SCI Mystery - tom 1 [PL] - Obóz treningowy zabójców / Rozdział 39: Dziecko diabła

 


     Zhan Zhao i Bai Yutang weszli do prawie pustego biura SCI. Jedynie Jiang Ping zalegał przy biurku, ale gdy usłyszał hałas, wstał i przywitał się, przeżuwając spory kęs kanapki.
     - Gdzie są wszyscy? - zapytał dowódca.
    Jiang Ping przełknął jedzenie i zaczął zdawać relację.
    - Xu Qing pojechał pomóc Zhao Hu, bo dziewczyna sprawia mu jakieś problemy. Wang Chao i Zhang Long śledzą Jia Zhengyana, a Gongsun jeszcze nie przyszedł.
    Na samo wspomnienie Gongsuna obaj, dowódca i doktor, chrząknęli niezręcznie.
    - A ty siedziałeś w biurze przez całą noc? - zapytał Zhan Zhao widząc wory pod oczami Jiang Pinga.
    - Tak wyszło... - przytaknął bezradnie. - Próbowałem znaleźć jakieś informacje o tym obozie treningowym zabójców. Ale internet jest zalany danymi o mordercach, morderstwach i wszystkim, co się z tym wiąże. Nie miałam żadnego punku zaczepienia. Za to mam dwa zaproszenia do popełnienia zbiorowego samobójstwa.
     Gdy tylko skończył mówić, do biura wszedł Bai Chi, trzymając w dłoniach pudełko.
     - Dzień dobry. - powiedział Zhan Zhao.
     - Dzień dobry... przy-przyszedłem do pracy. - Zwrócił się chłopak w stronę kuzyna. - Ka-ka-kapitanie Bai...
     Bai Chi był tak przejęty, że dowódca nie był w stanie zachować powagi. I cały czas się zastanawiał, jak to możliwe, że jest częścią rodziny Bai.
     - Rozumiem, że wszystkie formalności zostały załatwione?
     - Tak. - przytaknął chłopak.
     - To biurko jest wolne. - powiedział Jiang Ping i zaczął robić miejsce dla chłopaka przy sąsiednim biurku. - Obaj jesteśmy pracownikami stacjonarnymi, to możemy siedzieć obok siebie.
     - Dzię-dziękuję. - odpowiedział Bai Chi i przejęty położył swoje pudełko na biurku. Zhan Zhao patrząc na niego zauważył, jak bardzo jest szczęśliwy. Miał wrażenie, że patrzy na szczeniaczka, który radośnie merda ogonem, rozkładając się na posłaniu. Odgonił od siebie tę dziwną wizję i zapytał go z uśmiechem.
     - Twoi przełożeni nie byli źli, że ukradliśmy im pracownika?
     - Nie. - powiedział Bai Chi rumieniąc się po uszy. Po czym pochylił głowę i wyjaśnił. - Byli tak szczęśliwi, że omal nie otworzyli szampana. Mówili, że służba ze mną zagraża ich życiu. Dlatego większość odetchnęła z ulgą, że nie będą musieli korzystać z mojej pomocy. Ka-ka-kapitanie Bai, mogę w czymś pomóc? - Chłopak zebrał się na odwagę i zapytał kuzyna.
     Dowódca wzruszył ramionami i odpowiedział jakby od niechcenia.
     - Na początek przyjrzyj się, jak pracujemy, a potem coś się dla ciebie znajdzie.
     - Tak jest.
     - Poza tym. - Zaczął Bai Yutang klepiąc go po ramieniu. - Nie mów do mnie kapitanie. W końcu jestem twoim starszym bratem i tak się do mnie zwracaj. A muszę ci powiedzieć, że nigdy nie miałem młodszego brata, bo zawsze to ja byłem najmłodszy.
     - Hehe. - Zachichotał Zhan Zhao, po czym zwrócił się do Bai Chi’ego. - Nie spinaj się tak, wyluzuj. W sumie wszyscy tu jesteśmy twoimi starszymi braćmi.
     - Tak! - Zawołał podekscytowany chłopak.
     Teraz już nie tylko Zhan Zhao, ale również Bai Yutang zobaczyli szczeniaczka merdającego radośnie ogonem. Chociaż doktor już coraz poważniej zaczął się zastanawiać, co się z nim dzisiaj dzieje, że co chwilę widzi coś, czego nie ma...
     - Xiao Bai, Xiao Zhan. - Usłyszeli zaraz po tym, jak drzwi do biura się otworzyły i stanął w nich Lu Fang, który poinformował ich, że mają gościa. - Ktoś was szuka.
     Gdy obaj spojrzeli w stronę Lu Fanga, zobaczyli, że tuż za nim stoi bardzo elegancka kobieta. Nie była Azjatką, miała siwiejące włosy i na około 50 lat.
     - W czym możemy pomóc? - zapytał Bai Yutang.
     Kobieta spojrzała na doktora, potem na dowódcę, jakby chciała ocenić, czy warto było tu przychodzić.
     - Mam przyjemność z doktorem Zhan i oficerem Bai?
     Obaj przytaknęli i próbowali sobie przypomnieć, gdzie wcześniej widzieli tę kobietę.
     - To Laura Wilson, żona profesora Wilsona. - Przedstawił ją Lu Fang.
    Bai Yutang i Zhan Zhao nie kryli swego zaskoczenia.
    - Mój mąż chciałby się z wami zobaczyć. Ma kilka podejrzeń odnośnie sprawy, którą prowadzicie. Zechcecie się ze mną udać do kliniki?
     Doktor i dowódca pojechali razem z Laurą Wilson do prywatnej kliniki, w której przebywał jej mąż.
     - Witam, doktorze Zhan! - Doktor Wilson, z fajką w kąciku ust, przywitał się serdecznie z Zhan Zhao. Mimo odniesionej niedawno rany był w doskonałej formie. - I oficer Bai, któremu zawdzięczam życie.
     Zhan Zhao i Bai Yutang patrzyli na profesora ze zdziwieniem, potem wymienili między sobą krótkie spojrzenie. Jakby chcieli się upewnić: Ten cudzoziemiec nie był aby poważnie chory? Czy on kompletnie oszalał?
     - Doktorze Wilson, nie powinien pan palić. Musi być pan ostrożny, bo pielęgniarki zaczną się skarżyć. - powiedział ktoś siedzący w rogu pokoju.
     Gdy Zhan Zhao i Bai Yutang spojrzeli w tamtym kierunku, zobaczyli że właścicielem tego przyjemnego dla ucha głosu jest hollywoodzki gwiazdor, Jon King.
     - Daj spokój Jon. Podejdź i uściśnij dłoń bohaterowi, który ocalił nam życie. - odpowiedział profesor, a ton jego wypowiedzi sugerował, że są bliskimi znajomymi.
     Jon wymienił uściski dłoni z Zhan Zhao i Bai Yutangiem, witając ich serdecznie. Gdy aktor ściskał dłoń doktora, lekko ją przytrzymał i uśmiechnął się do niego tajemniczo. Zhan Zhao był tym nieco zaskoczony, z kolei Bai Yutang momentalnie zmarszczył brwi i najchętniej zabiłby aktora wzrokiem. Na szczęście doktor w porę to zauważył i szybko skierował jego uwagę na profesora.
     - Doktorze Wilson, podobno ma pan informacje związane ze sprawą. Opowie nam pan o tym? - zapytał Zhan Zhao i lekko szturchnął dowódcę karcąc go wzrokiem, który niemalże krzyczał: Nie rób zamieszania, przyszliśmy tu, by się czegoś dowiedzieć.
     Oczywiście Bai Yutang posłał mu w odpowiedzi równie gniewne spojrzenie: Gdyby nie to, że potrzebujemy informacji, z przyjemnością wybiłbym temu aktorzynie wszystkie zęby.
     Gdy dowódca ponownie spojrzał na Jona Kinga, ten uśmiechał się do niego znacząco. Na wszelki wypadek Zhan Zhao uszczypnął Bai Yutanga na tyle mocno, że ten się opamiętał, jednak łypnął na doktora wzrokiem pełnym wyrzutów: Kocie! A to po co?!
    Kot szybko odpowiedział: Żadnej rozróby.
    Dowódca przewrócił oczami: Sam się prosi.
    Doktor pokręcił głową: Co za niesforna Mysz!
    Bai Yutang miał oczy czerwone ze złości: Podrywał cię.
    Zhan Zhao spojrzał z politowaniem: Masz na to dowód?
    Dowódca odwrócił wzrok: Phi.
    Na koniec doktor mrugnął dobrodusznie: Bądź grzeczny.
    - Chciałem wam coś pokazać. - powiedział doktor Wilson nieświadomy wymiany myśli, jaka toczyła się między Bai Yutangiem i Zhan Zhao. Mężczyzna wyjął z szafki dwie koperty i położył je na stoliku.
    - To jest... - Doktor i dowódca sięgnęli po koperty i każdy otworzył jedną. W środku były zdjęcia i wizytówka.
     W pierwszej kopercie były zdjęcia Qi Leia. Były tam zdjęcia robione za dnia i w nocy. Na tych pierwszych młody chłopak grał na basie, na drugich trzymał karabin snajperski. W drugiej kopercie były zdjęcia Yang Fenga, tak samo robione w dzień i w nocy. Na pierwszych był młodzieniec studiujący podręcznik chemii, na drugim upiorny nożownik atakujący ofiarę. W obu kopertach były jeszcze wizytówki, tym razem identyczne. Były czarne, z jednej strony widniał czerwony napis: „DZIECKO DIABŁA”, a na odwrocie wizerunek śmierci z kosą i napis w języku angielskim: „Killer Training Camp”.
    Zhan Zhao i Bai Yutang byli tym tak zaskoczeni, że zapytali jednocześnie.
    - Skąd pan to ma?
    Uśmiech z twarzy doktora Wilsona zniknął w jednej chwili, a w jego miejsce wkradł się niepokój.
    - Dzisiaj rano ktoś je przyniósł do pokoju.
    Obie koperty były czyste, bez adresata. Bai Yutang spojrzał na profesora nieco zdezorientowany.
    - A te zdjęcia? Dlaczego zostały wysłane do pana?
    Doktor Wilson uśmiechnął się do niego dobrodusznie.
    - Drogi oficerze Bai, nie jest pan znawcą psychologii, dlatego nie dziwię się, że pan nie rozumie. Spodziewam się, że doktor Zhan zna przyczynę, prawda?
    Zaskoczony tą odpowiedzią dowódca spojrzał na Zhan Zhao i zobaczył, jak jego brwi powoli się marszczą, a twarz przybiera zatroskany wyraz.
    -Zaburzenia dysocjacyjne tożsamości.
    Profesor pokiwał z satysfakcją głową i zaciągnął się fajką dwa razy.
    - Zgadza się. - Po czym spojrzał na Bai Yutanga i zauważył, że nadal jest nieco zdezorientowany, dlatego postanowił mu wszystko wytłumaczyć. - Moja najsłynniejsza praca z zakresu psychologii to: „Tworzenie innej jaźni”. Innymi słowy poświęciłem życie na badanie osobowości człowieka i motywacji jego zachowania. Wśród psychologów trwa nieustannie dyskusja o dysocjacyjnych zaburzeniach tożsamości. Są dwie szkoły. Jedna opowiada się za symbiozą, druga za pasożytnictwem. Przez symbiozę rozumie się, że różne osobowości są sobie równe, przy czym wszystkie wspólnie zajmują jedno ciało. Teoria pasożytnicza opiera się na twierdzeniu, że jedne osobowości żerują na tej, która była pierwsza. - Profesor po raz kolejny zaciągnął się fajką, wypuścił dym i kontynuował. - Jedna z moich tez różni się od obu tych teorii. Uważam, że nie istnieje coś takiego, jak rozszczepiona osobowość.
     - A nie istnieje? - Dowódca spojrzał na Zhan Zhao, który skinął głową i dodał.
     - Teoria dr Wilsona wywołała kiedyś gorącą debatę w światku psychologii. Jej głównym założeniem jest to, że wszystkie rozszczepione osobowości są tylko formą złudzenia. To iluzje stworzone przez mózg w oparciu o pragnienia motywujące daną osobę do działania.
     - Zgadza się. - powiedział profesor, po czym wstał i podszedł do okna. - Zaprzeczyłem wszelkim argumentom, że rozszczepione osobowości są wrodzone i próbowałem udowodnić, że tak naprawdę nie istnieją.
     Bai Yutang powoli odnajdywał się w temacie, dlatego zapytał.
     - Rozumiem, że te listy miały obalić pana teorię?
     Doktor Wilson przytaknął z zadowoleniem.
     - Brawo.
     Dowódca i Zhan Zhao wymienili spojrzenia: Coś tu nie gra.
     - Niewiele życia mi zostało. Czasy, gdy cieszyłem się sławą, pieniędzmi i prestiżem już dawno minęły. Kiedyś byłem zadowolony, że moje teorie wzbudzały tak ożywione dyskusje. A teraz myślę, że to wszystko na nic... Jeśli ktoś próbuje obalić moją teorię krzywdząc i mordując ludzi, to czuję się za to odpowiedzialny. - Profesor przerwał na chwilę, po czym odwrócił się od okna i spojrzał na Zhan Zhao i Bai Yutanga. - Postanowiłem, że pomogę wam schwytać tę osobę.
     - Chce pan zostać przynętą? - zapytał zdziwiony Zhan Zhao, zresztą dowódca też spojrzał na tego starszego już mężczyznę z lekkim niepokojem.
     - Co pan zamierza zrobić?
     - Profesor planuje zorganizować przyjęcie, aby uczcić jego powrót do zdrowia. - odpowiedział Jon King, który do tej pory stał z boku i tylko się przysłuchiwał. - Wszyscy zaproszeni goście zajmują się psychologią.
     I tym zaskoczył Zhan Zhao i Bai Yutanga.
     - Myślę, że to kiepski pomysł. - powiedział dowódca. - Jest zbyt duże ryzyko, że ponownie zostanie pan zaatakowany.
     - Jak już mówiłem, nie dbam o moje życie. - Dr Wilson upierał się przy swoim. - Wy też jesteście zaproszeni. - Po czym wręczył im dwa zaproszenia na dzisiejsze przyjęcie.
     - Przyjęcie odbędzie się zgodnie z planem, niezależnie od tego, czy zechcecie wziąć w nim udział, czy też nie. - poinformował ich profesor. - Mam tylko nadzieję, że dzięki temu uda wam się namierzyć podejrzanego.
     Zhan Zhao i Bai Yutang nie wiedzieli, co powiedzieć. Ten uparty staruszek nie potrzebował rady, on wydawał rozkazy… Jak to możliwe, że w tym wieku tak lekko traktuje własne życie? Co za lekkomyślność.
     Gdy wyszli z kliniki, w głowach kłębiły im się setki pytań. Kiedy Bai Yutang otworzył drzwi samochodu, powiedział.
     - Kotek, coś mi tu nie pasuje.
     - Tak. - zgodził się doktor. - Ale to będzie dobra okazja. Ta organizacja działa w dość aroganckim stylu, na pewno pojawią się na przyjęciu.
     - A tak przy okazji. Sporo czasu poświeciłeś studiom nad rozszczepionymi osobowościami. Którą teorię wyznajesz? - zapytał dowódca Zhan Zhao, odpalając silnik.
     - Żadną. - Zaśmiał się doktor. - Jeśli miałbym czas, żeby dyskutować o tych teoriach, to znaczy, że mam go na tyle dużo, by znaleźć odpowiednią terapię dla osób z rozdwojeniem jaźni. Myślę, że to byłoby o wiele bardziej pożyteczne.
     - Haha. - Bai Yutang przyznał mu rację. - To ma sens. Nie spodziewałbym się po tobie innej odpowiedzi. W końcu Kot zawsze pozostanie Kotem.
     - Teraz mówisz od rzeczy.
     - Niby kiedy?
     - To, czy moja opinia ma sens, czy nie, nie ma żadnego związku z byciem Kotem.
     - Przecież nie powiedziałem, że to ma sens, bo jesteś Kotem.
     - W takim razie, o co ci chodziło?
     - O to, że jesteś Kotem, dlatego to ma sens.
     - A gdzie tu różnica? Czym według ciebie różni się stwierdzenie, że to ma sens, bo jesteś Kotem od tego, że skoro jesteś Kotem, to ma sens?
    - Różnica jest ogromna.
    - Oświeć mnie.
    - W pierwszej tezie Kot jest z tyłu, w drugiej z przodu.
    - …
    - Co tak zamilkłeś?
    - Cholerna Mysz!
    - Co?
    - Odechciało mi się mówić, bo jesteś cholerną Myszą.
    - Wredny Kocie, małpujesz mnie.
    - Phi.
    Dzwonek telefonu dowódcy przerwał im dyskusję. Bai Yutang przełączył na głośnik.
    - Wang Chao, co się dzieje?
    - Szefie, Jia Zhengyan nie żyje.
    - Co takiego? - krzyknęli równocześnie Bai Yutang i Zhan Zhao. - Jak umarł?
    - Jeszcze do końca nie wiadomo. Po wstępnych oględzinach ciała stawiają na samobójstwo z przedawkowania.
    - Już wracamy. - powiedział dowódca i się rozłączył. Po czym wdepnął pedał gazu i pojechał w kierunku komisariatu, ile fabryka dała.


Biuro SCI.

      Zhang Long i Wang Chao właśnie skończyli zdawać raport z dzisiejszych wydarzeń.
     - Co to za narkotyk? - zapytał Bai Yutang podnosząc kolorową pigułkę, by się jej przyjrzeć. Miała kolor żółty, ale pod światło mieniła się kolorami na całej powierzchni.
     - Musimy chwilę poczekać na wyniki testów. - poinformował Zhang Long. - Jednak dziwi mnie, że facet poszedł do publicznej toalety, żeby tam popełnić samobójstwo.
     - Mo-mogę spojrzeć? - zapytał Bai Chi.
     Wang Chao podał mu tabletkę. Chłopak dokładnie ją obejrzał i powiedział:
     - To lek przeciwbólowy.
     - Przeciwbólowy? - zainteresował się dowódca. - Dlaczego wygląda tak dziwnie?
     Bai Chi szybko odpowiedział.
     - To tabletka przeciwbólowa dla dzieci. W zeszłym roku miałem zabieg i potem... uch... ja... - Chłopak nagle urwał zdanie, a wszyscy patrzyli na niego, uśmiechając się szeroko.
     - Chcesz powiedzieć, że w zeszłym roku lekarz przepisał ci tabletki przeciwbólowe dla dzieci? - zapytał szczerze rozbawiony Wang Chao. - Co to był za zabieg?
     Bai Chi spłonął rumieńcem i wyszeptał.
     - Leczenie kolki spowodowanej wgłobieniem jelita.
     Nagle wszyscy zamilkli i spojrzeli po sobie, po czym nastąpił wybuch niekontrolowanych salw śmiechu.
     - To choroba dziecięca.
     - Nie o to przecież chodzi... - wymamrotał pod nosem Bai Chi.
     - Halo, halo. - zawołał Bai Yutang prosząc, by wszyscy zwrócili na niego uwagę i ponownie zajęli się sprawą.
     - Dlaczego Jia Zhengyan poszedł do publicznej toalety, żeby nałykać się tabletek przeciwbólowych dla dzieci? - Głośno myślał Jiang Ping.
     W tym właśnie momencie otworzyły się drzwi i do biura wszedł Zhao Hu, masując swój obolały kark.
     - Jak ona mnie wkurza.
     Wszyscy odwrócili się w jego stronę.
     - Co robicie, chłopaki? - zapytał Zhao Hu, bo widział, że nad czymś się nieźle głowili. - Coś się stało?
     Zanim ktoś mu odpowiedział, zobaczył leżące na stole tabletki.
     - Skąd je macie?
     - Co takiego? - zapytał Bai Yutang nieco skołowany. - Wiesz, co to za tabletki?
     Zhan Hu wyjął z kieszeni dwie pigułki, które zawinął w chusteczkę.
     - Też mam takie.
     - Skąd je masz? - krzyknął Wang Chao.
     Widząc, że wszyscy w napięciu na niego patrzą, Zhao Hu zerknął na dowódcę.
     - Szefie, znowu robicie mi jakiś kawał? Tym razem się nie nabiorę.
     W odpowiedzi Zhang Long pacnął go w tył głowy.
     - To poważna sprawa, mów.
     - Qi Le chciała je zażyć. - odpowiedział Zhao Hu. - Ta dziewczyna, Yu Chen, jej je dała.
     - Dlaczego Qi Le chciała zażyć tabletki przeciwbólowe? - zapytała Wang Chao.
     - Rozumiem. - odezwał się Zhan Zhao. - Tabletki przeciwbólowe zawierają pewną ilość środków przeciwbólowych, ale gdy się je przyjmuje w dużej ilości, mogą być powodem halucynacji.
     Bai Yutang zmarszczył brwi i zapytał.
     - Chcesz powiedzieć, że bierze je zamiast prochów?
     - Nie zastąpią jej narkotyków, ale w pewnym sensie złagodzą głód. - oznajmił Zhan Zhao. - Ale skoro odczuwa już skutki odstawienia, to większa ilość leków przeciwbólowych mogłaby ją zabić.
     - Skoro to tabletki dla dzieci, to zawierają w sobie mniejszą dawkę substancji przeciwbólowej. Mniejsza szansa na przedawkowanie. - Bai Yutang ponownie obejrzał te kolorowe pastylki. - Jia Zhengyan poszedł do publicznej toalety, żeby złagodzić skutki odstawienia tabletkami przeciwbólowymi.
      - To znaczy, że umarł z przedawkowania? - zapytał Jiang Peng.
      - Aby poznać prawdę, trzeba przeprowadzić sekcję zwłok i zbadać skład pigułek. - powiedział Wang Chao - A tak przy okazji...
      Wszyscy spojrzeli na dowódcę i doktora.
      - Gdzie jest Gongsun?
      Obaj byli lekko zaskoczeni pytaniem, spojrzeli na siebie i rzucili odpowiedź.
      - Jest chory.
      - Nie wiem.
      Wymienili kolejne spojrzenie i powiedzieli.
      - Nie wiem.
      - Jest chory.
      Wszyscy patrzyli na nich w osłupieniu i nie wiedzieli, jak zareagować.
      Bai Yutang odchrząknął i powiedział.
      - Gongsun wziął dzień wolnego. Prosił, żebyśmy się zwrócili do innego lekarza sądowego. - Ta odpowiedź sprawiła, że teraz każdy był ciekawy, co się tak naprawdę stało z Gongsunem.


     Grube zasłony nie wpuściły do pokoju choćby najmniejszego promienia słońca. Przytłumione światło padające na łóżko sprawiało wrażenie, że osoba w nim śpiąca i zwinięta w kłębek wydawała się niezwykle krucha. Bai Jintang nie wiedział, czy Gongsunowi pod kołdrą było ciepło, bo miał rozczochrane włosy i był bardzo blady. Sprawiał wrażenie, jakby był przemarznięty. I właśnie z tego powodu Bai Jintang podkręcił temperaturę w pokoju.
      Zeszłej nocy zdecydowanie odrobinę go poniosło... Bai Jintang nie miał pojęcia, czym jest autorefleksja, nigdy też nie czuł czegoś, co zwykli śmiertelnicy nazywają wyrzutami sumienia. I tak sobie siedział teraz na sofie, popijając wino i czuł, że coś ciąży mu na sercu. Zeszłej nocy dostał dokładnie to, czego chciał, jednak gdy obudził się rano, wolałby, żeby Gongsun dźgnął go kilka razy swoim skalpelem, niż się na niego zezłościł.
      W końcu Gongsun powoli zaczął się poruszać, a Bai Jintang natychmiast cały się spiął. Obudził się. Doktor pomalutku otworzył oczy, stopniowo odzyskując świadomość. Spojrzał na ten słabo oświetlony pokój, ale nie zauważył siedzącego jak trusia na sofie Bai Jintanga, bo ten był ukryty w cieniu.
     Gdy już napatrzył się w przestrzeń, mężczyzna podparł się rękami o łóżko i spróbował usiąść.
     - Hmm... - Ta wydawałoby się prosta czynność była w jego obecnym stanie nie do wykonania. Ledwo czuł swoje ciało od pasa w dół, a raczej wydawało mu się, że ono zaraz rozpadnie się na kawałki. Przypomniał sobie zeszłą noc, ale bez szczegółów, jednak wiedział, że po tym jak zemdlał w samochodzie, gdy ponownie się obudził, był już w łóżku. I wtedy Bai Jintang znowu zaczął.
     - Jak się czujesz?
     To nagłe pytanie zaskoczyło Gongsuna. Podniósł głowę i zobaczył Bai Jintanga, który podszedł bliżej łóżka. Gongsun patrzył na niego z zaskakująco spokojnym wyrazem twarzy. Mimo tego Bai Jintang poczuł niepokój.
     - Ja... - zaczął Gongsun. Jego głos był przeraźliwie zachrypnięty. Dlatego wziął głęboki oddech i nie spuszczając Bai Jintanga z oczu, kontynuował. - Musisz wiedzieć, że cię nie nienawidzę.
     Mężczyzna był w niemałym szoku, spojrzał na doktora oczami pełnymi nadziei.
     - Gdy jestem z tobą czuję się bezpieczny, odkąd mieszkasz koło mnie, nie miewam już problemów ze snem.
     - Gongsun... - Bai Jintang wyciągnął do niego rękę, chciał dotknąć jego policzka, jednak doktor zrobił unik, odwrócił się do niego plecami i wyszeptał pod nosem.
     - Ale teraz się ciebie boję.
     Bai Jintang zaczął panikować, gdy usłyszał ciąg dalszy wypowiedzi Gongsuna.
     - Nigdy ci nie wybaczę tego, co mi zrobiłeś. - Uniósł głowę i powiedział lodowatym głosem. - Uratowałeś mi życie. Uznajmy, że zeszłej nocy spłaciłem swój dług. A teraz nie chcę cię już więcej widzieć.
     - Gongsun... - Bai Jintang chwycił jego drżące ramiona, ale zaraz je puścił widząc wyraz jego twarzy.
     - Dotknij mnie jeszcze raz, a będziesz miał mnie na sumieniu. - Doktor z trudem wstał i poszedł szukać swoich ubrań.
     - Czekaj... odpocznij jeszcze trochę... - Widząc, jak mężczyzna słania się na nogach, Bai Jintang po raz pierwszy w życiu nie miał pojęcia, co robić. Uspokoił swoje emocje i wciągnął Gongsuna z powrotem do łóżka, w wyniku czego doktor upadł na plecy i nie był w stanie się ruszyć. Bai Jintang otulił go kołdrą, po czym wstał i powiedział.
     - Odpocznij jeszcze trochę. Zostawię cię.
     Potem odwrócił się, by wyjść z pokoju. Kiedy otworzył drzwi, powiedział cicho, stojąc tyłem do Gongsuna.
     - Nie powinienem był cię zmuszać, ale nie żałuję… wiem tylko tyle, że cię kocham… i przepraszam, bo nie wiem, jak kochać. – Dopiero, gdy skończył mówić, spojrzał na doktora z pewną melancholią w oczach. - Nikt mnie tego nie nauczył. A może kiedyś umiałem, ale zapomniałem…
     Gdy drzwi się za nim zamknęły, nastała głucha cisza. Gongsun leżał w łóżku, wpatrując się tępo w sufit. Bai Jintang, dlaczego nie mogłeś poczekać trochę dłużej?


     - Wszyscy psychologowie są aż tak bogaci? – zapytał Bai Yutang, gdy podjechali pod tę jakże okazałą posiadłość, w której mieszkał profesor Wilson z żoną.
     Zhan Zhao odpowiedział od niechcenia.
     - To zależy od psychologa.
     Kamerdyner zapowiedział ich przybycie i zaprosił ich do ogrodu, gdzie zobaczyli profesora Wilsona rozmawiającego radośnie z gośćmi.
     - Doktorze Zhan, znów się spotykamy.
     Bai Yutang i Zhan Zhao spojrzeli na mężczyznę, który właśnie się odezwał. Był to Pang Wei, który niespodziewanie pojawił się tuż za ich plecami. Obok niego stał Jon King. Dowódca, jak tylko go zobaczył, miał ochotę mu przywalić i zetrzeć pięścią ten jego uśmieszek.
     - Yutang, przyniesiesz mi coś do picia? - poprosił Zhan Zhao, posyłając mu spojrzenie mówiące: Zabierz stąd Jona Kinga, muszę porozmawiać z Pang Weiem na osobności.
     Wszystko ułożyło się zgodnie z planem. Jon od razu odezwał się, zanim jeszcze Bai Yutang zdążył zareagować.
    - Napoje są tam. Chodźmy sprawdzić, co mają.
    Dowódca wzruszył ramionami i posłał doktorowi pełne troski spojrzenie, po czym poszedł za Jonem.
    Pang Wei napił się szampana i pożegnał oddalających się mężczyzn tajemniczym uśmiechem. Jon King i Bai Yutang przeszli przez tłum, znikając na drugim końcu ogrodu, gdzie zaczęli rozmawiać. Również Zhan Zhao spojrzał w tamtym kierunku i poczuł się jakoś dziwnie.
     - Nie wiem, czy dobrze zrobiłeś, puszczając swojego przyjaciela razem z nim. - odezwał się Pang Wei.
     - A co w tym złego? - zapytał Zhan Zhao, sam nieco zaskoczony swoim pytaniem. - Przecież poszli tylko po drinki.
    - Hehe. - Pang Wei zaśmiał się i wskazał palcem w przeciwnym kierunku. - W takim razie powinni pójść w tę stronę.
    - To dlaczego...? - Doktor poczuł się zdezorientowany.
    Pang Wei pochylił się i wyszeptał.
    - O ile wiem, twój przyjaciel wpadł w oko Jonowi.
    Zhan Zhao zamarł, zbladł i zmarszczył brwi, po czym pobiegł do Bai Yutanga. Pang Wei śmiał się pijąc szampana. Po chwili spojrzał na doktora Wilsona, a jego uśmiech stał się wyjątkowo nieprzyjemny.
    Bai Yutang poszedł za Jonem w głąb ogrodu, gdzie nie było ani jednego gościa, tylko ich dwóch.
    - Zdaje się, że nie dostaniemy tu drinków. - powiedział dowódca, rozglądając się dookoła. Jon podszedł do niego bliżej i spojrzał mu w oczy.
    - Jeszcze nie miałem okazji podziękować ci za uratowanie mi życia.
    Jego zachowanie zaniepokoiło dowódcę.
    - To nie ja cię uratowałem.
    - Och. - Jon uśmiechnął się do niego czarująco, delikatnie złapał go za brodę, po czym pochylił się i wyszeptał. - Jesteś uroczy.
    Zanim Bai Yutang zorientował się w sytuacji, Jon już zbliżał się do jego ust, by je pocałować. Dowódca był tak zaskoczony, że aż włosy mu się zjeżyły na całym ciele. Kiedy już się zbierał, by potraktować aktora z buta, nagle ktoś podbiegł i z impetem odepchnął Jona.
    - Auć... - jęknął aktor upadając na ziemię, a wstając masował obolałe plecy. Obok niego stał Zhan Zhao, posyłając mu mordercze spojrzenie i sapiąc ze złości, po czym chwycił Bai Yutanga i ruszył z nim w stronę wyjścia.
    - Dlaczego go nie uderzyłeś? - Doktor był tak wściekły, że nie mógł się pohamować. - Powinieneś wybić mu wszystkie zęby, żeby już nigdy nie mógł się tak szczerzyć.
    - Kotek! - zawołał Bai Yutang z niedowierzaniem. - Jesteś zazdrosny?
    - Co takiego? - Twarz doktora przybrała kolor purpury. - Przecież jesteś mistrzem kickboxingu! Dlaczego go nie uderzyłeś, kiedy tak bezczelnie się do ciebie przystawiał?
    Widząc skwaszoną i czerwoną twarz Zhan Zhao, dowódca zaczął się śmiać.
    - Wiesz, nie miałem możliwości, bo rzuciłeś się na niego jak wściekły wilk.
    - Phi. - Doktor spojrzał spod byka na tę białą Mysz, która uśmiechała się od ucha do ucha.
    Zhan Zhao puścił jego rękę i ruszył energicznie w stronę gości, przeklinając go pod nosem.
    - Cholerna Mysz! Co on ma w sobie, że wszyscy się do niego kleją? A niech cię!
   Tymczasem Mysz napawała się tą szczęśliwą chwilą, radośnie machając ogonkiem.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***


Uwielbiam zazdrosnego Kotka.



   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze

Prześlij komentarz