SCI Mystery - tom 1 [PL] - Obóz treningowy zabójców / Rozdział 34: Prawdopodobieństwo

 



      Potrawy zrobione przez panią Bai i panią Zhan były tak pyszne, że nic nie mogło się z nimi równać. Bai Yutang i Zhan Zhao, którzy ostatnio byli bardzo zajęci i wciągali fast foody, byli w siódmym niebie, jedli aż im się uszy trzęsły.

      Co chwilę dowódca nakładał doktorowi coś nowego, a ten z kolei podrzucał mu na talerz to, czego nie lubił jeść.

       - Nie znoszę grzybów.

       - Wybredny Kocur.

       - Nie chcę rzodkiewki.

       - Ma dużo witamin.

       - To ją zjedz.

       - Ale ja nienawidzę rzodkiewki.

       - Och, czyli ty możesz być wybredny, ale ja już nie?

      I tak sobie dogryzali i przerzucali jedzenie z talerza na talerz. Najwyraźniej ich rodziny były do tego przyzwyczajone, ponieważ nikt nie zwracał na nich uwagi i jak gdyby nigdy nic byli zajęci rozmową. Za to Bai Chi nie mógł od nich oderwać oczu, w końcu uważał ich za swoich idoli, elitę policji. W życiu by nie pomyślał, że będą się kłócić podczas posiłku. Był tak zaskoczony, że sam niczego nie zjadł.

      Po kolacji wszyscy rozsiedli się wygodnie, by kontynuować rozmowy rozpoczęte przy kolacji. Po pięciu minutach Bai Yutang zrobił się niespokojny i błyskawicznie ulotnił się z pokoju. Po chwili wrócił z piłką do koszykówki pod pachą i powiedział.

      - Kocie! Idziemy!

      Zhan Zhao zjadł dużo za dużo i czuł, że potrzeba mu ruchu. Spojrzał w kierunku Bai Chi’ego, który siedział wyprostowany na sofie i zapytał.

      - Idziesz z nami?

      Chłopak był zaskoczony, ale skorzystał z tego miłego zaproszenia i wyszedł razem z nimi. Bai Yutang kozłował piłkę idąc przodem, podczas gdy Zhan Zhao szedł tuż za nim, rozciągając ramiona na boki. Bai Chi szedł niepewnie na samym końcu.

      Niedaleko znajdowało się publiczne boisko do koszykówki. W nocy nikogo tam nie było, ale reflektory były włączone i oświetlały cały plac. Bai Yutang wszedł na boisko otoczone ogrodzeniem z siatki i zaczął rzucać do kosza. Zhan Zhao podszedł do betonowych schodów, które służyły za trybuny i rozsiadł się wygodnie. Gdy tak patrzył, jak dowódca wykonuje celne rzuty z dystansu, wrócił myślami do czasów studenckich.

      - A-a-a ty, nie grasz? - Zapytał cichutko Bai Chi, siadając obok doktora. Zhan Zhao zachichotał.

      - Intensywne ćwiczenia pół godziny po jedzeniu mogą doprowadzić do zapalenia wyrostka robaczkowego!

      - A-a-ale Bai...

      Doktor uśmiechnął się do chłopaka i powiedział z nieukrywanym rozbawieniem.

      - Tej Myszy usunięto wyrostek dawno temu. I właśnie przez nadmiar ruchu zaraz po posiłku.

      - Och! - Bai Chi skinął głową ze zrozumieniem.

      - Mam wrażenie, że się go boisz. - Powiedział doktor.

      Chłopak zarumienił się po uszy.

      - Tamtej nocy rozładował moją broń.

      - Hm? - Zhan Zhao był zaskoczony odpowiedzią.

      - To-to dlatego, że zapomniałem odbezpieczyć pistolet. - Dodał Bai Chi drżącym głosem. - A on... powiedział, że nie nadaję się, żeby używać broni.

     Doktor uśmiechnął się do niego, po czym powiedział.

     - Pewnie twoi najbliżsi często mówią, jak wspaniałego masz kuzyna, prawda?

     - Tak. - Przytaknął chłopak. - Zawsze powtarzają, żebym brał z niego przykład.

     - Tamtej nocy, kiedy spotkałeś go po raz pierwszy, poczułeś, że dzielą was od siebie lata świetlne, prawda? - Zapytał z zainteresowaniem Zhan Zhao. - I na pewno myślisz, że nie masz szans, by choć odrobinę zbliżyć się do jego poziomu?

     - Tak. - Odpowiedział z powagą Bai Chi. - Ledwie udało mi się ukończyć Akademię Policyjną. To niemożliwe, żebym...

     Zhan Zhao położył mu rękę na ramieniu.

     - Nie przejmuj się tym! Nawet, jeśli jesteś kiepski w walce i słabo strzelasz, to nie oznacza, że nie możesz być dobrym policjantem.

     Chłopak spojrzał na niego ze zdziwieniem.

     - Są tacy policjanci?

     Doktor wskazał palcem na siebie i odpowiedział radośnie.

     - Oczywiście, że są. Właśnie na jednego patrzysz.

     - Mówisz o sobie? - Bai Chi aż otworzył usta ze zdziwienia. - Ale jak to?

     - Nie licząc egzaminów, nigdy nie oddałem ani jednego strzału. - Powiedział Zhan Zhao, wskazując palcem księżyc na niebie. - Dodatkowo mam astygmatyzm. Na przykład teraz widzę na niebie cztery pięknie świecące księżyce.

     - Och! - Słowa doktora sprawiły, że Bai Chi się roześmiał i poczuł się zrelaksowany. - Ale przecież jesteś taki sławny i wszyscy mówią, że jesteś geniuszem.

     - Właściwie, kiedy tamtej nocy Xiao Bai rozładował twój pistolet, nie chodziło mu o to, że nie zasługujesz na to, by mieć przy sobie broń.

     - T-to dlaczego to zrobił? - Bai Chi naprawdę chciał poznać odpowiedź na to pytanie.

     - On jest jak ameba. - Powiedział szeptem Zhan Zhao. - Myśl o nim jak o prymitywnym jednokomórkowcu.

     Nagle oddalony od nich Bai Yutang głośno kichnął.

     - A-a-ameba? - Bai Chi ze zdziwienia otworzył szeroko oczy.

    - Jednokomórkowy organizm, pierwotniak! Gdyby uważał, że nie powinieneś używać broni, powiedziałby ci o tym wprost.

     - Więc dlaczego?

     Zhan Zhao odpowiedział z uśmiechem.

     - W tamtych okolicznościach wyczuł, że nie jesteś w stanie utrzymać broni.

     - Naprawdę, o to chodziło?

     - Hej! - Bai Yutang zawołał do nich, odbijając piłkę. - Najwyższy czas się trochę ruszyć. Chodźcie trochę poćwiczyć! Leniwy Kocur dba tylko o to, żeby napełnić swój brzuch. Lepiej uważaj, żeby nie rozepchać sobie żołądka.

     Zhan Zhao posłał mu w odpowiedzi ostre jak brzytwa spojrzenie.

     - On jest niesamowity! Oddał 60 rzutów w tak krótkim czasie i nie ma nawet zadyszki! - Bai Chi patrzył na swojego kuzyna z nieukrywanym podziwem. - Ja w tym czasie nie dałbym rady trafić do kosza dziesięć razy.

     - Co powiedziałeś? - Zapytał z zainteresowaniem doktor i spojrzał na chłopaka.

     Bai Chi nie wiedział, o co mu chodzi.

     - Xiao Bai! - Zhan Zhao krzyknął do Bai Yutanga. - Ile rzutów oddałeś do kosza, zanim nas zawołałeś?

     - Co? - Bai Yutang chwycił piłkę i kozłując podszedł do nich. - Myślę, że coś koło 60?

     Doktor odwrócił się do Bai Chi’ego, był czymś mocno podekscytowany.

     - Liczyłeś, kiedy rozmawialiśmy przed chwilą?

     - N-Nie... T-Tu chodzi o... i-ilość uderzeń w określonym czasie... - Wyjąkał chłopak.
Zhan Zhao zastanowił się przez chwilę, po czym chwycił mały kamień leżący na ziemi i zaczął rysować kółka, krzyżyki i inne figury na betonowych stopniach. Bai Yutang zajrzał mu przez ramię i zapytał.

     - Co robisz?

     Doktor patrzył na narysowane przez siebie figury, po czym podekscytowany wręczył kamień Bai Chi’emu.

     - Podążaj za kluczem i narysuj następne pięć symboli!

     Chłopak był oszołomiony tą nagłą i dość dziwną prośbą, ale mimo to posłusznie zrobił, co mu kazano, pochylił się, by spojrzeć na symbole. Po niespełna sekundzie już rysował figury, które według niego pasowały do schematu.

     - Och. - Westchnął Zhan Zhao.

     - Kocie, o co chodzi?

     - To test na inteligencję! - Krzyknął podekscytowany doktor. - Zdajesz sobie sprawę, że twój kuzyn może mieć iloraz inteligencji powyżej 170?!

     - Co oznacza to 170? - Bai Yutang nie miał pojęcia, o czym mówi Zhan Zhao.

     - IQ na poziomie 80 jest średnią, osoby z ilorazem 100 uważa się za inteligentne. Maria Skłodowska-Curie miała IQ na poziomie 150, Albert Einstein 160! - Odpowiedział Zhan Zhao. - Gdyby poszedł studiować fizykę, mógłby osiągnąć o wiele więcej, niż Hawkings!

     Bai Yutang z uśmiechem zmrużył oczy, po czym poklepał kuzyna po ramieniu.

     - Świetnie, młody! Czeka cię świetlana przyszłość. Jesteś pewien, że nie podmienili cię w szpitalu? - Po tych słowach dowódca dostał kopa od Zhan Zhao.

     - O czym ty mówisz?

     - Cholerny Kot! - Bai Yutang poszedł na środek boiska kozłując piłkę. - Chodź, czas na pojedynek, dość obijania się! Zamierzam zetrzeć cię na miazgę.

     Doktor zdjął kurtkę i rzucił ją na trybuny, planował zaprosić do gry także Bai Chi’ego, ale gdy się odwrócił, by go zawołać, zobaczył, że chłopak stoi niczym wrośnięty w ziemię. Był oszołomiony i czerwony jak burak.

     - Na-naprawdę nie przynoszę... wstydu rodzinie Bai?

     Zhan Zhao roześmiał się i odpowiedział.

     - Żeby być dobrym policjantem, nie trzeba umieć walczyć i używać broni palnej. – Przerwał, wskazując palcem na swoją głowę. - Dostałeś od niebios najlepszą broń na świecie.

     Po czym zakasał rękawy i pobiegł na boisko, by wyrwać piłkę z rąk dowódcy.

     - Biała Myszo! Dni twojej dominacji właśnie się skończyły!

     - Kocie! To był faul!

     - Kto tak powiedział?

     - A twoim zdaniem ucieczka z piłką to nie faul?!

     - Phi!

     - Hej! Zamierzasz grać w ręczną?

     - I punkt!

     - Przeklęty Kocie, znasz zasady?

     - Sam je tworzę!

    I tak kłócili się i grali do dziewiątej wieczorem. Dwaj starsi bracia bawili się świetnie, grając jeden na jednego, a ich młodszy braciszek biegał i podawał im piłkę.

    Nagle zadzwonił telefon dowódcy.

     - Słucham? - Odebrał Bai Yutang. - Co takiego? Zaraz tam będziemy!

     - Co się stało? - Zapytał Zhan Zhao, patrząc na ponurą minę dowódcy.

     - Qi Le została zaatakowana.

     - Co takiego? - Doktor aż podskoczył. - Co z nią?

     Dowódca uspokoił go mówiąc.

     - Nie martw się. Została zaatakowana nożem, kiedy kupowała narkotyki na ulicy Nishang. Na szczęście Zhao Hu miał ją na oku i uratował ją, niestety napastnik uciekł.

     - Została pocięta? - Doktor był bardzo zmartwiony, a Bai Yutang odłożył piłkę i rzucił kurtką w Zhana Zhao.

     - Qi Le została ranna, ale nie chciała iść do szpitala, więc Zhao Hu zabrał ją z do biura SCI, aby Gongsun opatrzył jej rany.

     - To na co jeszcze czekamy? - Doktor włożył kurtkę i ruszył za Bai Yutangiem.

     - Trzymaj! - Dowódca podał piłkę Bai Chi’emu. - Wracaj do domu. My mamy sprawę do załatwienia.

     - Ach. - Chłopak podbiegł do nich ściskając piłkę w ramionach. Zebrał się na odwagę i zapytał nieśmiało. - Ja... mogę iść z wami?

     Bai Chi był zaskoczony własnymi słowami. Po raz pierwszy w całym swoim życiu powiedział głośno, czego chciał. A teraz rumieniąc się opuścił głowę. Bai Yutang również był odrobinę zaskoczony, spojrzał na Zhan Zhao i uniósł kciuk w górę, co oznaczało: Wystarczy pół godziny rozmowy z Kotem, żeby wyleczyć chorobliwą nieśmiałość. Doktor odpowiedział mu znakiem „V”, czyli: Oczywiście! W końcu jestem ekspertem.

     - Chodźmy. - Powiedział Bai Yutang do kuzyna, po czym ruszyli razem z Zhan Zhao do samochodu zaparkowanego przed domem.
Minęło trochę czasu, zanim Bai Chi zdał sobie sprawę, że jego kuzyn pozwolił mu pojechać razem z nim, dlatego ruszył za nimi biegiem.



     Na komisariacie, w biurze SCI, Qi Le cała się trzęsła siedząc na krześle, była owinięta kocem, który dał jej Zhao Hu. Z rany na jej lewym ramieniu sączyła się krew. Gongsun wszedł z apteczką i kubkiem gorącej herbaty, który podał dziewczynie.

     - Nie bój się, pomogę ci i opatrzę ranę.

     Qi Le zadrżała i spojrzała na Gongsuna z przerażeniem w oczach, po chwili jednak skinęła głową. Gongsun delikatnie obejrzał jej ramię i stwierdził, że rana nie jest zbyt poważna, ale na tyle głęboka, że wymagała założenia kilku szwów. Wyjął płyn do dezynfekcji oraz gazę i zaczął oczyszczać ranę.

    Qi Le nie czuła bólu. Gongsun zmarszczył brwi, bo czuł, że coś jest nie tak. Zhao Hu stał tuż obok z niewyraźną miną. Kiedy zobaczył, że Gongsun na niego patrzy, wyjął z kieszeni paczuszkę z jakimś proszkiem i mu ją podał.

    Gongsun westchnął i w duchu zadał sobie pytanie, dlaczego tak młoda dziewczyna się narkotyzuje. I co za prochy wzięła, że doprowadziła się do takiego stanu...

    W międzyczasie dziewczyna dostała drgawek, a jej twarz przybrała nieprzyjemny grymas.

    - Co za gówno! - Krzyknął Gongsun. - Ona jest na głodzie.

    - Ach.. .- Jęknęła Qi Le i zerwała się na równe nogi. Gongsun próbował ją złapać, ale była w amoku i z ogromną siłą odepchnęła go od siebie.

    Gongsun bezwładnie poleciał do tyłu i nagle poczuł, że zamiast na twardą podłogę, wpadł w znajome ramiona.

    - Bai...

    Kiedy się odwrócił zobaczył, że tuż za jego plecami, nie wiadomo skąd, pojawił się Bai Jintang.

    - Nie wróciłeś do domu mimo późnej pory, dlatego przyszedłem sprawdzić, co się stało. - Powiedział mężczyzna, pomagając Gongsunowi ponownie stanąć na nogi. Po czym zerknął na Qi Le desperacko walczącą z Zhao Hu, który próbował usadzić ją na krześle.

    Bliźniacy Ding, którzy przyszli ze swoim szefem, rzucili się do pomocy. Jeden już trzymał w rękach koc, którym owinięta była dziewczyna, a drugi w mgnieniu oka przywiązał ją nim do oparcia. W tym czasie Zhao Hu z całej siły trzymał krzesło, by nie upadło razem z Qi Le, która nadal walczyła, wijąc się, krzycząc żałośnie i błagając o działkę prochów.

    I taką właśnie scenę zobaczyli Bai Yutang i Zhan Zhao po wejściu do biura. Widząc Qi Le w tak nieszczęsnym stanie, patrząc jak cierpi, jak błaga o śmierć, poczuli ścisk w klatce piersiowej. Bai Chi stał w drzwiach i z przerażeniem obserwował scenę rozgrywającą się tuż przed nim, bał się zrobić choćby krok do przodu.

    Po chwili dziewczyna się uspokoiła, na piętrze znowu zapanował spokój. A prawda jest taka, że nikt nie znał tych błagalnych, pełnych bólu i rozpaczy krzyków lepiej, niż policjanci. Bo tak krzyczą tylko ci, którzy całkowicie się uzależnili.

    Zhao Hu wsparł się bezsilnie na oparciu krzesła, ciężko dysząc. Ding Zhaohui rozwiązał koc i okrył nim dziewczynę, po czym zaniósł ją na kanapę, by mogła spokojnie się przespać. Wszyscy członkowie SCI milczeli przez chwilę, aż w końcu dowódca zapytał Zhao Hu.

    - Co się dokładnie stało?

    Zhao Hu podrapał się po głowie i powiedział.

    - Kiedy popołudniu przyjechałem na Uniwersytet M, zobaczyłem ją, jak wychodzi poza kampus. Złapała taksówkę i pojechała na ulicę Nishang. Zastanawiałem się, czego studentka może szukać w takim miejscu, dlatego poszedłem za nią. Potem zobaczyłem, jak kupuje coś od dilera. Widziałem już tego dzieciaka, zwykle sprzedaje dopalacze. - Zhao Hu westchnął głęboko. - I nagle zobaczyłem kolesia w czarnej bluzie z kapturem, podszedł do nich z jedną ręką schowaną za plecami, a miał w niej nóż do arbuza. Ewidentnie Qi Le była jego celem, bo szedł prosto na nią. Jak tylko to zobaczyłem, podbiegłem, ale gówniarz był czujny i zdołał uciec. Nie chciałem jej zostawiać samej, dlatego przywiozłem ją tutaj.

    - Jak on wyglądał?

    Zhao Hu pokręcił głową.

    - Koleś miał na głowie kaptur, który całkowicie zasłonił mu twarz. Jakiś czas temu słyszałem, że ostatnio w dzielnicach czerwonych latarni, w tym na ulicy Nishang, ktoś atakuje prostytutki i narkomanki. Nie spodziewałem się, że tym razem ofiarą będzie Qi Le.

    Bai Yutang zasępił się marszcząc brwi.

    - Co za zbieg okoliczności, że tym razem padło na Qi Le.

    Zhan Zhao przytaknął.

    - To naprawdę dziwne. Dziś rano z nią rozmawialiśmy, a wieczorem została napadnięta.

    - T-to na pewno nie był zbieg okoliczności, to niemożliwe. - Wyszeptał Bai Chi, który w pewnym momencie odważył się wejść do środka.

    - Co masz na myśli? - Zhan Zhao spojrzał na niego pytająco. Chłopak również na niego zerknął i po chwili wahania powiedział drżącym głosem.

    - Weźmy na przykład okres jednego miesiąca. Prawdopodobieństwo, że ktoś będzie akurat dzisiaj jej szukać, wynosi 1 do 30. Przyjmując, że na uniwersytecie jest 10 tysięcy studentów, prawdopodobieństwo, że znajdzie tę konkretną studentkę, wnosi 1 do 10 tysięcy. Prawdopodobieństwo, że dziewczyna wyjdzie dziś wieczorem, również wynosi 1 do 30, a zakładając, że w tym samym czasie, w którym była na ulicy Nishang, doszło do jeszcze 10 transakcji narkotykowych, to ta, której dokonała, była 1 z 10. Prawdopodobieństwo, że napastnik wyjdzie dzisiaj, żeby kogoś zaatakować, także wynosi 1 do 30. Co oznacza, że prawdopodobieństwo powiązania tych dwóch teoretycznie przypadkowych zdarzeń wynosi 1 do 10 miliardów, czyli niemalże 0. Dlatego atak na Qi Le na pewno nie był przypadkowy...

    Głos Bai Chi’ego stawał się coraz słabszy, bo zauważył, że wszyscy patrzą na niego z nieukrywanym zdumieniem.

    - Co to za dzieciak? - Zapytał Bai Jintang, na co dowódca odpowiedział mu z szerokim uśmiechem na ustach.

    - Nasz kuzyn, Bai Chi, syn trzeciego wujka Bai Fenga.

    - Och. - Bai Jintang potarł podbródek z zainteresowaniem i powiedział. - Jesteś pewien, że nie został podmieniony w szpitalu?

    Zhan Zhao spojrzał z politowaniem na tych dwóch braci i co do nich nie miał wątpliwości, że są biologicznym rodzeństwem.

    - Zhao Hu, idź do działu kryminalnego i zdobądź informacje o tych atakach. Zbadamy tę sprawę.

    - Tak jest! - Krzyknął Zhao Hu i pobiegł do windy.

    - Hej! Kuzynie. - Bai Yutang zagaił Bai Chi’ego, który próbował ukryć się za Zhan Zhao, ponieważ czuł się bardzo niepewnie.

    - Chcesz pracować w SCI?

    - Co... co... co?! - Chłopak wytrzeszczył oczy z niedowierzania.

    Bai Yutang kontynuował po chwili namysłu.

    - Zrobimy tymczasowy transfer do tej konkretnej sprawy. A jeśli dobrze się spiszesz, wtedy przeniesiesz się do nas na stałe. Ale... będziesz pracował tylko zza biurka!



Jak gdy Charybdy dwa przeciwne prądy

Zetrą się z sobą, od siebie odskoczą,

Tak się ścierają tam duchy z duchami

A potępieńcy, widziałem, bez liku,

Jako dwa wojska szły w bojowym szyku,

Tocząc ogromne ciężary piersiami.

W pierwszym natarciu zwarli się, a potem

Nagle bezładnym pierzchnęli odwrotem,

Krzycząc: Precz, skąpcy! Precz, marnotrawni!

Tak z obu krańców po tym kręgu czarnym

Lud bieżąc tłumem niezgodnym i gwarnym,

Miotał bez przerwy obelgi i krzyki:

Każdy od kręgu swojego połowy

Powracał, turniej rozpoczynać nowy.


   „Boska Komedia” Dante Alighieri - Pieśń VII (Krąg IV. Skąpcy i marnotrawcy. Tłumaczenie: Julian Korsak)


     Nagle ktoś odpalił koktajl Mołotowa i rzucił go w tłum ludzi, śmiejąc się złowieszczo wśród wrzasków paniki. Wymachiwał długim nożem, podziwiając krwawe ślady na wypolerowanym ostrzu...

     - Tylko ty możesz ich uratować! Tylko ty! Jesteś jedynym, który może im pomóc! - Powtarzał bez końca.

***

Pierwszy nowy rozdział SCI na naszym blogu! Trzeba to uczcić!



Poprzedni 👈             👉 Następny 



Komentarze

  1. Już się stęskniłem za zwierzakami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny pomysł na parę. Tęskniłam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy można się spodziewać dalszego tłumaczenia? Plissssss

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. postaram się wrócić z chłopakami w październinku.

      Usuń

Prześlij komentarz