SCI Mystery - tom 1 [PL] - Magiczny Morderca / Rozdział 56: Hazard

 




    - Kogo widziałeś? - Bai Yutang wolał się upewnić.
    - Zhao Jue - powtórzył doktor.
    - Kocie. - Dowódca spojrzał na niego. - Zhao Jue nie żyje.
    - Nie znaleziono ciała. - Argumentował Zhan Zhao.
    - Jesteś pewien, że go widziałeś?
    - Tak.
    Bai Yutang rozejrzał się dookoła, po czym wyjął telefon i zadzwonił do Ma Hana.
    - Tak, szefie?
    - Ma Han, jesteś w Mieście Rozrywki?
    - Tak.
    - Idź do pokoju ochrony i obejrzyj nagranie monitoringu z kamer holu. Z ostatnich 10 minut. Musisz sprawdzić, czy ktoś tu był.
    - Okej. Kogo mam szukać?
    - Zhao Jue.
    Ma Han zamarł i dopiero po dłuższej chwili odpowiedział:
    - Dobrze.
    Gdy Bai Yutang schował telefon, spojrzał na doktora.
    - Jeśli to był Zhao Jue, to kamera monitoringu musiała go nagrać. A teraz…
    - Rozumiem - powiedział Zhan Zhao. - Teraz skoncentrujmy się na Shen Qianie.
    Podeszli do windy i dowódca zapytał:
    - Kotek, jeśli Zhao Jue żyje, ucieszy cię to, czy zasmuci?
    - Dlaczego pytasz?
    - Wyglądasz bardziej na zaskoczonego, niż zaniepokojonego. I jakoś tak nagle się uspokoiłeś, a wcześniej byłeś nawet dość podekscytowany.
    - Co do diabła insynuujesz? - odpowiedział urażony Zhan Zhao.
    - Jesteś szczęśliwy, że Zhao Jue żyje - podsumował dowódca.
    Drzwi windy otworzyły się przed nimi.
    - To prawda - przytaknął doktor.
    Asystent zaprowadził ich do sali dla VIPów, która znajdowała się na najwyższym piętrze. Tam właśnie zastali Shen Qiana, który wcierał maść w swój obolały nadgarstek.
    - Policjancie Bai, jesteś świetnie wyszkolony - zażartował Shen Qian trzymając się za nadgarstek, który odrobinę spuchł.
    Doktor spojrzał na Bai Yutanga.
    - Co mu zrobiłeś?
    - Nic, tylko delikatnie dałem mu po łapach - odpowiedział dowódca mrugając do niego.
    Zhan Zhao zmierzył go ostrym spojrzeniem.
    - Jesteś policjantem, jak możesz bić ludzi?
    Bai Yutang spojrzał na Shen Qiana z pogardą.
    - Nikogo nie uderzyłem. Miał szczęście, że nie zdążył cię dotknąć, bo zostałaby z niego mokra plama.
    - Okrutna Mysz - odburknął doktor.
    - Kwiaty przyciągają pszczoły i motyle - odpowiedział Bai Yutang mrużąc oczy.
    - Co masz na myśli? - fuknął Zhan Zhao.
    Shen Qian zakaszlał przerywając im tę pasjonującą wymianę zdań.
    - Prosiliście o spotkanie ze mną. Coś się stało?
    - Mamy sprawę - powiedział dowódca.
    - Och. - Mężczyzna skinął głową prosząc, by usiedli. - To ma związek z morderstwem na mojej budowie?
    - Nie ma. - Bai Yutang odpowiedział z uśmiechem.
    Shen Qian nie wydawał się zaskoczony. Wyciągnął nową talię kart z pudełka i zaczął się nią bawić.
    - Mówcie.
    - Znasz Kong Liping? - zapytał Zhan Zhao.
    - Hmm. - Shen Qian zamyślił się przez chwilę. - Brzmi znajomo, ale nie, nie kojarzę.
    - Widziałeś się z nią zeszłej nocy - powiedział Bai Yutang patrząc lekko zaskoczony na karty, które Shen Qian rozłożył przed nim.
    - Codziennie spotykam wielu ludzi, niestety nie pamiętam wszystkich z imienia i nazwiska - powiedział mężczyzna kończąc rozkładać karty. - Zagrasz?
    - Widziałeś ją między 11 w nocy, a 1 nad ranem. - Dowódca podniósł ze stołu karty i ułożył je w ręku.
    - Byłem dość zajęty organizacją dzisiejszej imprezy - powiedział Shen Qian i wyrzucił parę waletów.
    - Mam świadka, który widział cię z Kong Liping - oznajmił dowódca rzucając parę dam.
    Po chwili na stole pojawiła się para asów.
    - To nic dziwnego. - Uśmiechnął się mężczyzna.
    - To znaczy? - zapytał Bai Yutang dając znak, by zagrał.
    - Przecież powiedziałem, że byłem zajęty organizacją imprezy i wczorajszej nocy widziałem się z wieloma osobami. - Shen Qian wyrzucił 6,7,8,9 i 10 kier. - Dlatego nic dziwnego, że widziano mnie z kobietą. - Po czym spojrzał na swoją parę asów i siedem kart na ręce Bai Yutanga. - Zdaje się, że wygrałem.
    Dowódca roześmiał się i powiedział.
    - Nadal mam 7 kart, skąd pewność, że nie mam wyższego strita?
    - Policjancie Bai, nie gra pan zbyt często w karty, prawda? - zapytał Shen Qian wskazując na karty w dowódcy. - Każdy nowicjusz lubi rozdzielać karty w ręku. Masz dwie kary wysunięte nieco w lewo, pięć po prawej, z których dwie od lewej są nieco wyżej. A to oznacza, że masz trójkę i dwie pary… a nie żadnego strita.
    Bai Yutang słuchał w milczeniu kiwając głową. Odpowiedział dopiero po chwili.
    - Masz wrażenie, że wszystko idzie po twojej myśli, jednak jest wiele rzeczy na tym świecie, które mogą cię zaskoczyć. - Mówiąc to dowódca wyjął pięć kart. 10, waleta, damę, króla i asa pik. - Od początku rozmowy ani razu nie wspomniałem, że Kong Liping jest kobietą.
    Shen Qian odrobinę zbladł, jednak szybko odzyskał panowanie nad sobą.
    - Każdy, kto usłyszy to imię, pomyśli, że to kobieta.
    Zhan Zhao stojący z boku przyznał mu rację.
    - Rzeczywiście, gdyby ktoś usłyszał imię, które wydaje mu się znajome, od razu by zapytał, czy chodzi o mężczyznę, czy kobietę.
    - Och… - Mężczyzna rzucił dwie karty na stół i uniósł ręce do góry. - Przyznaję się do porażki. Jesteście naprawdę niesamowici… Znam Kong Liping. To chyba nie jest zabronione?
    - Pochodzicie z dwóch różnych środowisk. Jak ją poznałeś? Może dziesięć lat temu, za sprawą swojej młodszej siostry Ling? - zapytał bez owijania w bawełnę dowódca.
    Shen Qian nie był w stanie zanegować słów Bai Yutanga, dlatego sięgnął po papierosa.
    - Kong Liping nie żyje - powiedział nagle Zhan Zhao.
    - Co takiego? - krzyknął zaskoczony Shen Qian.
    - Znasz Li Xu? - zapytał dowódca.
    Po chwili zawahania mężczyzna przytaknął.
    - Ona też została zabita - powiedział doktor, nie spuszczając z niego wzroku.
    - Boże… jak to się stało? - Shen Qian zdawał się być zdezorientowany. - Kto je zabił?
    - Podejrzewamy, że zostały zabite przez tego samego mordercę - powiedział dowódca. - Możliwe, że coś o nim wiesz.
    - To o wiele bardziej złożona sprawa - odpowiedział mężczyzna gasząc papierosa. - Znajdę moją siostrę, myślę, że ona będzie w stanie wyjaśnić wam wszystko.
    - Dobrze. - Skinął głową Bai Yutang. - To dobry pomysł. Pójdziemy z tobą.
    Shen Qian uśmiechnął się pod nosem.
    - Policjancie Bai, boisz się, że zmówimy się, żeby stworzyć jakąś bajeczkę?
    - Nie. - Zaprzeczył Zhan Zhao. - Jesteście rodzeństwem, gdybyście chcieli ustalić wersję, już dawno byście to zrobili, prawda?
    - Tak - dodał dowódca. - Chodzi o zdarzenie sprzed 10 lat. Nie musieliście z tym czekać do dzisiaj.
    - Och. - Shen Qian roześmiał się, po czym ruszył w stronę wyjścia. Dowódca i doktor podążyli w krok za nim.
    Kiedy ruszyli, Zhan Zhao spojrzał wymownie na Bai Yutanga i wyszeptał:
    - Świetnie się spisałeś, Yutang. Wygrałeś tę partię w pięknym stylu.
    Dowódca mrugnął do niego.
    - Zbyt wiele razu oszukałeś podczas gry, a ja zwykle uczę się na błędach.


    Gongsun czekał przed wejściem do komisariatu na Bai Jintanga. Ostatnio prawie nie jeździł swoim autem, ponieważ Bai Jintang wymusił na nim, że codziennie będzie go zawoził do pracy, a po południu odbierał, by mieli trochę czasu na rozmowę.
    Zawsze schodził na dół o tej samej porze, a dzisiaj nie wiedzieć czemu Bai Jintang się spóźniał. Gdy zaczął się rozglądać dookoła, poczuł, że ktoś obejmuje go w pasie. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, dostał całusa w policzek.
    Czując tę dobrze mu znaną aurę dominacji, nie musiał się oglądać za siebie, żeby wiedzieć, kto go obejmuje. Natychmiast odepchnął od siebie rozbawionego mężczyznę i powiedział:
    - Ile ty masz lat, co? Jesteśmy przed wejściem na komisariat.
    - Hehe - chichotał Bai Jintang. - Czekałeś na mnie 10 minut.
    Gongsun spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem, a po chwili wycedził przez zęby.
    - A niech cię! Byłeś tu wcześniej i nie podszedłeś?!
    Bai Jintang objął go i przyciągnął do siebie.
    - Obserwowałem cię z daleka… byłeś taki zmartwiony.
    - Chyba żartujesz - odpowiedział doktor, po czym wyswobodził się z jego objęć.
    - Nie byłeś zły, że się spóźniam, ale martwiłeś się, że coś mogło mi się stać, prawda? - Bai Jintang nie odpuszczał.
    Widząc, jak czerwienią policzki Gongsuna, mężczyzna był bardzo szczęśliwy.
    - Zepsuł mi się samochód. Wrócimy do domu metrem.
    Doktorowi przeszło przez myśl, że ten facet coś knuje, ale nie zastanawiając się nad tym za długo ruszył razem z nim na stację metra. Niestety trafili na popołudniowe godziny szczytu.
    - Jest taki tłok, lepiej wróćmy taksówką… - Gongsun nie dokończył, bo został wciągnięty do pełnego ludzi wagonu.
    Stanęli w rogu, przy przejściu między wagonami. Bai Jintang opierał ręce o ścianę chroniąc stojącego przed nim Gongsuna. Uśmiechał się i patrzył na niego z góry. Gdy doktor zerknął w jego stronę, zobaczył, że ten mężczyzna wręcz pożera go wzrokiem. To było nieco zawstydzające, dlatego postanowił odwrócić się do niego plecami. Obawiał się, że ten zboczeniec jest gotów wpaść na pomysł, żeby pocałować go w tym zatłoczonym miejscu. Nie miał zamiaru najeść się wstydu.
    Wagon lekko się zakołysał i Bai Jintang stracił równowagę i wpadł na doktora. Oczywiście Gongsun uważał, że to było zaplanowane działanie, odwrócił się i łypnął na niego wściekły. Już chciał coś powiedzieć, ale nie mógł wydusić słowa, bo poczuł, że ręka Bai Jintanga znalazła się pod jego płaszczem i powoli sunęła wzdłuż jego talii.
    - Oszalałeś? - syknął Gongsun i złapał go za rękę.
    - Cicho. - Mężczyzna szepnął mu do ucha unosząc kącik ust w zadziornym uśmieszku. Po czym opuścił głowę i pocałował jego włosy. - Ciii. Nie chcę, żeby ktoś zauważył, jak seksownie teraz wyglądasz.
    - Ty… zboczeńcu! - Gongsun wyciągnął rękę, by oprzeć się o ścianę przeklinając pod nosem.
    - Hehehe - zaśmiał się Bai Jintang - Skoro uważasz mnie za zboczeńca, to muszę zrobić coś, czym w pełni na to miano zasłużę. Co ty na to, kochany?
    Gongsun był tak wściekły, że najchętniej zabiłby tego drania. Niestety Bai Jintang był już do tego przyzwyczajony i nic sobie z tego nie robił. Kiedy był napalony, nie było na niego mocnych. Doktor wiedział, że nic nie zdziała ani siłą, ani perswazją. Musiałby użyć skalpela.
    - Hmm. - Dłoń mężczyzny dotarła do celu i zaczęła sprawnie ugniatać i pieścić wybrzuszenie w kroczu doktora. Gongsun poczuł, jakby serce mu stanęło. Oparł się o ścianę obiema rękami, żeby nie upaść.
    - Przestań - wyszeptał drżącym głosem.
    - Spokojnie - odpowiedział mężczyzna i otarł się brodą o jego policzek. - Nie sądzisz, że w zatłoczonym miejscu będzie bardziej ekscytująco?
    Mówiąc to Bai Jintang rozpiął mu rozporek i sięgnął po omacku w głąb spodni.
    - Ach! - Gongsun jęknął cichutko, po czym zagryzł dolną wargę i złapał go za rękę. - Ty… ty… zwariowałeś… ach!
    - Ciszej. - Mężczyzna przytulił go mocno do siebie, po czym nachylił się i wyszeptał wprost do jego ucha. - Ciii, bo ktoś zauważy.
    Po tych słowach zwiększył siłę i intensywność pieszczot.
    - Och! - Doktor cierpiał męki. Oparł głowę o grzbiet dłoni, którą opierał o ścianę, drugą ręką zakrył sobie usta, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Po dziesięciu minutach pociąg dojechał na ich stację. Bai Jintang musiał pomóc doktorowi wysiąść z wagonu i zaprowadził go prosto do zaparkowanego przed stacją czarnego mercedesa.
    - O co chodzi? Skąd się tutaj wziął twój samochód? - zapytał Gongsun, gdy już do siebie doszedł.
    - Najwyraźniej już go naprawili - powiedział Bai Jintang i uśmiechnął się bezwstydnie, po czym pojechał w kierunku ich domu. Po kilku minutach zaparkował auto w garażu.
    - Bai Jintang, jesteś perfidnym draniem. Wszystko zaplanowałeś! - Gongsun zaczął krzyczeć i uderzać go pięściami. Mężczyzna złapał jego ręce, po czym przycisnął go do fotela i pocałował. Widząc, jak napalony jest Bai Jintang, doktor wykorzystał sytuację i kopnął go kolanem w krocze. Mężczyzna próbował zrobić unik, ale i tak dostał w udo i lekko przerażony aż się zapowietrzył.
    - Kochanie, chcesz mi zrobić krzywdę?
    Gongsun odpiął pasy bezpieczeństwa. Chwycił samochodowy odświeżacz powietrza i psiknął nim w Bai Jintanga.
    - Podły draniu, zastanów się nad swoim zachowaniem!
    Rzucił odświeżacz na deskę rozdzielczą, otworzył drzwi i pobiegł do swojego mieszkania. Gdy już zamknął za sobą drzwi, dziwne uczucie niepokoju nadal go dręczyło. Zdjął buty i mruczał pod nosem.
    - Pieprzony zboczeniec, zobaczysz, kiedyś się na tobie odegram. Cholera! Ach!
    Nagle został przyciśnięty do drzwi przez mężczyznę stojącego za nim, który pochylił się i go pocałował.
    - A niech cię! Jak tu wszedłeś? - Doktor odepchnął od siebie Bai Jintanga.
    - Przez dziurę w ścianie. Zapomniałeś? Mieszkamy obok siebie - powiedział mężczyzna uśmiechając się dumnie. Gongsun ponownie próbował sprzedać mu kopniaka w krocze, ale tym razem Bai Jintang był przygotowany i zakleszczył go w swych ramionach.
    - Jesteś taki okrutny. Chcesz, żebym cię związał?
    - Tak, jasne… puść mnie! - Doktor próbował wyrwać się z jego objęć.
    Bai Jintang zarzucił go sobie na ramię i ruszył w stronę sypialni. Kopniakiem otworzył drzwi, podszedł do łóżka i rzucił na nie Gongsuna, a następnie poluzował krawat.
    - Kochanie, dokończmy to, co zaczęliśmy w metrze.
    - Aaach…

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***












   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze


  1. K..., dokończmy to co zaczęliśmy w metrze. :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz