SCI Mystery - tom 1 [PL] - Magiczny Morderca / Rozdział 55: Ponowne spotkanie

 



    Światła na sali operacyjnej świeciły jasno. Operacja Chen Yu trwała już od trzech godzin. Qi Le stała na korytarzu i wpatrywała się w drzwi. Nadal cała drżała i miała mokre ubrania. Przemoczyła je, kiedy ukrywała się w kącie alejki. Zhao Hu, który stał obok, zastanawiał się, czy dziewczyna trzęsie się z zimna, czy ze zdenerwowania.
    - Qi Le! - W końcu nie wytrzymał i ją zawołał.
    Była zaskoczona, delikatnie odwróciła głowę i na niego spojrzała, jej oczy były przepełnione smutkiem.
       Zhao Hu zdjął płaszcz i podał go jej.
    - Idź się przebierz.
    Qi Le wzięła go i powoli poszła w stronę łazienki. Gdy się przebrała, wróciła pod drzwi sali operacyjnej. Zhao Hu zdążył poznać ją już całkiem dobrze. Przez dłuższą chwilę był odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo i potrafił wyczuć jej niepokój. Pogładził dziewczynę po głowie i zaczął się zastanawiać, jak ją pocieszyć. Co powinienem powiedzieć?
    - Wiesz… - zaczął niepewnie. - Nie martw się, z Chen Yu będzie dobrze.
    Qi Le zignorowała jego słowa. Mężczyzna westchnął. Był na siebie zły, że nie jest zbyt elokwentny i okazał się marnym pocieszycielem.
    - Jeśli Yu umrze, to nie będę mieć już nikogo bliskiego - odezwała się dziewczyna.
    Zhao Hu zamarł w bezruchu, otworzył usta, ale nie był w stanie wydusić z siebie choćby słowa. Dziewczyna jednak nie oczekiwała słów pocieszenia i dalej mówiła, jakby sama do siebie.
    - Ja i Yu znamy się od dziecka. Jest o wiele bardziej bezpośrednia i towarzyska niż ja. Czasem sprawia wrażenie nieco postrzelonej, ale tak naprawdę to ona się zawsze mną opiekowała.
    Zhao Hu patrzył na nią w milczeniu i czekał na ciąg dalszy.
    - Po śmierci mojego brata przeprowadziła się do mnie, chociaż jej rodzina tutaj mieszka. Bała się, że będę czuć się samotnie. A teraz, gdyby nie zatrzymała tego mężczyzny i nie kazała nam uciekać, wszystkie byłybyśmy martwe. Czuję się taka bezużyteczna i bezradna.
    Zhao Hu uśmiechnął się i pogładził ją po ramieniu.
    - W porządku, dziewczyno, uszy do góry.
    Qi Le spojrzała na niego z powątpiewaniem. Widząc to mężczyzna podrapał się po głowie i powiedział:
    - Tylko pomyśl, gdybyście nie uciekły, wszystkie trzy byłybyście martwe. A ty nie tylko pomogłaś uciec Li Xu, ale też wysłałaś wiadomość do szefa. Uratowałaś wam wszystkim życie. Nie mów, że jesteś bezużyteczna.
    - Każdemu, kto się do mnie zbliży, przytrafia się coś złego - odpowiedziała odrobinę zawstydzona.
    - Nie martw się - powiedział Zhao Hu kładąc sobie rękę na piersi. - Chyba znasz już trochę ekipę SCI?
    Widząc, że Qi Le nadal jest zmartwiona, postanowił zmienić nieco temat.
    - Musisz wiedzieć, że w SCI są najlepsi policjanci z najlepszych. Nie muszę wyjaśniać, jak niesamowity jest nasz szef, dr Zhan i Gongsun. Jest też Ma Han, który był najlepszym snajperem Latających Tygrysów, a Xu Qing jest wybitnym wojskowym mechanikiem. No a Jiang Ping? Daj mu komputer, a w minutę włamie się do Pentagonu. Zhang Long i Wang Chao są świetnymi detektywami. A ja? No powiedz, czy ja nie wyglądam na elitę?
    Qi Le uśmiechnęła się delikatnie i zaprzeczyła potrząsając głową, choć w głębi serca musiała przyznać, że Zhao Hu wyglądał raczej jak tygrys, ale na pewno nie jak elitarny gliniarz. Mężczyznę rozbawiła jej reakcja, dlatego dodał z uśmiechem.
    - Zostałem wybrany do SCI, ponieważ jestem tajniakiem, przez 5 lat działałem pod przykrywką i ani razu nie zostałem namierzony. Najwyraźniej mam sporo szczęścia.
    W oczach dziewczyny pojawił się błysk nadziei, dlatego Zhao Hu kontynuował już z większą pewnością siebie.
    - Nie mogę ci niczego zagwarantować, ale trzeba wierzyć w szczęście… A zobaczysz, że z Chen Yu będzie wszystko w porządku.
    Chwilę po tych słowach na sali operacyjnej zgasły światła. Po chwili wyszedł z nich lekarz.
    - Doktorze… co z nią? - zapytała dziewczyna drżącym głosem.
    - Ech. - Lekarz westchnął głęboko. - Miała naprawdę dużo szczęścia. Kilka razu pukała już do bram raju, ale udało nam się ją odzyskać.
    - To znaczy…, że z nią… wszystko w porządku? - Oczy Qi Le wypełniły się łzami.
    - Tak, wszystko w porządku - odpowiedział lekarz. - Jest jeszcze pod wpływem narkozy, ale w nocy powinna odzyskać przytomność.
    Zhao Hu uśmiechnął się słysząc te wieści i powiedział:
    - A nie mówiłem…? - Nie zdążył dokończyć, bo Qi Le podbiegła i wtuliła się w niego, a po chwili zaczęła płakać.
    I właśnie tę scenę zobaczyli Bai Yutang i Zhan Zhao, kiedy pojawili się w szpitalu. Zhao Hu stał sztywny jak kawałek drewna i nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, a Qi Le uderzała w jego pierś płacząc ze szczęścia. Gdy dziewczyna się uspokoiła opowiedziała im o wszystkim, co się wydarzyło.
    Według jej relacji ostatnio Li Xu była niestabilna emocjonalnie. Kiedyś upijała się raz na jakiś czas, a od tygodnia była pijana codziennie. Rano ktoś do niej zadzwonił, a po odebraniu telefonu wybiegła z domu w panice. Qi Le i Chen Yu widząc, że dziewczyna ledwo trzyma się na nogach, pobiegły za nią obawiając się, że może zrobić sobie krzywdę. Gdy wyszły z mieszkania, zobaczyły mężczyznę z nożem, który próbował dźgnąć Li Xu. Bez zastanowienia obie przyjaciółki ruszyły jej z pomocą. Widząc to, mężczyzna popchnął Li Xu na ścianę. Dziewczyna uderzyła w nią głową i na chwilę straciła przytomność. Chen Yu chwyciła go za rękę i kazała Qi Le zabrać Li Xu i uciekać jak najdalej stąd. I dziewczyna tak właśnie zrobiła, a gdy się ukryły, od razu wysłała wiadomość do Bai Yutanga.
    - Wiesz, dlaczego próbował zabić Li Xu? - zapytał dowódca.
    Qi Le potrząsnęła głową.
    - Znamy ją od jakiegoś czasu, ale rzadko mówi o przeszłości. Nawet po pijaku mówi o jakimś dobrym człowieku i o morderstwie w zamian za życie i takie tam inne brednie…
    - Qi Le, wiesz coś o sprawie Magicznego Mordercy? - zapytał Zhan Zhao.
    - Ach, słyszałam o nim. Widziałam w wiadomościach, mówili że zabił opiekunkę z przedszkola, a później małą dziewczynkę… to prawda? - zapytała Qi Le, po czym coś sobie uświadomiła. - W sumie od tamtej pory Li Xu zaczęła świrować!
    - Co się wtedy stało? - zapytał doktor.
    - Oglądałyśmy wiadomości i jadłyśmy śniadanie. Li Xu była w szoku. Była tak zaskoczona, że aż rozbiła swoją miskę. Potem zamknęła się w swoim pokoju i nie otwierała, chociaż do niej pukałyśmy. Słychać było, że rozmawia z kimś przez telefon. Bardzo głośno krzyczała, ale nie zwracałyśmy na to uwagi… Potem zaczęła pić na potęgę i tak się to cięgnie aż do teraz.
    Kiedy Qi Le skończyła, poszła do Chen Yu. Bai Yutang poprosił Zhao Hu, żeby zajął się nią, po czym razem z doktorem poszedł na oddział, na którym leżała Li Xu.
    Przed salą stał Wang Chao oparty o framugę drzwi. Kiedy zobaczył zbliżających się Bai Yutanga i Zhan Zhao, od razu się wyprostował.
    - Co z nią? - zapytał dowódca.
    - Wszystko dobrze. Była bardzo zdenerwowana, ale kiedy usłyszała, że z Chen Yu jest dobrze, od razu się uspokoiła.
    Zhan Zhao kiwnął głową, po czym razem z dowódcą weszli na salę. Li Xu była w pokoju sama, siedziała na łóżku i patrzyła przez okno. Wyglądała na bardzo zamyśloną.
    - Li Xu! - zawołał Bai Yutang.
    Kobieta nie odezwała się, jakby w ogóle nie usłyszała wołania. Dowódca i doktor spojrzeli na siebie.
    - Xu Jiali - powiedział Zhan Zhao niemalże szeptem.
    Li Xu zadrżała i natychmiast się odwróciła.
    - Jia… Jiali tu jest? Gdzie?
    Widząc jej reakcję, Bai Yutang powiedział ze spokojem.
    - Xu Jiali nie żyje. Powinnaś wiedzieć, jak umarła.
    - Ja… nie wiem - zaprzeczyła kobieta. - Nie wiem.
    - Znasz Kong Liping? - zapytał doktor. - Ona też nie żyje.
    - Co? - Li Xu była zaskoczona. - Liping… nie żyje…? To karma… zemsta!
    Zhan Zhao spojrzał na jej reakcję pełen niepokoju i delikatnie zmarszczył brwi.
    - Ty, Zhang Zhen Zhen, Kong Liping, An Qingyao i Shen Ling… Dlaczego zabiliście Xu Jiali?
    - Nie! To nie tak, że ją zabiliśmy… My tylko…
    - Tylko sfałszowaliście miejsce zbrodni? - zapytał Bai Yutang. - Dlaczego? Kogo chcieliście kryć?
    - My tylko… uważaliśmy, że to zabawne… Jiali była taka arogancka - powiedziała Li Xu bardzo niepewnym głosem.
    - Przestań żartować - skarcił ją Zhan Zhao. - Niech zgadnę… zrobiłyście to dla mężczyzny?
    Li Xu zrobiła wielkie oczy i zaskoczona spojrzała na doktora.
    - Skąd wiesz?
    - Kto to był? - zapytał Bai Yutang. - Powiedz nam prawdę, w przeciwnym razie on jeszcze kogoś zabije. Nie zawiedź Qi Le i Chen Yu, które ryzykowały dla ciebie życie.
    Spojrzenie kobiety zaczęło łagodnieć.
    - On… nazywa się Tong… Tong Ming. Był naszym nauczycielem tańca.
    - To on zabił Xu Jiali?
    - Tak.
    - Widziałaś to? - zapytał Zhan Zhao.
    - Nie - zaprzeczyła kobieta. - Shen Ling i Zhen Zhen widziały… i chyba Liping też.
    - Dlaczego Tong Ming zabił Xu Jiali i dlaczego pomogłyście mu to ukryć?
    - Tong Ming… on… on lubił młode dziewczyny…
    - Xu Jiali miała zaledwie 13 lat. Nie była za młoda? To jakiś pedofil - powiedział dowódca lodowatym tonem. - Co go skłoniło do zabicia tej dziewczyny?
    - On… to był wypadek. W tamtym czasie Qingyao i ja bardzo go lubiłyśmy… I dlatego pomogłam mu zatuszować ślady zbrodni - szepnęła Li Xu. - Jednak czułam się z tym źle i wyjechałam za granicę. Kiedy wróciłam, Tong Ming związał się z Qingyao.
    - Kto zadzwonił dzisiaj rano? - zapytał Zhan Zhao.
    - Liping do mnie zadzwoniła. Powiedziała, że ma mi coś ważnego do powiedzenia.
    

    Bai Yutang i Zhan Zhao wyszli ze szpitala o szóstej wieczorem.
    - Co ty na to, Kocie? Może powinniśmy poszukać odpowiedzi w Mieście Rozrywki Shen Qiana?
    - Tak - przytaknął doktor nie mówiąc niczego więcej.
    Dowódca zadzwonił do Zhan Longa i poprosił go, żeby zlokalizował An Qingyao i Tong Minga i przyprowadził ich na komisariat. Gdy skończył rozmowę, spojrzał na doktora.
    - Kotek, co się dzieje? Jesteś taki niespokojny. O czym myślisz?
    - Musimy przeanalizować zeznania Li Xu - odpowiedział doktor. - Pomyśl tylko, było trzech naocznych świadków. Kong Liping i Zhang Zhen Zhen nie żyją. Została tylko Shen Ling. A kiedy ona umrze, nie będzie ani jednego świadka, który potwierdzi, że Tong Ming zabił Xu Jiali.
    - To prawda - przytaknął dowódca uruchamiając samochód. - Ta sprawa jest dość skomplikowana, ale mamy już sporo wskazówek…
    - Myślisz, że mordercą jest Tong Ming? - zapytał doktor patrząc na Bai Yutanga.
    - Och! - zaśmiał się dowódca. - Kocie, sprawdzasz mnie? Przecież sam uważasz, że mordercą jest kto inny.
    - Myślę, że Li Xu i An Qingyao zostały oszukane przez Shen Ling - powiedział Zhan Zhao.
    - Też tak myślę. Zwłaszcza, że morderstwo to nie zabawa. Li Xu i An Qingyao były zaślepione miłością i za wszelką cenę chciały chronić Tong Minga. I to jest poniekąd zrozumiałe. Jednak trzy pozostałe osoby nie miały żadnego powodu, by to robić.
    - A najdziwniejsze w tym jest to - dodał doktor - że Zhang Zhen Zhen i Kong Liping zostały zabite, a Li Xu, An Qingyao i Shen Ling nadal żyją.
    - Może dwie ostatnie panie nam to wyjaśnią.
    Po tych słowach Bai Yutang wcisnął pedał gazu i przyspieszył.


    Shen Qian stał przed ścianą monitorów. Był wściekły i zaciskając zęby przyglądał się bliźniakom Dong i Bai Chi’emu podczas jednej z gier.
    - Ile już wygrał? - zapytał jednego ze swoich ludzi.
    - Jakieś 3 miliony juanów (ok. 1,8 mln zł).
    - Och! - prychnął Shen Qian. – Nieźle, Bai Jintang. Znalazłeś kogoś, kto próbuje zrobić ze mnie głupka w dzień otwarcia. Nie oszukuje?
    - Nie - odpowiedział jeden z ochroniarzy. - Wygrał zarówno w ruletkę, jak i blackjacka.
    - Rozumiem. - Shen Qian skinął głową. - Słodki, uroczy chłopiec, który wygląda jak nastolatek, jest jakimś pieprzonym geniuszem matematycznym, co?
    - Szefie, mamy go powstrzymać?
    - Nie. - Mężczyzna machnął ręką i uśmiechnął się złośliwie. - Nie ma co sobie zawracać głowy taką kwotą. Jednak muszę przyznać, że zainteresował mnie ten dzieciak.


    W kasynie bliźniacy właśnie przeliczali kasę z wygranej i już im palce drętwiały, mimo to byli w świetnych nastrojach. Nie dlatego, że wygrali, ale dlatego, że ograli Shen Qiana.
    - Pan oszczędny*, a my wygraliśmy tyle jego kasy. Będzie miał problemy? Ech, to takie przyjemne uczucie.
    Zhao Wei, który przyglądał się grze Bai Chi’ego, nagle odciągnął go od stołu.
    - Dość tego, chodź tu na chwilę.
    Chłopak był odrobinę zdezorientowany, bo nie miał pojęcia, ile wygrał. Nie miał też za grosz żyłki hazardzisty, jedynie dobrze się bawił kalkulując i licząc karty. Kiedy został odciągnięty przez Zhao Weia, który był jego największym wrogiem, strząsnął z ramion jego ręce i burknął:
    - Co robisz? I dlaczego to cię obchodzi?
    Zhao Wei był wściekły.
    - Ty mały draniu. Wyświadczam ci przysługę.
    Ton jego głosu był na tyle mocny, że chłopak poczuł się zaatakowany i spojrzał na magika z urazą. Zhao Wei natychmiast się uspokoił i dodał już nieco łagodniej.
    - Mały diable, że też nie zauważyłem, kiedy byliśmy dziećmi, że jesteś taki utalentowany.
    Bracia Dong natychmiast podeszli do chłopaka i objęli go ramionami, po czym zwrócili się wyjątkowo chłodnym tonem do Zhao Weia.
    - Próbujesz zastraszyć członka rodziny Bai?
    Mężczyzna nie wiedział, kim są bliźniacy. Dopiekłem mu tylko, gdy byliśmy dziećmi. Pomyślał, po czym westchnął i odpowiedział:
    - Dajcie już spokój. Za bardzo rzucacie się w oczy.
    Bliźniacy spojrzeli na siebie zaskoczeni, że Zhao Wei nie przestraszył się ich morderczej aury. Co więcej, sposób, w jaki mówił, był bardzo władczy. Jednak jakby się tak zastanowić nad jego słowami, to miał rację, trochę ich dzisiaj poniosło. Nie mogli ryzykować, żeby coś złego spotkało Bai Chi’ego, bo ucierpiałoby na tym całe SCI. A tego nie chcieli, bo dosięgnąłby ich gniew Bai Yutanga. I co gorsze, gdyby doszło do nieporozumienia z SCI, Bai Jintang utopiłby ich w Oceanie Spokojnym, robiąc z nich karmę dla rekinów.
    - Nasz kochany Bai Chi. Na dzisiaj koniec - powiedzieli bracia i wepchnęli chłopaka w ramiona maga, po czym pomachali mu na pożegnanie. - Jutro kupimy ci prezent. - Po tych słowach odwrócili się i wyszli.
    Zhao Wei instynktownie go objął i zdał sobie sprawę, jaki jest mały i drobny. Bai Chi lecąc w jego ramiona też objął go w pasie, ale po chwili odepchnął go, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę łazienki. Czuł, jakby piekły go miejsca na ciele, których dotknął Zhao Wei, chciał jak najszybciej umyć chociaż ręce, by złagodzić uczucie obrzydzenia.
    Gdy opuścił pełen gwaru hol, wszedł do korytarza prowadzącego do toalet. Obrócił się, żeby upewnić się, że nikt za nim nie idzie i nagle wpadł w ramiona nieznanego mężczyzny. Pocierając nos, którym uderzył w jego pierś, powoli spojrzał w górę. Przed nim stał Shen Qian.
    - Wszystko w porządku? - zapytał mężczyzna z uśmiechem na ustach wyciągając rękę, by pomóc rozmasować mu także czoło. - Chyba za szybko szedłem.
    - Nie, to nie tak… - Chłopak wydusił z siebie tych kilka słów, bo był bardzo przejęty, że rozmawia z samym Shen Qianem.
    - Jesteś niesamowity - powiedział mężczyzna. - Może zostaniesz członkiem VIP?
    - VIP? - zapytał kompletnie zaskoczony Bai Chi.
    - Tak. Tu na dole grają amatorzy. Prawdziwych graczy znajdziesz w sali dla VIPów. Mogę ci ją pokazać. Tak się składa, że właśnie tam idę.
    Bai Chi zawahał się przez chwilę, aż w końcu odpowiedział.
    - Dobrze.
    Ma Han zauważył, że chłopak idzie gdzieś z Shen Qianem i był tym faktem szczerze zaniepokojony. Bliźniacy odrobinę zaszaleli wygrywając tak znaczną kwotę. I chociaż Bai Chi miał bardzo wysokie IQ, to był też bardzo nieostrożny. Już miał ich dogonić, gdy nagle ktoś złapał go za ramię. Odwrócił się i zobaczył Zhao Weia, który powiedział:
    - Pójdę za nim.
    Ma Han przytaknął i spojrzał, jak magik znika w korytarzu.
    Chen Jiayi obserwowała Ma Hana z daleka i aż zagryzła zęby ze złości. Dlaczego wszyscy fajni faceci gapią się na innych facetów? Przecież jestem o wiele ładniejsza od tego tam! Westchnęła i pomyślała. No nie, on naprawdę mi się podoba, nawet jeśli zboczył na manowce, sprowadzę go na dobrą drogę.
    Ma Hana zaswędział nos i kichnął, po czym zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.


    Shen Qian objął Bai Chi’ego ramieniem i poszedł z nim w głąb korytarza. Chłopak czuł się bardzo niekomfortowo, ale nie potrafił stwierdzić, dlaczego. Obawiał się, że Shen Qian ma wobec niego złe zamiary. Nagle ktoś krzyknął:
    - Młody! Tam nie ma toalet. - Zhao Wei podszedł do nich, wyciągnął rękę i objął chłopaka, po czym spojrzał na Shen Qiana wzrokiem pełnym zaskoczenia.
    - Pan Qian? Co za zbieg okoliczności.
    - Wielki Mistrz Zhao… - odpowiedział kompletnie zaskoczony Shen Qian. - Nie mogę się doczekać twojego dzisiejszego występu.
    - Jak miło - odpowiedział magik i przysunął Bai Chi’ego do siebie. - To mój asystent.
    - On? Och! - uśmiechnął się Shen Qian. Chciał coś dodać, ale Zhao Wei wszedł mu w słowo.
    - Musimy się przygotować. Do zobaczenia później. - Po tych słowach odwrócił się i razem z Bai Chim ruszyli przed siebie.
    Shen Qian przez chwilę im się przyglądał, po czym uśmiechnął się złowieszczo i poszedł w swoją stronę.
    Zhao Wei wyprowadził chłopaka z korytarza i odprowadził go do łazienki. Potem odwrócił się, żeby sprawdzić, czy Shen Qian sobie poszedł. Po chwili odetchnął z ulgą i zapytał chłopaka.
    - Wszystko w porządku?
    Bai Chi był bardzo szczery w ocenie ludzi i szczery w uczuciach, dlatego po raz kolejny ujął w dwa palce marynarkę Zhao Weia i ściągnął jego rękę z ramienia, jakby była co najmniej zdechłym karaluchem. Potem otrzepał swoje ramię, odwrócił się i wszedł do łazienki mrucząc pod nosem:
    - Dezynfekcja!
    Magik był wściekły i cisnął w myślach kilka „miłych” słów w jego kierunku. Ty mały wredny kurduplu, powinieneś być bardziej ostrożny. I wcale nie jesteś uroczy!
    Bai Chi odkręcił kran i nabrał w dłonie wody, by przemyć twarz. I dopiero wtedy odetchnął z ulgą. Szczerze mówiąc ucieszył się, kiedy pojawił się Zhao Wei i zabrał go od Shen Qiana. Gdyby nie on, to nie miał pojęcia, jakby się to skończyło. Gdy tak o tym myślał, poczuł, że ktoś stoi obok niego. Zaskoczony uniósł wzrok i w lustrze zobaczył znajomą twarz… i zamarł w bezruchu.
    To był mężczyzna o długich włosach i jasnej cerze, miał skośne oczy feniksa i emanował silną aurą.
    - To ty? - Chłopak spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Skąd się tu wziąłeś? Ostatnio, dzięki tobie…
    Bai Chi nie dokończył zdania, bo mężczyzna spojrzał na niego z niewinnym uśmiechem, po czym schylił głowę i pocałował go w czoło. W mózgu chłopaka nastąpiło spięcie i jedyne, co był w stanie zrobić, to patrzeć na niego tępym wzrokiem. Następnie mężczyzna wyprostował się i oblizał usta. Uśmiechnął się ponownie, po czym szepnął chłopakowi do ucha:
    - Ostra krawędź nigdy nie powinna być na widoku, to może przynieść kłopoty. Mądrzy ludzie powinni nauczyć się udawać głupków. - Delikatnie przeczesał włosy Bai Chi’ego i zapytał. - Rozumiesz?
    - Tak - przytaknął chłopak.
    - Dobrze. - Mężczyzna ponownie się pochylił i pocałował jego miękkie włosy.
    Zanim Bai Chi doszedł do siebie, jego już nie było. Był zły na siebie, że nie zareagował, dlatego ruszył do drzwi i otworzył je, z impetem wpadając na Zhao Weia, który właśnie zamierzał wejść do środka.
    - Co się stało? - zapytał magik. - Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.
    Kiedy Bai Chi usłyszał słowo „duch”, zdał sobie sprawę, że ten tajemniczy mężczyzna zawsze pojawia się i znika bez śladu. Tak, jakby był właśnie duchem…
    - Halo! - Zhao Wei pomachał ręką przed twarzą chłopaka. - Wszystko w porządku? Co się stało? Naprawdę widziałeś ducha?
    Gdy Bai Chi zapanował nad strachem, spojrzał w głąb korytarza. Gdyby Zhao Wei nie zablokował mu drogi, to mógłby dogonić tego mężczyznę. Był naprawdę wściekły. A niech cię…! Gniew narastał w jego sercu i czuł, jak zło zaczyna rozgrzewać jego ciało. Uniósł nogę i nadepnął magikowi na stopę.
    - Auć!
    Zhao Wei patrząc na rozjuszonego Bai Chi’ego, skrzywił się z bólu, a potem oparł się o ścianę. Kto cię aż tak bardzo sprowokował?
    

    Bai Yutang zaparkował samochód w uliczce tuż przed Miastem Rozrywki. Zhan Zhao wysiadł z auta i spojrzał przed siebie, po czym skierował wzrok na bramę wejściową… i nagle zerwał się do biegu.
    - Kotek?! - krzyknął Bai Yutang kończąc parkowanie. Widząc biegnącego doktora, odpiął pasy, wysiadł z auta i ruszył za nim.
    Zhan Zhao wbiegł przez bramę i zaczął rozglądać się dookoła. Zobaczył znajomą postać. I chociaż widział ją tylko przez chwilę, był pewien, że się nie pomylił. Aura tej osoby była tak silna, wiedział, że ma rację.
    - Doktor Zhan? - Przywitał go uprzejmy męski głos.
    Zhan Zhao odwrócił się i zobaczył Shen Qiana.
    - Witam - odpowiedział i zaczął rozglądać się dookoła.
    - Coś się stało? - Shen Qian podszedł do niego bliżej i zaczął mu się przyglądać z zainteresowaniem. Co za uroda, ostatnio jest na kim oko zawiesić.
    - Nie wyglądasz dobrze, mogę ci jakoś pomóc? - powiedział Shen Qian i wyciągnął rękę, by dotknąć policzka Zhan Zhao. Jednak zanim jego palce dotknęły skóry doktora, która była bardzo blada, przemknął mu przed oczami biały cień. Nagle poczuł ostry ból w nadgarstku, a po chwili zobaczył wbite w niego zimne oczy Bai Yutanga. Natychmiast wycofał rękę.
    Na twarzy Shen Qiana pojawił się nieprzyjemny grymas. Wiedział, że Bai Yutang pochodzi z rodziny wojowników. Miał szczęście, że dowódca uderzył go jedynie w nadgarstek, ale mimo wszystko czuł rwący, przeszywający ból. Obawiał się, czy nie ma złamanej ręki.
    Gdy ponownie na niego spojrzał, wzrok dowódcy był jeszcze bardziej zimny i mroczy. Nie da się ukryć, wdał się w starszego brata. Nie pozwala innym dotknąć tego, co należy do niego. A co gorsza, ten młodszy brat jest o wiele bardziej przerażający. Po chwili wzruszył ramionami i uprzejmie skinął głową na pożegnanie, po czym odwrócił się i odszedł.
    - Kotek, co się z tobą dzieje? Co takiego zobaczyłeś? - Dowódca patrzył na doktora z niepokojem.
    - Yutang, przed chwilą widziałem… - Zhan Zhao chwycił go za kołnierz płaszcza drżąc ze zdenerwowania.
    - Kogo? Jakiegoś znikającego potwora? - Uśmiechnął się Bai Yutang.
    - Nie żartuję - burknął doktor.
    - To kogo widziałeś?
    Zhan Zhao podniósł głowę i spojrzał mu w oczy, po czym powoli powiedział.
    - Zhao Jue…


    Po drugiej stronie holu mężczyzna podszedł do drzwi wejściowych i z rozrzewnieniem patrzył na tę dwójkę stojącą w korytarzu. Uniósł dwa palce, po czym je pocałował i skierował w ich kierunku, następnie odwrócił się i wyszedł mówiąc cichym, eterycznym głosem:
    - Do widzenia, moje anioły.

Szybkie wyjaśnienie:
*Shen Qian wymawia się tak samo jak słowo „oszczędny”.


Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***


Autorka nowelki jest taka kochana, dba, żeby każdy członek SCI miał swoją druga połówkę ;) 









   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze

  1. W końcu pojawił się główny gracz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, każdy członek zespołu dostanie swoje szczęście, i nie zakłóca to fabuły novelki. Często jest tak, że im więcej wątków romansowych tym marniej idzie historia a tutaj wszystko cudownie się dopełnia 😍😍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo chłopaki z SCI są lekko nieogarnięci. Ale ich wątki są urocze i cudnie dopełniają fabułę...

      Usuń

Prześlij komentarz