucie przeszywającego chłodu.

      - Co o tym myślisz?

     Dowódca usiadł obok niego i westchnął.

      - Wygląda na to, że sprawy powoli wymykają się spod kontroli.

     - Myślałem, że kiedy znajdziemy profesora Xu, będziemy w stanie zakończyć sprawę. A okazuje się, że został zamordowany. - Zhan Zhao pociągnął łyk kawy i skomentował. - To smakuje jak gówno.

      - Teraz głównym podejrzanym jest dr Zhang. - Stwierdził Bai Yutang, wyciągając kawę z ręki Zhana Zhao. - Naprawdę aż tak źle smakuje?

       Spróbował i od razu wyrzucił kubek do śmietnika, marszcząc przy tym brwi.

      - Wszystko jest inne, niż nam się wydaje, tak jak ta kawa. Miałeś ją wypić, a nadawała się jedynie do ogrzania dłoni.

       Zhan Zhao zachichotał pod nosem pochylając głowę.

       - Z czego się śmiejesz? Cholerny kot! - Odburknął Bai Yutang, drapiąc się po głowie.

       - Sposób, w jaki pocieszasz ludzi, jest beznadziejny! - Odpowiedział doktor patrząc w niebo. - Nie pasuje ci, kiedy próbujesz być rozsądny.

      - Ważne, że się roześmiałeś. - Bai Yutang trącił ramię doktora i dodał zadowolony z siebie. - Jestem dobry we wszystkim.

       - Szefie, skończyliśmy oględziny miejsca zbrodni.

      Dowódca kiwnął głową i zapytał:

       - Znaleźliście coś?

      Wang Chao potrząsnął głową.

      - Kompletnie nic. Nie mamy nawet narzędzia zbrodni.

      - A co z Zhang Longiem? - Zapytał Zhan Zhao.

     - Właśnie rozmawiałem z nim przez telefon, jeszcze nie znalazł doktora Zhanga, nadal go szuka. - Zdawał raport Wang Chao. - Xu Qing i reszta monitorują uczelnię, ale on jakby zapadł się pod ziemię.

       - Bądźcie czujni i szukajcie dalej.

       - Tak jest.

       Gdy dowódca był już gotów, żeby zabrać się z tego miejsca, nagle zadzwonił jego telefon. Bai Yutang zamarł, gdy zobaczył, kto do niego dzwoni.

       - To Komendant Bao?

      Wziął głęboki oddech i odebrał.

      - Co tam, komendancie?

    Rozmawiali zaledwie dziesięć sekund, a gdy dowódca odsunął telefon od ucha, był w kompletnym szoku, poczuł jak ogarnia go niepokój, który malował się na jego twarzy. Zhan Zhao miał złe przeczucia, bo rzadko widywał Bai Yutanga w takim stanie.

       - O co chodzi? Czy coś się stało?

      Dowódca schował telefon i spojrzał mu prosto w oczy, po czym oznajmił:

       - Zhao Jue uciekł.

       - Co takiego? - Doktor aż podskoczył z wrażenia. - Jak to możliwe?

       - Komendant Bao poprosił, żebyśmy pojechali to sprawdzić. Kotek, idziemy.

      Bai Yutang ruszył w stronę samochodu, ciągnąc za sobą Zhan Zhao. Po chwili odwrócił się, żeby krzyknąć do Wang Chao.

       - Zbierz ludzi i jedźcie za mną.

      Droga, która normalnie trwałaby co najmniej 3 godziny, Bai Yutangowi zajęła tylko godzinę. Zhan Zhao domyślał się, jak bardzo dowódca jest zdenerwowany ze sposobu, w jaki prowadził samochód. Zupełnie jakby pilotował samolot. Kiedy dotarli do Centrum Badawczego, od razu ruszyli do celi Zhao Jue.

      Bao Zheng stał przed drzwiami i palił papierosa. Sądząc po wszystkich niedopałkach leżących na podłodze, musiał być tu już całkiem długo.

       - Jak to się stało? - Spytał Bai Yutang, zaglądając do pustej celi.

      - Wszystko jest na nagraniach z kamery. - Odpowiedział Bao Zheng, prowadząc ich do pokoju monitoringu, po czym włączył nagranie. Obraz był wyraźny. Osobą, która wyprowadziła Zhao Jue z celi był dr Zhan.

      - Zhan Boyi, 42 lata, znany psycholog i jeden z badaczy w tym ośrodku. Miał dostęp do wszystkich pomieszczeń. - Powiedział Bao Zheng, gasząc papierosa. - Świetnie obeznany z miejscem i okolicznym terenem. Kiedy strażnicy zmieniali wartę, on wyprowadził Zhao Jue.

       Komendant zerknął na skupione twarze Bai Yutanga i Zhana Zhao, po czym kontynuował:

      - Nie przejmujcie się tak bardzo, jest już na niego nakaz aresztowania. Lepiej obejrzyjcie celę Zhao Jue.

       - Jego celę? - Zhan Zhao wydawał się zdezorientowany.

     - Tak. - Odpowiedział Bao Zheng chichocząc pod nosem. - Ostatnio, jak tu byłeś, to sam zauważyłeś, że coś jest na rzeczy, pamiętasz?

      Doktor odwrócił się i spojrzał z wyrzutem na Bai Yutanga, który w panice zaczął machać rękoma, by oddalić od siebie podejrzenia.

       - Nic nie powiedziałem.

       Bao Zheng patrzył na nich, kiwając głową z politowaniem.

     - Może jestem stary, ale na pewno nie ślepy. Wtedy, w pokoju, gdy zostaliście sami, zachowywaliście się na tyle podejrzanie i tajemniczo, że gołym okiem było widać, że coś knujecie.

       Zhan Zhao i Bai Yutang wymienili spojrzenia, po czym zakłopotani spuścili wzrok.

      - Lepiej bądźcie ostrożni, zwłaszcza Zhan Zhao. - Bao Zheng krzyknął do nich, gdy obaj zbierali się do wyjścia. - I twój brat niech też uważa.

      Dowódca zatrzymał się i zapytał z niepokojem w głosie:

      - Myśli pan, że Zhao Jue zamierza skrzywdzić kota i mojego brata?

      Komendant przytaknął, a Bai Yutang mówił dalej.

      - Mój brat odkrył jego sekret i mogę zrozumieć, dlaczego będzie jego celem. Ale kot nie ma żadnego związku z tą sprawą? - Z każdym słowem był coraz bardziej zdenerwowany. - Dlaczego miałby krzywdzić kota?

       Zhan Zhao pociągnął go za rękaw.

       - Yutang, uspokój się.

       Dowódca strząsnął jego rękę i nie odpuszczał:

       - Co się wtedy stało, do diabła?! Dlaczego nic nam nie mówisz?! Dlaczego nie możesz o tym opowiedzieć?!

       Bao Zheng patrzył na wzburzonego Bai Yutanga i na Zhan Zhao, który ze zmartwioną miną próbował go uspokoić. Nagle wybuchł gromkim śmiechem i westchnął głęboko.

       - 20 lat temu często byłem świadkiem takich scen, jak ta.

      Bao Zheng przysunął sobie krzesło i usiadł.

      - W tamtych czasach Yunwen i ja też tacy byliśmy, niespokojni i porywczy. A Zhao Jue zawsze nas uspokajał i pomagał znaleźć najlepsze rozwiązanie. To, co się wtedy stało, to temat tabu, ale tak naprawdę... sami nie chcemy o tym mówić i do tego wracać. - Odpalił kolejnego papierosa. - Wiecie, dlaczego Zhao Jue zabił tak wielu ludzi?

      Widząc, jak obaj zaprzeczyli, Bao Zheng z gorzkim uśmiechem na ustach postanowił wszystko im wyjaśnić.

     - W tamtych czasach policja pracowała w tradycyjnym stylu. Zhao Jue zaproponował powołanie specjalistycznego działu zajmującego się analizą psychologiczną, chciał rekrutować psychologów, by pracowali nad profilowaniem kryminalistycznym. Ale za każdym razem odbijał się od ściany, bo przełożeni traktowali jego pomysł z pogardą.

       - Chciał udowodnić, że także w policji psychologia jest potrzebna, więc zaczął zabijać? - Zapytał Zhan Zhao.

       Bao Zheng zaciągnął się i odpowiedział:

       - Tak. - Westchnął komendant. - Zabijał ludzi za pomocą sugestii, a następnie ratował innych analizą psychologiczną. Bawił się i robił głupca z tych, którzy ośmielili się z niego zakpić.

       Bai Yutang w końcu się uspokoił i zapytał.

       - Czyli chce skrzywdzić Zhan Zhao z zazdrości?

       Bao Zheng przytaknął.

     - Wiecie, co powiedział, zanim założyli mu tłumik? - Komendant zaciągnął się mocno. - Powiedział, że jest zazdrosny o mnie, o Yunwena, o wszystkich. Powiedział, że geniusz musi znaleźć dla siebie odpowiednią scenę, w przeciwnym razie jego życie będzie mniej warte, niż życie tych wszystkich głupców. I on właśnie stworzył dla siebie taką scenę.

      Po wysłuchaniu tej historii Zhan Zhao był ewidentnie oszołomiony.

       - Gdyby Centrum Badań Psychologicznych istniało w tamtych czasach...

      - Wtedy byłby dokładnie taki, jak ty. - Bao Zheng dokończył zdanie, po czym zamilkł i zdawało się, że zagubił się w odległych wspomnieniach. Zarówno Bai Yutang, jak i Zhan Zhao zauważyli ogromny żal i smutek w jego spojrzeniu. Dowódca dobrze znał ten widok, ponieważ oglądał go od ponad 20 lat. Jego ojciec miewał ten wyraz twarzy, gdy z papierosem między palcami zatapiał się w myślach pełnych żalu i smutku. Kiedy był młodszy, myślał, że jego ojciec wygląda wtedy niesamowicie męsko, ale teraz, na samo wspomnienie tej sceny, poczuł dziwny ścisk w klatce piersiowej.

      - Niech pan tyle nie pali, to szkodzi zdrowiu. - Powiedział Bai Yutang do komendanta, a po chwili razem z Zhan Zhao ruszyli w stronę pustej celi.

      Gdy weszli do środka, doktor zaczął się uważnie rozglądać. Usiadł na czerwonym krześle i przeglądał szkice pozostawione przez Zhao Jue. Tymczasem Bai Yutang stał przy drzwiach i tylko wpatrywał się w Zhan Zhao. I tak powoli płynął czas, a niebo za oknem zmieniało swój odcień.

       Nagle doktor wstał i wyszedł z celi.

      - Kotek? - Bai Yutang od razu zauważył, jak blady jest Zhan Zhao i ruszył w jego kierunku. W tym momencie doktor zaczął osuwać się na ziemię.

      - Kocie! - Dowódca wyciągnął rękę i złapał go, zanim upadł. - Kocie, co się dzieje?

     - Nie... - Zhan Zhao mówił rwącym się głosem, próbując oprzeć się o ramię Bai Yutanga. - Zamknij, zamknij celę i nie patrz na rysunki.

      - Co się stało? - Zapytał zdezorientowany dowódca.

     - Zbierz cały personel. Oni potrzebują psychoterapii. - Zhan Zhao uspokoił oddech, a na jego twarz powoli wróciły kolory. - Zhao Jue umieścił w swoich szkicach psychologiczną sugestii. Każdy, kto przez dłuższą chwilę patrzy na te rysunki, prawdopodobnie popełni samobójstwo lub kogoś zamorduje.

       


Poprzedni 👈             👉 Następny 


Komentarze