SCI Mystery - tom 1 [PL] - Magiczny Morderca / Rozdział 63: Bonus


 

    - Zjadłbym jabłko - powiedział Zhao Wei i oparł się wygodnie na szpitalnym łóżku w swoim jednoosobowym pokoju.
    Bai Chi spojrzał na niego spod byka i podał mu jabłko.
    - Mógłbyś je obrać? - Mężczyzna patrzył na owoc i pomyślał, że wygląda zupełnie jak Bai Chi.
    Chłopak łypnął na niego, potem na jabłko.
    - W skórce jest mnóstwo witamin.
    Zhao Wei przyznał mu rację, ale po chwili poprosił:
    - To pokrój mi je na mniejsze kawałki.
    Bai Chi zacisnął zęby i podniósł nóż. Potraktował biedne jabłko, jakby było Zhao Weiem, ciachając je nożem we wszystkich kierunkach. Mężczyzna patrzył na niego i wyraźnie czuł te wszystkie emocje.
    - Chi Chi, chciałbym zjeść jabłko, a nie przecier.
    - Nie nazywaj mnie tak! - burknął chłopak i wrzucił kawałki jabłka na talerzyk, który mu podał.
    - Aaa! - Zhao Wei otworzył usta sugerując chłopakowi, żeby go nakarmił.
    Bai Chi zamarł, bo nie rozumiał, o co mu chodzi. Ten facet ostatnio pocałował go w czoło i pogłaskał po głowie. A teraz chce, żeby go nakarmił, tak jakby byli sobie bliscy. Nabił jabłko na wykałaczkę i ostrożnie włożył mu je do buzi. Zhao Wei zjadł jabłko ze smakiem.
    Chłopak zaczął mu się przyglądać i stwierdził, że jego zachowanie przypomina mu mężczyznę z metra, którego karmił czekoladą.
    - Jeszcze - powiedział magik i otworzył usta.
    Bai Chi dźgnął kolejny kawałek jabłka i włożył mu go do buzi. Zamyślił się przy tym i nie wycofał ręki od razu. Zhao Wei nie wiedział, czy zrobił to specjalnie, czy przypadkiem, ale gryząc owoc musnął zębami także jego palce.
    - Aaach! - krzyknął chłopak czując delikatne, wilgotne smyrgnięcie na opuszkach. Był tak zaskoczony, że upuścił wykałaczkę.
    - Co się stało? - zapytał mężczyzna udając zdziwienie. - Kontynuuj, jeszcze się nie najadłem.
    - Ty! - Bai Chi zarumienił się po uszy, spojrzał na niego i stwierdził, że nawet są odrobinę podobni z twarzy. Czy to zbieg okoliczności? A może jestem przewrażliwiony?
    Z natury miły i niewinny Bai Chi w końcu uznał, że przesadza, więc po chwili namysłu podniósł wykałaczkę i dalej karmił Zhao Weia jabłkiem.
    - Nie jest ci niewygodnie? - zapytał mężczyzna patrząc na niego. Siedział spory kawałek od łóżka i co chwilę wyciągał rękę, żeby włożyć mu jabłko do ust. Uśmiechnął się do niego. - Usiądź bliżej. Nie bój się, nie ugryzę cię.
    Bai Chi widząc jego zadziorny uśmieszek, natychmiast usiadł obok niego.
    - A niby kto się boi?
    - Czyżby? - Zhao Wei uśmiechnął się i przysunął się do niego, a kiedy chłopak pochylił głowę, pocałował go w czoło.
    Bai Chi złapał się za czoło piorunując mężczyznę wzrokiem.
    - Oszalałeś? Dlaczego… dlaczego mnie pocałowałeś?
    - Ponieważ jesteś słodki - odpowiedział Zhao Wei i sprawną ręką delikatnie uniósł jego podbródek. Chłopak natychmiast odtrącił jego rękę.
    - Jesteś szalony, nie całuj mnie tam.
    - Och… - Zhao Wei delikatnie przechylił głowę. - W takim razie pocałuję gdzie indziej. - Po tych słowach pochylił się i pocałował go w usta.
    Bai Chi był tak zdziwiony, że aż otworzył szeroko oczy, zobaczył tuż przed sobą Zhao Weia i nagle ich oczy się spotkały.
    - Hahaha! - zaśmiał się mężczyzna widząc, jakie wrażenie zrobił na Bai Chim.
    Nagle drzwi się otworzyły i wszedł Qin Yu, agent Zhao Weia. Widząc scenę rozgrywającą się tuż przed nim, czuł się nieco skrępowany, ale gdyby się wycofał, to byłoby to jeszcze bardziej krępujące. Jedyne, co mógł zrobić, to uśmiechnąć się i przeprosić.
    Twarz Bai Chi’ego pobladła, a po chwili zaczęła nabierać koloru. Ta soczysta czerwień w mgnieniu oka rozlała się na jego uszy, szyję, a nawet palce. Zhao Wei śmiał się patrząc na to niewinne maleństwo. Możliwe, że pośladki też ma czerwone…
    Bai Chi wstał, rzucił w niego talerzem z jabłkami, po czym odwrócił się ze złością i wybiegł za drzwi. Przy drzwiach stał Zhang Long, którego zaskoczył widok chłopaka.
    - Bai Chi, dokąd idziesz?
    Ale on nie słuchał, tylko szedł przed siebie, a Zhang Long podążał za nim. Po wyjściu ze szpitala policjant zobaczył, że Bai Chi stoi obok kosza na śmieci i zgniata noga papierową torbę.
    - Ty śmierdzący karaluchu, zdychaj, zdepczę cię na śmierć!
    Zhang Long podszedł bliżej.
    - Wszystko w porządku?
    Chłopak westchnął głęboko, wydął wargi i błagalnym głosem zwrócił się do niego.
    - Nie chcę tu zostać, chcę wrócić na komisariat.
    Mężczyzna był nieco zdziwiony, ale po chwili kiwnął głową i powiedział:
    - Dobrze, jedźmy. - Podrapał się po głowie, po czym wyciągnął kluczyki od auta i pomyślał: On jest taki uroczy.


    - Wystarczająco dobrze się bawiłeś? - zapytał Qin Yu patrząc na Zhao Weia. - Nie mogłeś mu odpuścić?
    - Nie uważasz, że jest zabawny? - Mężczyzna zaśmiał się podnosząc jabłko.
    Qin Yu westchnął i powiedział patrząc na jego rękę:
    - Rozmawiałem z lekarzem, musisz zrobić sobie dwumiesięczną przerwę.
    Zhao Wei wzruszył ramionami i zaczął bawić się nożem leżącym na stoliku.
    - Wiesz, ile warte są twoje ręce? - zapytał go z powagą Qin Yu. - Nie dość, że zostałeś postrzelony, to jeszcze dźgnięty nożem.
    Zhao Wei wstał, włożył płaszcz i ruszył w stronę drzwi.
    - Dokąd idziesz?
    - Na spacer.
    - Lekarz powiedział, że powinieneś odpocząć. Hej… hej!
    Qin Yu krzyczał za nim, ale Zhao Wei nie reagował.


    Kiedy Bai Chi wrócił do biura, poczuł ulgę. Jiang Ping od razu skinął na niego, wskazując na gabinet Zhan Zhao. Chłopak zajrzał tam i zobaczył doktora i Bai Yutanga śpiących na kanapie z głowami tuż przy sobie.
    - Dlaczego tak się rumienisz? - zapytał Jiang Ping.
    - Wcale… wcale się nie rumienię - zaprzeczył chłopak. Jednak kiedy zobaczył ich śpiących przy sobie, przypomniał sobie, że widział, jak się całują. Nie wiedzieć czemu jego serce nagle zadrżało.


    Następnego dnia rano wszyscy stawili się w pracy wypoczęci. W ciągu ostatnich dwóch dni działo się bardzo wiele, ale też śledztwo posunęło się naprzód. Teraz musieli przesłuchać świadków i uporządkować informacje.
    Bai Yutang zamierzał zwołać spotkanie, gdy nagle do biura wszedł Lu Fang.
    - Bai Yutang, mam coś.
    - Co takiego? - zapytał dowódca.
    - Jakiś czas temu prosiłeś mnie, żebym znalazł An Qingyao i Tong Minga. Nie byłem w stanie znaleźć ich w Chinach, ale zacząłem sprawdzać w rejestrze wyjazdów. Pięć lat temu wyjechali do Stanów i od tamtego czasu ani razu nie odwiedzili Chin. Jednak miesiąc temu Tong Ming wrócił i właśnie się z nim skontaktowałem.
    - Co takiego? - przerwał mu Zhan Zhao. - Chcesz powiedzieć, że An Qingyao i Tong Ming żyją?
    - Tak - odpowiedział Lu Fang.
    Zhan Zhao i Bai Yutang spojrzeli na siebie zaskoczeni.
    - A co z Li Xu? - zapytał doktor. - Mógłbyś znaleźć prawdziwą Li Xu?
    - Och, zajmę się tym - odpowiedział Lu Fang i wyszedł z biura.
    Wrócił około południa i powiedział:
    - Znalazłem ją, mieszka w mieście H.
    - Jest w Chinach? - Dowódca był tym faktem zaskoczony.
    - Tak - odpowiedział Lu Fang. - Chwilę temu rozmawiałem z Tong Mingiem. Powiedział, że jest gotów się poddać i złożyć zeznania. A to znaczy, że będziemy mogli także aresztować Li Xu i An Qingyao.
    - Czekajcie… - powiedział Jiang Ping. - To oznacza, że Xu Jia Qing jest niewinna. Ale dlaczego przyznała się do winy?
    Zhan Zhao nagle zerwał się z miejsca, podszedł do swojego biurka i wyciągnął zdjęcia z teczki, a następnie wybiegł z biura. Wszyscy patrzyli na niego ze zdziwieniem, a dowódca ruszył za nim.
    - Kotek, co się dzieje?
    - Mam przeczucie, ale Xu Jia Qing musi je potwierdzić.
    Po chwili był już w sali przesłuchań. Xu Jia Qing siedziała w pokoju i w milczeniu czekała na przesłuchanie. Wiedziała, że czeka ją proces i poniesie karę. Nie żałowała swoich czynów. Gdyby nie pomściła swojej siostry, jej życie zdominowałaby nienawiść. A skoro się zemściła, zaakceptuje wszystko, co przyniesie jej los.
    Nagle do pokoju wbiegł Zhan Zhao i odrobinę ją zaskoczył. Położył na stole zdjęcia i przesunął je w kierunku kobiety.
    - Czy to on powiedział, że z nienawiścią można sobie poradzić, nienawidząc?
    Xu Jia Qing spojrzała na zdjęcie i przytaknęła.
    - Moja zemsta nie ma z nim nic wspólnego. On jest tylko numerologiem.
    W tym momencie do pokoju wbiegł też Bai Yutang i usłyszał odpowiedź kobiety. Spojrzał na zdjęcie, na którym był Zhao Jue.
    - Od jak dawna się z nim konsultujesz? - zapytał doktor.
    - Trzy lata temu na cmentarzu usłyszałam wyznanie Tong Minga i poczułam się zagubiona. Nie wiedziałam, co robić, a potem moja znajoma poleciła mi numerologa. Wtedy się z nim spotkałam.
    - Kiedy usłyszałaś wyznanie Tong Minga? - zapytał Zhan Zhao.
    - Trzy… trzy lata temu - odpowiedziała kobieta.
    - Jak ich zabiłaś? - zapytał doktor odsuwając krzesło, by usiąść. Po czym spojrzał jej w oczy. - Chciałbym poznać szczegóły.
    - Ja… - Xu Jia Qing zamyśliła się i poczuła się zgubiona. - Ja…
    - Pamiętasz tylko, że ich zabiłaś, ale nie wiesz, jak to zrobiłaś - powiedział doktor i schował zdjęcie.     - Tong Ming wrócił do Chin miesiąc temu. Po raz pierwszy, odkąd wyjechał za granicę. Grób twojej siostry mógł odwiedzić dość niedawno.
    - Co? Ja… - Kobieta złapała się za głowę. - Nie pamiętam…
    Zhan Zhao zdjął zegarek i położył go przed nią.
    - Spójrz na zegarek i wyobraź sobie, że czas się cofa o godzinę.
    Xu Jia Qing patrzyła na zegarek i słuchała głosu doktora.
    - O jeden dzień. O tydzień. O miesiąc. - Powoli prowadził ją głosem i widział, że jest coraz bardziej zdezorientowana. Po chwili podniósł rękę i lekko stuknął ją w czoło.
    - Ach! - Kobieta gwałtownie podniosła głowę. - Przypomniałam sobie. Racja. Poznałam go miesiąc temu. Byłam u niego, a on coś mi powiedział.
    Bai Yutang obserwował zmianę, jaka w niej zaszła i usiadł obok doktora.
    - A potem okazało się, że zgodnie z planem, który wcieliłaś w życie, zabiłaś Li Xu, An Qingyao i Tong Minga. Postanowiłaś też udawać Li Xu, aby zrealizować dalszą część planu.
    - Tak. I jako Li Xu szukałam współlokatorów - powiedziała kobieta. - Skontaktowałam się też z innymi zaangażowanymi w tę sprawę.
    - I zaprowadziłaś Kong Liping do swojego numerologa, prawda? - zapytał doktor, a kobieta przytaknęła. - Potem zostałaś zaatakowana, przez co twój plan został wstrzymany. Wiedziałaś, że cię obserwowano. Później Shen Ling została zabita i jedynym, który został przy życiu, był jej brat. Dlatego postanowiłaś doprowadzić swoją zemstę do końca.
    Xu Jia Qing przytaknęła.
    - Tak, ale…
    - Nie ma żadnego ale - powiedział Bai Yutang i uwolnił ją z kajdanek. - Nie zrobiłaś niczego złego, jedynie zaprowadziłaś Kong Liping do numerologa.
    - Ale przecież… - Kobieta była w szoku. - pomściłam moją siostrę!
    Zhan Zhao wstał.
    - Zhang Zhen Zhen nie żyje, Kong Liping nie żyje, Shen Ling nie żyje, Shen Qian jest poważnie ranny, a jego firma straciła wiarygodność. Tong Ming dobrowolnie odda się w ręce policji, a Li Xu i An Qingyao zostaną aresztowane. Tak wygląda zemsta, której zakończenie jest wyjątkowo tragiczne.
    Bai Yutang dodał.
    - To prezent od twojego numerologa. Na twoich rękach nie ma śladów krwi, a mimo to się zemściłaś. Jesteś wolna.
    - Wolna… - Kobieta spojrzała na nich z niedowierzaniem. - Czyli nie muszę dłużej pielęgnować w sobie nienawiści?
    - Tak - Powiedział Zhan Zhao. - Nie musisz już nienawidzić, za to powinnaś się teraz odwdzięczyć.
    - Odwdzięczyć? – zapytała, nie wiedząc, o czym mówi doktor.
    - Chen Yu i Qi Le omal nie zginęły, kiedy ratowały ci życie. Chen Yu nadal jest w szpitalu.
    Bai Yutang dodał ze smutkiem w oczach.
    - Roczny syn Kong Liping został sierotą. I jest jeszcze Kong Cheng, który był pionkiem w twoim planie zemsty i dla ciebie oraz twojej siostry zabił dwie osoby. Nie zapominajmy o najważniejszym, o Sun Qian.
    - Co mam zrobić? Jak mam odpokutować?
    Zhan Zhao westchnął i odpowiedział:
    - Jesteś teraz w takiej samej sytuacji, jak ci, którzy dziesięć lat temu byli współwinni zabójstwa twojej siostry. Nie myśl o zadośćuczynieniu, a o tym, że teraz ty będziesz obiektem czyjejś nienawiści. Nienawiści, która musi zostać zduszona nienawiścią.
    Gdy wyszli z pokoju przesłuchań, Zhan Zhao poprosił Bai Yutanga, żeby zawiózł go na cmentarz miejski. Przy małym nagrobku siedział mężczyzna, który czytał książkę takim głosem, jakby czytał dziecku bajkę na dobranoc. Podniósł głowę i spojrzał na Zhan Zhao i Bai Yutanga, którzy do niego podeszli.
    Doktor patrzył na Zhao Jue siedzącego przy maleńkim grobie. Książka, którą czytał, to „Mały Książę.” A z nagrobka spoglądała na nich uśmiechnięta twarz Sun Qian.
    - Nie przewidziałeś jej w swoim planie, prawda? - zapytał Zhan Zhao.
    Zhao Jue z żalem dotknął zdjęcia dziewczynki.
    - Nikt nie jest w stanie wszystkiego przewidzieć. Zawsze może zdarzyć się coś nieprzewidywalnego - powiedział, po czym wstał i poklepał doktora po ramieniu. - Dlatego utalentowani ludzie są na wagę złota.
    Położył książkę na nagrobku, odwrócił się i ruszył w stronę alejki. Mijając ich powiedział:
    - Pospieszcie się i złapcie demona, zanim ja to zrobię. Bo jeśli dorwę go pierwszy, to wtedy wydarzy się coś niespodziewanego.
    Po tych słowach poszedł w stronę wyjścia z cmentarza. Zhan Zhao podniósł „Małego Księcia” i spojrzał na dowódcę z nostalgią.
    - Yutang, pamiętasz, jak kiedyś byliśmy na przedstawieniu „Mały Książę”?
    Dowódca wziął od niego książkę.
    - Pamiętasz, dlaczego pilot opowiedział swoją historię? - zapytał Bai Yutang, po czym sam odpowiedział na pytanie. - Ponieważ czuł się samotny. W świecie dorosłych nie mógł znaleźć osoby, która by go zrozumiała, wszyscy byli tacy konkretni i poukładani.
    Spojrzał na Zhan Zhao.
    - Kotku, co o tym myślisz?
    - Myślę, że właśnie powiedział nam… - Zhan Zhao nagle przerwał i spojrzał w kierunku, w którym odszedł Zhao Jue - dlaczego Sun Qin została wybrana. Demony są nieobliczalne i jego kolejną ofiarą też będzie dziecko.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***












   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze

Prześlij komentarz