SCI Mystery - tom 1 [PL] - Magiczny Morderca / Rozdział 49: Więzy krwi [18+]

 


    Światło w sypialni było przytłumione. Bai Jintang patrzył na Gongsuna, który leżał na łóżku w luźnej jedwabnej piżamie z wilgotnymi włosami. Wyciągnął rękę i dotknął jego ust, po chwili Gongsun zrobił dokładnie to samo. Doktor wyciągnął drugą rękę i zaczął delikatnie ściągać krawat mężczyzny, patrząc na niego rozmarzonym wzrokiem z uwodzicielskim uśmiechem na ustach. Bai Jintang wziął głęboki oddech i wyrył ten obraz w swoim sercu.
    Po chwili palce Gongsuna zaczęły się poruszać. Najpierw po zarysie jego ust, potem bardzo powoli zaczęły schodzić w dół, gdzie zatrzymały się na dłużej, delikatnie drażniąc i pocierając wszystkie nierówności jego szyi. To była bardzo subtelna pieszczota, niczym dotknięcie skrzydeł motyla, za to wywołała w mężczyźnie potężne emocje.
    Bai Jintang przełknął ślinę i czuł, jak mu się przesuwa jabłko Adama. Obniżył głowę i owinął językiem koniuszek palca Gongsuna, po czym powoli oblizał jego każde ścięgno. Nagle doktor cofnął rękę, odrywając cieniutką nitkę śliny, jaka ich łączyła. Włożył palec do ust, po chwili go wyciągnął i koniuszkiem języka oblizał wargi. Widząc to Bai Jintang aż warknął, zaczął szybciej oddychać, jego spojrzenie stało się ostrzejsze i pełne pożądania. Gongsun mógł poczuć na swoim udzie stopień jego podniecenia, by je podsycić, delikatnie poruszył swoim ciałem i lekko zmrużył oczy.
    - Uch… - Mężczyzna wziął głęboki oddech, tłumiąc w sobie to narastające i wręcz palące pożądanie. Chwycił Gongsuna za ręce i przycisnął go do łóżka, po czym nachylił się i zaczął całować jego wilgotne włosy, twarz, szyję. Palący oddech Bai Jintanga łaskotał doktora, który nie mogąc wytrzymać, zaczął chichotać, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
    Bai Jintang nie był w stanie się dłużej kontrolować i przywarł do jego ust, próbując językiem rozchylić wargi Gongsuna, który bynajmniej mu tego nie ułatwiał.
    - Ach. - jęknął mężczyzna trawiony pożądaniem. Jego ciało płonęło, a on wciąż desperacko próbował się powstrzymywać, nie miał odwagi posunąć się dalej, za nic na świecie nie chciał wykorzystać swojej fizycznej przewagi.
    Gongsun czuł satysfakcję, uśmiechnął się i objął rękoma jego szyję, po czym delikatnie się podniósł i wyszeptał mu do ucha:
    - Zasłużyłeś na nagrodę. - Po tych słowach pocałował go namiętnie. Bai Jintang miał wrażenie, że jego umysł całkowicie się zresetował. Upajał się ciepłym oddechem Gongsuna, jego miękkimi, wilgotnymi ustami, jego smukłym, delikatnym ciałem.
    Nagle doktor mocno pchnął go na łóżko i wspiął się na niego, dzięki czemu zamienili się miejscami.
    - Chcę być na górze. - powiedział z uśmiechem Gongsun.
    Bai Jintang spojrzał na niego, jak siedzi na nim okrakiem, z błyskiem pożądania w oczach. Jego jedwabna piżama lekko się zsunęła, odsłaniając obojczyk i ramię. Mężczyzna odpowiedział mu bez chwili wahania, pożerając go wzrokiem:
    - Dobrze.
    Gongsun natychmiast zaczął rozpinać mu koszulę, w tym czasie Bai Jintang wsunął ręce w jego spodnie od piżamy i zsunął mu je na uda.
    - Och! - jęknął doktor, łapiąc go za ręce i przyglądając mu się zdziwiony.
    - Hehehe. - zaśmiał się mężczyzna, po czym chwycił jego pośladki, rozchylił je i wsunął palec w wąską dziurkę między nimi.
    - Ach! - krzyknął doktor i spojrzał na niego karcącym wzrokiem, przygryzając jednocześnie dolną wargę. Chwycił go za ramię, by powstrzymać ruch jego ręki, co mu się poniekąd udało. Jednak nie zatrzymał palca, który powoli poruszał się wewnątrz ciasnego kanału. Nagle ramię Gongsuna zaczęło drżeć. Zacisnął zęby i zaczął uderzać pięścią w pierś Bai Jintanga.
    - Nie dotykaj mnie tam… ach… Przecież mówiłem, że… aaach… na górze… ach…
    Jego uderzenia stawały się coraz słabsze, a ton jego głosu, początkowo gwałtowny i pełen wyrzutów, zmienił się i teraz brzmiał seksownie i uwodzicielsko.
    Bai Jintang wolną ręką uwolnił spod jedwabiu sterczącego i twardego penisa Gongsuna. Zaczął go pocierać. Najpierw delikatnie i powoli, po chwili mocniej i szybciej, by za moment znowu zwolnić. Jednocześnie środkowy palec drugiej ręki nadal rozciągał otulające go mięśnie. Gongsun nie był już w stanie podtrzymywać się na rękach, opadł na pierś mężczyzny, ciężko oddychając.
    - Przyznaj się do porażki. - Mężczyzna wyszeptał mu do ucha, uśmiechając się figlarnie, po czym polizał to urocze ucho, które momentalnie się zarumieniło. Oddech Gongsuna był szybki i gorący, a on sam cały drżał.
    Bai Jintang przyspieszył rytm ruchów swojej ręki, po czym włożył w dziurkę kolejny palec, który naciskał i rozciągał doktora od środka.
    - No przyznaj się, że przegrałeś. - odezwał się ponownie i delikatnie uszczypnął Gongsuna w brodę, po czym pocałował go w usta. Jeszcze bardziej przyspieszył ruch ręki czując, że Gongsun coraz bardziej drży, a jego oddech staje się jeszcze bardziej gorący.
    - Ach… nie… - Doktor wtulił się w Bai Jintanga. - Przestań… aaach…
    - Jeśli przestanę, będziesz niezadowolony. - Mężczyzna wyszeptał mu do ucha, podczas gdy jego palce sprawnie przesuwały się po penisie doktora.
    - Aaach!!! - Gdy Gongsun drżał z rozkoszy, dłoń Bai Jintanga wypełniła się lepką spermą. Mężczyzna uśmiechnął się i nawilżył nią dziurkę doktora. Dołożył dwa śliskie palce, które nawilżyły wnętrze tego ciepłego, delikatnego tunelu, otulając jego palce w przyjemnym uścisku. Bai Jintang czuł, że to jest jego limit.
    - Aaach… - jęknął Gongsun lekko zachrypniętym głosem, poruszając uwodzicielsko biodrami.
    Bai Jintang położył go na łóżku, błyskawicznie pozbył się wszystkich ubrań, jakie jeszcze mieli na sobie. Pozwolił, by Gongsun objął go za szyję, po czym uniósł jego smukłe nogi i oparł je sobie na biodrach. Bardzo powoli jego penis zatopił się w dziurce między pośladkami doktora i delikatnymi pchnięciami wbijał się coraz głębiej i głębiej. Gdy zatopił się w nim cały, Gongsun mocno oplótł go nogami, a gdy Bai Jintang zobaczył senne i przepełnione rozkoszą oczy doktora, poczuł się, jakby śnił.
    Mężczyzna czuł taką samą pasję i podniecenie jak poprzednio, ale teraz towarzyszyły mu zupełnie nowe doznania. W tym akcie nie było upokorzenia, dominacji, jedynie wzajemna rozkosz, która prowadziła obu mężczyzn do ekstazy.

    Kiedy Ma Han powiedział, że ktoś się pojawił, wszyscy momentalnie się skupili. Bai Chi, który był tuż obok niego, nagle chwycił go za kurtkę i schował się za jego plecami, wystawiając jedynie głowę, żeby się rozejrzeć.
    - Gdzie jest? - wyszeptał chłopak.
    Ma Han wskazał na wejście na plac budowy. Bai Chi spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył postać, która przemykała po placu. Była to kobieta z białą reklamówką w ręku.
    - Widzieliście? - zapytał Ma Han, który nadal miał na linii Bai Yutanga.
    - Widzieliśmy. - odpowiedział dowódca, nie spuszczając z kobiety wzroku. - Nic nie róbcie, zobaczymy, co zrobi.
    - Tak jest. - powiedział Ma Han i razem z Zhang Longiem i Bai Chim ukryli się w cieniu, obserwując kobietę z góry.
    Bai Yutang i Zhan Zhao ruszyli za nią na plac budowy. Kobieta szybko dotarła do miejsca, gdzie były narysowane magiczne wzory, które nocą prezentowały się wyjątkowo upiornie. Dowódca i doktor przyczaili się za betonową rurą i obserwowali każdy jej ruch.
    Kobieta miała około 30 lat, ale wyglądała na więcej, być może to przez jej dość niepozorny, prosty ubiór. Przez chwilę przyglądała się narysowanym wzorom, po czym sięgnęła do reklamówki, by coś z niej wyciągnąć.
    Po chwili Bai Yutang i Zhan Zhao usłyszeli dźwięk odpalania zapalniczki, a w następnym momencie już płonął ogień. Kobieta spaliła jakiś kawałek papieru, na którym był namalowany dziwny wzór. Dowódca miał sokoli wzrok i zauważył słowa zapisane na kartce: „Złe duchy”.
    Kobieta machała płonącą kartką i szeptała w kółko drżącym głosem:
    - Dług Jiali musi zostać spłacony. Musisz się zemścić, prosić boga, zatrzymać niewinnego…
    Jiali? Bai Yutang i Zhan Zhao spojrzeli na siebie wymownie. Tak miała na imię ostatnia ofiara seryjnego Magicznego Mordercy, nazywała się Xu Jiali. Tylko jaki był jej związek z obecnymi morderstwami?
    Kobieta mówiła nadal:
    - Mam dziecko, ono nie jest niczemu winne, tak mi było źle przez te ostatnie lata…
    Ten dziwny rytuał trwał około 20 minut, po czym kobieta zebrała swoje rzeczy i ruszyła w stronę wyjścia z budowy. Bai Yutang wydał rozkaz przez krótkofalówkę.
    - Złapcie ją.
    Po chwili odezwał się Ma Han.
    - Jest ktoś jeszcze.
    - Co? - Dowódca był zaskoczony, rozejrzał się dookoła i zobaczył postać ubraną na czarno idącą przez plac budowy. Nagle tajemnicza osoba zobaczyła Zhan Zhao i Bai Yutanga i zerwała się do ucieczki. Dowódca pomyślał „Bóg”, po czym wydał rozkaz:
    - Akcja.
    Wyskoczył zza betonowej rury i pobiegł za oddalającym się cieniem. Zhan Zhao pobiegł za nim. Wang Chao i Zhang Long ruszyli z ukrycia w kierunku przerażonej kobiety.
    Cień zniknął w jednym z zaułków i ślad po nim zaginał. Dowódca wrócił z niczym. Na szczęście złapali kobietę, której Wang Chao pomógł wsiąść do auta.
    - Wracamy. - Wydał rozkaz dowódca.

Biuro SCI

    Bai Yutang zwrócił się do Zhana Zhao.
    - Kocie, co myślisz o tej osobie?
    Doktor zamyślił się przez chwilę.
    - Słyszałeś, co mówiła ta kobieta?
    - Chodzi ci o Xu Jiali?
    - Tak. - potwierdził doktor. - Możliwe, że nasza sprawa jest ściśle powiązana z tą sprzed ponad 10 lat. I od tego powinniśmy zacząć.
    - Co z nią? - Dowódca zapytał Wang Chao.
    - Jest bardzo zdenerwowana.
    Doktor odpowiedział po chwili zastanowienia:
    - Może martwi się o rodzinę i dzieci.
    Wszyscy przytaknęli.
    - Tak, to prawdopodobne.
    - Jeśli ma dziecko, to patrząc na jej wiek, musi być maleńkie. - Dodał Bai Yutang.
    - Fakt. - powiedział Wang Chao.
    - Jeśli jej nie przesłuchamy, możemy ją zatrzymać na 24 godziny, prawda? - zapytał doktor.
    Dowódca przytaknął skinieniem głowy, po czym dodał.
    - Chcesz, żeby się martwiła?
    - Tak. - odpowiedział Zhan Zhao. - Musimy jak najszybciej poznać jej tożsamość i dowiedzieć się, co ją łączy z Xu Jiali, a dopiero wtedy ją przesłuchamy.
    Bai Yutang poprosił Wang Chao, żeby się tym zajął. Pozostałych odprawił do domów, żeby odpoczęli.
    Gdy już wszyscy się rozeszli, Bai Yutang i Zhan Zhao podeszli do Jiang Pinga, żeby dowiedzieć się, co znaczą te magiczne symbole, nad rozpracowaniem których pracował. Nagle doktor spojrzał na Bai Chi’ego, który został w biurze, choć oczy mu się zamykały.
    - Nie idziesz do domu?
    Chłopak zarumienił się i odpowiedział.
    - Nie jestem śpiący.
    Bai Yutang spojrzał na niego z uśmiechem.
    - Boisz się sam wrócić do domu?
    - Nie, skąd. - zaprzeczył chłopak cichutko.
    Doktor dodał z uśmiechem.
    - Poczekaj na nas, razem wrócimy.
    Bai Chi skinął głową rumieniąc się po same uszy. Jiang Ping odezwał się, pocierając swój bolący kark:
    - Bardzo ciężko jest znaleźć coś o tych symbolach. Szukałem przez cały dzień i nic.
    - Faktycznie, ciężko jest zinterpretować symbole z tych zdjęć. - powiedział Zhan Zhao, po czym dodał pod nosem. - Kto mógłby być bardziej zorientowany w temacie?
    - Co masz na myśli? - zapytał Bai Yutang, ale nie doczekał się odpowiedzi, bo nagle drzwi do biura się otworzyły i pojawił się w nich Bao Zheng.
    - Komendant Bao? - krzyknął zaskoczony dowódca. - Jeszcze w pracy?
    - Och, czekałem na was. Chcę, żebyście poznali mojego przyjaciela. - odpowiedział Bao Zheng.
    - Przyjaciela? - zapytali coraz bardziej zdumieni Bai Yutang i Zhan Zhao. - Kto to taki?
    - Powiedzmy, że to ktoś, kto ma związek z tobą i sprawą, którą teraz prowadzisz… Myślę, że będzie mógł pomóc.
    Dowódca i doktor spojrzeli na siebie pytającym wzrokiem.
    - Bai Chi, chodź z nami. - dodał komendant.
    - Ja? - zapytał kompletnie zaskoczony chłopak. Był bardzo przejęty, ponieważ rozmawiał z Bao Zhengiem po raz pierwszy w życiu.
    - Chodźmy. - powiedział komendant i ruszył w stronę wyjścia.
    Wsiedli we czwórkę do auta i pojechali do dzielnicy willowej na obrzeżach miasta. Zatrzymali się przed domem o dość dziwnym kształcie, po czym Bao Zheng zadzwonił do drzwi. Otworzył im szczupły, starszy mężczyzna i z entuzjazmem przywitał się z komendantem oraz pozostałymi gośćmi, po czym zaprosił ich do środka zwracając się do komendanta.
    - Spóźniłeś się.
    - Och, czekałem na dzieciaki. Mam nadzieję, że go zastaliśmy. - powiedział Bao Zheng z uśmiechem.
    - Panicz na was czeka. - odpowiedział starzec, po czym zaprowadził ich na drugie piętro.
    Mężczyzna otworzył drzwi, których na pierwszy rzut oka nie było widać, po czym zaprosił gości do środka. Gdy weszli, zaskoczył ich dziwny wystrój pokoju. Na ścianach wisiały lustra, na podłodze stało mnóstwo pudeł i leżało tam sporo skrawków materiału. Były tu też metalowe wieszaki, które uginały się od wiszących na nich ubrań. Najdziwniejsze jednak było to, że na środku pokoju leżał ogromny biały lew, który przyglądał im się bacznie, delikatnie machając ogonem. Dzięki temu wiedzieli, że jest żywy. Zastanawiali się tylko, dlaczego leży w pokoju, a nie jest zamknięty w klatce.
    Gdy podeszli bliżej, zobaczyli że ktoś leży przytulony do lwa. Był to mężczyzna w białej koszuli i czarnych spodniach. Wyglądało na to, że spał wtulony w tego ogromnego kota.
    Kiedy Bai Yutang i Zhan Zhao go zobaczyli, prawie krzyknęli ze zdziwienia i zszokowani spojrzeli na Bao Zhenga. Ten młody śpiący mężczyzna emanował taką samą aurą, jak Zhao Jue. Przez chwilę mieli wrażenie, że to właśnie on leży tuż przed nimi.
    - Komendancie Bao, to o nim pan mówił? - zapytał dowódca.
    - Och… - Bao Zheng uśmiechnął się do nich i odpowiedział. - To jedyny siostrzeniec Zhao Jue.
    Bai Yutang i Zhan Zhao spojrzeli po sobie zdziwieni. Nic dziwnego, że komendant powiedział, że to ktoś, kto ma z nimi coś wspólnego.
    Starzec podszedł bliżej i szturchnął mężczyznę w ramię.
    - Paniczu, paniczu, przyszedł komendant Bao.
    - Taaa. - odpowiedział mężczyzna marszcząc brwi i powoli otwierając oczy, którymi zaczął się wpatrywać w zdezorientowanego starca stojącego tuż obok niego. Gdy już się rozbudził i wstał, Bai Yutang i Zhan Zhao poczuli, że skądś go znają. I po raz kolejny musieli przyznać, że ten młody mężczyzna emanował podobną aurą, co Zhao Jue, jednak kompletnie nie przypominał go z wyglądu. Po chwili przypomnieli sobie, gdzie go widzieli. To był Zhao Wei, którego poznali w samolocie kilka dni temu.
    Zhao Wei potrzebował chwili, żeby dojść do siebie. Najpierw spojrzał na Bao Zhenga z promiennym uśmiechem na ustach.
    - Komendant Bao. - powiedział i podszedł do przybyłych gości, których po kolei przedstawił mu komendant. Mężczyzna witał się z nimi serdecznie, jednak Bai Yutang i Zhan Zhao mieli dziwne wrażenie, że widzą w nim cień Zhao Jue. Gdy Bao Zheng przedstawił Bai Chi’ego, Zhao Wei uśmiechnął się jeszcze szerzej. W tej właśnie chwili chłopak szczerze żałował, że musiał tu przyjść.
    Nagle biały lew wstał i także do nich podszedł. Zaczął ich obwąchiwać z zainteresowaniem. Zhan Zhao i Bai Yutang nie czuli się przy nim zbyt komfortowo. Zhao Wei jednak szybko ich uspokoił.
    - Nie martwcie się, dorastał wśród ludzi, nikomu nie zrobi krzywdy.
    - Naprawdę? - zapytał doktor, patrząc z zainteresowaniem na tego wielkiego kota.
    Kiedy lew powąchał Bai Chi’ego, nieco się ożywił, powąchał go ponownie, po czym zaczął ocierać się o niego swoją wielką głową. Chłopak patrzył na niego przez chwilę, po czym kucnął, by przyjrzeć mu się z bliska. Po chwili krzyknął zaskoczony.
    - Lizbona?! Myślałem, że jesteś zwykłym kotem, a tak duży wyrosłeś.
    Lew o imieniu Lizbona mruknął radośnie i wtulił się w Bai Chi’ego.
    Wszyscy patrzyli ze zdumieniem, jak chłopak bawi się z lwem. Najbardziej zaskoczony był jednak Zhao Wei.
    - Skąd… skąd wiesz, że nazywa się Lizbona? Ty jesteś…?
    Bai Chi spojrzał na niego, nie przestając bawić się z lwem.
    - Oszust!
    Zhao Wei stał przez chwilę z otwartymi ze zdziwienia ustami.
    - Pamiętam… wiem, kim jesteś…

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***










   Poprzedni 👈             👉 Następny 






             

 

 

 

Komentarze