SCI Mystery - tom 1 [PL] - Obóz treningowy zabójców / Rozdział 36: Symulacja

 


   Poranne słońce świeciło dziś jasno i przebijało się przez cienkie zasłony, wpadając do sypialni i rozświetlając jej mlecznobiałą podłogę. Nagle dał się słyszeć głośny dźwięk budzika, który wyrwał z głębokiego snu mężczyznę.
    Gongsun na wpół przytomny zmarszczył brwi i wyciągnął rękę, by wyłączyć budzik, ale zanim zdołał go dosięgnąć, alarm przestał dzwonić. Jego świadomość znów pogrążyła się w niebycie i zasnął. A trzeba przyznać, że wczoraj bardzo dobrze mu się spało.
     Właśnie zaczął się listopad, aura zrobiła się nieco bardziej ponura i chłodna. Gongsun był zmarzluchem i często budził się w nocy z zimna. Ale wczoraj, nie wiedzieć czemu, kołdra była wyjątkowo ciepła i miękka. Było mu bardzo wygodnie. 
    Gongsun przytulił się do źródła tego błogiego ciepła, które znajdowało się tuż obok niego i usłyszał, jak westchnęło. Po chwili jego talię oplotło coś ciepłego, co zaczęło się poruszać i delikatnie go smyrać. Gongsun zaczął się wiercić pod wpływem tych przyjemnych łaskotek. Usłyszał kolejne westchnienie, a chwilę później poczuł, że jego ucho otula gorąca chmura i poczuł na nim wilgotny dotyk, któremu towarzyszył palący oddech, a co gorsza, chwilę później poczuł to na policzku, a potem na szyi. 
    - Hmm... - Jęknął Gongsun, czując przyjemnie błogie ciepło na ustach. Zacisnął zęby i powoli otworzył oczy.
     Z samego rana doktor miał zawsze bardzo niskie ciśnienie, czuł zawroty głowy i ledwo był w stanie zwlec się z łóżka. Ten pocałunek dość znacząco podniósł mu ciśnienie. Był już prawie przytomny, gdy zorientował się, że ktoś właśnie rozpina mu piżamę, czyjaś dłoń pieści jego talię, czyjaś głowa wtulona w jego szyję całuje go i liże namiętnie... 
      - Ach!
     Kiedy ta niegrzeczna ręka dotknęła miejsca, którego nie powinna dotykać, Gongsun ocknął się ze snu całkowicie. Otworzył szeroko oczy i zobaczył Bai Jintanga leżącego na nim. Piżama doktora była rozpięta i najwyraźniej zaraz miał zostać pożarty przez tego wygłodniałego wilka.
     Gongsun był z natury drażliwy, gdy uświadomił sobie, co się dzieje, jego twarz przybrała upiorny grymas, a w głowie zatliła się chęć dokonania krwawego mordu.
     - Bai Jintang!!! - Ryknął ze złością, podnosząc nogę, by wykopać natręta z łóżka. Jednak ktoś był na to przygotowany i noga doktora została złapana w locie. Bai Jintang uniósł ją do góry, po czym pochylił się i pocałował.
     Po tej dziwnej akcji głowa Gongsuna eksplodowała, gdy poczuł, jak ciepło pocałunku rozchodzi się niczym błyskawica po całej nodze, od czubków palców do pachwiny.
     Bai Jintang na tym nie poprzestał. Trzymał Gongsuna za kostkę, zahaczył jego kolano o swoje ramię i opuścił głowę, by delikatnie drażnić wnętrze jego uda.
     I chociaż od wilczych kłów dzieliła go tylko piżama, czuł wilgoć na swojej delikatnej skórze i ciepło bijące z ust Bai Jintanga...
     - Co-co ty robisz? - Gongsun był przestraszony i desperacko próbował cofnąć nogę. Jednak Bai Jintang trzymał go mocno i nie chciał puścić, cały czas przeprowadzając swój atak, kierował się coraz niżej i niżej.
     - Nie… ty… ach! - Gongsun był bezsilny i mógł jedynie odpychać głowę mężczyzny.
     - Oooch... - Bai Jintang uśmiechał się zadziornie i celowo obniżył się w okolice najwrażliwszej części ciała doktora, chuchając na nią gorącym oddechem. - Sam się mnie uczepiłeś zeszłej nocy mówiąc, że ci zimno. Za nic nie chciałeś mnie puścić. Zrobiłeś sobie ze mnie termofor, nie sądzisz, że przynajmniej powinieneś postawić mi jedzenie?
     Po tych słowach podniósł się i pocałował go namiętnie.
     - Ach! Przestań... - Doktor się nie poddawał.
     - Bądź grzeczny.
     - Mmm... Och... Mmm...
     W sąsiednim pokoju bliźniacy ubrani w piżamy w motywy świąteczne siedzieli przy ścianie. Da Ding ocierał rękawem ślinę cieknącą mu z kącika ust i wbijał wzrok w kamerę termowizyjną przyłożoną do ściany. Z kolei jego brat, tamując mały krwotok z nosa i z uchem przyklejonym do ściany, przysłuchiwał się tym wszystkim seksownym odgłosom.
     - Rany! Który z nich to szef?
     - O matulu, jęki Gongsuna są takie seksowne.
     - Ach! Szef nieźle sobie poczyna!
     - I tak szybko przechodzi do rzeczy!
     - Patrz! Temperatura ich ciał stale rośnie, kolor z żółtego zmienił się na czerwony!
     - Szefie, do boju! Sądząc po ciężkim oddechu, Gongsun opadł z sił.
     - Tak! Racja! Zawsze po burzy pojawia się tęcza. No to teraz, bierz go szefie!
     - Tak, tak!!! Gongsun jest całkiem wytrzymały fizycznie i ma świetny głos...
     - Bracie, nic ci nie jest? Znowu leci ci krew z nosa.
     - Och, nie martw się, jak stracę za dużo krwi, to przetoczą mi trochę twojej.
     - Fakt, obaj mamy grupę B.
     - Hej! Szef się zatrzymał.
     - Poważnie?! Tak w połowie?
     - Ach! Naprawdę się zatrzymał!
     - A był tak blisko celu.
     Gdy Gongsun, który został niemalże pożarty przez Bai Jintanga, w końcu odzyskał siły, pobiegł prosto do łazienki i wskoczył pod prysznic, by dokładnie się umyć. Szorował się z zaciekłością i desperacją, wymyślając mężczyźnie pod nosem.
   - Cholerny zboczeniec! Przebrzydły drań! Pewnego dnia na pewno cię zabiję!
   Tymczasem Bai Jintang usadowił się wygodnie na łóżku Gongsuna, delektując się pysznym śniadaniem, które właśnie jadł i uśmiechał się myśląc o tym, co tu się przed chwilą działo.
    - Szefie. - Bliźniacy z łatwością odsunęli szafę blokującą otwór w ścianie. - To była świetna okazja! 
Dlaczego przerwałeś w połowie?
   Bai Jintang spojrzał z pogardą na swoich podwładnych.
   - Jak wy nic nie wiecie o życiu. Ludzie tacy jak Gongsun są niczym curry!
   - Och? Może nam to wyjaśnisz? - Bliźniacy momentalnie zamienili się w słuch.
   - Hehe. - Mężczyzna nonszalancko zaśmiał się pod nosem. - Curry trzeba dusić powoli i delikatnie podgrzewać, by nabrało smaku i aromatu.
    - Och... - Bliźniacy z podziwem pokiwali głowami. - Szefie, ten garnek curry stoi tuż za tobą.
    Bai Jintang gwałtownie odwrócił głowę i zobaczył Gongsuna z wyjątkowo wściekłą miną i wiadrem w dłoni...
    - Och, Gongsun. Tylko spokojnie!
    - Spokojnie powiadasz? - Odpowiedział doktor drwiącym głosem. - Jestem bardzo spokojny i tobie też zamierzam pomóc się uspokoić.
    Gdy skończył mówić, oblał zimną wodą Bai Jintanga. Widząc, co się dzieje, bliźniacy wycofali głowy z dziury i zasunęli za sobą szafę. Zanim całkiem zniknęli z pola widzenia doktora, zdążyli pokazać mu kciuki w górze.
    - Dobra robota! Tak trzymaj!
   Po chwili puste wiadro poleciało w ich kierunku, uderzając z hukiem w szafę. Gongsun był czerwony ze złości i ciężko dyszał. Kiedy się odwrócił, zobaczył mokrego Bai Jintanga z szerokim uśmiechem na ustach.
   - Jesteś cholernie seksowny, kiedy się złościsz.
   - A niech cię! - Gongsun wpadł do kuchni, porwał stamtąd nóż i wrócił pełen morderczych intencji. - Zabiję cię! Zamorduję!
   - Hahaha.
   W mieszkaniu obok Da Ding i Xiao Ding wskoczyli do łóżka i schowali się pod kołdrą.
   - Musimy poprosić Xiao Zhao, aby udzielił Gongsunowi porady psychologicznej, w przeciwnym razie szef, prędzej czy później, doprowadzi go do ostateczności.
   - To raczej szef potrzebuje porady. Jak nie zmieni zachowania, to Xiao Bai go aresztuje.
   - Aresztuje? Za co?
   - Za molestowanie.

    Gdy Bai Jintang wyszedł z mieszkania Gongsuna, z zadowoleniem spojrzał na swoje odbicie w lustrze, gdy zawiązał krawat.
    - Szefie, wszyscy czekają. - Poinformowali go bliźniacy.
    - Sam pojadę na posiedzenie zarządu. - Odpowiedział chwytając kurtkę i odwracając się w kierunku drzwi. - Wy musicie coś sprawdzić.
    Bliźniacy wymienili między sobą spojrzenia.
    - Szefie, czy to ma związek ze strzelaniną na bankiecie?
    Gdy Bai Jintang założył kurtkę, roześmiał się i odpowiedział.
    - Ktoś ewidentnie chce mi dać nauczkę. Może i jesteśmy tu nowi, ale nie możemy pozwolić, by ktokolwiek patrzył na nas z góry.
    - Tak jest! - Przytaknęli zgodnie bracia.
    - Och, jeszcze jedno! - Bai Jintang odwrócił się stojąc w drzwiach. - Sprowadźcie mi z zagranicy kilku bystrzaków.
    Bliźniacy byli ewidentnie zdezorientowani.
    - Ale szefie?
    Bai Jintang ponownie się roześmiał.
    - Bez obaw. Chcę tylko, żeby ktoś miał oko na Gongsuna i Xiao Zhao.
    - Tak jest!


9 rano, sala konferencyjna w biurze SCI.

   Na stole leżały dokumenty z informacjami na temat sprawy snajpera i nożownika z dzielnicy czerwonych latarni. Wszyscy członkowie zespołu SCI siedzieli przy stole z poważnymi minami. Bai Yutang najpierw przedstawił wszystkim Bai Chi’ego, po czym od razu przeszedł do omówienia ostatnich zdarzeń.
    - Napastnik z wczorajszego zajścia nazywa się Yang Feng, ma 19 lat, studiuje chemię na Uniwersytecie M. - Wang Chao czytał informacje z akt, które trzymał w dłoni. - Jego ojciec porzucił rodzinę, gdy chłopak był mały, a matka była narkomanką i zmarła pół roku temu z powodu przedawkowania prochów. Trzy miesiące temu zaczął ciąć ofiary w okolicach dzielnicy czerwonych latarni. Były to prostytutki, dilerki i narkomanki. Wczoraj także był sprawcą napaści.
    - Sprawdziłem jego komputer! - Powiedział Jiang Ping i położył laptopa na stole. - Także otrzymywał te maile. Zobaczcie.
    Na ekranie pojawiło się krótkie zdanie: „Tylko ty możesz ich uratować!”. Podpis pod tekstem był wszystkim dobrze znany: „Obóz treningowy zabójców”.
    - Musimy przyjrzeć się tej sprawie na nowo. - Powiedział Bai Yutang i spojrzał na Zhan Zhao. - 
Kocie, twoja kolej.
    Doktor skinął głową i położył na środku zapalniczkę zapieczętowaną w woreczku na dowody.
    - Myślałem, że to prosta sprawa seryjnych morderstw, ale bardziej wygląda to na akt jakiejś organizacji przestępczej.
    Dowódca przytaknął i kontynuował.
    - Ten Obóz Treningowy Zabójców jest dokładnie tym, czym się wydaje być, organizacją przestępczą.
    - Nie do końca rozumiem. - Powiedział Zhao Hu i podrapał się po głowie. - Dlaczego? Nie widzę tu żadnego motywu! Nie ma też związku między ofiarami. A jeśli to jest organizacja skupiająca zabójców, dlaczego są to nowicjusze?
    - Jeśli już mówimy o ofiarach, to znalazłem coś bardzo interesującego. - Wtrącił Jiang Ping i szybko wyciągnął na pulpit jakieś foldery z laptopów Qi Leia i Yang Fenga.
    - To jest komputer Qi Leia. Patrzcie!
    Następnie kliknął, aby otworzyć folder, a tam znajdowały się dane osobowe ofiar, w tym profesora 
Wilsona i Jona Kinga.
    - Hej! Są tu wszystkie szczegóły! Nawet informacja, w jakim wieku usunęli mu wyrostek robaczkowy! - Ma Han przejrzał dane i losowo otworzył jeden ze znajdujących się tam filmów. Na ekranie pojawiła się dość nieprzyzwoita scena, starszy mężczyzna i młoda dziewczyna w miłosnych uściskach...
    - Co to jest? - Zapytał Wang Chao, patrząc na Jiang Pinga.
    - Eee, ten staruszek jest drugą ofiarą. To znany biznesmen i filantrop, był sponsorem tej dziewczyny.
    - Co za potwór! - Warknął Zhao Hu. - I to ma być dobroczynność?
    - To nie wszystko. - Kontynuował Jiang Ping. - Pozostałe dwie ofiary to tacy sami hipokryci, jak on.
    - W takim razie, co mają na doktora Wilsona i Jona Kinga? - Zapytał Zhan Zhao.
    - I tu robi się dziwnie. - Odpowiedział Jiang Ping. - Po przeprowadzonej analizie technicznej stwierdziłem, że dowody przeciwko trzem pierwszym ofiarom były prawdziwe. Jednak domniemane zbrodnie, jakich dopuścili się Jon King i profesor, zostały sfałszowane.
    - Zostały sfałszowane? - Bai Yutang zmarszczył brwi.
    Jiang Ping przytaknął.
   - Zgadza się. Wszystkie zdjęcia z nimi były edytowane komputerowo i żadne z nich nie jest prawdziwe.
   - A co z komputerem Yang Fenga? - Zapytał Zhan Zhao.
   - Tu też jest podobny folder. - Mówiąc to Jiang Ping otworzył wyciągnięty wcześniej na pulpit folder.
   Znajdowały się tu różne artykuły o prostytutkach i dilerkach narkotyków. Nie było żadnych szczegółowych informacji o innych ofiarach, tylko o Qi Le. Był też plakat z wczorajszego wydarzenia.
   Bai Yutang zwrócił się do Zhan Zhao.
   - Kotek, może pokusisz się o analizę?
   Doktor skinął głową.
   - To, co łączy Qi Lei i Yang Fenga, to zaburzenia osobowości. Qi Lei cierpiał na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości, podczas gdy Yang Feng ma paranoidalne zaburzenie osobowości. I ktoś, kto znał ich słabości, manipulował nimi, by popełnili zbrodnie.
   - Qi Lei strzelał z karabinu snajperskiego, podczas gdy Yang Feng używał noża i koktajli Mołotowa. Czyli wykorzystano ich predyspozycje i wiedzę. - Powiedział Wang Chao.
    - Tak! - Kiwnął głową Ma Han dodając: - Qi Lei nauczył się strzelać w klubie strzeleckim, podczas 
gdy Yang Feng jest studentem chemii. Obaj świetnie sprawdzili się w swych rolach.
    - Hmm... - Odezwał się Bai Chi, który do tej pory tylko się przysłuchiwał, a teraz pociągnął za rękaw Zhan Zhao. Odkąd wszedł do biura SCI, podążał za doktorem jak mały szczeniak za swoim panem, wszystkim wokół posyłając nieśmiałe spojrzenia.
    - Coś nie tak? - Zapytał Zhan Zhao odwracając się w jego kierunku.
    - Ja... chciałbym coś powiedzieć... - Odezwał się cichutko chłopak.
    - Hihihi. - Wszyscy zgromadzeni na sali funkcjonariusze zachichotali, a biedny Bai Chi widząc, że się z niego śmieją, jeszcze bardziej zamknął się w sobie.
    - Śmiało. - Zachęcił go doktor. - Chciałbym się dowiedzieć, co o tym myślisz.
    Bai Chí pochylił głowę, zarumienił się po same uszy i zaczął mówić.
    - Qi Lei i Yang Feng są studentami Uniwersytetu M. A ktoś wyciągnął informacje o nich z bazy danych Uczelni... Można by się włamać do ich bazy i zobaczyć, kto szukał o nich informacji...
    Jiang Ping uderzył dłonią w stół, czym przestraszył chłopaka tak bardzo, że ten prawie ugryzł się w język i odruchowo chwycił Zhan Zhao za rękaw.
    - Nieźle! Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem? - Jiang Ping wstał i rzucił się do swojego 
komputera. - To niewielka sieć uczelniana, zaraz się do niej włamię, dajcie mi dziesięć minut!
    I tak oto członkowie SCI zobaczyli Bai Chi’ego w zupełnie innym świetle, a doktor poklepał go po plecach mówiąc:
    - Dobra robota.
    - Na-naprawdę? - Bai Chi zamrugał z lekkim zaskoczeniem, po czym nieśmiało spojrzał na Bai Yutanga. Kiedy dowódca uśmiechnął się do niego z aprobatą, chłopak natychmiast spuścił wzrok i zaczął bawić się rąbkiem koszuli.
    Widząc jego zachowanie, Zhan Zhao potrząsnął głową, bo wiedział, że nie jest łatwo być dzieckiem w rodzinie Bai.
    - Ma Han, jak ci idzie? - Nagle zapytał Bai Yutang.
    - Chodziłem regularnie do klubu strzeleckiego i uczęszczałem na zajęcia teoretyczne, które wcale łatwe nie były.
    - Co masz na myśli? - Zapytał żywo zainteresowany tematem dowódca.
    - Ponieważ wykładowcy całkiem sporo mówili o snajperach. - Odpowiedział Ma Han, a po chwili dodał. - A gdy skończyliśmy szkolenie, to broń, którą dostaliśmy do nauki strzelania, to nie były 
wiatrówki, tylko prawdziwe karabiny z ostrą amunicją.
    Zhan Zhao i Bai Yutang spojrzeli na siebie. Gdy dowódca otwierał usta, by coś powiedzieć, Jiang Ping krzyknął i wbiegł do sali ze swoim laptopem.
    - Szefie! Szefie! Mam coś!
    W jednej chwili wszyscy skupili się wokół niego, a rozemocjonowany Jiang Ping mówił wskazując na ekran.
    - Jak tylko dostałem się do plików administracji sieci, odkryłem, że od pół roku jeden numer identyfikacyjny logował się i przeglądał dane tych dwóch studentów.
    - Wiesz, do kogo należy? - W oczach Bai Yutanga pojawił się błysk podniecenia.
    - Właśnie zadzwoniłem do operatora sieci i podali mi nazwisko. - Mówiąc to podał dowódcy kartę z zapisanym nazwiskiem użytkownika.
    Gdy Bai Yutang je przeczytał, podał notatkę doktorowi, nie kryjąc zadowolenia.
    - Kotek, zobacz, brzmi znajomo.
    Zhan Zhao spojrzał na nazwisko na kartce.
    - Jia Zhengyan.
    - Opiekun roku Qi Lei? - Po chwili wykrzyknął zdziwiony doktor.
    - Hehe. - zaśmiał się Bai Yutang. - Qi Lei był jego studentem, dlatego nie jest dziwne, że tak często sprawdzał jego dane, ale nic go nie łączy z Yang Fengiem. Dlaczego zatem szukał o nim informacji?
    - Szefie! Musimy mieć na niego oko. - Powiedział Zhao Hu.
    Dowódca przytaknął.
    - Tak! Ale ty zostałeś ostatnio zdemaskowany. Wang Chao, Zhang Long, zajmijcie się tym!
    - Tak jest!
    - A co ze mną? - Zapytał Zhao Hu z niepokojem.
    - Hmm... Jeśli chodzi o ciebie... - Bai Yutang położył dłoń na czubku jego głowy i odwrócił ją w kierunku pokoju, w którym przebywała Qi Le. - Miej na nią oko przez całą dobę. Musimy się dowiedzieć, kto próbuje ją zabić.
    Po spotkaniu wszyscy wrócili do swoich spraw. Jedynie Ma Han poszedł do gabinetu dowódcy za Bai Yutangiem i Zhan Zhao.
   - Szefie, mam pomysł.
   Bai Yutang spojrzał na niego i głęboko westchnął.
   - Dzieciaku, wiem o czym myślisz. Chcesz wejść w ich szeregi pod przykrywką, co?
   - Tak. - Przytaknął Ma Han. - Ten klub jest podejrzany. Spróbuję stać się dla nich użytecznym materiałem na snajpera...
   - Musisz udawać osobę z zaburzeniami. Najłatwiej będzie ci udawać schizofrenię. - Powiedział Zhan Zhao z uśmiechem. - Taki miałeś plan?
    - Ha!. - Zawstydzony Ma Han podrapał się po głowie. - Doktorze Zhan, czytasz mi w myślach. Tylko obawiam się, że osoba, która wykorzystuje te dzieciaki, jest specjalistą w dziedzinie psychologii. Boję się, że od razu zauważy, że udaję.
    - Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? To może okazać się bardzo niebezpieczne, a udawanie osoby z zaburzeniami psychicznymi jest bardzo męczące. - Zapytał Zhan Zhao z powagą i troską w głosie.
    - Chcę to zrobić. - Odpowiedział Ma Han bez chwili namysłu.
    - W porządku.
    Następnie Zhan Zhao usiadł i omówił z Ma Hanem wszystkie cechy osoby z rozdwojeniem jaźni. Ma Han słuchał instrukcji i czuł coraz większy lęk w sercu, tak samo jak Bai Yutang i Bai Chi, którzy przysłuchiwali się siedząc z boku. Po dwóch godzinach wykładu doktor poklepał przyjaźnie Ma Hana po ramieniu mówiąc.
    - No to jesteś przygotowany.
    Policjant aż podskoczył z podniecenia.
    - Po południu wykonam pierwszy ruch!
    - Poczekaj chwilę! - Dowódca zatrzymał go, nim ten zdążył wyjść. - Zanim rozpoczniesz misję, zróbmy test.
    - Test? - Zapytali równocześnie trzej mężczyźni. - Jaki test?
    Bai Yutang wskazał palcem biurko Ma Hana, a potem przesunął go na sąsiadujące z nim biurko Zhao Hu.
    - Jeśli sprawisz, że uwierzy, że masz zaburzenia osobowości, to pozwolę ci działać pod przykrywką.
    Ma Han wyszedł pewnym krokiem z gabinetu, a Bai Yutang krzyknął na salę.
    - Zhao Hu!
    Mężczyzna wbiegł, trzymając w dłoni kawę.
   - Coś się stało, szefie?
   Dowódca westchnął głęboko.
   - Ty i Ma Han dobrze się znacie, prawda?
   Zhao Hu przytaknął.
   - Tak.
   Doktor od razu się do niego zwrócił.
   - Coś się z nim ostatnio dzieje. Nie chce powiedzieć, o co chodzi. Miej go na oku, dobrze?
   - Co takiego? - Zhao Hu był lekko zaskoczony. - Co jest z nim nie tak? Złamane serce?
   Bai Yutang i Zhan Zhao bezradnie potrząsnęli głowami.
   - Idź sprawdzić, co się z nim dzieje, jest w pokoju obok.
   - W porządku. - Powiedział Zhao Hu i pobiegł we wskazanym kierunku, nie mając pojęcia, co go tam czeka.
   Kiedy wszedł do pokoju, zobaczył Ma Hana siedzącego na krześle i patrzącego w sufit pustym 
wzrokiem.
   - Stary, co jest? - Zapytał Zhao Hu, podchodząc do kumpla z kawą w dłoni.
   Ma Han powoli opuścił głowę, by spojrzeć Zhao Hu w oczy.
   - Co mam robić? Myślę, że dla mnie to już koniec.
   Zhao Hu upił łyka kawy.
   - Hej, daj spokój, nie ona pierwsza, nie ostatnia.
   Przez chwilę Ma Han wpatrywał się w niego w milczeniu, po czym powoli otworzył usta.
   - Myślę, że w moim ciele żyje kobieta.
   - Że coooo?! - Zhao Hu, który jeszcze nie zdążył przełknąć kawy, parsknął nią prosto na twarz kumpla.
   Dziesięć minut później Ma Han spokojnie wyszedł z pokoju, a tuż za drzwiami czekali na niego Zhan Zhao i Bai Yutang. Pokazał im znak zwycięstwa i poszedł w stronę swojego biurka. Doktor i dowódca weszli do pokoju i zobaczyli Zhao Hu siedzącego na sofie z tępym wyrazem twarzy, jakby właśnie 
został spoliczkowany.
   - Zhao Hu, co ci jest? - Zapytał Bai Yutang.
   - Och! - Westchnął policjant i spojrzał na dowódcę, a chwilę później na Zhan Zhao. - Doktorze, zbadaj mnie, myślę, czuję, że też mam rozdwojenie jaźni...
   Bai Yutang wskazał na drzwi i powiedział.
   - Hmm. Czyli Ma Han...
   - Och! - Krzyknął Zhao Hu, wchodząc w zdanie dowódcy. - On jest dość mocno zaburzony.
   Zhan Zhao potwierdził jego odpowiedź, po czym zapytał.
   - A co z tobą?
   Zhao Hu przechylił głowę na bok.
   - Myślę... że też mogę mieć rozdwojenie jaźni...
   Bai Yutang chwycił doktora za łokieć i wyciągnął na zewnątrz, po czym zamknął drzwi do pokoju, w którym został Zhao Hu.
   Idąc przez biuro w stronę gabinetu dowódcy obaj mieli poważne miny, ale gdy tylko zamknęli za sobą drzwi, w całym biurze dało się słyszeć ich gromki śmiech. Nawet Bai Chi zwijał się ze śmiechu i 
nie był w stanie wstać.
   A gdy człowiek się śmieje, wszystko wydaje się proste i łatwe.



Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***


No, to zaczyna się dziać.



   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze

  1. Moje kochane Koteł i Myszeł 🥰❤️🥰 ale się stęskniłam ❤️❤️❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  2. AAAAAaaaaaa!!!! TĘSKNIŁAM!!!!!! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki! Nareszcie! Ale się stęskniłam za myszą i kotem 🙂👍

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz