SCI Mystery - tom 1 [PL] - Obóz treningowy zabójców / Rozdział 43: Przełom

 


    Ma Han wpatrywał się w ekran komputera czekając na kolejne wiadomości. Wkrótce nadszedł drugi mail, którego treść była identyczna, jak tego sprzed chwili. Szybko otworzył pierwszego maila, którego wysłał mu Zhan Zhao, a który zawierał krótkie pytanie: „Kim jesteś?”.
    Chociaż nie do końca rozumiał strategię doktora, robił to, co mu kazano. Przepisał treść i wysłał odpowiedź. Po prawie godzinnej ciszy przyszedł trzeci mail, dokładnie taki sam, jak dwa poprzednie. Gdzieś w okolicach północy przyszła piąta identyczna wiadomość. Ma Han szybko otworzył drugiego maila wysłanego przez Zhan Zhao, który brzmiał: „Zmieść z tego świata wszystkie śmieci, które nie powinny istnieć”. I podobnie jak za pierwszym razem, przepisał treść i wysłał.
    Po chwili otrzymał dość sporo maili, ale nie odpowiedział na żadnego z nich. Siedział przed komputerem i wpatrywał się w zegar w prawym dolnym rogu ekranu.
    Chociaż Zhan Zhao powiedział mu, że po wysłaniu drugiego maila może chwilę odpocząć, nie był w stanie się ruszyć. Siedział tak, dopóki nie zaczęło świtać. Była godzina 5:30.
    Ma Han otworzył trzeciego maila wysłanego przez Zhan Zhao: „Diabeł nie śpi”. Przepisał i wysłał. Po dwóch minutach dostał odpowiedź z załączonym zdjęciem, które było podpisane: „Zdobycz”, a na zdjęciu był mężczyzna w średnim wieku. Ma Han sięgnął po telefon i wybrał numer.

    Tej nocy nie tylko Ma Han nie zmrużył oka. Bai Yutang i Zhan Zhao też nie byli w stanie zasnąć. Każdy leżał na swojej połowie łóżka i czuwał z szeroko otwartymi oczami. I tak aż do wschodu słońca.
    Dowódca był pod wrażeniem własnej samokontroli. Brawo, Bai Yutang, zniosłeś to dzielnie. Śmiało możesz zmienić nazwisko na Liu.*
    Zhan Zhao z kolei odetchnął z ulgą. Na szczęście Biała Mysz potrafi nad sobą panować. Gdyby upierał się, żeby to zrobić, prawdopodobnie nie byłbym w stanie uciec. Yutang, źle cię oceniłem, myślałem, że jesteś łobuzem, a tu proszę, jesteś stuprocentowym dżentelmenem…
    - Kotek, kiedy pozwolisz mi to zrobić? - zapytał Bai Yutang, przerywając ciszę.
    - Ej! - Zhan Zhao podniósł poduszkę i walnął go nią. - Nawet o tym nie wspominaj.
    Dowódca wymamrotał z poduszką przyciśniętą do twarzy.
    - Przecież to tylko kwestia czasu.
    Jego komentarz został całkowicie zignorowany. Bai Yutang zrzucił z siebie poduszkę, usiadł i spojrzał na Zhan Zhao.
    - Kocie, myślisz o nas poważnie?
    Po tym pytaniu doktor usiadł i ryknął na niego.
    - O co ci chodzi przeklęta Myszo? - Po czym odwrócił wzrok i wymamrotał pod nosem. - Gdybym nie traktował tego poważnie, nie pozwoliłbym, żebyś mnie całował.
    Bai Yutang omal nie oszalał ze szczęścia.
    - Kotek, za każdym razem, kiedy na ciebie patrzę, jestem cholernie podniecony. Ty też tak masz?
    Zhan Zhao spojrzał na niego, a jego policzki zapłonęły.
    - Musisz walić tak prosto z mostu?
    Dowódca przez dłuższą chwilę wpatrywał się w niego, po czym zaczął rozpinać swoją piżamę.
    - Co ty robisz? - zapytał lekko spanikowany doktor i cofnął się na brzeg łóżka, osłaniając się poduszką.
    - W sumie to nigdy nie widziałeś mnie nago, prawda? - zapytał poważnym tonem Bai Yutang. - Rozbiorę się, rzucisz okiem i może najdzie cię ochota… Auć!
    Zhan Zhao wykopał go z łóżka, zanim ten zdążył dokończyć zdanie.
    - Cholerna Mysz! I na dodatek ekshibicjonista! - wrzasnął na koniec i cisnął w niego poduszką. - Masz tofu zamiast mózgu, co? Przestań w końcu o tym myśleć!
    Bai Yutang leżał na podłodze z rozpiętą górą od piżamy i przeczesał włosy, zerkając na doktora seksownym wzrokiem.
    - Kocie, i co ty na to?
    Zhan Zhao prychnął na niego ze złości i owinął się kołdrą. Siedział na łóżku i nie mógł powstrzymać wzroku, którym błądził po tej umięśnionej klatce piersiowej, powoli schodząc coraz niżej. Hmm, ta Mysz ma cholerny ośmiopak na brzuchu…
    Nagle usłyszeli dzwonek telefonu. Bai Yutang natychmiast usiadł i spojrzał na doktora, po czym odebrał, bo zgodnie z oczekiwaniami był to Ma Han.
    - Szefie! Mamy to, właśnie wysłał mi zdobycz. - powiedział podekscytowany Ma Han.
    - Zdobycz? - Zarówno Bai Yutang, jak i Zhan Zhao byli w szoku.
    - Przesyłam ci wiadomość.
    Doktor natychmiast otworzył maila, po czym obaj zapoznali się z jego treścią. Kiedy kliknął i otworzył zdjęcie, byli mocno zaskoczeni, ponieważ mężczyznę ze zdjęcia poznali jakiś czas temu na Uniwersytecie M. Był to Zhang Hua, menadżer zespołu Qi Le.
    Obaj w milczeniu przypatrywali się zdjęciu. Z jednej strony kolejnym celem była osoba niemająca żadnego związku z poprzednimi ofiarami, z drugiej strony Zhan Hua pracował dla Bai Jintanga.
    - Halo, szefie? - zagaił Ma Han, nie dostając odpowiedzi przez dłuższą chwilę. - Co mam odpisać?
    Zhan Zhao natychmiast wyrwał się z zadumy i odpowiedział.
    - Nic.
    - To co mam teraz zrobić?
    - Ma Han, pamiętasz, jak ci opowiadałem o drugim stadium? - zapytał doktor.
    - Tak, ten pomiędzy normą, a szaleństwem, w którym człowiek posuwa się do okrucieństwa, tak? - odpowiedział Ma Han.
    - Zgadza się. - potwierdził Zhan Zhao. Naprawdę był pod wrażeniem Ma Hana. Był świetnie wyszkolonym snajperem i jego pamięć była ponadprzeciętna. - Kiedy będziesz w klubie, utrzymuj ten stan. Na pewno spróbują się z tobą skontaktować, a wtedy dostosujesz się do sytuacji. Póki co musisz balansować na granicy.
    - Zrozumiałem. - powiedział Ma Han i się rozłączył.
    Bai Yutang natychmiast zadzwonił do Jiang Pinga i poprosił go, żeby zdobył informacje dotyczące Zhang Hua.
    - Co robimy? - zapytał Zhan Zhao.
    - Pamiętasz, o czym wczoraj rozmawialiśmy? Zhang Hua pasuje do profilu. - powiedział Bai Yutang. - Zna Qi Le, musimy tylko sprawdzić, czy coś go łączy z Jia Zhengyanem i Pang Weiem.
    Doktor przytaknął.
    - Przeszukajmy jeszcze raz mieszkanie Jia Zhengyana i sprawdźmy to.
    Słysząc to, dowódca zaśmiał się i powiedział.
    - Kotek, właśnie o tym samym pomyślałem.
    Obaj spojrzeli na siebie i zobaczyli, że ich ramiona prawie się ze sobą stykały, a wszystko przez to, że chcieli dobrze przyjrzeć się wiadomości przesłanej przez Ma Hana. Zhan Zhao spojrzał na dowódcę przepraszającym wzrokiem.
    - Yutang… nie jestem jeszcze gotowy…
    Bai Yutang popatrzył na niego w milczeniu, po czym pokiwał głową i uśmiechnął się.
    - W porządku Kotku, poczekam. - Wyciągnął rękę i delikatnie pogładził uszy doktora obserwując, jak robią się czerwone. - Nie musisz się zmuszać, nie martw się. Nie zrobię nic na siłę.
    Serce Zhan Zhao omal nie pękło i poczuł gulę w gardle. Przysunął się i pocałował Bai Yutanga, po czym uciekł, by umyć twarz i zęby. Twarz od razu schlapał zimną wodą, bo była czerwona jak pomidor.
    W tym czasie dowódca poszedł do kuchni i ugotował owsiankę. Czuł, że nadal jest nieco oszołomiony. Kiedy zobaczył swoje odbicie w błyszczących kaflach, westchnął. Bai Yutang, chłopie, z tej miłości kompletnie zdurniałeś. Chcesz zostać świętym, czy co? Potem zrobił omlet i po raz kolejny westchnął. Jak mogłem sam skazać się na taka dietę?

    Wczesnym rankiem Gongsun spacerował ulicą z rękoma w kieszeniach białego płaszcza. Przez ostatnie dwa dni nie wychodził z domu, tylko jadł i spał. Nie miał już gorączki i ciało przestało go boleć. Bai Yutang chcąc nie chcąc musiał dać mu trzy dni wolnego, gdyby się nie zgodził, jego brat obdarłby go ze skóry. Dlatego Gongsun, nie mając nic lepszego do roboty, poszedł na zakupy. Miał szczęście, bo pogoda była znośna, idealna na spacer. Nagle tuż przed sobą zobaczył Bai Jintanga. Odkąd wyszedł z domu, wpadł na niego już ósmy raz. Gongsun zaniemówił z wrażenia, a Bai Jintang pomimo dość hardego charakteru, zaczął odczuwać zakłopotanie. Jakby nie było, tak się o niego martwił, że postanowił towarzyszyć mu podczas spaceru. Oprócz niego, również bliźniacy podążali śladem Gongsuna, trzymając się jakieś 50 metrów za nim.
    - Jaka wygląda sytuacja? - zapytał Da Ding.
    - Jest źle! Atmosfera się zagęszcza. - odpowiedział Xiao Ding kręcąc głową.
    - Na pewno coś się wydarzyło przez tych kilka ostatnich dni, kiedy byliśmy zajęci pracą. - podsumowali obaj bracia.
    - Zauważyłeś czerwoną plamkę na szyi Gongsuna?
    - No pewnie. Na stole szef zostawił opakowania po lekach przeciwzapalnych i przeciwgorączkowych.
    - A może… - spojrzeli na siebie znacząco, a ich oczy błyszczały z podekscytowania.
    - Szef pewnie wziął go siłą.
    - Cholera, że też zrobił to, kiedy nas nie było.
    - Pewnie dlatego Gongsun go teraz ignoruje. - stwierdził Da Ding, pocierając podbródek.
    - Taaa… - powiedział Xiao Ding nieco zirytowany. - Co w szefa wstąpiło? Na pewno nie poprzestał na jednym razie, pewnie zrobił to dwa razy, a może nawet trzy. No proszę, nie sądziłem, że tak łatwo pokona Gongsuna. Auć!
    Da Ding pacnął go po głowie.
    - O czym ty mówisz, dzieciaku. Pamiętaj, te rzeczy najlepiej robić przy współpracy drugiej strony. Najlepiej, żeby obie osoby były w sobie zakochane. To nie próba sił, co z tobą? Nie mów, że jesteś sadystą.
    - Ach! Gongsun wszedł na stację metra, a szef poszedł za nim.
    - Tak się zastanawiam, czy on kiedykolwiek jechał metrem?
    - Nigdy. I jestem pewien, że nie ma przy sobie drobnych.

    - Gongsun! - zawołał zdezorientowany i zaniepokojony Bai Jintang. Pojęcia nie miał, jak się kupuje bilet na metro. Co gorsza, Gongsun nagle przyspieszył, a on za nic na świecie nie pozwoli, żeby pojechał gdzieś bez niego.
    Oczywiście doktor go olał i przyspieszył kroku, śmiejąc się w duchu. Wiedziałem, że nigdy nie jechałeś metrem. Nie wiedząc, co robić, Bai Jintang krzyknął za nim.
    - Zamierzasz tak mnie tu zostawić?
    Da Ding i Xiao Ding rzucili mu się na pomoc, wyjęli drobne z kieszeni i kupili mu bilet. Kiedy Bai Jintang odebrał swój bilet, odwrócił się i pobiegł za Gongsunem. Na jego nieszczęście był to poranny szczyt, a w pociągu ludzie tłoczyli się jak sardynki w puszce.
    Bai Jintang w ostatniej chwili dogonił Gongsuna i wśliznął się za nim do wagonu. A potem doznał szoku, bo miał wrażenie, jakby wszyscy mieszkańcy miasta wsiedli do tego właśnie pociągu.
    Aby ochronić ukochanego przed zmiażdżeniem, pociągnął go i ustawił przy drzwiach, a następnie wyciągnął ręce i oparł je o okno, zamykając Gongsuna w bezpiecznej strefie swoich ramion.
    Gongsun chciał go przechytrzyć, ale sam wpadł w jego sidła. Ostentacyjnie odwrócił się do niego plecami i patrzył przez okno. Najgorsze, że czuł przy uchu jego oddech, ten jakże znajomy żar. Nagle wróciły do niego wspomnienia tamtej nocy. Poczuł, że jest mu bardzo zimno, a jego ramiona zaczęły drżeć.
    Bai Jintang wyczuł jego strach, dlatego od razu się cofnął i powiedział cichym głosem.
    - Gongsun… przepraszam.
    Doktor był tym szczerze zaskoczony. Bai Jintang przeprosił go już drugi raz, ale tym razem powiedział słowo „Przepraszam”.
    I właśnie w tym momencie bliźniacy, którzy nie wiadomo jakim cudem znaleźli się w tym samym wagonie, dostrzegli okazję, by pomóc szefowi. Popchnęli go, przez co wpadł na Gongsuna.
    - Ach! - krzyknął doktor, który był przerażony, jego ciało zastygło w bezruchu. Bai Jintang objął go, gdy poczuł, że znowu zaczyna drżeć. Trzymał go mocno i szeptał mu do ucha.
    - Nie bój się, nigdy więcej tego nie zrobię. Nie odważę się zrobić tego ponownie. Nie bój się.
    Po chwili doktor odzyskał panowanie nad sobą i zmierzył go złowrogim spojrzeniem. Bai Jintang natychmiast go puścił i cofnął się, uśmiechając się nieśmiało. Po chwili Gongsun ponownie popatrzył na niego z nieukrywana złością.
    Tymczasem bliźniacy płakali ze wzruszenia. Pierwszy raz widzieli, jak ich szef, ten diabeł wcielony, który jednym spojrzeniem potrafił zastraszyć tłumy, jest całkowicie pokonany. Czuli w duchu niesamowitą satysfakcję.
    Całe przedpołudnie Bai Jintang spędził, chodząc razem z Gongsunem po sklepach. Najwyraźniej doktor postanowił tylko się rozejrzeć bez konkretnego celu, co najwyraźniej odrobinę poprawiło mu nastrój.
    Na wystawie jednego ze sklepów z rękodziełem Bai Jintang zobaczył rząd figurek zwierząt ze szkła. Jego uwagę przyciągnął kot siedzący obok myszy. Zupełnie jak Yutang i Xiao Zhao.
    - Gongsun! Zaczekaj chwilę. - zawołał do doktora pokazując mu, co znalazł. - Nie przypominają ci kogoś?
    Gongsun próbował zachować powagę, ale nie był w stanie opanować śmiechu. Ten kotek i maleńka myszka, jeden oblizuje pyszczek, drugi zadziera ogonek. Zupełnie jak oni.
    - Daj mi chwilę, muszę je kupić. - Bai Jintang szybko wszedł do sklepu i kupił figurki. Gdy wyszedł, nie ucieszyło go to, co zobaczył.
    A zobaczył Gongsuna rozmawiającego z jakimś mężczyzną, którego nigdy wcześniej nie widział. I nagle ten mężczyzna podniósł rękę i poklepał doktora po ramieniu. Zanim umysł Bai Jintanga przetworzył tę scenę, już do nich podbiegł, złapał nieznajomego za kołnierz i przycisnął go do latarni.
    - Ach C-co ty robisz!? - krzyknął zszokowany mężczyzna.
    - Bai Jintang! - Również Gongsun wrzasnął, gdy zobaczył, co się dzieje. - Oszalałeś?
    - Próbował cię dotknąć! - tłumaczył się Bai Jintang.
    - Ja tyl…ko zapytałem go o drogę. - wymamrotał nieznajomy.
    Bai Jintang zamarł na chwilę i zaczął się zastanawiać, czy uwierzyć w jego słowa.
    - Puszczaj go. – Gongsun nie czekając na rozwój zdarzeń wkroczył i odciągnął Bai Jintanga od nieszczęśnika. Potem próbował go przeprosić, ale ten zdążył uciec w popłochu, obawiając się o własne życie.
    Bai Jintang stał nieruchomo i zdawał się być przygnębiony. Doktor odwrócił się i spojrzał na niego, po czym zmarszczył brwi i powiedział.
    - Nie zachowuj się jak niesforny bachor. Nie mogłeś tego załatwić w cywilizowany sposób?
    - Ja… - Bai Jintang mamrotał pod nosem. - Myślałem, że on chce cię dotknąć.
    Gongsun pokiwał głową bezradnie i głęboko westchnął.
    - Jeśli nadal chcesz się ze mną widywać, musisz nad tym zapanować. - Po tych słowach odwrócił się i ruszył wzdłuż ulicy. Za to Bai Jintang stał, jakby wrósł w ziemię. Co on właśnie powiedział? Jeśli chcę się z nim widywać? To znaczy…
    - Czekaj! - krzyknął i ruszył biegiem za Gongsunem. - Zapanuję nad tym. Zmienię się. A póki co, jak mnie trochę poniesie, to bądź zawsze przy mnie, żeby mnie powstrzymać, dobrze?
    Idący za nimi bliźniacy mieli dziś wyjątkowo niezły ubaw. Czy to aby na pewno był ich szef, dziki, nieokiełznany wilk? Teraz zachowywał się raczej jak grzeczny piesek merdający ogonem. Gongsun, szacun. Prawdziwy mistrz w oswajaniu bestii.
    W drodze powrotnej, w metrze było tak samo tłoczno, dzięki czemu Bai Jintang mógł znowu osłaniać doktora przed napierającym tłumem. Po chwili nachylił się i wyszeptał mu do ucha.
    - Gongsun, wybacz mi, dobrze…? Zmienię się, obiecuję.
    Doktor nic nie odpowiedział, po prostu stał w miejscu. Jednak nie wycofał się nawet wtedy, gdy Bai Jintang stopniowo się do niego przysuwał.

    Mieszkanie numer 206, w bramie numer 10 budynku Rainbow City. To tam mieszkał Jia Zhengyan. Był singlem i miał bardzo skromny wystrój wnętrza. Niewiele mebli, za to dużo książek.
    Gdy Zhan Zhao i Bai Yutang weszli do jego mieszkania, od razu zaczęli przeczesywać wszelkie zakamarki, szukając albumu ze zdjęciami albo pamiętnika.
    Doktor zaczął od przeglądania tytułów książek na półce, podczas gdy Bai Yutang włączył komputer.
    - Wygląda na to, że ten nauczyciel był uczciwym, przyzwoitym człowiekiem. - powiedział dowódca, przeglądając pliki.
    - Tak. Czytał wiele książek związanych z psychologią nauczania. Sporządzał też bardzo drobiazgowe notatki. Musiał bardzo troszczyć się o swoich studentów.
    Zhan Zhao przeszukiwał regał, znalazł między książkami album ze zdjęciami, który wydawał się dość stary. Od razu zajrzał do środka.
    - Tu są jego zdjęcia z liceum.
    Z zaciekawiłem zaczął oglądać album, strona po stronie. Jedno zdjęcie przykuło jego uwagę. Było czarno-białe i była na nim licealistka, a jej twarz wyglądała dziwnie znajomo. Wyciągnął je z albumu, żeby przyjrzeć się dokładniej.
    W tym momencie rozległ się głośny huk zatrzaskujących się drzwi, a potem nieco cichszy metaliczny dźwięk. Bai Yutang zerwał się z miejsca i rzucił się do drzwi, ale te ani drgnęły, były zamknięte i bez względu na to, jak się starał, nie mógł ich otworzyć. Wiedział, że ktoś musiał zamknąć je od zewnątrz.
    - Yutang… Co się sta…? - Zhan Zhao podszedł do niego, ale natychmiast został odciągnięty na bok. Bai Yutang chwycił go i odsunął od drzwi.
    Po chwili zobaczyli, jak przez szczelinę w drzwiach sączy się jakiś płyn. Po zapachu rozpoznali, że to benzyna. Jej ostry zapach szybko wypełnił całe mieszkanie. W jednej sekundzie obaj zrobili się bladzi jak ściana. Bai Yutang zauważył, że coś tu jest nie tak. Skąd wzięły się butle z gazem przy drzwiach wejściowych?
    - Kotek, odsuń się. - Podbiegli do okna, które było zabezpieczone kratą. W tym momencie ktoś wzniecił pożar, a ogień pochłonął już całe drzwi.
    Dowódca wyciągnął pistolet i strzelił w cztery śruby mocujące kraty. Wskoczył na parapet i wyrwał z kratę, wyrzucając ją przez okno.
    - Kocie, chodź tu.
    Zhan Zhao chwycił jego rękę i wspiął się na parapet.
    Byli na drugim piętrze całkiem nowego bloku, które miało wysokość trzeciego pięta. A to dlatego, że parking był na poziomie zerowym. Jakby nie było, byli około dziesięć metrów nad ziemią.
    Bai Yutang poszedł pierwszy i zszedł odrobinę niżej po kracie zamontowanej w mieszkaniu na niższym piętrze. Wyciągnął rękę w górę i zawołał.
    - Kocie, zejdź do mnie. - Zhan Zhao nie mógł się przemóc, dlatego dowódca mocno zaklinował się stopami o pręty kraty i wyciągnął obie ręce. - Chodź, Kotku.
    Gdy doktor zszedł z parapetu, bardzo ostrożnie oparł nogę o kratę. Gdy był w zasięgu dłoni Bai Yutanga, ten go złapał i objął ramieniem.
    - Teraz, skacz!
    - Co? - Zhan Zhao był przerażony.
    - Skacz!
    Zanim doktor zdążył odpowiedzieć, Bai Yutang chwycił go jeszcze mocniej i skoczyli. Dowódca celował na taras znajdujący się jakieś pięć metrów niżej. Tuż przed upadkiem wypchnął doktora do góry, by złagodzić jego upadek. Gdy Bai Yutang upadł, od razu zrobił przewrót i szybko złapał Zhan Zhao. Po chwili już obaj przetoczyli się pod ścianę.
    Rozległ się potężny wybuch, a okno z mieszkania 206 wyleciało w powietrze. Podmuch po eksplozji sprawił, że wszędzie fruwały papiery i spalone książki. Nagle zbiegli się przerażeni mieszkańcy bloku zaalarmowani hałasem.
    - Nic ci nie jest? - zapytał dowódca mężczyznę, którego mocno trzymał w swych ramionach. Zhan Zhao potrząsnął głową, był cały, jedynie strasznie blady z przerażenia.
    Nagle Bai Yutang zaczął się śmiać.
    - Pamiętasz, jak za dzieciaka wspinaliśmy się po drzewach?
    Doktor przytaknął w odpowiedzi.
    - Zawsze piąłeś się do góry, a potem bałeś się zejść na dół. I zawsze musiałem cię łapać. - mówił dowódca. - Teraz też. Och, Kotek, co ty byś beze mnie zrobił?
    Zhan Zhao przypatrywał się w osłupieniu tej jakże szczęśliwej Myszy. Coś ostatnio ta Mysza zrobiła się strasznie sentymentalna.
    Po chwili podeszli do auta, wyglądali strasznie, ale przynajmniej uszli z życiem. Ten, kto wzniecił ogień, omal ich nie zabił. Bai Yutang otworzył drzwi samochodu.
    - W sumie to dowodzi, że jesteśmy bardzo blisko rozwiązania zagadki. Szkoda tylko, że nie udało nam się znaleźć w domu Jia Zhengyana żadnych przydatnych wskazówek.
    - Niezupełnie. - Zhan Zhao sięgnął do kieszeni, wyjął czarno-białe zdjęcie i pokazał je dowódcy. - Tylko to udało mi się ze sobą zabrać. Wygląda znajomo, nie sądzisz?
    Bai Yutang wziął od niego zdjęcie, żeby dokładniej na nie zerknąć, po czym wymamrotał pod nosem.
    - Gdzie ja ją widziałem?
    - Na początku też nie mogłem sobie przypomnieć, ale mnie oświeciło. Pamiętasz kobietę, z którą Gongsun rozmawiał na bankiecie zorganizowanym przez twojego brata?
    - Och! - krzyknął dowódca, przypominając sobie sytuację. - To ta menedżerka. Jak ona się nazywa…?
    - Fang Jing. - powiedział Zhan Zhao. - Jest menadżerem, tak samo jak Zhang Hua.
    - A to znaczy… - Bai Yutang uśmiechnął się porozumiewawczo. - że w końcu ich mamy.
    - Zgadza się! Mamy. - Doktor zrobił krótką przerwę, żeby się nad czymś zastanowić. - Nie irytuje cię, że do tej pory byliśmy wodzeni za nos?
    - Och, Kotek, czas się odwdzięczyć.
    - Hehe… - Usta Zhan Zhao wykrzywiły się w szelmowskim uśmieszku. - Tym razem to my się z nimi zabawimy. Ten, kto stoi za tym całym „Obozem treningowym zabójców”, dostanie w końcu lekcję.


*Liu Xiahui - chiński polityk żyjący w czasach starożytnych. Jest uosobieniem cnót i samokontroli. Zasłynął z pomocy udzielonej pewnej młodej kobiecie. By nie zamarzła na śmierć, zaoferował jej swoje kolana, po czym otulił ją płaszczem i tak spędzili całą noc. Liu Xiahui nie zrobił w tym czasie niczego, co mogłoby przyprawić cnotliwą pannę o rumieniec. Od tego czasu był znany jako prawdziwy dżentelmen.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***


Ten Kot to jednak twardy jest...






   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze

Prześlij komentarz