SCI Mystery - tom 1 [PL] - Morderca numeryczny - Zamknięcie sprawy / Rozdział 28: Obsesja

          Osobą, która zadzwoniła do Zhan Zhao, był rzeczywiście Zhang Boyi. Treść ich rozmowy była bardzo prosta. Zhan Zhao miał się z nim spotkać sam, w Mieście S, w porcie, o 9 rano na opuszczonym statku towarowym o numerze kadłuba TX512.

              Zhang Boyi zażądał, aby Zhan Zhao przyniósł ze sobą stare poufne akta Zhao Jue, które wymieni za samego Zhao Jue. Ostrzegł też doktora, że jeśli przyjdzie z policyjną obstawą, zabije Zhao Jue, a wtedy wszyscy pracownicy Centrum Badawczego zamienią się w maszyny do zabijania.

        Następnego ranka o 9 rano Zhan Zhao zgodnie z ustaleniami przybył sam do portu. Szedł wzdłuż nabrzeża, aż znalazł statek towarowy TX512, który był zacumowany w bardzo odosobnionym miejscu. Wszedł na niego, po czym zszedł na dół, do kabiny.

       Statek od dłuższego czasu był opuszczony. Zrujnowana kabina była dość spora i pełno w niej było słomy oraz starych, podartych tkanin. Zapach stęchlizny mieszał się z zapachem benzyny, smród aż szczypał w nozdrza.

       Na środku kabiny kucał mężczyzna ubrany na biało. Malował coś drewnianym patykiem na podłodze. Metalowy tłumik na jego szyi zdradzał jego tożsamość. To był Zhao Jue.

       Zhao Jue uniósł lekko głowę i zobaczył, że Zhan Zhao uśmiecha się do niego, dlatego szybko odwrócił wzrok i wrócił do rysowania. Doktor podszedł do niego. Zhao Jue uniósł kijek i wskazał nim w przestrzeń za Zhan Zhao. Doktor odwrócił się gwałtownie i zobaczył Zhang Boyia stojącego kilka kroków dalej. Był bardzo spięty i trzymał w dłoni mokrą chusteczkę, którą odrzucił ze złością, posyłając Zhan Jue groźnie spojrzenie.

       Twarz Zhan Zhao spochmurniała.

        - Radzę ci, poddaj się.

        - Zamknij się, nie pójdę do więzienia! - Odpowiedział Zhang Boyi i wyciągnął rękę. - Przyniosłeś akta?

        Doktor wręczył mu skórzaną teczkę. Zhang Boyi wziął ją i szybko sprawdził zawartość.

        - Po co ci te dokumenty? - Zapytał nagle Zhan Zhao.

        Zhang Boyi zamarł na chwilę, po czym spojrzał podejrzliwie na doktora, który odezwał się z uśmiechem.

        - Czy wiesz, dlaczego ze wszystkich ludzi, którzy dostali jabłkiem w głowę, tylko Newton odkrył prawo grawitacji?

        Twarz Zhang Boyia zaczęła robić się blada, a Zhan Zhao spojrzał mu prosto w oczy i powoli wyszeptał.

         - To się nazywa wrodzony talent.

         Nagle usłyszał, że coś dzieje się za jego plecami. Kiedy się odwrócił, zobaczył, że Zhao Jue wali ręką w podłogę i zanosi ze śmiechu. Chociaż nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku, sądząc po jego minie i trzęsących się ramionach, bawił się wybornie.

       Oczy Zhang Boyia zaokrągliły się ze złości, gdy posłał doktorowi nienawistne spojrzenie.

       - Co chcesz przez to powiedzieć?

       Zhan Zhao wskazał na Zhao Jue, który obdarzył go swoim najbardziej niewinnym uśmiechem, a po chwili odpowiedział.

       - Mówiąc wprost, my dwaj jesteśmy geniuszami, podczas gdy profesor Xu i ty jesteście idiotami.

       - Ty! - Zhang Boyi trząsł się ze złości.

       - Profesor Xu jest idiotą, ponieważ nauka tego, co mnie i Zhao Jue zajęłoby dwa dni, jemu zajęło ponad 20 lat. - Kontynuował doktor. - A ty jesteś głupi, bo nawet nie zdajesz sobie sprawy, że jesteś pod wpływem psychologicznej sugestii!

       Zhao Jue praktycznie tarzał się po ziemi ze śmiechu. Zhang Boyi zasępił się i zapytał z niedowierzaniem.

       - Skąd wiesz, że jestem pod wpływem sugestii?

       Zhan Zhao uśmiechnął się i zagaił.

       - Rzuciłem okiem na szkice i... - Widząc, że Zhang Boyi nie podchwycił tematu, doktor zadał kolejne pytanie. - Nie chcesz mnie o to zapytać?

       - A niby skąd to możesz wiedzieć?!

      Zhan Zhao po prostu wzruszył ramionami.

     - Ponieważ jestem geniuszem.

     Śmiech tak zmęczył Zhao Jue, że leżał teraz na podłodze i ciężko oddychał. Nagle Zhang Boyi gwałtownie rzucił akta na ziemię i krzyknął.

      - Uważasz mnie za głupca, tak?! W twoich oczach jestem dokładnie taki, jak ten staruch Xu Yanqin, co?! Ale powiem ci coś, nie jestem taki, jak on! - Nagle Zhang Boyi wyciągnął z kieszeni ostry nóż do owoców i zbliżył się do Zhan Zhao. - Nie jestem taki, jak on! Ja...

      - To prawda, znacznie się od niego różnisz. - Zanim Zhang Boyi zdążył dokończyć zdanie, usłyszał jak ktoś wypowiedział to zdanie, stojąc tuż za jego plecami.

      To Bai Yutang, który niespodziewanie zjawił się za nim. Gdy tylko Zhang Boyi się odwrócił, dowódca kopnął go z taką siłą, że przeleciał pół pokoju, dokładnie do miejsca, w którym leżał Zhao Jue.

       Zhao Jue szybko wstał i odsunął się na bok, po czym przykucnął, by nadal oglądać rozgrywające się przed nim przedstawienie.

     - Ta czarna honda jest twoja, prawda? - Bai Yutang cedził przez zęby, stając przy boku Zhan Zhao. Nie spuszczał Zhang Boyia z oczu, gdy ten zanosił się kaszlem i próbował wstać. - Śledziłeś Zhan Zhao, ale to ja byłem twoim celem, prawda?

      Zhang Boyi był zaskoczony tymi słowami.

      - Skąd wiesz?

      Bai Yutang uśmiechnął się i odpowiedział.

      - Naprawdę nie jesteś zbyt bystry. Śledziłeś przez tak długi czas Zhan Zhao i miałeś mnóstwo możliwości, żeby się go pozbyć. Nie czekałbyś akurat na moment, kiedy był ze mną.

      Dowódca spojrzał na chusteczkę leżącą na podłodze i dodał.

      - Planowałeś go porwać, prawda?

     Te słowa zaskoczyły także Zhan Zhao. Bai Yutang odgarnął dłonią niesforne kosmyki włosów doktora i zadał kolejne pytanie z uśmiechem na ustach.

      - Chcesz się dowiedzieć, jak na to wpadłem? - Zhan Zhao patrzył na niego, a Bai Yutang uśmiechnął się do niego łagodnie. - Kiedy pocałowałem go tamtego dnia na uczelni, twoje spojrzenie... było pełne czystej nienawiści.

       Nagle Zhang Boyi zaczął się śmiać.

       - Zgadza się, nienawidzę ciebie... i jego! - Mówiąc to, wskazał palcem na Zhan Zhao. - Jest tak doskonały, że nikt nie śmie go choćby tknąć... To jest jak... To jest jak... - Po chwili odwrócił wzrok od doktora, który od razu wyczuł, że coś jest nie tak i zmarszczył brwi, uważnie go obserwując.

       Bai Yutang przerwał jego wypowiedź, która zdawała się coraz mniej składna.

       - Zarówno ty, jak i profesor Xu staliście się marionetkami kogoś zupełnie innego.

       Słysząc te słowa Zhang Boyi odwrócił głowę i wbił wzrok w Zhao Jue.

        - To wszystko wina tego starucha! Wierzył we wszystkie teorie na temat sugestii psychologicznych. I zaczął mówić o tym, jak zamierza zbudować własne imperium? Z tymi swoimi marnymi umiejętnościami wbijał do głowy chorym psychicznie ludziom różne sugestie. Stworzył te bzdury o Bogu... Kapłanach... To śmieszne!

       Zhan Zhao czuł pod skórą, że coś jest nie tak. Wziął głęboki oddech, by się trochę uspokoić i powiedział.

       - To nie Zhao Jue wami kierował.

       - Co? - Zhang Boyi spojrzał na doktora z niedowierzaniem.

       - Od samego początku byliście wykorzystywani przez geniusza, który cały czas stał w cieniu.
Bai Yutang nie mógł już wytrzymać i pokręcił z rezygnacją głową, po czym krzyknął w kierunku czarnej kotary wiszącej na tyłach kajuty.

       - Najwyższy czas wyjść z cienia.

       Zhang Boyi był zdezorientowany, nie wiedział, co się dzieje. Spojrzał na zasłonę, a potem z powrotem na Bai Yutanga i było widać, jak bardzo jest zmieszany. Dowódca podszedł i powiedział mu prosto do ucha.

       - Tak, jak już zostało powiedziane, bystrością nie grzeszysz. Jak się dowiedziałeś, że akta Zhao Jue są poufne?

       Zhang Boyi był w szoku i ledwo z siebie wydukał.

       - C-co masz na myśli?

        - Hahaha! - Zaśmiał się ktoś zza zasłony, a po chwili wyszedł stamtąd starszy mężczyzna z pistoletem w dłoni. Podszedł do Zhao Jue i przyłożył broń do jego skroni, po czym spojrzał na Bai Yutanga.

       - Skóra zdjęta z ojca, tak samo spostrzegawczy... No, no. Ty też... - Wskazał na Zhan Zhao, po chwili przenosząc wzrok na Zhao Jue. - Jesteś dokładnie taki sam, jak on za młodu, obaj tak irytująco przemądrzali.

      - Sun Qingxue... Panie Sun. - Bai Yutang odpowiedział z uśmiechem. - Planowałeś to od dwudziestu lat. Masz obsesję.

       Sun Qingxue zaśmiał się głośno.

       - Nie spiesz się tak. Zacznijmy od tego... jak się dowiedziałeś, że to ja?

       Dowódca spojrzał na Zhan Zhao i zapytał.

        - Ty pierwszy, czy ja?

        Doktor wskazał na niego.

        - Ty pierwszy.

        Bai Yutang skinął głową i odwrócił się, by odpowiedzieć Sun Qingxue.

        - Popełniłeś jeden błąd w sprawie Chen Jinga.

        - Och, czyżby? - Sun Qingxue zaczął się zastanawiać, gdzie niby popełnił ten błąd. - Możesz mnie oświecić?

        Bai Yutang nie kazał mu długo czekać.

        - Osobą, która zasugerowała Chen Jing, by zbliżył się do Gongsuna i tym, który przez lata świadczył usługi w tej małej prywatnej klinice, nigdy nie był profesor Xu, tylko ty. I to ty zamordowałeś profesora Xu, robiąc z niego kozła ofiarnego.

       Sun Qingxue skinął głową z aprobatą.

       - Zgadza się, ale jak się tego dowiedziałeś?

        - Nawyki. - Odpowiedział Bai Yutang. - Profesor Xu był człowiekiem dość majętnym, cierpiał na nerwicę natręctw i na dodatek był skrajnym konserwatystą. Miał też poważne problemy z sercem. Nie ma mowy, aby ktoś taki jak on mógł przyjmować pacjentów w tak brudnym miejscu, nie mówiąc o tym, że w okolicy kręci się pełno dziwek i handlarzy narkotyków. Wpadłem do baru naprzeciwko i barmanka, która miała z okna całkiem niezły widok na klinikę, dokładnie opisała lekarza, który tam przyjmował. I ten opis idealnie pasuje do ciebie.

       - Do mnie? - Sun Qingxue nie ukrywał zaskoczenia.

       - Do ciebie. Ubierałeś się jak profesor Xue i cały czas chodziłeś z opuszczoną głową. Poza tym zadbałeś o to, by pokój był zawsze słabo oświetlony, więc każdy mógł cię pomylić z profesorem. Z wyjątkiem osoby, która od lat obserwowała cię z góry i to ona potrafiła opisać cię najdokładniej. Według niej lekarz miał szerokie ramiona, był zgarbiony i bynajmniej nie był chudy. Zdaje się, że to najbardziej odróżnia cię od profesora Xu.

       - Dobrze, bardzo dobrze - Pochwalił go Sun Qingxue. - Ale to tylko spekulacje.

       - Oczywiście to nie wszystko. - Mówił dalej Bai Yutang. - Wtedy zacząłem się zastanawiać, ilu starszych mężczyzn jest zamieszanych w sprawę Zhao Jue. Ta osoba musiałaby mieć pełny dostęp do jego akt, by naśladować jego zbrodnie. I od razu pomyślałem o tobie. - Dowódca zrobił krótką przerwę i zapytał. - Pamiętasz, jak poczęstowałeś mnie i Kota makaronem?

        - Makaronem? - Sun Qingxue zapytał zdziwiony.

        Bai Yutang kontynuował wyjaśnienia.

       - Zastanowiło mnie, dlaczego osoba, która jakoś szczególnie nie dba o swój wygląd i o to, co je, ma w miejscu pracy tak dużo misek?

       Oczy Sun Qingxue rozszerzyły się, a dowódca mówił dalej.

       - W klinice też znalazłem całkiem spory zestaw misek. Zgaduję, że to twój nawyk, jaki nabyłeś przez lata.

       - Hahaha! - Po tych słowach Sun Qingxue wybuchnął histerycznym śmiechem. - Brawo! Bardzo dobrze... To naprawdę coś, żeby dojść do takich wniosków na postawie kilku misek.

        Bai Yutang nie dał się zbić z tropu i mówił dalej.

         - To wszystko sprawiło, że zacząłem cię podejrzewać. A to, co odkrył Kot, tylko mnie w tym utwierdziło.

         Sun Qingxue spojrzał uważnie na Zhan Zhao.

         - Och? Co takiego odkryłeś?

         Zhan Zhao wyciągnął palec i przyłożył go do ust, uciszając Sun Qingxue. Mężczyzna wyglądał, jakby właśnie się przebudził.

         - Chociaż miałeś dostęp do informacji i akt sprawy Zhao Jue, a także posiadasz podstawową wiedzę z zakresu psychologii, jesteś jedynie kiepskim naśladowcą.

          - Co?

          Zhan Zhao wyjaśnił z uśmiechem na ustach.

          - Po zabiciu Wu Hao, Chen Jing celowo wykonał ten gest przed celą Qin Jiaqi, aby skierować uwagę wszystkich na Zhao Jue. Kiedy przeglądałem akta sprawy Zhao Jue, zauważyłem, że przy każdej swojej zbrodni wykonywał właśnie ten gest. Można było wziąć to za jego nawyk lub swego rodzaju podpis. A tak naprawdę ten gest był rozkazem. Ci, którym wszczepił sugestię psychologiczną, widząc gest polecenia bez namysłu wykonają rozkaz. Jako pierwszy odkrył to Bai Jintang.

         Uśmiech na twarzy Sun Qingxue zniknął całkowicie, a zastąpił go bardzo nieprzyjemny i złowrogi grymas.

        - Rozumiem... Rzeczywiście Xu Yanqin i Zhang Boyi nie mogli się o tym dowiedzieć. Tylko ktoś taki jak ja, mający bezpośredni dostęp do akt, mógł znać te fakty.

        - I jakby nie było, Zhang Boyi zadzwonił i żądał wymiany Zhao Jue za te poufne akta, co tylko potwierdza, że to ty jesteś prawdziwym mistrzem marionetek. - Powiedział Zhan Zhao.
Bai Yutang zgodził się ze słowami doktora.

        - Jakiś czas temu zadzwoniłeś do Zhang Boyia i poprosiłeś, żeby przyszedł do twojej kliniki i pewnie wtedy powiedziałeś mu o tajnych aktach. Oczywiście zadbałeś o to, by Chen Jing na niego wpadł. W ten sposób zrzuciłeś dodatkowe podejrzenia na Zhang Boyiego i Xu Yanqina.

         - Hahaha! Hahaha! - Sun Qingxue zaczął się śmiać. - Doprawdy... doskonała dedukcja... hahaha!

         Dowódca spojrzał na Sun Qingxue, który zdaje się wpadł w amok.

         - Dlaczego skrzywdziłeś tych wszystkich ludzi? Co takiego zrobił ci Gongsun?

        - Nienawidzę ludzi takich jak wy! - Krzyknął Sun Qingxue. - Gardzę tobą, twoim ojcem, Bao Zhengiem i tobą też! - Podniósł rękę, by wskazać na Zhan Zhao. - Cholerni geniusze! Zawsze tacy idealni. Jak anioły na niebie, dla których reszta świata jest tylko tłem!

        Gdy Sun Qingxue cedził te pełne jadu słowa, Zhan Zhao zauważył lekki uśmiech na ustach Zhao Jue, a uczucie niepokoju, jakie odczuwał, nagle stało się silniejsze.

        - Ciebie nienawidzę w szczególności! - Sun Qingxue popchnął Zhao Jue i wycelował w niego broń. - To ciebie... Yunwen i Bao Zheng zawsze rozpieszczali, traktowali jak anioła, jak kogoś wyjątkowego. A ja miałem tylko przekładać dokumenty i gotować dla was makaron! Pamiętasz, jak ze mnie kpiłeś? Powiedziałeś, że nie mam za grosz talentu, że nie mogę studiować psychologii... Powiedziałeś, że nigdy nie zostanę aniołem... Niech was piekło pochłonie, pieprzone anioły!

        Sun Qingxue był coraz bardziej wzburzony, gdy nagle Zhan Zhao wzdrygnął się i krzyknął.

        - Nie!

        Zhao Jue uśmiechnął się szeroko, bo właśnie Zhang Boyi podszedł do Sun Qingxue i poderżnął mu gardło... Starzec przycisnął dłoń do szyi, skąd tryskała krew, po chwili upadł na ziemię, a wokół niego szybko pojawiła się dość spora kałuża krwi. Jego wzrok zastygł na rechoczącym Zhao Jue.

       - Odłóż nóż! - Rozkazał Bai Yutang, ale Zhang Boyi bez chwili wahania poderżnął gardło również sobie.

        Widząc dwa martwe ciała leżące na środku kajuty, Bai Yutang nie wiedział, jak zareagować. Za to Zhan Zhao uśmiechnął się niemrawo i wymamrotał.

       - Kalia...

        - Co? - Całkiem zbity z tropu dowódca patrzył na Zhan Zhao, który wziął głęboki wdech i spojrzał wprost na Zhao Jue.

        - W języku kwiatów kalia oznacza czystość, wieczność, przyrównuje ludzkie umysły do białych skrzydeł...

       - Anioł. Rozkaz brzmiał „Anioł"?! - Zapytał Bai Yutang marszcząc brwi.

       Doktor przytaknął.

       - Tak. Zhang Boyi często widywał kalie. A prowadząc swoje badania razem z profesorem Xu, często słyszał słowo „Anioł". Pilnował się, by nie ulec i zapewne podświadomie bał się tego słowa. Dlatego Zhang Boyi nie był w stanie powiedzieć dwa razy z rzędu słowa „Anioł".

       Bai Yutang spojrzał na Zhao Jue.

       - To jego sugestia? To wszystko było częścią jego planu?

        Doktor czuł coraz większe napięcie, dlatego ze spokojem odezwał się do Zhao Jue.

        - Celowo zmieniłeś technikę rysunku tak, by linie były bardziej wyraziste, tworzyły wrażenie pilności, tak by Zhang Boyi reagował intensywniej na rozkaz. Wzburzenie Sun Qingxue sprawiło, że polecenie, jakie wypowiedział, też zabrzmiało mocno, dosadnie i nagląco... Zhao Jue, naprawdę jesteś geniuszem i zdaje się, że po raz kolejny wygrałeś.

        Zhao Jue przechylił głowę i spojrzał na Zhan Zhao, a jego oczy przepełniała nostalgia, a nawet czułość. Potem sięgnął do kieszeni Sun Qingxue i wyjął z niej zapalniczkę.

       Bai Yutang drgnął, gdy nagle uświadomił sobie, co za nieprzyjemnie ostry zapach wypełnia mu nozdrza. Za zasłoną stały pojemniki wypełnione paliwem...

        - Kocie! - Krzyknął i nie tracąc czasu na dalsze słowa, chwycił Zhan Zhao za rękę i wybiegł z kabiny. Zhao Jue spokojnie odpalił zapalniczkę i upuścił ją na ziemię. W jednej chwili całe pomieszczenie stanęło w płomieniach. Zhan Zhao dał się wyprowadzić na pokład, ale nie spuszczał wzroku z Zhao Jue, który uśmiechnął się do niego i przyłożył palec wskazujący do ust w geście nakazującym milczenie.

        Eksplozja była tak potężna, że wstrząsnęła całym statkiem. Bai Yutang podczas skoku do wody desperacko osłaniał doktora przed wybuchem. Fale powstałe w wyniku eksplozji porwały ich i uniosły w stronę brzegu. Zdawało się, że to trwa wieczność, Zhan Zhao miał wrażenie, że jego ciało przestaje się poruszać, a jego pamięć zatapia się w mroku. Wiedział tylko, że musi trzymać dłoń osoby będącej przy nim i nigdy jej nie puścić.

       Bai Yutang ostatkiem sił wczołgał się na łódkę i z trudem wciągnął na nią Zhan Zhao.

       - Uch... - Westchnął dowódca i nieprzytomny upadł na plecy.

       - Xiao Bai? - Zhan Zhao przestraszył się, że coś się stało Bai Yutangowi, dlatego próbował nim potrząsnąć. Niestety nie było żadnej reakcji ze strony dowódcy.

       - Yutang... Yutang, nie strasz mnie... - Potrząsnął nim jeszcze mocniej, ale nadal bez efektu. Położył drżący palec pod nos dowódcy... i nic. - Nie! Yutang, nie... proszę...

       Zhan Zhao miał pustkę w głowie i z przerażeniem patrzył na leżącego nieruchomo mężczyznę. Nagle zaczął sobie przypominać wszystkie wspólne chwile, przypomniał sobie, jak będąc dziećmi walczyli o różne rzeczy, bez przerwy się kłócili, nawet przed snem potrafili pobić się o piżamę... Bai Yutang płakał i śmiał się razem z nim, a nawet go pocałował...

        Nagle poczuł, jak ciepłe palce muskają jego policzek. Osoba, która chwilę temu nie oddychała, patrzyła na niego z poczuciem winy malującym się w oczach.

       - Kotku, nie płacz. Tylko się z tobą drażniłem...

       Zhan Zhao był w szoku, bo nagle zdał sobie sprawę, że z oczu płyną mu łzy, które właśnie ociera Bai Yutang.

       - Ty...! Draniu! Głupia Myszo! Ty... ty... - Nie udało mu się dokończyć zdania, bo Bai Yutang uniósł się i zamknął mu usta pocałunkiem.

       - Kotek, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. - Oświadczył dowódca, ocierając resztę łez z twarzy Zhan Zhao i czule wpatrując się w jego oczy.

       Doktor odwzajemnił spojrzenie, po czym powoli otworzył usta.

       - Yutang...

       - Tak?

       Zhan Zhao przywalił mu bez ostrzeżenia.

       - Ałć!

       - Cholerna Mysz!

       - Głupi Kot!

       - Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj!

       - A właśnie, że to zrobię.

       - Ani się waż.

       - Daj całusa.

       - Głupia Mysz! Mmm...

       Pół godziny później Bai Jintang z bliźniakami i zespołem SCI znaleźli Bai Yutanga i Zhana Zhao całych przemoczonych i wyczerpanych. Byli skuleni z zimna i kłócili się, siedząc w małej łódce.

       Bai Yutang wyciągnął z kieszeni czarne pudełko i rzucił je w kierunku Ding Zhaohui.

       - Całkiem przydatne.

       - Co to jest? - Zapytał skonsternowany Zhan Zhao.

       - Lokalizator GPS. - Odpowiedział Bai Jintang wzdychając z ulgą. - Bez niego nie byłbym w stanie was znaleźć.

       Bliźniacy uśmiechnęli się znacząco.

       - O tak. Zawsze dobrze jest być przygotowanym.


        Gdy ucichły dźwięki policyjnych syren, w porcie znów zapanował spokój. Na wodzie unosiło się zdjęcie czterech uśmiechających się promiennie młodych mężczyzn... Zapadła noc. Na pokładzie kutra rybak okrył kocem ledwo przytomnego mężczyznę.

       - Wszystko w porządku?

        - Tak... - Odpowiedział mężczyzna ochrypłym głosem.

        - Masz, napij się ciepłej wody, by choć trochę się ogrzać.

        - Dziękuję...

        - Przy okazji, jak się nazywasz?

        Mężczyzna przyłożył smukły palec do ust i wyszeptał:

         - Cii...

                             


Poprzedni 👈             👉 Następny 


Komentarze