SCI Mystery - tom 1 [PL] - Magiczny Morderca / Rozdział 64: Preludium

 




    W drodze na komisariat Bai Yutang zapytał Zhan Zhao:
    - Kocie, chcesz powiedzieć komendantowi Bao o Zhao Jue?
    - A myślisz, że on o tym nie wie?
    - Wiem, że on i nasi staruszkowie coś przed nami ukrywają - odpowiedział dowódca marszcząc brwi.
    - Tak. - Doktor oparł głowę o szybę samochodu. - Zostawmy to na razie. Jak zamkniemy sprawę, zapytamy ich.
    - A może zapytasz ojca? - zaproponował dowódca.
    - Co?! - Doktor aż podskoczył. - Dlaczego mam go o niego pytać?
    - Pamiętasz, jak komendant Bao zabrał nas do Zhao Jue? Wywnioskowałem z jego słów, że twój ojciec też go znał - powiedział dowódca i się zaśmiał. - A co ważniejsze, z twoim ojcem łatwiej się dogadać, niż z moim.
    - Jakie łatwiej?! - skrzywił się doktor. - Jest strasznie oschły. Od wiosny z nim nie rozmawiałem i nagle mam do niego iść i zacząć go wypytywać? Na pewno uzna, że to dziwne.
    - Najwyżej ci nie odpowie i na pewno cię nie uderzy. Mój staruszek chętniej używa pięści, niż słów. Chociaż z drugiej strony… - Bai Yutang spojrzał na doktora. - Myślę, że twój ojciec zawsze był wobec ciebie bardzo surowy.
    Zhan Zhao zamyślił się na chwilę.
    - Było, minęło. Ten człowiek jest mi całkowicie obojętny.
    - Nie przesadzaj. On jest tylko odrobinę za bardzo poważny i sztywny - powiedział dowódca, spoglądając na pochmurną minę doktora.
    Zhan Zhao zawsze robił się smutny, gdy pojawiał się temat jego ojca. Gdy był mały, był uroczym chłopcem i wszyscy wokół byli w nim zakochani. Jednak jego ojciec nigdy o niego nie dbał. W pewnym momencie Bai Yutang zaczął podejrzewać, że ten facet nie jest biologicznym ojcem Zhan Zhao, chociaż z drugiej strony byli bardzo do siebie podobni.
    - Zostawmy ten temat - powiedział doktor i machnął ręką. - I nie wracajmy do niego. Mamy sprawę do rozwiązania.
    Bai Yutang przytaknął.
    - Poprosiłem Zhan Longa i Wang Chao, żeby przesłuchali Kong Chenga i Wei Yonga. Jak wrócimy, dowiemy się, co zeznali. Bardziej mnie zastanawia, dlaczego ktoś zaatakował Bai Chi’ego.
    - Tak, to bardzo dziwne - zgodził się Zhan Zhao. - Bai Chi nie ma żadnego związku ze sprawą, a sądząc po zachowaniu napastnika, to mógł być Magiczny Morderca. - Mówiąc to, wskazał ręką na szyję. - Chciał zrobić cięcie.
    - Kotek… - odezwał się dowódca. - Zhao Wei potrafi nieźle walczyć.
    - Co? - Doktor nie rozumiał, o co dokładnie mu chodzi i dlaczego zaczęli rozmawiać o Zhao Weiu. - Co masz na myśli?
    - Zauważyłem to już w samolocie.
    - Możesz przejść do sedna? - poprosił doktor.
    - Chodzi mi o to, że na szpitalnej klatce schodowej mógł spokojnie obezwładnić napastnika i uratować Bai Chi’ego bez narażenia się na obrażenia. A co najważniejsze, mógł złapać mężczyznę, który zaatakował Bai Chi’ego.
    - Myślisz, że… - Zhan Zhao zmarszczył brwi - celowo pozwolił mu uciec?
    Bai Yutang uśmiechnął się.
    - Tego nie wiem. Ale odniesiona rana to dobra wymówka, żeby nie próbować go złapać.
    - A to znaczy, że Zhao Wei zna tę osobę - powiedział doktor po chwili namysłu. - I ta osoba jest dla niego ważna.
    - Jest to możliwe - dodał dowódca. - Jego ręce są bardzo cenne i jest bardzo prawdopodobne, że Bai Chi został zaatakowany właśnie ze względu na niego.
    - Hmm. - Zhan Zhao uśmiechnął się pod nosem. - Myślę, że ta osoba nie jest dla Zhao Weia tak ważna, jak Bai Chi.
    - Co chcesz przez to powiedzieć?
    - Tak jak twierdzisz, Bai Chi został zaatakowany z powodu Zhao Weia. A działanie Zhao Weia było prostą wiadomością skierowaną do napastnika. - Doktor coraz bardziej zagłębiał się w analizie. - Jakby powiedział: „Wiem kim jesteś i mam to gdzieś, ale nie pozwolę go skrzywdzić. Jeśli go zranisz, zranisz też mnie.”
    - Ciekawa teoria - przyznał Bai Yutang. - Jeśli spojrzeć na to z tej perspektywy, to nawet ma sens. A to oznacza, że kluczem do wszystkiego jest Bai Chi.
    - Tak. Chłopak musiał coś odkryć i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. - Zhan Zhao dotknął podbródka. - To właśnie w nim jest klucz do rozwiązania tej sprawy.
    Gdy wrócili na komisariat, spotkali Zhang Long i Wang Chao w korytarzu przed salą przesłuchań.
    - Jak poszło? - zapytał dowódca.
    - Ech… - westchnął Wang Chao. - Ci dwaj nieszczęśnicy… nie wiem, czy ich nienawidzić, czy im współczuć.
    - Dlaczego? - zapytał Zhan Zhao.
    Wszyscy czterej ruszyli w kierunku biura, rozmawiając o wynikach przesłuchania.
    - Obaj zatrzymani mężczyźni byli chętni do współpracy i odpowiadali na pytania. Kiedy Kong Cheng miał trzynaście lat, jego sąsiedzi adoptowali dziewięcioletnią dziewczynkę, była to Xu Jiali. Często się spotykali i razem dorastali, a cztery lata później Xu Jiali została zamordowana w dziwnych okolicznościach. Przez kolejne dziesięć lat Kong Cheng myślał o tej sprawie. Zbierał informacje o Magicznym Mordercy i symbolach znalezionych przy zwłokach. Miał nadzieję, że kiedyś uda mu się pomścić Xu Jiali. Szczęśliwym zrządzeniem losu został adwokatem Grupy Shen i stał się jednym z najbardziej zaufanych ludzi Shen Qiana. Pewnego dnia usłyszał przez przypadek kłótnię Shen Qiana i Shen Ling. I dowiedział się, co się stało lata temu w szkole tańca. Po latach studiowania magicznych tablic Kong Cheng wpadł na pomysł wykorzystania ich w swojej zemście. Najpierw zajął się Zheng Zhen Zhen, powiedział jej, że zna prawdę o zdarzeniach sprzed 10 lat i zabił ją w sali przedszkola. Potem obserwował Kong Liping, nawet poszedł za nią w nocy do przedszkola, żeby ją również zabić. Jednak przeszkodził mu ochroniarz. Poszedł za nią później na plac budowy i wtedy to my go wypłoszyliśmy. To on nam wtedy uciekł.
    Bai Yutang i Zhan Zhao spojrzeli na siebie znacząco i zapytali.
    - I wtedy spotkał Wei Yonga?
    - Co? - Wang Chao i Zhang Long spojrzeli na siebie zdziwieni. - Skąd o tym wiecie?
    Dowódca uśmiechnął się i powiedział:
    - Kontynuujcie.
    - Kong Cheng uciekał w panice, gdy nagle ktoś go złapał i zaciągnął w ciemną uliczkę, dzięki czemu zgubił pościg. I to właśnie Wei Yong go uratował. Wei Yong dowiedział się, że Zhang Zhen Zhen nie została zamordowana przez Magicznego Mordercę, ale Sun Qian już tak. Człowiek, który zniszczył mu życie, pojawił się ponownie, a ogień nienawiści i determinacja zapłonęły w nim na nowo. Zwierzyli się sobie, dzięki czemu Wei Yong poznał szczegóły sprawy zamordowania Xu Jiali. A była to sprawa, przez którą został wyrzucony z policji i wtedy też Magiczny Morderca zniknął bez śladu. Wei Yong postanowił dołączyć do szalonego planu zemsty Kong Chenga. Czuł, że dzięki temu zbliży się do prawdziwego Magicznego Mordercy. A ludzie, których zabije, to tylko przynęta i zresztą w pełni zasłużyli na swój los. Dlatego zamierzał zabić Li Xu.
    - Jednak odniosłem wrażenie - powiedział Zhang Long - że obaj mężczyźni nie są w szczególnie dobrej kondycji psychicznej.
    - Racja - zgodził się Wang Chan. - Zwłaszcza, że oni wszyscy, to znaczy Kong Cheng, Wei Yong, Li Xu i nawet Shen Qian… wszyscy powołują się na boga. To nie jest normalne.
    - Och! - uśmiechnął się Zhan Zhao. – Wiesz, co to jest Radix pedis diaboli?
    - Że co?
    Obaj funkcjonariusze spojrzeli na siebie zaskoczeni.
    - Stopa diabła - powiedział Bai Yutang. - Było o tym w Sherlocku Holmesie.
    - Tak - przytaknął Zhan Zhao. - W języku łacińskim, którym posługiwano się w starożytnej Europie, Radix pedis diaboli oznaczał korzeń diabelskiej stopy. Jest to roślina, która podczas spalania uwalnia toksyczny gaz, wpływając na układ nerwowy wdychającej go osoby. Im więcej i dłużej ją wdychasz, tym jest niebezpieczniejsza. Na początku człowiek tylko wariuje, a ostatecznie umiera w męczarniach.
    - Pamiętam, że w Sherlocku Holmesie jest dokładny opis działania tej trucizny - dodał dowódca. - Facet opowiedział o niej bratu swojej ukochanej, a potem ten zabił swoją siostrę. Aby pomścić ukochaną, koleś otruł mordercę właśnie tą trucizną - powiedział Bai Yutang patrząc na Zhan Zhao. - Tylko nie rozumiem, jaki to ma związek ze sprawą?
    Zhan Zhao pomyślał przez chwilę.
    - Przyjmijmy, że magiczne symbole to Radix pedis diaboli. Śmiercionośna broń, a przede wszystkim wysoce toksyczna trucizna.
    - Chcesz powiedzieć, że symbole są bronią obosieczną, ranią ofiarę i mordercę? - zapytał dowódca.
    - Pamiętasz, jak Zhao Wei powiedział, że symbole wywodzą się ze starożytnego plemienia i oznaczają klątwę? - zapytał Zhan Zhao. - Poprosiłem Gongsuna, żeby policzył ilość ran na ciele Kong Liping. I za każdym razem była to liczba będąca wielokrotnością 13.
    - Ilość symboli w jej mieszkaniu też była wielokrotnością 13 - dodał Bai Yutang. - I ta liczba sprawia, że ludzie szaleją?
    -Tak - odpowiedział doktor i westchnął głęboko. - Starożytne cywilizacje mają swoje tajemnice, tematy tabu, do których dostęp nie jest łatwy. Może właśnie dlatego prawdziwy Magiczny Morderca zabił tak wiele osób. Możliwe, że on też jest ofiarą klątwy. Tak, jak Kong Cheng i Wei Yong, którzy zagłębili się w studium nad tymi symbolami.
    Dowódca pochylił głowę i zaczął intensywnie o czymś myśleć.
    - Czyli Wei Yong poprawił symbole namalowane przy ciele Xu Jiali, bo miał na ich punkcie obsesję i nie mógł znieść błędów w rysunku. Wujek Wen pewnie zauważył jego dziwne zachowanie, zanim wyrzucono go z policji…
    Zhan Zhao poklepał go po ramieniu.
    - Racja, Wen Shu zawsze był arogancki i pewnie pomyślał, że Wei Yong mógł być zamieszany w tę sprawę. I poniekąd tak było…
    Dowódca wzruszył ramionami myśląc nad czymś intensywnie.
    - Wychodzi na to, że diabelska stopa to dobry trop.
    Gdy weszli do biura, Bai Yutang uporządkował raporty. Sprawa była już niemalże rozwiązana. Musieli złapać prawdziwego Magicznego Mordercę, a żeby to zrobić, musieli sprawdzić, czego dowiedział się Bai Chi. Czuli, że Zhao Wei także próbuje się tego dowiedzieć.
    Bai Chi był teraz w biurze, siedział w gabinecie Zhan Zhao i bawił się z synkiem Kong Liping. Wszyscy byli zaskoczeni, że od pierwszego spotkania ta dwójka tak świetnie się ze sobą dogadywała. Od momentu, kiedy przywieziono malucha do biura, słyszeli jedynie śmiech małego i dużego dzieciaka. A wszystkich zżerała ciekawość, jak to się stało, że geniusz Bai Chi tak świetnie dogadywał się z tym małym brzdącem.
    Zhan Zhao wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi. Przyłączył się do ich zabawy, dzięki czemu mógł swobodnie porozmawiać z Bai Chim. Nagle wszyscy w biurze usłyszeli, że chłopczyk zaczął płakać, ale po chwili znów śmiał się radośnie i tak bez przerwy. Pół godziny później Zhan Zhao wyszedł z gabinetu i był wykończony. Maluch płakał, dlatego Bai Chi wziął go na ręce i krzyknął za doktorem:
    - Bracie, w przyszłości staraj się nie zbliżać do dzieci.
    Bai Yutang wyciągnął z uszu stopery i zapytał:
    - Kocie, zadawałeś pytania, czy torturowałeś dziecko?
    Zhan Zhao uśmiechnął się i powiedział:
    - Wiesz, dzieci są takie mięciutkie, tak uroczo wyglądają, jak leżą na brzuszku i nie potrafią wydobyć z siebie sensownego zdania… to takie interesujące.
    Bai Yutang nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać.
    - Zostawmy malucha. Jak ci poszło. Jesteś zadowolony?
    - Bardzo - odpowiedział z dumą doktor. - Już rozbrzmiewają dźwięki preludium, a my musimy przerwać ten szalony utwór muzyczny przed punktem kulminacyjnym.
    Dowódca patrzył na niego zdziwiony. Widząc to Zhan Zhao uniósł brwi i dodał:
    - Przygotuj się, czas zarzucić sieci i złapać naprawdę grubą rybę.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***












   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze