SCI Mystery - tom 1 [PL] - Obóz treningowy zabójców / Rozdział 37: Wykorzystanie

 



      Bai Yutang był w tej specjalnej więziennej sali przesłuchań niezliczoną ilość razy i każda wizyta działała na niego przygnębiająco. Gdyby siedzieli tu zwykli przestępcy, włamywacze, podpalacze, a nawet mordercy, czułby się o wiele pewniej. Jednak tu byli zamknięci więźniowie specjalni, z którymi kompletnie sobie nie radził.
      I taki też był Yang Feng, który siedział teraz naprzeciwko niego. Jeszcze wczoraj był uznany za przestępcę, który targnął się na życie niewinnych ludzi, a dziś jest już pacjentem, który popełnił przestępstwo. Chłopak siedział z beznamiętnym wyrazem twarzy, jakby nic go nie obchodziło.
      Oczywiście obok Bai Yutanga siedział Zhan Zhao, na którego dowódca spojrzał błagalnym wzrokiem, dając mu sygnał, żeby rozpoczął przesłuchanie.
      Doktor skinął głową, po czym spojrzał na Yang Fenga.
      - Pamiętasz mnie?
      Chłopak ani drgnął i milczał przez kilka sekund, a potem uniósł głowę i spojrzał na Zhan Zhao.
      - Odpowiesz na kilka pytań, jakie ci zadam? - Kontynuował doktor.
     Yang Feng przytaknął, był nad wyraz chętny do współpracy.
     - W takim razie... - zaczął Zhan Zhao wertując akta. Sprawdzał, od czego powinien zacząć, ponieważ odrobinę zaskoczyła go postawa chłopaka.
     - Jestem szalony. - odezwał się Yang Feng. - Wszyscy tak o mnie mówią.
     Zhan Zhao i Bai Yutang wymienili spojrzenia, po czym doktor zamknął akta i odezwał się do chłopaka cichym i łagodnym głosem:
    - Opowiedz nam o sobie.
    - Och. - Yang Feng wzdrygnął się, ale po chwili opowiedział historię swojego życia.
    Była to opowieść jakich wiele, bolesna i tragiczna. Urodził się w rodzinie, w której się nie przelewało. Pewnego dnia ojciec zostawił jego matkę i jego. Kobieta podejmowała się każdej pracy, by przeżyć i zarobić na skromne życie. Niestety dość szybko uzależniła się od narkotyków.
     A dalej była już tylko bieda, choroby, dyskryminacja... Nieszczęście towarzyszyło im wszędzie, gdzie tylko się pojawili. To ono było kompanem Yang Fenga, gdy dorastał. I właśnie przez to chłopak był tak przewrażliwiony, miał bardzo niską samoocenę i nie wierzył w miłość.
     Już od najmłodszych lat Yang Feng wiedział, że coś jest z nim nie tak. Szczerze nienawidził kobiet, zwłaszcza tych uzależnionych od narkotyków i tych, które się sprzedawały. Miewał dziwne sny, w których kaleczył i mordował te nieczyste kobiety. Marzył o tym, by ich krew płynęła jak rzeka, chciał je wszystkie spalić na popiół, by oczyścić ich zdeprawowane dusze.
     I właśnie wtedy popełnił pierwszą zbrodnię. Zranił jedną dilerkę narkotyków, co sprawiło mu radość i spełnienie. Gdy wrócił do domu, pierwszy raz od dawna spał spokojnie, jakby problem bezsenności, z którym się zmagał od dziecka, sam zniknął. A potem poszło już lawinowo, jedna zbrodnia za drugą, aż do wczoraj, kiedy został złapany.
     Podczas opowieści o pierwszych dwudziestu latach swojego życia Yang Feng był spokojny i obojętny, jakby opowiadał o ożyciu obcej osoby. I chyba właśnie to było w tym wszystkim najsmutniejsze.
     Po wysłuchaniu chłopaka Bai Yutang i Zhan Zhao czuli ogromny ciężar na sercu. Gdyby Yang Feng nie popełnił tych wszystkich zbrodni, byłby biedakiem godnym współczucia. Jednak odebrał życie tak wielu osobom. I zrobił to w tak okrutny sposób... Był aż tak zły i zepsuty, czy to wina organizacji, do której należał i która manipulowała nim, jak chciała? To pytanie dręczyło równie mocno dowódcę, jak i doktora.
     - To. - Zhan Zhao położył przed nim zapalniczkę z wygrawerowanym napisem „Obóz treningowy zabójców.” - Możesz coś o tym powiedzieć?
     Chłopak wpatrywał się w zapalniczkę, aż w końcu uniósł głowę, by spojrzeć na mężczyzn siedzących naprzeciwko niego.
     - Nie wiem, co to.
     - Słucham? - Brwi dowódcy zmarszczyły się, jak tylko usłyszał słowa chłopaka.
     Yang Feng roześmiał się.
     - Naprawdę nie wiem.
     Doktor spojrzał mu prosto w oczy i zapytał.
     - Skąd miałeś informacje o ofiarach?
     - Ktoś mi je wysyłał.
     - Kto?
     Yang Feng potrząsnął głową i odpowiedział z dużą stanowczością.
      Miałem to gdzieś. Powiedziałem już wszystko, co wiem. Nic już ze mnie nie wyciągniecie.
      - Czyżby? - zapytał Bai Yutang z piekielnym uśmieszkiem na ustach. - Co to za obóz treningowy, gdzie wykorzystując twoją chorobę, pomagali ci zabijać?
      Chłopak spojrzał na niego pewnym siebie wzrokiem.
      - Mówisz, jakbyś ty nigdy nikogo nie zabił.
      Zaskoczył tym dowódcę, który zaczął się nerwowo rozglądać, a chłopak mówił dalej, uparcie patrząc mu w oczy.
      - Tacy jak ty mają wpływ na swoje przeznaczenie, jesteś w stanie ochronić siebie i swoich bliskich. Nigdy nie zrozumiesz takiego śmiecia jak ja.
      Bai Yutang zapanował nad sobą i tym razem spojrzał na Yang Fenga. Nie bardzo wiedział, jak go traktować. Ten dzieciak miał parszywe życie, ale mówił z sensem. Przez co dowódca nie wiedział, jak się do tego odnieść.
     - A on cię rozumie? - zapytał nagle Zhan Zhao.
     - Jak nikt inny. - Zadrwił chłopak uśmiechając się wyzywająco. - Dali mi siłę i zapewnili spokój.  Dali mi odwagę, by żyć. Sprawili, że poczułem, że moje nędzne życie jest coś warte.
     Doktor milczał, pozwalając mu na wypowiedź. Gdy skończył, zadał kolejne pytanie.
      - Zapytałem o „niego”, a ty odpowiedziałeś o „nich”?
     Yang Feng był zaskoczony i zaczął się denerwować. Natychmiast opuścił głowę i wycedził przez zęby.
     - Nienawidzę ludzi takich jak ty. - Gdy to mówił wskazał palcem na Bai Yutanga, chociaż zwracał się do doktora. - Jesteś jeszcze bardziej wkurwiający, niż on.
     Dowódca znowu zmarszczył brwi i już chciał wstać, ale Zhan Zhao go powstrzymał i zadał Yang Fengowi kolejne pytanie.
     - Dlaczego mnie nienawidzisz? Dlatego, że widzę, jaki jesteś naprawdę?
     Yang Feng skinął głową i zamknął się w sobie.
      I właśnie teraz Zhan Zhao poczuł, że obrona Yang Fenga została przełamana. Wiedział, że teraz z łatwością może wyciągnąć z niego informacje, ale... z jakiegoś powodu poczuł, że nie ma na to siły. Yang Feng nie miał pojęcia, że próba zaglądnięcia w najmroczniejsze myśli innej osoby jest bolesna i wyczerpująca.
      Bai Yutang wyciągnął rękę, aby nacisnąć dzwonek znajdujący się na stole. Przenikliwy dźwięk wyrwał doktora z zadumy. Chwilę później do pokoju weszło dwóch strażników więziennych.
      - Zabierzcie go. Na dzisiaj koniec. - powiedział Bai Yutang.
      Odprowadzili chłopaka do jego celi, a Zhan Zhao przeprosił dowódcę.
      Bai Yutang uśmiechnął się do niego łagodnie i pogładził go po głowie.
      - Kotek, nie musimy się spieszyć. Jesteś zmęczony, odpocznij. - Po czym wstał, przeciągnął się i dodał. - Może przejdziemy się do domu piechotą i porozmawiamy po drodze?
       - A co z twoim samochodem? - zapytał Zhan Zhao.
       - Wrócę po niego jutro. - odpowiedział dowódca wkładając kurtkę. - To co, idziemy?
       - Tak. - Przytaknął doktor i po chwili obaj skierowali się do wyjścia.
      Zhan Zhao szedł zamyślony z opuszczoną głową, nawet nie zauważył, że Bai Yutang bacznie mu się przygląda. Nagle poczuł, że jakaś myśl przemknęła mu przez głowę, czuł się tak, jakby podjął właśnie słuszną decyzję.

     Po zakończeniu spotkania zarządu Bai Jintang wyszedł z budynku Bai Grup w nieco podłym nastroju. Wsiadł do auta i położył ręce na kierownicy, po czym westchnął i wymamrotał pod nosem.
     - Muszę wymyślić, jak zbliżyć się do Gongsuna. Ma mnie za zboczeńca, który bez przerwy go molestuje. Powinienem pokazać mu się z nieco lepszej strony..., ale jak?
     Jechał i rozmyślał, a gdy skręcił w jedną z uliczek, jego oczy pojaśniały, bo właśnie zobaczył Gongsuna, który stał przed budynkiem i najwyraźniej na kogoś czekał.
     Bai Jintang nie mógł nacieszyć oczu tym widokiem, patrzył zafascynowany, jak na prawdziwe dzieło sztuki. Najprawdopodobniej Gongsun skończył już pracę i stał tak sobie w zwykłych ciuchach. Odświeżająco było zobaczyć go w czymś, co nie jest białym fartuchem ani garniturem. Był ubrany w czarny sweter w dekoltem w serek oraz zwykłe czarne spodnie, co idealnie się komponowało z jego ciemnymi włosami... Nawet jego okulary dodawały mu teraz seksapilu.
      Bai Jintang był podekscytowany, skierował się w jego stronę i już chciał otworzyć okno i krzyknąć: „Hej przystojniaku, może cię podwieźć?”, gdy tuż przed nim pojawił się biały samochód, który zatrzymał się przed Gongsunem.
      Wyglądało na to, że doktor czekał właśnie na osobę jadącą tymże autem, bo uśmiechnął się promiennie, witając się z kierowcą, po czym wsiadł do środka.
      Oczywiście Bai Jintang bez problemu rozpoznał właściciela auta. Była to piękna kobieta, z którą Gongsun rozmawiał na bankiecie, jedna z manager branży rozrywkowej - Fang Jing.
      Jak tylko doktor zamknął za sobą drzwi, biały samochód ruszył, a Bai Jintang instynktownie pojechał za nim.
      Auto zatrzymało się przed francuską restauracją. Oboje wysiedli i uśmiechając się do siebie ruszyli w kierunku wejścia. Bai Jintang zjechał na pobocze i wyciągnął paczkę papierosów. Zapalił i spokojnie siedział w aucie wpatrując się w okna restauracji.
      Gongsun i Fang Jing usiedli przy jednym ze stolików, tuż przy oknie. Rozmawiali i uśmiechali się do siebie, wspólnie zamówili posiłek, który potem w równie miłej atmosferze zjedli. A Bai Jintang palił jednego papierosa za drugim. Jego twarz przybrała zimny i surowy wygląd, a w spojrzeniu czuć było przeszywający chód i bezwzględność.
      Oczywiście Gongsun, który świetnie bawił się podczas kolacji, nie miał pojęcia, że Bai Jintang właśnie go obserwuje. Fang Jing zadzwoniła do niego na chwilę przed wyjściem z pracy. Była jego koleżanką z klasy i od lat się nie widzieli, dlatego na bankiecie wymienili się numerami telefonów. Jednak Gongsun nie spodziewał się, że zostanie zaproszony na kolację.
      - Wyglądasz, jakbyś był zaskoczony. - powiedziała Fang Jing sącząc wino i uśmiechając się do niego.
      Mężczyzna przytaknął skinieniem głowy. Ta szczera reakcja sprawiła, że kobieta zaśmiała się radośnie.
      - Nic a nic się nie zmieniłeś.
      Doktor tylko wzruszył ramionami, bo nie miał pojęcia, czy tak było. Wiedział jedno, kobieta, która siedziała naprzeciwko niego, zmieniła się i to bardzo. Była teraz zupełnie inną osobą. Fang Jing za czasów szkolnych była cichą, nieśmiałą introwertyczką, która pilnie się uczyła i nie wyróżniała się z tłumu. A teraz jest przebojową, modną i elegancką kobietą odnoszącą sukcesy.
     - Wtedy, pamiętasz? Nie miałam okazji ci podziękować. - powiedziała odstawiając kieliszek.
     - Och... to było tak dawno temu, że nie ma po co do tego wracać. - odpowiedział jej Gongsun łagodnie się uśmiechając.
     Po tylu latach to, co się wydarzyło, jest już tylko wspomnieniem, ale wtedy był to prawdziwy koszmar dla młodej licealistki. Fang Jing miała problem z narkotykami, czego Gongsun nie był w stanie pojąć. Bo jak to się mogło stać, że młoda dziewczyna, z porządnej rodziny, miła i pilna uczennica, uzależniła się od prochów?
     Za czasów liceum Gongsun zwykle udawał, że jest chory, żeby nie chodzić na lekcje wychowania fizycznego. A prawda była taka, że był zbyt leniwy, żeby aż tak się poświęcać. Wolał zatopić się w książkach, które zawsze czytał, czy to w gabinecie pielęgniarki, czy na dachu, gdzie spędzał dość sporo czasu.
     Pewnego dnia, gdy wyszedł na dach, wpadł na Fang Jing w momencie, gdy dziewczyna chciała popełnić samobójstwo. Gdy rzucił się jej na ratunek i ściągnął ją z krawędzi dachu, zauważył na jej rękach ślady po wkłuciach. W wyniku krótkiej szarpaniny, zwrócili na siebie uwagę i po chwili na dachu było już kilku nauczycieli. Zdenerwowana dziewczyna chwyciła Gongsuna pod ramię i zanim zdążył się odezwać, powiedziała wszystkim, że są razem. Gdy chłopak zobaczył jej błagalny wyraz twarzy, nie zaprzeczył. Przemilczał.
      Jednak to nie był koniec tej historii. Plotka, że jeden z najgorętszych uczniów w szkole ma dziewczynę, wywołała istną lawinę wzburzenia. Zwłaszcza, że wybranka jego serca była na wskroś przeciętna.
      Gongsun nie dementował tej plotki, tylko codziennie spędzał z Fang Jing określony czas, by zachować pozory, że faktycznie się spotykają. W tym czasie głównie czytał albo się uczył. Pół roku później dziewczyna przeniosła się do innej szkoły i od tamtej pory się nie widzieli.
      - Jak się miewasz? - zapytał Gongsun, próbując zmienić temat rozmowy, bo czuł się coraz bardziej niezręcznie.
      Fang Jing spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
      - Skończyłam z tym.
     Na początku doktor był zaskoczony, ale po chwili westchnął z ulgą, co sprawiło, że kobieta zaczęła chichotać.
     - Wiesz, dlaczego zmieniłam szkołę?
     - Detoks? - zapytał szczerze.
     - Hahaha! - Fang Jing śmiała się, jednocześnie potrząsając głową. - Bo miałam dość tej szkoły.
     - Dlaczego? - zapytał Gongsun, bo nie rozumiał, o co dokładnie jej chodzi. - Miałaś jakieś problemy?
      Kobieta spojrzała na niego dobrodusznie.
      - Jak ty niczego nie rozumiesz. Wiesz, że codziennie otrzymywałam minimum dziesięć listów z pogróżkami? Wszystkie z żądaniem, żebym z tobą zerwała.
      Doktor patrzył na nią ze zdziwieniem, nawet lekko opadła mu szczęka. Fang Jing mówiła dalej, uśmiechając się do niego.
      - Nic nie mogłam na to poradzić. Wszyscy się zastanawiali, jak takie brzydkie kaczątko, jak ja, usidliło najprzystojniejszego faceta w szkole?
     Widząc, jak radośnie błyszczą jej oczy, Gongsun poczuł się niezręcznie i by to ukryć, również się zaśmiał. Na szczęście zakończyli ten temat i w miłej atmosferze dokończyli kolację.
     Godzinę później zaczęli zbierać się do wyjścia, gdy nagle Fang Jing zapytała.
     - A właśnie, jak tam sprawa?
     Doktor zamarł, ale w sumie nie powinien się dziwić, że zadała pytanie o strzelaninę na bankiecie.
     - Nie wiem za wiele, zwykle nie biorę udziału w śledztwie.
    - Podwiozę cię do domu. - zaproponowała Fang Jing.
    - Nie trzeba. Z przyjemnością się przejdę. - odpowiedział jej i jakoś tak poczuł się dziwnie rozczarowany. Zaczął podejrzewać, że Fang Jing zaprosiła go, by wyciągnąć od niego informacje o prowadzonym przez SCI śledztwie. Czy cała ta miła rozmowa była tylko na pokaz? Jak bardzo ta dziewczyna się zmieniła?
    Kobieta momentalnie zauważyła zmianę na twarzy doktora. Spojrzała na niego i delikatnie uniosła kącik ust.
     - Naprawdę nic się nie zmieniłeś. I to sprawia, że jesteś tak pociągający.
    Chwilę później wyszli z restauracji i pożegnali się. Fang Jing wsiadła do auta i odjechała, a Gongsun ruszył w stronę domu.
     „Bip bip!” Ledwie uszedł kilka kroków, a tuż za plecami usłyszał dźwięk klaksonu. Gdy się odwrócił, zobaczył dobrze mu znanego mercedesa, który powoli podjechał i zatrzymał się tuż przy nim. Bai Jintang pochylił się, by otworzyć mu drzwi.
     - Wsiadaj.
     Gongsun był zaskoczony tak nagłym pojawieniem się Bai Jintanga. Pamiętał, że miał być na spotkaniu zarządu. Dlatego nie mógł zrozumieć, skąd się tu wziął. A co gorsze, zwykle Bai Jintang od razu się na niego rzucał albo z niego żartował, a teraz jest jakiś taki ponury...
      Doktor z natury był leniwy, nigdy nie stał, gdy mógł siedzieć, nigdy nie siedział, gdy mógł się położyć i oczywiście wolał jechać samochodem niż iść na piechotę. Dlatego bez słowa wsiadł do auta i od razu wyczuł intensywny zapach dymu, przez który zaczął kaszleć.
      - Khe... khe... skąd tu tyle dymu? Nie miałem pojęcia, że palisz. - Gongsun zaczął machać ręką przed nosem, próbując rozproszyć ten duszący go zapach. Chciał nawet otworzyć okno, ale nie działało, nawet po kilkukrotnym wciśnięciu przycisku.
     - Masz zablokowaną szybę? - zapytał i po raz kolejny nacisnął przycisk. Kiedy nie otrzymał żadnej odpowiedzi, z ciekawości spojrzał na mężczyznę siedzącego obok niego.
     Bai Jintang był całkowicie skoncentrowany na jeździe. Jego twarz była bez wyrazu, a doktor zaczął podejrzewać, że coś jest nie tak. Aura Bai Jintanga była dziś przerażająca.
     - Co się z tobą dzieje? - zapytał Gongsun, nie mogąc znieść tej pełnej napięcia ciszy.
    Bai Jintang nie odpowiedział na jego pytanie, za to znacznie przyspieszył i co gorsza, nie jechał w kierunku domu.
     - Gdzie jedziesz? - Doktor zaczął się niepokoić. Czuł, że coś z nim jest nie tak.
     Mężczyzna i tym razem go zignorował i skoncentrował się na drodze.
     - Zatrzymaj samochód! - krzyknął Gongsun tracąc cierpliwość. - Chcę wysiąść!
    Bai Jintang i tym razem nie zareagował.
    Doktor próbował otworzyć drzwi, ale były zablokowane.
     - Bai Jintang, co ty do cholery wyprawiasz? - zapytał po raz kolejny, zaskoczony jego zachowaniem.
     Nagle samochód zatrzymał się z piskiem, a Gongsun poleciał do przodu. Na szczęście miał zapięte pasy, a mimo tego wystrzelił w przód z taką siłą, że poczuł się cały obolały w miejscu, gdzie otulał go pas.
     - Co ty do diabła wyrabiasz?! - wrzasnął wściekły i już chciał wyrzucić z siebie kolejną wiązankę przekleństw, ale gdy spojrzał na Bai Jintanga i zobaczył jego wyraz twarzy, zaniemówił ze strachu.
      To nie był ten sam Bai Jintang, którego znał, bezwstydny zboczeniec, odrobinę szalony... nie, ten facet obok niego był kimś przerażającym.
      - Ty... - Doktor wpadł w panikę, wyciągnął rękę w jego stronę, chcąc go odepchnąć. Bo właśnie mężczyzna zaczął się ku niemu pochylać. Jednak nie mógł go zatrzymać. - Co się z tobą dzieje?
     Wyglądało na to, że Bai Jintang z każdą chwilą powoli się uspokaja, jednak jego twarz nadal miała wyjątkowo chłodny wyraz.
     - Gongsun. – powiedział, powoli chwytając doktora za podbródek, zmuszając go, by spojrzał mu w oczy. - Teraz wiesz, jaki naprawdę jestem.
     - Co-co masz na myśli? - Gongsun próbował odchylić głowę, ale Bai Jintang ponownie się do niego zbliżył.
     - Zabiję każdego, kto spróbuje cię dotknąć i nieważne, czy to będzie mężczyzna czy kobieta.
     - Ty...
    - Kocham cię. - Bai Jintang zbliżył się jeszcze bardziej, a słowa, jakie właśnie wypowiedział, przytłoczyły i przeraziły doktora. - Zamierzam cię wziąć.

    Było już po zmroku, gdy Zhan Zhao i Bai Yutang szli ścieżką wzdłuż jeziora, szpalerem zapalonych latarni. Po lewej była tafla jeziora, w której odbijały się migoczące światła łodzi pływających po jeziorze. Po prawej stronie była ulica, gdzie jadące samochody zlewały się w złoto-czerwoną sieć świateł.
     Zhan Zhao szedł z przodu, a Bai Yutang podążał w milczeniu za nim. Doktor był nieco zaskoczony, jak cichy był dowódca, dlatego obserwował go kątem oka. Patrzył, jak idzie za nim pogrążony we własnych myślach.
     - Kotek.
     Gdy Zhan Zhao zachodził w głowę, o czym on tak rozmyśla, Bai Yutang go zawołał. Doktor natychmiast się odwrócił. Na granicy światła i cienia postać Bai Yutanga wydawała się oderwana od tej pełnej gwaru i zgiełku egzystencji... był jak nie z tego świata.
     Dowódca podszedł kilka kroków i stanął naprzeciwko Zhan Zhao.
    - Kotek. - Wziął głęboki oddech, po czym zaczął mówić dalej. - Możemy coś zmienić?
    Doktor był zaskoczony pytaniem i poczuł niepokój.
    - C-co chcesz zmienić?
    - Och... - Bai Yutang próbował być spokojny, nawet starał się uśmiechnąć, kiedy mówił. - Chodzi o to, co jest między nami.
     Zhan Zhao oblał się rumieńcem.
    - Co?
    - Nasza relacja jest... - próbował z całych sił zachować spokój. - dość niejednoznaczna.
    Zhan Zhao spojrzał na niego, ale nic nie odpowiedział.
    - Hmm... - Dowódca podrapał się po głowie. - Chcę, żeby wszystko było jasne.
    - Dobrze... - wyszeptał doktor.
    - Zga-zgadzasz się? - zapytał Bai Yutang nieco zaskoczony.
    - Tak...
    Dowódca uśmiechnął się do niego, słysząc odpowiedź, chwycił jego podbródek i delikatnie go uniósł.
    - Kotku, wiesz?
    Zhan Zhao spojrzał na niego i czekał.
    - Ja... - Dowódca poczuł się nieco onieśmielony. - Kocham cię.
    Zhan Zhao milczał przez dłuższą chwilę, a Bai Yutang poczuł, że zaraz osiwieje ze zdenerwowania. Na szczęście po chwili doktor pokiwał lekko głową.
    - Hmm.
   Bai Yutang był oszołomiony jego reakcją.
   - Co to za hmm?
   - Dobrze.
   - Co za dobrze?
   Kąciki ust dowódcy powoli uniosły się w uśmiechu, który był widoczny także w jego oczach. Wyciągnął rękę i przyciągnął do siebie głowę doktora, po czym pochylił się i...
   - Kotku. - Pocałował go delikatnie. - Kocham cię.
   Zhan Zhao spojrzał na niego i odwzajemnił pocałunek, czym jeszcze bardziej zaskoczył dowódcę, ale także uszczęśliwił.
    - Chcę cię teraz…
    Zhan Zhao nie pozwolił mu dokończyć, bo prychnął pod nosem i wymamrotał.
    - Cholerna Mysz, daj jej palec, a weźmie całą rękę.

     Każdy człowiek na tym świecie ma prawo oddychać świeżym powietrzem i wygrzewać się na słońcu. A jakie jest przeznaczenie duszy? Niektóre są otoczone miłością, inne nękane nienawiścią. Jeśli serce jest pełne przebaczenia, dusza odleci na czystym obłoku, a jeśli serce żywi urazę, pogrąży się w brudnym błocie.

     Na ekranie komputera pojawiła się ikonka nowej wiadomości. Dlaczego tylko ty nie możesz być szczęśliwy? Dlaczego ciągle jesteś sam?
     Strużki łez popłynęły po twarzy zniekształconej czymś na kształt uśmiechu, rysując na niej zawiłe linie, a w dłoni lśniły kolorowe pigułki...

Strumień ten smutny, spływając pod ścianę
Brzegów ziejących nadgniłym wyziewem,
Z wód ścieku tworzył bagno Styksem zwane.
Gdy wszystko nowe wzrok oglądać pragnie,
Spostrzegłem duchy zagrzęzłe w tym bagnie,
Nagie, a twarz ich rozjątrzona gniewem.
Tłukły się w gniewie nie tylko pięściami,
Lecz głową, piersią, splecione barkami,
Nawzajem siebie szarpały zębami.
A mistrz rzekł do mnie: «Uważaj, mój miły,
Oto są duchy, które się złościły,
A prócz nich zgraja potępieńców licha,
Co pod tą wodą kryje się, tak wzdycha,
Że aż od westchnień woda się odyma,
Jak to własnymi oglądasz oczyma».


„Boska Komedia” Dante Alighieri - Pieśń VII (Krąg V. Popędliwi. Tłumaczenie: Julian Korsak)

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***


Brawa dla Myszy... ale wiem, że będziecie czekać na akcję w samochodzie ;)



   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze

  1. Kocham Gongsuna ❤❤❤ ich akcją idzie dość szybko dlatego wiem czego można się spodziewać w aucie, natomiast chce już zbliżenia Kotełka i Myszełka 🐁🐈❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️ i wiadomo Thank You 😘😘😘

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie, że mysz chce go całego :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz