SCI Mystery - tom 1 [PL] - Obóz treningowy zabójców / Rozdział 38: Pożądanie [18+]

 




      W środku nocy, przy drodze gdzieś za miastem stał czarny mercedes, który praktycznie wtopił się w otoczenie.
      Gongsun patrzył z przerażeniem na Bai Jintanga, chciał z nim porozmawiać, ale mężczyzna zamknął mu usta pocałunkiem. W tej ciasnej przestrzeni ich ciała były ze sobą niemalże sklejone. Gongsun próbował się opierać, ale nie mógł nawet podnieść ręki. Aura mężczyzny, który go obejmował, była tak silna, że nie był w stanie niczego zrobić, jedynie drżał z niepokoju.
      Pocałunek Bai Jintanga był nieco brutalny, a jednocześnie tak cholernie podniecający. Gdy tylko ich usta się złączyły, przypuścił gwałtowny atak językiem, przedzierając się przez linię zębów zaczął smakować każdy centymetr tej miękkiej i wrażliwej przestrzeni. Był w tym tak zapamiętały, jakby chciał przebić się do jego wnętrza przez gardło. Doktor był całkowicie zdany na jego łaskę, czuł, że coraz bardziej brakuje mu powietrza, nie był w stanie wydać z siebie choćby drobnego jęku. Czuł, że się poddaje, a jego mózg traci zdolność trzeźwego myślenia. Jego ciało stało się wrażliwe na dostarczane bodźce, a on sam poczuł dziwną i wstydliwą przyjemność...
      Gdy już myślał, że za moment się udusi, Bai Jintang puścił jego usta. Doktor leżał bez sił na rozłożonym już fotelu i łapał powietrze. Po chwili dźwięk rozdzieranego materiału sprawił, że wróciła mu świadomość. Poczuł lekki dreszcz i powiew chłodu na piersi. Bai Jintang właśnie zdarł z niego sweter i koszulkę.
     Mężczyzna patrzył na nagi tors Gongsuna rozpalonym wzrokiem, niczym krwiożercza bestia na swoją ofiarę. Pod presją tak intensywnego spojrzenia ciało doktora zaczęło drżeć. Uniósł ręce, próbując powstrzymać Bai Jintanga przed rozpięciem paska u jego spodni. Panikował, próbował się podnieść i usiąść, ale to wszystko na nic. Został mocno przyparty do fotela.
     - Przestań. - powiedział Gongsun uderzając go pięściami. A Bai Jintang zdawał się tego nie czuć, lizał i całował nagą pierś mężczyzny leżącego pod nim. Miejsca, które dotknęły te rozpalone usta, momentalne robiły się czerwone i paliły, niczym poparzenia. Mężczyzna coraz mocniej zaczął się w niego wgryzać, a gdy wbił zęby w jego bok, Gongsun się wzdrygnął napinając całe ciało, a po chwili już tylko drżał delikatnie...
     - Ach...
     Bai Jintang uśmiechnął się do niego, po czym objął go w pasie i uniósł jego talię. Ponownie opuścił głowę i coraz intensywniej całował i muskał zębami wrażliwą skórę w okolicach pępka.
     - Ach! - krzyknął Gongsun i natychmiast zagryzł dolną wargę, aby powstrzymać kolejny zawstydzający jęk. Mężczyzna trzymał go mocno, a po chwili ściągnął mu spodnie.
     Doktor domyślił się, co zamierza zrobić Bai Jintang i poczuł się tak bardzo zawstydzony. Po raz kolejny podjął próbę uwolnienia się z jego objęć.
     - Nie... ty... ach! - Gongsun był przerażony, że dotyk tego mężczyzny tak na niego działa. Nieważne czy usta, język, czy dłonie, gdy tylko dotknął jego skóry, miał ochotę krzyczeć z rozkoszy.
     - Co się dzieje? Dlaczego? - Jak już zrozumiał, że nie uda mu się uciec, doktor chciał chociaż się dowiedzieć, dlaczego Bai Jintang jest w takim nastroju, wyraźnie czuł, że był czymś zirytowany.
     - Kim była ta kobieta? - zapytał mężczyzna, po czym go pocałował przywierając do niego całym ciałem. Gdy Gongsun poczuł jego twardą męskość na swoim kroczu, wyrwał się spod tych ust i krzyknął:
     - Zostaw mnie! Puść! Ach!
     - Powiedz mi... kim ona jest? - Bai Jintang zdjął krawat i zaczął ściągać koszulę. Doktor bacznie go obserwował, był coraz bardziej zły i próbował go odepchnąć.
     - Nie twój interes.
     Mężczyzna spojrzał mu prosto w oczy i uśmiechnął się do niego.
     - Uznam to za zaproszenie.
     Gongsun zobaczył niebezpieczny błysk w jego oczach i potrząsnął głową w panice.
     - Nie rób tego...
     - Och... - Bai Jintang uśmiechnął się i pochylił głowę, by ugryźć go w sutek, czym wywołał niekontrolowany dreszcz w ciele doktora.
      - Przestań...
      - Mam przestać?
      - Ach!
      Wśród jęków Gongsuna Bai Jintang ściągnął z siebie spodnie, po czym rozchylił nogi doktora, robiąc sobie między nimi miejsce.
      Mimo, że Gongsun rzadko ćwiczył, jego skóra była jędrna i delikatna.
      - Przepiękny. - Pochwalił go Bai Jintang, po czym znów się pochylił, by nacieszyć usta tą wspaniałą, jasną skórą.
      Jego język sunął po ciele Gongsuna od pępka po wnętrze uda, delektując się gładkością tej apetycznej skóry. Nie czuł zbyt dużego oporu ze strony doktora, dzięki czemu czuł nieopisaną wręcz satysfakcję i pragnął go z każdą chwilą coraz mocniej.
      - Nie... wiesz, co... co chcesz... zrobić... - Gongsun spojrzał na niego z rozpaczą w oczach.
      - Oczywiście, że tak... od dawna o tym marzyłem.
      - Ach... nie... uuuch!
      Mężczyzna uśmiechnął się złośliwie, po czym przez cienką bawełnianą bieliznę zaczął skubać penisa Gongsuna.
      - Też to czujesz, co?
      - Zamknij się! Zamknij... się... ach!
      Po chwili Bai Jintang ponownie się podniósł, by chwycić go za podbródek i pocałować. W tym samym czasie drugą rękę wsunął pod bieliznę i zaczął intensywnie pocierać reagującego na jego dotyk kutasa.
      - Mm... uch... - Gongsun wił się pod nim cicho pojękując, dlatego mężczyzna postarał się zapewnić mu jeszcze większą i mocniejszą skalę doznań.
      Doktor całkowicie opadł z sił, czuł niemoc w rękach i nogach i cała jego uwaga była skoncentrowana na tej części jego ciała, którą trzymał w swej dłoni Bai Jintang. Gongsun czuł delikatny dyskomfort, ale też było mu cholernie dobrze. Powoli wyginał swoje plecy w łuk i czuł, jak jego ciało zalewa fala gorąca. Miał wrażenie, że głowa zaraz mu eksploduje. Spojrzał na Bai Jintanga zamglonym wzrokiem i dostrzegł w jego spojrzeniu błysk.
      - Ach! - jęknął i zadrżał gwałtownie, czując że zbliża się uwolnienie. W tym momencie Bai Jintang puścił jego penisa.
      - Hm... - Gongsun poczuł się zawiedziony i nie był w stanie tego ukryć, a to było tak zawstydzające, że najchętniej zapadłby się pod ziemię. Zaczął się wiercić i próbował wyrwać się z tego uścisku. Jego dolna warga była aż sina, tak mocno ją przygryzał, a z oczu płynęły mu łzy. Za nic nie chciał się poddać temu mężczyźnie.
      - No puść mnie. - jęczał Gongsun i pomimo, że starał się wyglądać groźnie, to jego zachowanie i jęki sprawiały, że był jeszcze bardziej seksowny i uroczy. Bai Jintang, widząc go takiego, uśmiechnął się i otarł swojego kutasa o gorącą męskość doktora.
      Również Gongsun poczuł na swoim penisie to przeszywające ciepło i spłonął rumieńcem.
      - Ty zboczeńcu... draniu... ach! - Jedyne co mu pozostało, to przeklinać tego napalonego faceta.
      - Hahaha! - Bai Jintang był tym rozbawiony, pozbył się w końcu resztek ubrań, jakie jeszcze na sobie mieli. Chwycił doktora za kostki i owinął jego nogi wokół swojej talii.
      - Przestań! Nie chcę... nie! - Gongsun obserwował go z niepokojem, ale nie mógł za wiele zrobić.
      - Spokojnie. Rozluźnij się.
      - Aaach! Co ty robisz?! - krzyknął, gdy poczuł, że dłoń mężczyzny powoli sumie między jego pośladki, by wbić palec w szczelinę znajdującą się między nimi.
      - Jesteś taki ciasny... nigdy nie korzystałeś z tego wejścia? - zapytał Bai Jintang i pocałował oblany potem nos doktora, jednocześnie wbijając w niego środkowy palec, który sięgnął głęboko i natychmiast został otulony błogim ciepłem.
      - Prze–przestań... - Gongsun potrząsał głową i wił się, próbując uciec przed penetrującym go palcem, który z każdą sekundą coraz bardziej otwierał jego ciało. Gdy już zrobił sobie więcej miejsca, kolejny palec do niego dołączył... Teraz oba palce ugniatały i delikatnie rozszerzały to ciepłe i ciasne wnętrze. Gongsun czuł każdy staw tych długich i smukłych palców, które w nim były. Poddał się tym doznaniom i ledwie zauważył, że dołączył do nich trzeci palec.
     - Ach... nie… przestań!
     Gongsun przechylił głowę w bok, a mokre od potu włosy przykleiły się do jego czoła i lekko przysłoniły mu oczy, co sprawiło, że wyglądał kusząco i cholernie seksownie.
     - Mam nie przestawać? - zapytał Bai Jintang i zaczął obracać palcami, napierając nimi na ścianki coraz bardziej wilgotnego tunelu. - Zrobię, o co prosisz i nie przestanę.
      - Nie... ach! - Nagle Gongsun poczuł przeszywający dreszcz, a jego ciało się naprężyło. Spojrzał z przerażeniem na Bai Jintanga, który z uśmiechem zadowolenia wyszeptał mu do ucha.
      - Nie bądź zbyt głośno, bo jakiś przechodzień może cię usłyszeć...
      - Ach! - Gongsun nagle przypomniał sobie, że przecież są w samochodzie zaparkowanym gdzieś na poboczu. Rozproszony tą myślą poczuł, jak mężczyzna unosi jego biodra i wyciągnął z niego palce. To uczucie pustki zostało szybko wypełnione czymś znacznie większym i gorętszym. Jednym szybkim pchnięciem Bai Jintang znalazł się dokładnie w tym miejscu, które chwilę temu wytropiły jego palce.
      - Aaa… aaach! - Gongsun poczuł, że oczy zachodzą mu mgłą, szumiało mu w uszach. Odchylił do tyłu głowę, odsłaniając swą smukłą szyję. W końcu dostał to, czego nie otrzymał wcześniej, uwolnił się od dręczącego go napięcia i poczuł, jak po jego ciele rozpływa się fala palącej rozkoszy. Co w połączeniu z bólem wbijającego się w niego kutasa sprawiło, że omal nie zemdlał z rozkoszy i podniecenia.
     - Och... - Bai Jintang przestał się poruszać i cieszył się miękkością otulającego go ciepła. Dzięki temu Gongsun mógł dokładnie poczuć, jak ten twardy kutas go wypełnia.
      Bai Jintang patrzył na mężczyznę leżącego pod nim. Zwykle zimny i wyrachowany, a teraz zdany na jego łaskę, przyjmujący wszystko to, co mu oferuje. Ta rozkosz z podboju sprawiła, że pożądanie, jakie czuł do tego mężczyzny, jeszcze bardziej się spotęgowało.
      - Gongsun... - Bai Jintang szeptał mu do ucha, co chwilę wbijając zęby w jego piękną szyję, a na jej uwydatnionych żyłach mógł wyczuć płynącą w nich krew. - Zrelaksuj się, kochanie... poczuj to jeszcze mocniej.
      - Ach... aaach! - Ten niespodziewany orgazm, jaki przed chwilą przeżył, całkowicie pozbawił Gongsuna sił. Mógł jedynie lekko potrząsać głową. Z jego oczu płynęły łzy, których nie mógł powstrzymać.
      Bai Jintang był zaskoczony, widząc wyraz jego twarzy. I nie był w stanie znieść widoku Gongsuna w tak rozpaczliwym stanie. Jednak pożądanie wzięło nad nim górę i już nie był w stanie się zatrzymać. Mężczyzna powoli i rytmicznie wchodził w Gongsuna sprawiając, że ten cały drżał. Nogi doktora trzęsły się, a on ponownie czuł tę rozkosz. Bał się, że zaraz umrze z jej nadmiaru.
      - Nie... nie... - Doktor był już na granicy omdlenia, ale nadal błagał o litość słabym, lekko zachrypniętym głosem. To był niesamowicie piękny widok, któremu Bai Jintang nie mógł się oprzeć. Jęknął z podniecenia i nagle przyspieszył, bezlitośnie uderzając kutasem w to jedno, jedyne, najwrażliwsze miejsce. Za każdym razem, gdy go dosięgał, doktor wydawał się siebie nieziemsko seksowne jęki i drżał na całym ciele.
      Gongsun powoli tracił świadomość, a jego ciało było niczym liść na wietrze. Poddawał się ruchom mężczyzny, który wbijał się w niego z szaleńczą intensywnością. Wydawał z siebie ciche jęki i ostatkiem sił powstrzymywał krzyki uwięzione w jego gardle.
      Trwało to aż do momentu, kiedy Bai Jintang wypuścił z siebie jęk spełnienia. W tej właśnie chwili Gongsun zanurzył się w ciemności i pozwolił, by pochłonęła go całego.
      Po wszystkim Bai Jintang zdał sobie sprawę, jak słabym i delikatnym mężczyzną jest Gongsun. Przykrył go swoją marynarką, a doktor czując ciepło zwinął się pod nią w kłębek.
      Bai Jintang ubrał się i usiadł za kierownicą. Odpalił silnik i pojechał do swojej willi na przedmieściach. Kupił ją całkiem niedawno i chciał zaprosić tu Gongsuna na swoje urodziny. Nie spodziewał się jednak, że doktor odwiedzi go dwa miesiące wcześniej.
      Potrzebował łóżka i to natychmiast, bo jeszcze nie nacieszył się mężczyzną śpiącym na fotelu pod jego marynarką.


      Kasza z krewetkami powoli dusiła się w garnku. Chrupiące małe rybki były już uprażone i czekały na resztę dań, razem z pulchnymi bułeczkami gotowanymi na parze z nadzieniem krabowym.
      Z kuchni wydobył się apetyczny zapach, który powoli rozchodził się po całym mieszkaniu. I to właśnie ten zapach obudził Zhan Zhao, który otworzył oczy i delektował się aromatem, który poczuł. Pachnie cudownie.
      Kiedy Bai Yutang skończył gotować, wiedział że zapach jedzenia momentalnie obudzi Kota. I było dokładnie tak, jak się spodziewał. Zajrzał do sypialni i zobaczył Zhan Zhao siedzącego na łóżku. Był jeszcze na tyle nieprzytomny, że z zamkniętymi oczami tulił do siebie kołdrę. Widząc go takiego, dowódca uśmiechnął się i poszedł rozsunąć zasłony. Jasne promienie słoneczne wpadły do pokoju, oślepiając Zhan Zhao, który musiał zamrugać kilka razy, zanim przyzwyczaił się do dziennego światła. Powoli zaczął się też rozbudzać.
      Bai Yutang usiadł na brzegu łóżka, po czym pochylił się i pocałował doktora w usta.
      - Dzień dobry, Kotek.
      Zdaje się, że mózg Zhan Zhao zareagował z opóźnieniem. Bo najpierw zamarł, a potem odepchnął od siebie tę natrętną Mysz. Po chwili spłonął rumieńcem, a na koniec wytarł usta rękawem.
      - Cholerny Kot. Co się wycierasz? - Bai Yutang chwycił go za nadgarstek. - Pocałuj mnie.
      Zhan Zhao wytrzeszczył oczy z niedowierzania.
      - No co tak patrzysz? Przecież wczoraj wszystko sobie wyjaśniliśmy. - powiedział dowódca, dziwiąc się kociej reakcji na jego prośbę. - A może zażartowałeś sobie ze mnie, skoro teraz mnie odrzucasz?
      Rumieniec z twarzy Zhan Zhao powoli przenosił się na jego szyję i uszy. A żebyś zdechła, ty zboczona Myszo! Niby kto z kogo wczoraj żartował, co?
     - Wstawaj. - Bai Yutang uśmiechnął się do niego promiennie i pociągnął go za rękę.
     Doktor łypnął na niego spod byka i wskazał mu palcem drzwi.
     - Auć. - Dowódca spojrzał w stronę drzwi i westchnął odrobinę rozczarowany. Potem wstał i dopiero w tym momencie do niego dotarło, co się zadziało w kociej głowie. Jednak zanim zdążył ponownie spojrzeć na doktora, ten już wyskoczył z łóżka i pobiegł do łazienki.
     W sypialni została samotna Biała Mysz, która była tak szczęśliwa, że nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Można było zobaczyć jej podniesiony ogonek, którym radośnie machała.
     Gdy tylko Zhan Zhao znalazł się w łazience, odkręcił kran, żeby przemyć twarz i umyć zęby. Ciekawe, dlaczego pocałunek tej Myszy smakował jak cytryna?
      Kiedy spojrzał na półkę, zobaczył że w kubku, gdzie była jego szczoteczka do zębów, jest też szczoteczka Bai Yutanga, a tuż obok stała jego pasta do zębów o smaku cytrynowym. To już mam odpowiedź. Doktor zdawał sobie sprawę, że jego myśli pędzą w nieznanych dotąd kierunkach, dlatego żeby nie pozwolić im się całkowicie wyrwać spod kontroli, ochlapał twarz zimną wodą. Zhan Zhao! Ogarnij się!
     Jednak chwilę później, jakoś tak bezwiednie sięgnął po tę pastę do zębów. Hm, cytrynowa, może spróbuję?
     - Kotek?
     Zaskoczony wołaniem doktor odwrócił się i zobaczył, że ni stąd ni zowąd w drzwiach pojawił się Bai Yutang.
     - Chciałem zapytać...
     Zhan Zhao natychmiast wrzucił pastę do umywalki.
     - O co chciałeś zapytać? Patrzyłem na skład. Nie chciałem jej użyć. Kto by chciał używać twojej pasty do zębów? Zresztą nienawidzę smaku cytrynowego.
     Dowódca spojrzał na niego z pewnym zdziwieniem, po czym jego usta wygięły się w wyjątkowo zadziornym uśmieszku.
     - Kotek, chciałem cię tylko zapytać, czy wolisz jajko bardziej płynne, czy ścięte?
     Dziesięć sekund później Zhan Zhao chwycił pastę i rzucił nią w Bai Yutanga, który nie przestawał się uśmiechać.
     - Ty cholerna Myszo! Wynocha!
     Po chwili drzwi łazienki zatrzasnęły się z hukiem tuż za plecami dowódcy. Zhan Zhao był tak czerwony, że czuł, jak paruje mu głowa, a Bai Yutang po drugiej stronie drzwi uśmiechał się od ucha do ucha, stojąc z pastą do zębów w garści i mrucząc pod nosem.
      - Hehe... cytrynowy smak, co?
     Pyszne śniadanie z rybami i owocami morza sprawiło, że Zhan Zhao zapomniał o wszystkich niemiłych zdarzeniach, jakich doświadczył z samego rana. W końcu jak na kota przystało, był szczęśliwy, gdy mógł się najeść ryb.
    „Miau” zamiauczał telefon dowódcy. Poszedł po niego, żeby sprawdzić wiadomość.
     - Od mojego brata? - zapytał sam siebie absolutnie zaskoczony.
     Zhan Zhao spojrzał na niego.
     - A co w tym dziwnego? Przecież sam kupiłeś mu telefon.
     - No wiesz, to nie o to chodzi. - odpowiedział dowódca wzdychając z politowaniem. - Jest w stanie zadzwonić, ale wysyłanie smsów jest poza jego zasięgiem.
     - Mówisz o bracie, jakby był idiotą. - skomentował doktor nabierając łyżkę zupy.
     - Bo jest... - odpowiedział Bai Yutang otwierając wiadomość. - Jest technicznym imbecylem.
     Po przeczytaniu wiadomości, dowódca zamilkł.
     - Coś się stało? - zapytał zaciekawiony Zhan Zhao.
     - Hm... - Mruknął Bai Yutang wyraźnie zagubiony. - Co to... co to może znaczyć?
     Po czym podał telefon doktorowi, który zerknął na treść wiadomości: „GS QINGJIASANTIAN! …… >__,☆ @@@@@”
     Zhan Zhao wpatrywał się z uwagą w przesłany tekst, po chwili zmarszczył brwi i pokręcił głową, bo nie bardzo umiał rozszyfrować ten tajemniczy zapis.
      Bai Yutang podrapał się po głowie.
      - Co może znaczyć to GS? Może to skrót jakiejś organizacji?
      Doktor zamyślił się i potarł podbródek.
      - Hm, a może...?
      - Co? - zapytał dowódca widząc, że Zhan Zhao na coś wpadł.
      - To inicjały niemieckiego fizyka Georga Simona Ohma, twórcy prawa Ohma. - powiedział doktor, choć bez przekonania.
      - Co? - Bai Yutang spojrzał na niego rozbawiony, że w ogóle przyszło mu do głowy coś tak absurdalnego. - Myślisz, że mój brat wie, co to Prawo Ohma?
     Doktor był najwyraźniej rozczarowany.
     - Nie sądzę...
     - A co z tym QINGJIASANTIAN? To jakieś słowo? - zapytał dowódca.
     - Nie wygląda. Nie przypomina też żadnego angielskiego słowa, ani francuskiego, hiszpańskiego też nie...
      Bai Yutang poklepał doktora po głowie, bo żal było patrzeć, jak się biedak męczy.
      - Daj spokój, Kotek. Mój brat zna tylko chiński.
      - Przecież przez lata mieszkał za granicą? - zapytał ze zdziwieniem doktor.
      - Tam też mówił tylko po chińsku. - odpowiedział Bai Yutang.
      - Nikt by nie zrozumiał, co mówi.
      - Jego nie obchodzi, czy ludzie go rozumieją, czy nie.
      - To może zapytaj go, o co chodzi? - zaproponował doktor.
      Po chwili dowódca wysłał bratu wiadomość: „?”. Kilka minut później dostał odpowiedź, tym razem było to zdjęcie.
      Bai Yutang i Zhan Zhao pochylili się, by przyjrzeć się zdjęciu. To było selfie. Bai Jintang trzymał telefon z promiennym uśmiechem na ustach, miał rozczochrane włosy i był pod kołdrą. Jednak to nie on był głównym tematem zdjęcia. Najważniejsza była osoba, którą trzymał w ramionach, czyli Gongsun, a raczej jego nagie ramię pokryte od góry do dołu malinkami.
      W jednej sekundzie obaj omal nie udławili się zupą. Potrzebowali chwili, żeby przetworzyć otrzymaną informację. Dopiero po chwili zauważyli, że pod zdjęciem jest jeszcze krótki tekst. „DOBOYU!”
     Zhan Zhao nie był w stanie nawet zastanawiać się, o co może chodzić, za to twarz Bai Yutanga zrobiła się czerwona. Chwycił doktora, którego nagle olśniło.
     - Kotek, może my też byśmy mogli...
     - Ach! - Zhan Zhao chwycił poduszkę z kanapy i uderzył nią dowódcę. - Zamknij się!
     - Ale dlaczego? - Bai Yutang próbował złapać doktora, który przed nim uciekał. - Nie możemy z nimi przegrać.
      - Nic nie słyszałem! Zamknij się! - Zhan Zhao zakrył sobie uszy i wbiegł do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi, na które z drugiej strony napierał Bai Yutang. Na szczęście dla doktora, nie był w stanie ich otworzyć.
     - Kotek, otwórz. Też wolę to zrobić w sypialni. - prosił dowódca, pukając do drzwi.
     - Zamknij się! Ani słowa więcej! - Zhan Zhao upewnił się, że zablokował drzwi. - Ty i twój brat jesteście siebie warci.
      - Kotek, poważnie, zróbmy to! - Bai Yutang nadal dobijał się do drzwi. - No nie daj się prosić.
      - Wynocha! Idź stąd! - krzyczał doktor. - Nawet nie próbuj się do mnie zbliżać.
      - Kotek, będę się bardzo starał. Na pewno jestem bardziej utalentowany niż mój brat...
      - Zamknij się! Przestań o tym gadać!
      - Kiciu...
      - Aaaaa!


Następnego dnia rano.

      Zhao Hu czuł, że zaraz z bólu pęknie mu głowa. Był właśnie na próbie zespołu i jedyne, czego doświadczał, to przeraźliwy jazgot głośnej muzyki, któremu towarzyszyły wręcz histeryczne krzyki. Co to za muza?
     Obok niego siedział manager zespołu Zhang Hua, który oznajmił z uśmiechem:
     - Dzisiejsza młodzież lubi głośną muzykę, taką jak ta.
    Zhao Hu przytaknął, ale komentarz zachował dla siebie. Próbował skupić się na Qi Le, bo to było jego zadanie. Miał zadbać o jej bezpieczeństwo.
     Nie mógł zrozumieć, dlaczego Qi Le w końcu zdecydowała się pójść na przesłuchanie do agencji, która ją zaprosiła. Po głośnym odejściu Qi Lei, zespół „Boiling Point" natychmiast stał się popularny, a dzięki rekomendacji managera szansę na przesłuchanie dostał cały zespół.
      Yu Chen szturchnęła Qi Le i wskazała na Zhao Hu, który stał niedaleko.
     - Twój osobisty ochroniarz?
     - Przestań... - przewróciła oczami Qi Le.
     - Nieźle. - Yu Chen się roześmiała. - To ten glina, który cię ostatnio uratował, prawda?
     Qi Le spojrzała na nią z wyrzutem.
     - Daruj sobie, proszę. Wolałabym, żeby na jego miejscu był któryś z tamtych dwóch.
     - Oj tak. - pisnęła Yu Chen. - Ten gliniarz Bai jest świetny i nieziemsko przystojny!
     - Hahaha! - zaśmiała się Qi Le. - Jesteś aż tak wyposzczona? Opanuj się.
     - Sama się opanuj. Co w tym złego, że mi się spodobał? - odgryzła się Yu Chen. - Kiedy będziemy sławni, będę mogła mieć każdego.
     - Ech, pogadamy o tym, jak już będziemy sławni. - westchnęła dziewczyna, po czym zbliżyła się do przyjaciółki i szepnęła jej do ucha.
     - Yu Chen, masz może...
     Dziewczyna spojrzała na nią ze współczuciem.
     - Aż tak potrzebujesz?
     - Tak. - przytaknęła Qi Le. - Czuję się okropnie. Boję się, że nie wytrzymam przesłuchania.
     Yu Chen kiwnęła głową ze zrozumieniem i powiedziała
     - To chodź ze mną.
     Zhan Hu patrzył, jak wychodzą z sali i ruszył za nimi w głąb korytarza.
     - A ty dokąd? - zapytał Qi Le.
     - Nie twój interes. - odpowiedziała dziewczyna.
     Zhao Hu roześmiał się sarkastycznie i spojrzał na nią poważnym wzrokiem.
     - Mam nadzieję, że wiesz, w jakiej sytuacji się znajdujesz? Ktoś chce cię zabić, a ja muszę cię ochronić.
     - Niczego nie musisz. - powiedziała Qi Le i przewróciła oczami. - Jestem twarda, nawet jak wszyscy ludzie wyginą, ja przetrwam.
     - Ty mała...!
     - Spokojnie. - przerwała im Yu Chen. - Idziemy do kibelka, chcesz do nas dołączyć przystojniaku?
     Po tych słowach obie dziewczyny zaczęły chichotać i pobiegły w stronę łazienki.
     - Ech... - westchnął Zhao Hu. Był wściekły i rozgoryczony. Inni dostali szansę, mogą działać pod przykrywką i rozpracowywać grupę przestępczą, a ja muszę niańczyć dziewczynkę.
     Westchnął i stanął pod drzwiami damskiej toalety, bo mimo że czuł złość, to jednak miał zadanie do wykonania.
     Studio, w którym byli, miało świetną akustykę i nagłośnienie. Dlatego na korytarzu panowała cisza jak makiem zasiał, za to Zhao Hu mógł dokładnie usłyszeć, o czym rozmawiały dziewczyny w toalecie. A to, co usłyszał, bardzo mu się nie spodobało.
     Qi Le stała oparta o umywalkę i poganiała Yu Chen.
     - Pospiesz się.
     - Przecież się nie pali. - Yu Chen przekopywała swoje kieszenie i z jednej wyciągnęła małą buteleczkę pełną pigułek. - Masz.
     - Tylko jedną? Daj jeszcze. - powiedziała Qi Le, domagając się jeszcze jednej tabletki.
     - Nie masz umiaru. Co za dużo, to niezdrowo. - powiedziała Yu Chen, chowając buteleczkę.
     - Jeśli wezmę za małą dawkę, to nie zadziała. – odparła Qi Le, dobierając się do tabletek przyjaciółki. A gdy już chciała je połknąć, nagle drzwi się otworzyły i do środka wpadł Zhao Hu. Wytrącił tabletki z rąk dziewczyny i wrzasnął:
     - Obiecałaś, że nie będziesz ćpać!
     Dziewczyny spojrzały na siebie oszołomione zajściem, a po chwili wybuchły gromkim śmiechem. W tym czasie Zhao Hu był skonsternowany, bo nie miał pojęcia, z czego tak się śmiały.
     Nagle Yu Chan zaczęła wymachiwać mu przed nosem buteleczką z tabletkami.
     - Myślałeś, że to prochy? To tabletki przeciwbólowe.
     - Tabletki przeciwbólowe? - Zhao Hu był absolutnie zaskoczony. - Po co ci one?
     Qi Le tak się śmiała, że brakowało jej tchu. Poklepała chłopaka po ramieniu z politowaniem.
     - Nigdy nie miałeś dziewczyny, co?
     Widząc, że zaskoczenie nie zniknęło z jego twarzy, obie dziewczyny zaczęły śmiać się jeszcze głośniej.
      - Naprawdę nie wiesz? - zapytała Yu Chen. - A my, kobiety, tak się męczymy co miesiąc...
     Śmiejąc się wyszły z łazienki, zostawiając czerwonego ze wstydu Zhao Hu samemu sobie. Chłopak westchnął ponownie nad swym marnym losem. Potem wyciągnął chusteczkę i podniósł z podłogi dwie kolorowe tabletki. Włożył je do kieszeni i wyszedł.


     Tymczasem przed wejściem do publicznej toalety na terenie Uniwersytetu M Wang Chao zgasił niedopałek papierosa, po czym go wyrzucił. Zhang Long spojrzał na zegarek.
     - Co jest z tym Jia Zhengyanem? Siedzi już tam dziesięć minut.
     Wang Chao wzruszył ramionami.
     - Od rana go śledzimy i jedyne, co robi, to albo chodzi na zajęcia, albo spaceruje po okolicy. Nic podejrzanego.
      - To już piętnaście minut. - Zhang Long ponownie spojrzał na zegarek. Wang Chao zmarszczył brwi.
      - Coś jest nie tak.
      Po chwili obaj na siebie spojrzeli i weszli do toalety. A tam znaleźli Jia Zhengyana leżącego na podłodze pod umywalkami.
      - Jia Zhengyan! - zawołał go Wang Chao, lecz nie otrzymał odpowiedzi. Zhang Long przykucnął, by sprawdzić, czy oddycha, po czym próbował sprawdzić puls. W końcu spojrzał na Wang Chao i potrząsnął głową.
      Wang Chao nie odezwał się ani słowem, tylko spojrzał na kolorowe pigułki rozrzucone w pobliżu ciała Jia Zhengyan.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***


Wesołych Świąt kochani <3



   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze

  1. Bai Jintang 🥰🤩😅 dzięki dziewczyny za tak cudowną noc wigilijną 🥰🎄🎅 Wesołych Świąt 🎄😁

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za cudowny prezent. Cudny rozdział.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz