SCI Mystery - tom 1 [PL] - Magiczny Morderca / Rozdział 47: Powrót

 



    Bai Chi kilka razy obszedł regały w miejskiej bibliotece, przeglądając każdą półkę. Na jednym ze stołów ustawił stos książek, które zawierały interesujący go temat.
    - Zamierzasz to wszystko wypożyczyć? - zapytał zaskoczony bibliotekarz. - W regulaminie biblioteki jest zapis dotyczący ilości książek do wypożyczenia na raz.
    Chłopak spojrzał na niego wzdychając i pokazał mu policyjną legitymację.
    - Nie zamierzam ich pożyczać, zostają przejęte przez policję, ale zwrócę za nie pieniądze.
    Bibliotekarz spojrzał na niego podejrzliwie. I niby ten dzieciak jest z policji? Westchnął i odpowiedział rozkładając ręce.
    - Niech będzie, ale i tak muszę wpisać książki do rejestru. To może chwilę potrwać. Jak tylko dopełnię formalności, wyślę wszystkie książki na Komisariat Policji.
    - Dobrze. Bardzo dziękuję. - Skinął głową chłopak i odwrócił się, by ruszyć w stronę wyjścia.
    Po drodze zauważył półkę ze starymi księgami, której wcześniej nie zauważył i kierowany ciekawością podszedł bliżej. Gdy zajrzał za półkę, zobaczył starą szafę na akta. Miała mnóstwo maleńkich szufladek z opisami w porządku alfabetycznym. W każdej z szuflad znajdowały się karty, na których zapisano nazwę i miejsce lokalizacji dokumentów. Przy jednej z takich szafek był napis „Gazety i czasopisma”. Bai Chi podszedł bliżej, dość mocno zainteresowany tematem.
    Wszystkie pozycje znajdujące się w Bibliotece zostały sklasyfikowane i są powoli przenoszone na serwery. Chłopak z zainteresowaniem przejrzał karty, bo jak się okazało, znalazł tu pozycje sprzed dwóch lat, których jeszcze nie było w bazie elektronicznej. A właściwie odkrył, że znajdzie tu gazety z ostatnich trzydziestu lat. Dlatego zaczął przeglądać karty jedna po drugiej z dużą cierpliwością i dokładnością. Interesowały go materiały z ostatnich dwóch dekad, które byłyby pomocne w rozwiązaniu sprawy.
    - Cześć! - Usłyszał za plecami, po czym poczuł, że ktoś klepnął go w ramię. Bai Chi lekko się wzdrygnął, po czym odwrócił się i momentalnie mina mu zrzedła.
    Tuż za nim stał Zhao Wei, którego rano spotkał w samolocie. Chłopak odwrócił się do niego plecami, nie odpowiadając na przywitanie i wrócił do przeglądania katalogów.
    Zhao Wei poczuł się dziwnie, bo jeszcze nikt w całym jego życiu tak go nie ignorował. Jednak nie poddał się, zaszedł chłopaka z boku i zapytał.
    - Zaraz po wyjściu z samolotu przyszedłeś do biblioteki, pewnie szukasz czegoś ważnego.
    Bai Chi rzucił mu lodowate spojrzenie i powiedział.
    - Nie twoja sprawa.
    - Hej! - Zhan Wei zdjął okulary. - Czymś cię obraziłem? Dlaczego tak mnie nie lubisz?
    - Bo jesteś oszustem. - odpowiedział Bai Chi przewracając oczami, po czym wrócił do szukania informacji, starając się być jak najdalej od tego mężczyzny.
    Zhao Wei rzucił mu surowe spojrzenie, po czym krzyknął.
    - Ach!
    Chłopak spojrzał na niego zaskoczony i zobaczył, jak mężczyzna się oddala i trzyma w dłoni coś, czego nie mógł z tej odległości zobaczyć.
    - Bai Chi. - powiedział magik i parsknął śmiechem. - Bardzo ładne imię.
    Chłopak zrozumiał, że zabrał mu policyjną legitymację.
    - Hej, oddawaj! - Podbiegł do niego, ale mężczyzna nie dał się dogonić.
    - SCI, no proszę.
    - Oddaj! - Bai Chi wyrwał mu legitymację i schował do kieszeni, po czym odwrócił się, bo miał zamiar odejść od niego jak najdalej.
    - Ej, urodziłeś się w mieście K.? Też tam mieszkałem, kiedy byłem dzieckiem. - powiedział Zhao Wei.
    Chłopak nie zwracał uwagi na te słowa, bo był w szoku, kiedy zauważył, że Zhao Wei trzyma w dłoni także jego portfel, w którym miał dowód osobisty.
    - Ty! Oddawaj albo cię aresztuję! - Bai Chi był naprawdę wściekły, krzycząc wyrwał mu z ręki portfel.
    - Już dobrze, uspokój się. Już sobie idę. Do zobaczenia później. - powiedział mężczyzna, po czym odwrócił się i wyszedł z biblioteki, kręcąc na palcu małym pękiem kluczy.
    Gdzieś około piątej po południu Bai Chi w końcu wrócił do mieszkania i stanął pod drzwiami, pod którymi znalazł stertę ulotek, które pozbierał. Klucze… gdzie mam klucze? Co jest? Rzucił ulotki na ziemię i zaczął przeszukiwać wszystkie kieszenie, ale kluczy nie znalazł. Dlaczego dzisiejszy dzień to jedno wielkie pasmo nieszczęść? Nagle drzwi do jego mieszkania się otworzyły.
    - Wróciłeś? Co tak późno? - zapytał Zhao Wei, który stał w drzwiach z jabłkiem w jednej ręce, a z książką w drugiej.
    - Ty… ty… ty… - Bai Chi był w takim szoku, że nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Wściekły wszedł do mieszkania. - Co robisz w moim domu?
    Zhao Wei wzruszył ramionami i rzucił w niego pękiem kluczy.
    - Znalazłem klucze i postanowiłem zwrócić je właścicielowi. Nie sądziłem, że to będziesz ty.
    - Skąd znałeś adres? - Chłopak schował klucze do kieszeni, patrząc na niego spod byka.
    - Hehe. - zaśmiał się Zhao Wei. - Dowiedziałem się dzięki mojej magii.
    - Oszust! Wynoś się stąd! - wrzasnął Bai Chi i pokazał mu drzwi.
    Mężczyzna rozsiadł się na sofie i jak gdyby nigdy nic jadł jabłko. Otworzył książkę i zaczął ją przeglądać.
    - Ty… co ty czytasz? - zapytał chłopak podejrzliwie.
    - Och, twój pamiętnik. - odpowiedział spokojnie magik. - Świetna lektura.
    - Nieeee! - Bai Chi rzucił się na niego, by wyrwać mu książkę z ręki. - Jak mogłeś to zrobić? Jak śmiesz czytać czyjś pamiętnik?
    Zhao Wei zrobił unik.
    - Byłem ciekaw, dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz.
    - Nie ma żadnego powodu! Oddawaj! - Chłopak ponownie się na niego rzucił.
    - Wiesz, miałeś naprawdę smutne dzieciństwo. Jak mogli tak ci dokuczać? - powiedział Zhao Wei, uciekając przed chłopakiem. - Nigdy nie spotkałem osoby, która miałaby taki kompleks niższości…
    Po tych słowach Bai Chi przestał go gonić. Wyglądał żałośnie, jakby miał się zaraz rozpłakać.
    - Hej, co się stało? - Zhao Wei przycisnął pamiętnik do piersi i spojrzał na niego.
    Bai Chi patrzył w podłogę i zachowywał się tak, jakby Zhao Wei nie istniał. Odwrócił się i otworzył drzwi, by zebrać rozrzucone ulotki. Następnie usiadł przy stole, wyjął notatnik i zaczął coś zapisywać.
    - Co się dzieje? - Zhao Wei ostrożnie do niego podszedł. - Jesteś zły?
    Chłopak go zignorował i robił swoje.
    - Proszę, weź. - Mężczyzna położył pamiętnik tuż przed nim. Potem pomachał mu ręką przed oczami. - Nadal się na mnie złościsz?
    Bai Chi wziął pamiętnik i schował go na półkę, po czym wrócił do notatek.
    - W mieście K. chodziliśmy do tej samej szkoły podstawowej. - powiedział Zhao Wei. - Jestem kilka lat od ciebie starszy, ale… myślę, że zacząłeś naukę, kiedy jeszcze tam chodziłem… W której byłeś klasie?
    Bai Chi odłożył długopis i bez słowa spuścił głowę. Zhao Wei podszedł do niego jeszcze bliżej.
    - Nie pamiętam cię. Wtedy… czymś cię uraziłem? Powiedz mi.
    Nagle zadzwonił telefon chłopaka. Bai Chi zerwał się i natychmiast odebrał, bo był to telefon od jego kuzyna.
    - Cześć bracie, co się stało?
    Po krótkiej rozmowie nastrój chłopaka się nieco poprawił. Zhao Wei przyglądał się uważnie, jak Bai Chi zaczął porządkować ulotki i schował notatnik, jakby zbierał się do wyjścia.
    Dzięki Bai Yutangowi momentalnie poprawił mu się humor. Dowiedział się, że chłopaki z SCI postanowili zrobić dziś imprezę, by go oficjalnie powitać w swoich szeregach. Świetnie się spisał, pomagając przy ostatniej sprawie i wszyscy uznali, że pozytywnie przeszedł przez okres próbny.
    Chłopak już otwierał drzwi wejściowe, gdy przypomniał sobie, że ma w domu nieproszonego gościa.
    - Wynoś się. - powiedział surowym tonem.
    Zhao Wei zrezygnowany podszedł do drzwi.
    - Gdzie idziesz? Mam samochód, mogę cię podwieźć.
    Bai Chi wyciągnął otwartą dłoń w jego kierunku.
    - Jesteś mi winien 15 juanów.
    - Co? - zapytał zaskoczony mężczyzna. - Niby za co?
    - Za jabłko. - odpowiedział chłopak. - Było bardzo drogie.
    - Jesteś aż takim sknerą? - Zhao Wei zmarszczył brwi. - Chcesz mi policzyć za jabłko?
    - A dlaczego nie? - powiedział Bai Chi. - Na jedzenie zapraszam tylko przyjaciół.
    - A niech cię. - Westchnął mężczyzna. - Punkt dla ciebie.
    Po czym wyjął z portfela 50 juanów i podał banknot Bai Chi’emu.
    - Reszty nie trzeba. - Po tych słowach minął go i wyszedł. Po chwili usłyszał, jak chłopak go woła.
    - Zaczekaj.
    Zhao Wei zatrzymał się i odwrócił w jego stronę z uśmiechem na ustach. Tak to już jest, nikt nie może oprzeć się mojemu urokowi.
    Nagle w jego kierunku poleciały dwa jabłka. Jedno złapał w ostatniej chwili, drugie uderzyło go w głowę.
    - Auć. – mruknął, trzymając jabłko w garści i patrząc, jak drugie turla się po ziemi.
    - Weź je. Nie lubię mieć długów. - krzyknął chłopak i rzucił w niego jeszcze monetą, która idealnie trafiła go prosto w czoło.
    - Ty…
    Gdy Zhao Wei wyszedł z budynku, wsiadł do auta i od razu ruszył. Po drodze jadł jabłko i masował dwa guzy, mamrocząc pod nosem.
    - Zabiję gówniarza! Jestem naprawdę wściekły.

    Zhan Zhao musiał przyznać, że Bai Yutang wybrał idealne miejsce na dzisiejszą imprezę. Byli w dużym pokoju zabaw dla dzieci w Hotelu S. Zwykle urządzano tu urodziny dla maluchów, było kolorowo, a ze ściany uśmiechali się do nich Myszka Miki i Kaczor Donald. Widząc spojrzenie doktora, Bai Yutang wyczuł, że musi się wytłumaczyć.
    - To nie ja wybierałem, tylko bliźniacy Ding. - powiedział. - Ale w sumie to nawet pasuje.
    O siódmej wieczorem zaczęli schodzić się goście, których liczba była większa, niż się spodziewano. Oprócz członków SCI przyszła też Qi Le z zespołem, bliźniacy Ding i Bai Jintang. Było tłoczno, wesoło i głośno, wszyscy świetnie się bawili.
    Około północy Gongsun zaczął się zbierać do wyjścia. Od tego gwaru bolała go głowa i zaczęło szumieć w uszach.
    - Zmęczony? Mam cię odwieźć do domu? - zapytał Bai Jintang, który szedł za nim i pochylił się, by te słowa trafiły wprost do ucha doktora. Wyciągnął też ręce, by pomasować mu skronie.
    - Tak. - powiedział Gongsun, który czuł się odurzony, tak jakby za dużo wypił.
    Poszli do windy, po drodze Bai Jintang pomógł mu założyć płaszcz.
    - Pójdę po samochód, zaczekaj na mnie przy wejściu.
    Gdy Gongsun wyszedł z hotelu, chłodna wieczorna bryza nieco go orzeźwiła.
    - Potrzebujesz pomocy? - Usłyszał zza pleców pytanie. Odwrócił się i zobaczył stojącego tuż za nim eleganckiego, zadbanego mężczyznę, który był najwyraźniej zaniepokojony jego stanem. Gongsun przyjrzał mu się uważnie i poczuł, że w pewien sposób przypomina Bai Jintanga, ponieważ otaczała go dziwnie elitarna aura…
    Doktor potrząsnął głową. Po dłuższej chwili stwierdził, że ten mężczyzna ma coś dziwnego w oczach, coś, co mu się nie spodobało. Był bardzo uprzejmy, ale czuć było, że coś się za tym kryje. Dodatkowo Gongsun nie przepadał za towarzystwem biznesmenów. Bai Jintang był jedynym wyjątkiem. Zresztą, był też starszym bratem Bai Yutanga, co też w pewien sposób wyróżniało go od reszty ludzi biznesu. A co najważniejsze, Bai Jintang miał w oczach szczerość, nie kryła się tam obłuda czy wyrachowanie. Miał oczy szczeniaka, ciut przerośniętego, ale nadal szczeniaka.
    - Nie wyglądasz za dobrze. - Kontynuował mężczyzna. - Naprawdę wszystko w porządku?
    Myśląc o tym wszystkim Gongsun zdał sobie sprawę, że Bai Jintang był o wiele słodszy od tego mężczyzny, dlatego z lekkim rumieńcem na twarzy odwrócił się od niego, odpowiadając chłodno.
    - W jak najlepszym.
    - Nazywam się Shen Qian. - powiedział mężczyzna i wyciągnął do niego rękę. Gongsun nie odwzajemnił gestu, tylko zmierzył go niechętnym wzrokiem.
    - Nie jestem zainteresowany.
    - Ale ja jestem tobą zainteresowany. - powiedział Shen Qian z uśmiechem.
    W międzyczasie podjechał Bai Jintang, zobaczył, że obok Gongsuna ktoś stoi i uniósł lekko brwi.
    Gdy doktor zobaczył znajomego Mercedesa, nie bacząc na mężczyznę stojącego obok podszedł do auta, wsiadł i zamknął za sobą drzwi. Shen Qian pomachał mu mówiąc:
    - Do zobaczenia, Gongsun…
    Ale Gongsun już tego nie usłyszał, bo samochód zdążył odjechać.
    - Nadal boli cię głowa? - zapytał Bai Jintang, nie mogąc znieść ciszy panującej w aucie.
    Doktor spojrzał na niego z rozbawieniem.
    - Myślałem, że zapytasz, z kim przed chwilą rozmawiałem.
    Bai Jintang przez chwilę milczał.
    - To był Shen Qian, prezes Grupy Shen. Mój rywal.
    - Och. - Przytaknął Gongsun. - To wszystko wyjaśnia.
    - Co wyjaśnia? - zapytał mężczyzna niby od niechcenia, choć cały był spięty.
    - Wiele wyjaśnia. - Doktor nie miał zamiaru zdradzać swych myśli, chociaż wyczuwał niepokój Bai Jintanga, ale uważał to za całkiem zabawne. Ostatnio ten apodyktyczny samiec alfa był posłuszny jak pies. Bardzo ostrożny w słowach i czynach, żeby za nic w świecie nie popsuć łączącej ich relacji.
    - Powiedział, że jest mną zainteresowany. - oznajmił Gongsun patrząc na niego z uśmiechem na ustach. - I co teraz zrobisz? Wynajmiesz kogoś, żeby go zabił?
    Bai Jintang nic nie odpowiedział, tylko westchnął głęboko, nie kryjąc zdenerwowania.
    Gdy wjechali na podziemny parking, mężczyzna zatrzymał samochód i spojrzał na Gongsuna.
    - Nadal jesteś na mnie zły?
    Doktor uniósł ze zdziwienia brwi i potrząsnął głową.
    - Gongsun. - powiedział Bai Jintang, parząc mu głęboko w oczy. - Od miesiąca mnie torturujesz.
    - Jak mógłbym? - roześmiał się doktor.
    Mężczyzna po raz kolejny westchnął, po czym powiedział.
    - Wysiadaj z auta. Tylko cię podwiozłem.
    - Podwiozłeś? - Zdziwił się Gongsun. - Przecież mieszkamy obok siebie.
    Bai Jintang spojrzał na niego z nadzieją w oczach.
    - To znaczy, że mogę zostać?
    Doktor wysiadł z auta i powiedział.
    - Przecież to twoje mieszkanie.
    - W takim razie zostanę, zostanę na noc. - Mężczyzna wyskoczył z auta i dogonił Gongsuna. - Tylko pożycz mi pościel, bo swój komplet zostawiłem w biurze.
    - Nie mam drugiego kompletu.
    - W takim razie będę spał z tobą.
    - Chyba w snach.
    - Gongsun…
    - Zabieraj łapy!
    - Już dobrze, dobrze.

    Zhan Zhao i Bai Yutang również wrócili do domu, a raczej doktor został do niego odholowany. Pomimo, że dowódca starał się ograniczyć ilość wina, jaką polewano Zhan Zhao, to doktor miał tak słabą głowę, że i tak się upił. W zasadzie był kompletnie pijany po kilku kieliszkach.
    Teraz leżał na sofie z zarumienionymi policzkami i przysypiał. Bai Yutang podniósł go, zdjął z niego płaszcz i zaniósł go do łóżka.
    - Ach… - Doktor wyciągnął ramiona i objął go w pasie. Potem otarł się o niego i wymamrotał pod nosem. - Ruben…
    Ruben był kotem, którego Zhan Zhao dostał od Bai Jintanga, gdy ten wrócił do kraju. Niestety prowadząc tak intensywny tryb życia nie był w stanie zająć się kotem, dlatego dał go pod opiekę swojej mamie. I najwyraźniej bardzo za nim tęsknił.
    Bai Yutang uwolnił się z jego objęć i zdjął mu marynarkę. Doktor ponownie go złapał, tym razem za rękę, którą objął i się do niej przytulił, delikatnie ocierając się o nią nosem.
    - Ruben…
    Dowódca wziął głęboki oddech i znowu uwolnił się z uścisku, prosząc Zhan Zhao, żeby się uspokoił. Niestety doktor nic sobie z tych próśb nie robił i tym razem objął go za szyję.
    - Ruben…
    Bai Yutang poczuł, jak szumi mu w głowie i powoli traci nad sobą kontrolę. Opuścił głowę i pocałował lekko rozchylone usta. To był bardzo długi i głęboki pocałunek, po którym doktor otarł się nosem o jego nos i powiedział:
    - Yutang…
    I nagle zdrowy rozsądek Bai Yutanga wrócił na swoje miejsce. Westchnął patrząc, jak Zhan Zhao leży przy nim, bez żadnych zahamowań, i jest tak bardzo nieostrożny. Otrząsnął się i uśmiechnął gorzko. Kot w końcu mu zaufał, a on przecież nie może go zawieść. Nieważne, jak bardzo chciałby wykorzystać tę sytuację, nie mógł tego zrobić. To byłoby nie w porządku w stosunku do Kota.
    Wziął kolejny głęboki oddech próbując się uspokoić. Zdjął marynarkę i ułożył się do snu, biorąc Zhan Zhao w ramiona i otulając go kołdrą.
    - Śpij dobrze. Kotku.
    Dwie godziny później dowódca zapalił nocną lampkę, bo pewna myśl nie dawała mu spokoju. Ton głosu, jakim powiedział „Yutang” był taki sam, jak wtedy, kiedy mówił „Ruben”… Wyłączył światło i zasnął.

    Następnego dnia o świcie Bai Yutang usłyszał dzwonek telefonu. Nieprzytomny odebrał.
    - Halo? - powiedział patrząc na zegarek. Była piąta.
    Zhan Zhao również się obudził i patrzył, jak zmienia się twarz Bai Yutanga, kiedy słuchał swojego rozmówcy.
    - Co się stało? - zapytał doktor.
    Dowódca spojrzał na niego.
    - Pamiętasz tę dziewczynkę z przedszkola, Sun Qian, która jako pierwsza znalazła ciało swojej opiekunki? Jej rodzice zgłosili, że wczoraj zaginęła.
    - Co? - Zhan Zhao aż usiadł z wrażenia. - Jak to?
    - Jej tato miał ją odebrać z przedszkola, ale spóźnił się 15 minut. Kiedy przyjechał, Sun Qian nie było. Myślał, że poszła do domu jednej z koleżanek lub do babci. Niestety nigdzie nie mógł jej znaleźć. - Bai Yutang mówił to z pewnym niepokojem. - Kocie, mógłbyś…?
    - Jedźmy na miejsce zdarzenia. - powiedział doktor wstając z łóżka i zakładając na siebie marynarkę.
    Pół godziny później byli już przy przedszkolu. Zajęcia zostały odwołane i wszyscy opiekunowie szukali dziewczynki. Zhan Zhao i Bai Yutang podeszli do bramy przedszkola i zobaczyli tam małego Lu Zhena, który stał ze spuszczona głową.
    - Lu Zhen? - zawołał go Zhan Zhao. - Co tu robisz?
    Chłopiec odwrócił się w ich stronę, był przeraźliwie blady.
    - Wczoraj jako ostatni pożegnałem się z Qian Qian. Poszedłem do domu, kiedy ona czekała na tatę.
    Bai Yutang rozejrzał się po terenie. Tuż przed wejściem była ulica, a po jej drugiej stronie znajdował się sklep spożywczy. Poszedł tam, by zdobyć jakieś informacje.
    Lu Zhen pociągnął Zhan Zhao za rękę.
    - Chcę… chcę poszukać jej razem z tobą.
    Doktor skinął głową, po czym przykucnął i zapytał.
    - Lubisz Qian Qian?
    - Tak. - odpowiedział chłopiec. - Wczoraj cały czas płakała, co było denerwujące… dlatego z nią nie poczekałem. - W słowach Lu Zhena dało się odczuć poczucie winy. Zhan Zhao pogładził go po głowie.
    - To nie twoja wina.
    Po chwili podszedł do nich Bai Yutang.
    - Właściciel sklepu powiedział, że nie zwrócił uwagi na to, co się działo przed przedszkolem.
    Zhan Zhao stanął w miejscu wskazanym przez Lu Zhena i powoli obrócił się dookoła.
    - To jest dość ruchliwa ulica. Jeśli ktoś zabrał stąd siłą małą dziewczynkę, musiał zostać zauważony.
    Doktor spojrzał w jednym z kierunków i zapytał Lu Zhena.
    - Powiedz, czy Qian Qian lubiła panią Zhang?
    - Tak. - powiedział chłopiec.
    - Gdybyś chciał coś podarować zmarłej opiekunce, co byś wybrał? - Zapytał Zhan Zhao dowódcy.
    - Kwiaty. - Bai Yutang odpowiedział bez chwili wahania. - I położyłbym je przy wejściu do sali.
    Zhan Zhao zapytał ponownie.
    - To mała dziewczynka, która nie ma pieniędzy na kwiaty.
    - W takim razie mogła je zerwać. - odpowiedział dowódca rozglądając się dookoła. - Jest ich pełno w klombach, w parku. - Jego wzrok powędrował dokładnie w miejsce, na które patrzył doktor. Klomb niedaleko ulicy, w którym kwitły białe chryzantemy.
    Wymienili porozumiewawcze spojrzenia i ruszyli w stronę kwiatów. Tuż obok był niewielki zaułek, a także płot, za którym stał zburzony dom, najwyraźniej ktoś planował go wyremontować, gdyż wszędzie były tabliczki, że jest to plac budowy.
    Mieli co do tego złe przeczucia, przeszli przez furtkę i weszli do budynku. Po drodze minęli kilka betonowych walców. Gdy weszli na jeden z nich i spojrzeli w dół, zamarli z oszołomienia.
    Tuż pod betonowym walcem zobaczyli czerwony okrąg, znajome magiczne znaki, pośrodku których leżała mała dziewczynka z poderżniętym gardłem.
    Bai Yutang natychmiast zadzwonił do biura i wezwał swoich ludzi, po czym zeskoczył, by podejść do ciała.
    Nie zauważyli, że Lu Zhen szedł za nimi. Chłopiec miał zaciśnięte pięści i oczy pełne łez.
    - Gdybym wczoraj z nią poczekał…
    Dowódca przykucnął i wziął go na ręce, po czym go przytulił. Lu Zhen próbował powstrzymać łzy, ale emocje wygrały. Bai Yutang przytulił go jeszcze mocniej, pogładził po plecach i powiedział:
    - To nie twoja wina.
    Po chwili odwrócił się i spojrzał na Zhan Zhao, który nadal stał na betonowym wzniesieniu i wpatrywał się z przerażeniem w oczach w krwawy okrąg.
    - Kotek? - zawołał dowódca. W oddali słychać było syreny policyjne i po chwili na miejsce zbrodni podjechały radiowozy, z których wysiedli policjanci. Przyszli też pracownicy przedszkola i rodzice. Pojawił się też ktoś z mediów, węsząc dobry materiał.
    Zhan Zhao nadal stał w milczeniu, jakby cały świat przestał istnieć.
    - Kotek! - Bai Yutang potrząsnął nim delikatnie. - Co się dzieje?
    Doktor odwrócił się, by na niego spojrzeć.
    - On wrócił.
    - Co? - zapytał zdziwiony dowódca.
    - Magiczny Morderca. - powiedział doktor biorąc głęboki wdech. - Jest inaczej, niż wczoraj. To zrobił prawdziwy Magiczny Morderca… Tak, jakby został przebudzony wczorajszym zabójstwem i wrócił.
    - Jesteś pewien?
    - Tak.
    Bai Yutang odwrócił się i uważnie przyjrzał zwłokom i magicznym znakom wokół ciała. Rzeczywiście miejsce zbrodni wyglądało inaczej, niż to z wczoraj. Było aż czuć emocje, jakie towarzyszyły zabójcy. Podniecenie, radość, upojenie… Sama świadomość tego sprawiła, że obaj drżeli z przerażenia.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***


Ech ten kot... 







   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze

  1. Bardzo dziękuję za rozdział i czekam na jeszcze :) Już nie mogę się doczekać kiedy bardziej się rozwinie relacja Yutang'a z Zhao <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Rodzinna tajemnica coraz bliżej

    OdpowiedzUsuń
  3. Im Comeback 🤣🥰 Kurcze Koteł i Myszeł na teopie Magicznego Mordercy... Czy mnie się wydaje czy Zhao Wei i Bai Chi będą coś ten tego? 😁🤔 będzie kolejna fajna relacja 😍🤭

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz