SCI Mystery - tom 1 [PL] - Magiczny Morderca / Rozdział 46: Naśladowca

 


Godzina 5:50 w kabinie pierwszej klasy lotu międzynarodowego z Nowego Jorku do Miasta S.

    Lot trwał już 11 godzin i wszyscy pasażerowie czuli się zmęczeni. Bai Yutang, zwykle tak bardzo aktywny, miał wrażenie, że nawet przy minimalnym ruchu wszystkie jego kości chrupią z zastania. Odwrócił głowę, by spojrzeć na siedzącego obok Zhana Zhao i zobaczył, jak coś zapisuje w notatniku w pełni skoncentrowany. Za to Bai Chi, który siedział po drugiej stronie przejścia, spał smacznie od dłuższego czasu.
    - Kocie. - odezwał się dowódca.
    - Ciii. - odpowiedział Zhan Zhao i wrócił do zapisków.
    Musieli polecieć do Nowego Jorku, by złożyć zeznania w sprawie doktora Wilsona, a przy okazji zdobyli sporo cennych informacji. Zhan Zhao i amerykańscy psycholodzy kryminalni wymienili się spostrzeżeniami na temat sprawy, dzięki czemu wszyscy zdobyli cenne dane, które doktor starał się teraz uporządkować.
   Widząc, że Kot go ignoruje, Bai Yutang nie wytrzymał, musiał wstać, przeciągnąć się i przejść się tam i z powrotem. Nagle przerażona stewardesa podeszła do niego i zapytała.
    - Przepraszam, jest pan policjantem?
    - Tak. - odpowiedział dowódca patrząc na przestraszoną kobietę. - Co się stało?
    Zhan Zhao nagle zamknął notatnik i spojrzał na nich.
    - Trzech pasażerów w klasie ekonomicznej jest w bardzo dziwnym stanie.
    - Dziwnym? To znaczy? - zapytał zaciekawiony doktor.
    Bai Chi obudził się, słysząc rozmowę i lekko nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na nich.
    - Widziałam, jak połknęli jakieś tabletki i zaczęli się dziwnie zachowywać. - powiedziała stewardesa. - Samolot ląduje za niecałą godzinę, a z nimi jest coraz gorzej. Czy mógłby pan rzucić okiem?
    - Oczywiście. - odpowiedział Bai Yutang. - A tak przy okazji, skąd wiedziałaś, że jestem policjantem?
    - Och, pasażer siedzący na przodzie mi powiedział. - Po tych słowach kobieta spojrzała w stronę tajemniczego pasażera. Był to młody mężczyzna, który wygodnie leżał w swoim fotelu i właśnie do nich machał.
    Bai Yutang spojrzał na niego i stwierdził, że na pewno go nie zna, po czym odwrócił się do Zhan Zhao, który potrząsnął głową, co oznaczało, że także go nie kojarzy.
    Mężczyzna był mniej więcej w podobnym wieku, co Bai Yutang. Był ubrany w modną skórzaną kurtkę, w której wyglądał świetnie. Na ładnie zarysowanym, lekko zadartym nosie nosił okulary z żółtymi oprawkami, miał zadbane krótkie włosy i głęboko osadzone oczy o wyraźnych konturach, co sugerowało, że nie był czystym Azjatą. Zhan Zhao nadal mu się przyglądał i w sumie miał wrażenie, że jednak już gdzieś go widział.
    - Jesteś zaskoczony, prawda? - powiedział mężczyzna, nasuwając środkowym palcem okulary na nos, po czym uśmiechnął się promiennie i dodał. - Wiem wszystko.
    - Zhen! Przestań. - odezwał się siedzący obok niego potężnie zbudowany mężczyzna w średnim wieku. Nawet podniósł się z fotela i zwrócił się do dowódcy.
    - Przepraszam, on jest trochę dziwny.
    - Proszę nie przepraszać. - przerwał mu Bai Yutang. - Chciałbym się dowiedzieć, skąd o tym wiedział.
    - Hehe. - Mężczyzna o imieniu Zhen zachichotał. - Każdy człowiek ma inną aurę. Widzę ją, dzięki mojej magii.
    Tę ciekawie zapowiadającą się rozmowę przerwała stewardessa, która ponownie zwróciła się do dowódcy.
    - Och… mógłby pan najpierw pójść ze mną?
    - Chodźmy. - odpowiedział Bai Yutang i spojrzał na Zhan Zhao. - Chcesz iść?
    Doktor uniósł brwi i szybko odpowiedział.
    - Nie jestem zainteresowany. - Po czym spuścił wzrok i wrócił do swoich notatek.
    Dowódca poszedł za stewardessą do klasy ekonomicznej, a tuż za nimi pobiegł Bai Chi. Kiedy mijał pasażera w żółtych okularach, ten spojrzał na niego i zapytał z nieukrywanym zdziwieniem.
    - Też jesteś policjantem?
    Bai Chi, który zwykle jest łagodny i uprzejmy, odwrócił się w jego stronę i odburknął, nie kryjąc wzburzenia.
    - Nie rozmawiam z magikami. Wszyscy jesteście oszustami. - Po czym ruszył za Bai Yutangiem. Mężczyznę zamurowało, przez chwilę nie mógł się ruszyć. Spojrzał w kierunku Zhan Zhao i zapytał.
    - Skąd on wiedział, że jestem magikiem?
    Doktor z całych sił próbował stłumić śmiech i odpowiedział wzruszając ramionami.
    - Może on też widzi twoją aurę.
    - Pfff. - Siedzący obok mężczyzna w średnim wieku wybuchnął śmiechem.
    Zhan Zhao ponownie opuścił głowę, ale już wiedział, dlaczego twarz tego młodego mężczyzny wydała mu się znajoma. Widział jego plakaty rozwieszone na ulicach, a także czytał kilka artykułów relacjonujących jego spektakl. Mężczyzna nazywał się Zhao Wei i był znany jako największy magik swoich czasów. Wszyscy nazywali go „Czarodziejem”, ponieważ jego występy były niesamowite i wydawało się, że faktycznie posiadł magiczne moce. Dodatkowo był niezłym showmanem deklarującym, że zna się na magii. Teraz miał na nosie żółte okulary i wcale nie przypominał magika z plakatów, dlatego Zhan Zhao z początku go nie rozpoznał. I był pewien, że Bai Yutang, który nie zwraca uwagi na plakaty i nie interesuje się show-biznesem, na pewno go nie skojarzył. Doktorowi udało się tylko dlatego, że ma tak doskonałą pamięć.
    Tymczasem w klasie ekonomicznej wybuchły zamieszki, których prowodyrami było dwóch uzbrojonych w noże mężczyzn. Ich oczy były zaczerwienione, a oddech przyspieszony. Od razu było widać, że wzięli jakieś środki halucynogenne i to w dużej ilości. Wybiegli z klasy ekonomicznej i ruszyli w stronę pierwszej klasy. Bai Yutang był tuż za nimi. Chwycił jednego z nich i wykręcił mu ramię, aż ścięgna zachrzęściły. Po chwili mężczyzna z wrzaskiem upadł na podłogę. Drugi z napastników był tym nieco zaskoczony, ale nie miał czasu pomyśleć, co się właśnie stało, bo Zhan Zhao także wykręcił mu ramię i niemalże w takim samym stylu, jak dowódca, powalił go na glebę. Zadowolony z siebie doktor spojrzał na Bai Yutanga.
    - Tak to było? Zapamiętałem?
    Po chwili Bai Chi przyprowadził jeszcze jedną podejrzaną osobę, po czym kapitan usadził całą trójkę w korytarzu przed wejściem do pierwszej klasy.
    - Co dokładnie zrobili? - zapytał Zhan Zhao, podchodząc do dowódcy.
    - Nałykali się jakichś pigułek, wyciągnęli noże i wzięli zakładnika. A potem poprosili pilota, żeby leciał do Afganistanu. - odpowiedział dowódca i uśmiechając się czarująco poprosił stewardessę o przygotowanie herbaty dla trzech niedoszłych terrorystów. Wydawało się, że powoli odzyskują zmysły, gdyż dwóm z nich zaczął dokuczać ból wykręconych ramion i ogólnie wyglądali jak siedem nieszczęść.
    W wyniku całej akcji pasażerowie poczuli się lekko zestresowani, a jedna mała dziewczynka zanosiła od płaczu. Nikt nie był w stanie jej uspokoić. Zhao Wei podszedł do niej, pogłaskał ją po głowie i powiedział.
    - Witaj mała piękności, lubisz kwiaty?
    Dziewczynka łkając spojrzała na niego zaskoczona.
    - Co tam masz? - zapytał Zhao Wei i wyciągnął rękę, by wyjąć czerwoną różę zza ucha dziewczynki.
    - Och? - powiedziała zaskoczona i momentalnie przestała płakać.
    - O tak. - Zhao Wei usiadł obok niej i zapytał. - Jakie zwierzę lubisz?
    - Delfiny. - odpowiedziała dziewczynka.
    - Ha, ha, ha! - Mężczyzna się roześmiał. - Są za duże, nie zmieszczą się w samolocie, no chyba że… - Machnął dłonią przed jej oczami i powili otworzył dłoń. - go zmniejszymy. - Na jego dłoni leżał mały, plastikowy delfin.
    Mała dziewczynka roześmiała się radośnie, a pasażerowie siedzący wokół niej zaczęli bić brawo. Za to Bai Yutang i Zhan Zhao przyglądali się temu przedstawieniu z nieukrywanym zainteresowaniem.
    Zhao Wei czerpał ogromną przyjemność z faktu, że znalazł się w centrum uwagi. Wyprostował się, a potem ukłonił oklaskującym go pasażerom. A kiedy zwrócił się w stronę doktora i dowódcy, zamarł w bezruchu. Tuż za nimi stał Bai Chi i patrząc na niego pełnym nienawiści wzrokiem mamrotał pod nosem.
    - Oszust.
    Zhan Zhao i Bai Yutang spojrzeli na niego ze zdumieniem. Zhao Wei był w jeszcze większym szoku i pochylił się w kierunku mężczyzny w średnim wieku, który jak się okazało był jego agentem i nazywał się Qin Hao.
    - Czymś go uraziłem?
    Qin Bi potrząsnął głową.
    - Raczej nie.
    Bai Chi odwrócił się i wrócił na swoje miejsce. Zhao Wei podszedł do niego i zapytał.
    - Dlaczego nazwałeś mnie oszustem?
    Chłopak spojrzał na niego ze złością, po czym odpowiedział.
    - Jeśli twój ruch trwa krócej, niż 1/25 sekundy, to nie jest do wychwycenia dla ludzkiego oka, tym bardziej, że jeszcze potrafisz rozproszyć uwagę widza. - Po czym odwrócił się, zostawiając maga z dość zakłopotaną miną, ale nic go to nie obchodziło. - Wszyscy magicy to oszuści. - Burknął na koniec.
    - Uwaga, pasażerowie, za chwilę będziemy lądować w Mieście S. Prosimy wszystkich o powrót na swoje miejsca. - W głośnikach rozbrzmiewał uprzejmy głos stewardesy, który złagodził nieco napiętą atmosferę.
    Zhao Wei wrócił na swoje miejsce i zapiął pas bezpieczeństwa. Jednak cały czas dręczyła go jedna myśl. Czy ja go czymś uraziłem? Nie kojarzę go. Mały, uroczy, z wielkimi oczami i z dziecięcą buzią? Nie, nie spotkałem go nigdy wcześniej. Takie myśli męczyły go przez całe lądowanie, chociaż starał się skierować je na inne tory.
    Gdy wylądowali, Bai Chi wziął swój bagaż i ruszył za Zhanem Zhao i Bai Yutangiem w stronę wyjścia z samolotu. Zhao Wei dogonił go i zapytał.
    - Jak się nazywasz?
    Chłopak zmierzył go lodowatym spojrzeniem i całkowicie zignorował.
    - Na pewno czuje do mnie urazę. - powiedział pod nosem Zhao Wei.
    Gdy pasażerowie zaczęli opuszczać samolot, zadzwonił telefon dowódcy. Gdy spojrzał na ekran, zobaczył, że dzwoni Wang Chao, dlatego nie zwlekając odebrał.
    - Cześć szefie, wróciłeś? - zapytał funkcjonariusz, a jego głos był zagłuszony dźwiękiem syren.
    - Coś się stało? - Bai Yutang miał złe przeczucia.
    - Oj, się porobiło. Przyjedźcie od razu do przedszkola New Star. - powiedział Wang Chao, po czym dodał. - To nie jest temat na telefon.
    - W porządku. - odparł dowódca i się rozłączył. Spojrzał na Zhan Zhao i Bai Chi’ego. - Jest sprawa. Jedziemy na miejsce zdarzenia.
    Przybyli do przedszkola tak szybko, jak tylko się dało. To przedszkole było im bardzo dobrze znane. W ostatniej sprawie, jaką prowadzili, dzieci z tego przedszkola zostały wzięte za zakładników. Już wtedy było niebezpiecznie, dlatego obawiali się, co ich teraz czeka. Patrząc na chaos panujący przed wejściem do placówki Bai Yutang westchnął.
    - Przydałby im się mistrz feng shui.*
    W końcu podszedł do nich Wang Chao i zaczął opowiadać o sprawie.
    - Dzieci, które przyszły rano do przedszkola, znalazły w sali martwą opiekunkę.
    Zhan Zhao zmarszczył brwi.
    - Martwa opiekunka? To przecież sprawa o morderstwo, dlaczego została przekazana SCI?
    Wang Chao uśmiechnął się gorzko.
    - To zbyt straszne, żeby o tym opowiadać. Lepiej wejdźcie i zobaczcie sami.
    Wkrótce wszyscy stanęli przed drzwiami sali na drugim piętrze. Na drzwiach nie było numeru, tylko duży rysunek księżyca. W przedszkolu były trzy grupy, a na drzwiach sal były ich symbole: gwiazdy, księżyc i słońce.
    Gdy Zhan Zhao i Bai Yutang weszli do sali, zatrzymali się. Zobaczyli, że stoły i krzesła, które powinny stać na środku, zostały usunięte, odsłaniając otwartą przestrzeń. Ofiarą była młodą kobietą, bardzo piękną przedszkolanką. Miała rozciętą tętnicę szyjną i leżała na środku sali. Najdziwniejsze jednak było to, że na podłodze był narysowany dziwny, kolisty wzór, przypominający tajemnicze magiczne symbole, dość popularne swego czasu w średniowiecznej Europie. Co gorsza, cała scena wydawała się im dziwnie znajoma.
    Zhan Zhao wziął głęboki wdech i wymamrotał pod nosem.
    - Magiczne Morderstwo…
    Wang Chao skinął głową.
    - To dziwne. - dodał ponurym głosem Bai Yutang.
    Każdy policjant dobrze wiedział, że sprawa Magicznego Mordercy była jedną z nierozwiązanych w mieście. Tajemniczy zabójca mordował przypadkowe ofiary i w miejscu zbrodni zawsze zostawiał dziwne, magiczne kręgi. W ciągu roku zamordował ponad 30 osób… jednak 10 lat temu morderca jakby zapadł się pod ziemię. I nagle, po dziesięciu latach, zostało popełnione kolejne morderstwo, tak podobne do tamtych sprzed lat.
    Gongsun założył rękawiczki i podszedł do ofiary, by przeprowadzić wstępne oględziny.
    - Co wiemy? - zapytał dowódca.
    - Ofiara nazywała się Zhang Zhen. Miała 23 lata. Na tę chwilę mogę powiedzieć, że przyczyną śmierci była nadmierna utrata krwi spowodowana przecięciem tętnicy szyjnej. Czas zgonu nastąpił między 10. a 11. w nocy.
    - A co z tym magicznym kręgiem? - zapytał zniecierpliwiony Zhan Zhao.
    - Został namalowany krwią ofiary zapewne przy użyciu pędzla… - odpowiedział Gongsun, ale nagle przerwał i spojrzał na Bai Yutanga. - Dokładnie tak samo, jak wtedy, dziesięć lat temu.
    Dowódca spojrzał na niego zmartwiony.
    - Czyli nie wiemy, czy to dzieło naśladowcy?
    Gongsun wzruszył ramionami.
    - Mnie nie pytaj, ja tu robię tylko sekcję zwłok.
    Zhan Zhao podszedł do ciała i zaczął się przyglądać miejscu zbrodni. Obszedł je go dookoła, a potem wspiął się na krzesło i spojrzał w dół.
    - Kotek, co robisz? - zapytał Bai Yutang.
    Zhan Zhao potrząsnął głową, stojąc na krześle.
    - To nie ta sama osoba.
    - Och? - Bai Yutang i kilku funkcjonariuszy zebranych w sali nie kryło zaskoczenia. - Skąd wiesz?
    - Bardzo długo analizowałem ten przypadek. - odpowiedział doktor i wyciągnął rękę do Bai Yutanga, by ten pomógł mu zeskoczyć z krzesła. - Gdy morderca zabił, zawsze stawał na podwyższeniu i przyglądał się ofierze. Jakby podziwiał stworzone przez siebie dzieło sztuki. Ten proces mógł sprawiać mu o wiele większą przyjemność, niż samo zabijanie. Dlatego za każdym razem, gdy zabił, tuż przy głowie ofiary stało coś, na co można by się wspiąć, tak jak w tym przypadku…
    Mówiąc to Zhan Zhao przeniósł krzesło pięć kroków w tył. Poprosił Bai Yutanga, by na nim stanął i zapytał.
    - Co widzisz?
    Dowódca spojrzał na zwłoki kobiety i odpowiedział.
    - Widzę ofiarę i namalowany na podłodze wzór. - Gdy zszedł z krzesła, zawołał jednego z funkcjonariuszy robiącego dokumentację zdjęciową i powiedział. - Zrób kilka zdjęć z tej perspektywy.
    Wang Chao podrapał się po głowie i powiedział.
    - Wygląda na to, że to naśladowca. Poprośmy wydział kryminalny, żeby zbadali sprawę.
    Bai Chi przykucnął przy ziemi i uważnie przyjrzał się obrazowi, po czym powiedział.
    - Znowu zabije.
    Zhan Zhao i Bai Yutang przytaknęli. Widząc, że Wang Chao jest odrobinę zdezorientowany, doktor zadał mu pytanie.
    - Gdybyś zabił kogoś i chciał zrzucić winę na seryjnego mordercę, czy naśladowałbyś kogoś, kto nie popełnił przestępstwa przez ostatnie dziesięć lat?
    Na to pytanie nikt nie odpowiedział. Wszyscy milczeli. Bai Yutang westchnął i powiedział.
    - To nie do końca naśladownictwo, jest w tym coś jeszcze.
    Doktor przytaknął i dodał.
   - Zwykle mordercy naśladowcy to osobowości antyspołeczne z lekkimi zaburzeniami. Nie odczuwają litości i nie kierują się moralnością, za to mają bardzo ustabilizowane poglądy. W pewien sposób czczą osobę, którą naśladują i czerpią przyjemność z faktu, że poprzez naśladowanie mogą zbliżyć się do swojego idola. I właśnie przez to mogą nie zwrócić uwagi na wszystkie szczegóły. Chodzi o to, że…
    - Naśladują odrobinę pod wpływem chwili. - dokończył Bai Yutang. - Możliwe, że mordują bez powodu, jedynie by potwierdzić wyznawaną tezę.
    - Co to oznacza? - zapytał funkcjonariusz policji stojący tuż obok nich i który nie mógł się powstrzymać przed zadaniem pytania.
    - To znaczy, że tego mordercę coś łączy z prawdziwym Magicznym Mordercą, jednak jest to rodzaj więzi, którego jeszcze nie znamy. - powiedział Zhan Zhao i delikatnie potarł brodę. - Mówiąc dokładniej myślę, że jest powiązany ze sprawą Magicznego Mordercy.
    Bai Yutang zamyślił się przez chwilę, po czym zwrócił się do Wang Chao.
  - Weźmiemy tę sprawę, poproś, żeby wszyscy zebrali dane i informacje o każdym przypadku Magicznego Morderstwa. Zidentyfikuj wszystkie ofiary i przygotuj mi listę ich krewnych i przyjaciół.
    - Tak jest, szefie. - krzyknął Wang Chao i ruszył w stronę wyjścia.
    Bai Chi w końcu się wyprostował, spojrzał na Zhan Zhao i powiedział.
    - To jest średniowieczny okultystyczny wzór oka.
    - Faktycznie, wygląda jak oko. - powiedzieli Bai Yutang i Zhan Zhao, przyglądając się uważniej.
    - Czego symbolem jest oko? - zapytał dowódca.
    - Tego właśnie nie wiem. - odpowiedział Bai Chi.
    Zhan Zhao uśmiechnął się i poklepał chłopaka po głowie, mówiąc.
    - Bai Chi, idź do biblioteki miejskiej i pożycz wszystkie książki o magii.
    - Dobrze. - odpowiedział chłopak i ruszył w stronę wyjścia, po czym odwrócił się, bo nagle o czymś sobie przypomniał. - Harry Potter też się liczy?
    Zhan Zhao i Bai Yutang spojrzeli na siebie, po czym wskazali mu palcem drzwi, mówiąc.
    - Idź.
    - Dobrze, dobrze… - wymamrotał pod nosem Bai Chi i wyszedł z sali.
    Po opuszczeniu budynku przedszkola Zhan Zhao i Bai Yutang zauważyli dzieci zgromadzone na małym placu zabaw. Bardzo trudno jest uzyskać sensowne zeznania od tak młodych świadków. Większość miała sześć, siedem lat, a w tym wieku dzieci nie potrafiły odróżnić fantazji od rzeczywistości. Dlatego, kiedy zobaczyli wśród nich Xiao Lu Zhena, odetchnęli z ulgą.
    Chłopiec pocieszał płaczącą koleżankę z grupy i od czasu do czasu się rozglądał. Dowódca skinął na niego głową, Lu Zhen odpowiedział skinieniem, po czym powiedział coś do dziewczynki. Gdy ta przytaknęła, podszedł razem z nią do Zhan Zhao i Bai Yutanga.
    - Wujku Bai, wujku Zhan, to Sun Qian. To ona rano znalazła ciało. - poinformował ich chłopiec. - Jak ją o to zapytałem, powiedziała, że nie wie, co się stało. Otworzyła drzwi i zobaczyła panią Zhang, która leżała cała we krwi, a potem zaczęła płakać. No i my wszyscy przybiegliśmy, a potem pobiegłem po panie z innych grup, a one zadzwoniły na policję.
    Później Lu Zhen opisał, jak wyglądała pani Zhang Zhen, gdy ją znaleźli, ale nie powiedział niczego, o czym by już nie wiedzieli.
    Gdy Zhan Zhao i Bai Yutang zakończyli przesłuchania, pojechali do biura SCI.
    - Kotek, ostatniej nocy prawie w ogóle nie spałeś. - powiedział dowódca prowadząc auto.
    - Nic mi nie jest. Nie jestem śpiący. - odpowiedział doktor i oparł się wygodnie na fotelu, po czym spojrzał przez okno. - Gdzie jedziesz? To nie droga na komisariat.
    - Jedziemy najpierw do domu wziąć prysznic. A ty lepiej prześpij się choć kilka godzin. - powiedział Bai Yutang, gdy zatrzymał auto tuż przed drzwiami ich apartamentowca.
    - Nie, każdy z nas ma pracę do wykonania… hmm… - opowiedział doktor, ale jego usta zostały zamknięte pocałunkiem.
    - Kotek, musisz zachować trzeźwość umysłu, rozumiesz? - powiedział dowódca i delikatnie pogładził go po brodzie.
    Zhan Zhao zarumienił się i natychmiast go odepchnął, po czym wysiadł z auta i ruszył na górę, sapiąc ze złości. Dowódca krzyknął za nim, wysiadając z auta.
    - Kocie, pomóż mi z bagażami!
    Doktor był na siebie wściekły. Nie miał pojęcia, co się z nim ostatnio dzieło. Ta przeklęta Mysz nie powiedziała nawet niczego dziwnego, a on zarumienił się po same uszy, a serce zaczęło walić jak oszalałe.
    

*Dla tych, co nie wiedzą: feng shui to starożytna chińska filozofia, której celem jest znalezienie równowagi i harmonii pomiędzy żywiołami. Zastosowanie feng shui wykracza poza współczesne założenia projektowe dotyczące komfortu i estetyki. Zamiast tego kładzie nacisk na zdrowie fizyczne i psychiczne, sukces i zdrowe relacje, które są wywoływane przez pozytywny przepływ energii.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***


Zaczynamy kolejną przygodę.







   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze