SCI Mystery - tom 1 [PL] - Magiczny Morderca / Rozdział 65: Zakonczenie

 


    Bliźniacy zadzwonili do Bai Chi’ego z prośbą, żeby zszedł na dół, przed komisariat, ponieważ przywieźli mu prezent. Z ciekawości poszli z nim też pozostali członkowie SCI. Tuż przed komisariatem stał zaparkowany śliczny żółty garbus, który miał na drzwiach grafiki z królikiem MashiMaro. Bai Chi patrzył przez chwilę na auto i zapytał niepewnie:
    - To… to dla mnie?
    - Tak. - Bliźniacy pokiwali głową. - Zarobiłeś dla nas sporo kasy, dlatego kupiliśmy ci prezent.
    Na twarzy chłopaka pojawił się dziwny grymas, nie wiedział, czy przyjąć prezent, czy też nie. Chłopaki z SCI zaczęli chichotać, a Bai Yutang spojrzał na bliźniaków i pomyślał: Jesteście niemożliwi… Jeśli będzie jeździł takim autem, jego policyjny wizerunek zostanie całkowicie zrujnowany.
    - Nie lubię takich samochodów… - wyszeptał chłopak.
    Bliźniacy spojrzeli na siebie.
    - A jakie lubisz? Wybraliśmy ten, bo uznaliśmy, że najbardziej do ciebie pasuje…
    Bai Chi nadąsał się i zaczął się rozglądać. Po chwili wskazał na dużego czarnego jeepa, który jechał ulicą.
    - Ten jest świetny. Jest duży i można się w nim poczuć naprawdę męsko.
    - Pfff! - Wszyscy obecni omal się nie udusili ze śmiechu, słysząc z jego ust słowo „męski”.
    Zhan Zhao poklepał go po ramieniu, dając mu znać, by spojrzał w kierunku zbliżającego się jeepa. Samochód zatrzymał się tuż przy nich, a kiedy drzwi się otworzyły, wysiadł z niego mężczyzna z gipsem na ręce. Był to Zhao Wei.
    Bai Chi radośnie podbiegł do auta, minął go i otworzył tylne drzwi, żeby przywitać się z Lizboną. Bai Yutang i Zhan Zhao spojrzeli na siebie znacząco.
    - Dlaczego chciałeś, żebym przyjechał? - zapytał Zhao Wei Bai Chi’ego.
    - Nie chciałem… oni chcieli - odpowiedział chłopak, wskazując na dowódcę i doktora, którzy właśnie do nich podeszli.
    Zhan Zhao poprosił Bai Chi’ego, żeby wysłał wiadomość do Zhao Weia i poprosił go, żeby natychmiast przyjechał na komisariat. Jednak nie spodziewał się, że magik tak szybko się pojawi.
    Mężczyzna spojrzał na nich i wzruszył ramionami.
    - Domyślam się, o co chodzi, ale jeśli chcecie, żebym wam pomógł, pokażcie mi dowody.
    Bai Yutang roześmiał się.
    - A jeśli nie przedstawimy ci dowodów, to nadal zamierzasz ochraniać mordercę?
    Zhao Wei uśmiechnął się gorzko.
    - A ty byś tego nie zrobił na moim miejscu?
    - Gdybym był na twoim miejscu, wydałbym go już 10 lat temu - powiedział dowódca, nie kryjąc rozdrażnienia.
    Zhao Wei był odrobinę zaskoczony tą odpowiedzią, zamilkł i tylko patrzył na Bai Yutanga. Doktor zauważył, że obaj są gotowi, by skoczyć sobie do gardeł, dlatego szybko spojrzał na dowódcę i dał mu znak, żeby odpuścił.
    Bai Yutang odwrócił się i odciągnął Bai Chi’ego kilka kroków w tył, pozwalając Zhan Zhao porozmawiać z magikiem na osobności.
    - Yutang jest ostrym facetem - uśmiechnął się Zhao Wei. - Ostrym jak brzytwa.
    Doktor zmierzył go surowym wzrokiem i odpowiedział:
    - Jest wręcz przeciwnie, ale to nie ma teraz znaczenia. Za to ty jesteś jak wilk w owczej skórze. - Po tych słowach Zhan Zhao roześmiał się i dodał. - Mam dowód, a jest nim Bai Chi.
    Zhao Wei odrobinę się zarumienił.
    - Nie można go uznać za dowód, jedynie za podstawę podejrzeń.
    - Masz rację - powiedział doktor. - Będziesz współpracował?
    - Odmawiam - odpowiedział mężczyzna i wyciągnął rękę, żeby pogłaskać Lizbonę. Nagle słowa doktora spadły na niego niczym grom z jasnego nieba.
    - Wiesz, że stracił nad sobą kontrolę?
    - Co… co masz na myśli?
    - Zabił Sun Qian, a to jest dowód, że kompletnie nad nim nie panujesz. - Zhan Zhao patrzył w przestrzeń i sprawiał wrażenie, jakby mówił sam do siebie. - Wkrótce ponownie zabije… wystarczy, że nie będziesz go widział przez jeden dzień… on nie będzie w stanie tego w sobie stłumić. Zginie kolejna Sun Qian.
    Zhao Wei zbladł i zaciekawiony patrzył na doktora.
    - Wystarczy, że nie będę go widział przez jeden dzień? Co przez to rozumiesz?
    Zhan Zhao spojrzał na niego przenikliwie, a po chwili odpowiedział dość chłodnym tonem.
    - To znaczy, że nie widziałeś się z nim od wczoraj.
    Po chwili wahania mężczyzna przytaknął skinieniem głowy. Twarz doktora natychmiast spochmurniała.
    - Albo pomożesz nam go aresztować, albo zaczekasz, aż odkryjemy ciało kolejnego dziecka.
    Zhao Wei zastanawiał się przez dłuższą chwilę, lecz po chwili otworzył drzwi samochodu i wyciągnął z niego nadajnik.
    Zhan Zhao dał sygnał dowódcy, który razem z resztą funkcjonariuszy do nich podszedł.
    - To satelita śledzący? - krzyknęli bracia Ding, którzy lubili wszelkiej maści gadżety.
    Zhao Wei przytaknął.
    - Kupiłem go niedawno i założyłem mu niepostrzeżenie. Bałem się, że może zachowywać się lekkomyślnie.
    Nacisnął przycisk i momentalnie system wyszukał cel. Wskazał, że znajduje się na cmentarzu miejskim.
    Nagle wszyscy usłyszeli, jak grube akta, które trzymał w ręku Lu Fang, uderzają o ziemię, a jego oczy robią się wielkie z przerażenia.
    - Co jest?
    - Lu… Lu… Zhen… - Głos Lu Fanga drżał. - Lu Zhen umówił się dzisiaj z dziećmi z przedszkola i wszyscy poszli posprzątać grób Sun Qian…
    - Natychmiast jedziemy na cmentarz! - krzyknął dowódca i razem z Zhan Zhao pobiegł do samochodu. Lu Fang biegł tuż za nimi. Zhao Wei, razem z Lizboną i Bai Chim pojechali jeepem. Reszta pobiegła do policyjnego radiowozu.
    Gdy dotarli na cmentarne wzgórze, usłyszeli płacz i krzyki dzieci… Na trawniku przy wejściu na cmentarz sześcioro dzieci siedziało plecami do siebie, a wokół nich krążył dziwnie zachowujący się mężczyzna. Bai Yutang zobaczył z daleka, że przeciął sobie nadgarstek i własną krwią rysował coś wokół dzieci.
    Część dzieci płakała, inne krzyczały, wszystkie miały związane z tyłu ręce, ale żadne nie było ranne. Jeden chłopiec podniósł głowę i zobaczył zbliżających się ludzi, to był Lu Zhen. Złapał wzrokiem spojrzenie dowódcy, po czym wskazał na pas mężczyzny. Gdy po chwili wszyscy funkcjonariusze podążyli za jego wzrokiem, zauważyli, że mężczyzna jest uzbrojony.
    Bai Yutang dał znak, żeby go okrążyć i właśnie w tym momencie napastnik ich zobaczył. Zaśmiał się i wyciągnął zza paska pistolet, po czym wymierzył w dzieci. Zhan Zhao wyszedł na przód i powiedział:
    - Poddaj się, panie Butler. (cytat z Sherlocka Holmesa)
    Przed nim stał starszy mężczyzna, który był lokajem Zhao Weia.
    - Jak mamy się do ciebie zwracać? - zapytał dowódca.
    - Zhao Meng - odpowiedział chłodno mężczyzna, po czym odwrócił się, żeby spojrzeć na stojącego nieopodal Zhao Weia i zwrócił się do niego z gorzkim uśmiechem na ustach. - Paniczu, wychowywałem cię przez dwadzieścia lat… a to właśnie ty wydałeś mnie policji.
    Zhan Zhao spojrzał na lokaja, potem na przerażone dzieci i po chwili powiedział:
    - Poddaj się.
    - Hahaha! - zaśmiał się Zhao Meng patrząc na doktora i Bai Yutanga. - Macie szczęście, że zostałem zdradzony, w przeciwnym razie nigdy byście nie wpadli na mój trop.
    - Nie bądź aż tak pewny siebie - zadrwił Zhan Zhao. - Zhao Wei jedynie pomógł nam ciebie znaleźć, dobrze wiedzieliśmy, kto jest mordercą.
    - Co? - lokaj spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Jak się dowiedzieliście?
    - Na początku popełniliśmy błąd w analizie profilu mordercy - wyjaśnił Zhan Zhao. - Związane ze sobą sprawy sprawiły, że uznaliśmy, iż Magiczny Morderca ewoluował. Dlatego byłeś poza strefą podejrzeń. Jednak kiedy rozwiązaliśmy sprawę sprzed 10 lat, okazało się, że jest wręcz przeciwnie, Magiczny Morderca się uwstecznił.
    - Co?! - zadrwił Zhao Meng. - Uwstecznił?!
    - Tak. - Również doktor nie szczędził sarkazmu. - Ewolucja mordercy oznaczałaby, że zaczyna wybierać konkretne ofiary i jego działania podparte są jakąś „filozofią”. Mogą sobie na to pozwolić mordercy silni i sprawni fizycznie. Uwstecznienie oznacza, że morderca wybiera przypadkowy, łatwy cel, ponieważ zdolności zabójcy spadły, na przykład gdy się zestarzał.
    Widząc, jak oczy lokaja płoną z gniewu, Zhan Zhao uśmiechnął się i mówił dalej:
    - Dziesięć lat to szmat czasu. Kiedy byleś po pięćdziesiątce, mogłeś sobie wybrać ofiarę, a teraz, kiedy zbliżasz się do siedemdziesiątki, jesteś w stanie poradzić sobie jedynie z dziećmi. A dodatkowo wpisujesz się w profil mordercy, znasz magiczne symbole…
    - I jest coś jeszcze - przerwał mu dowódca. - Dowiedzieliśmy się, że od zawsze mieszkałeś w Chinach, ale 10 lat temu wyjechałeś za granicę, żeby opiekować się Zhao Weiem po śmierci jego rodziców. „Jeśli wykluczymy niemożliwe, to wszystko, co nam pozostaje, jest prawdą, bez względu na to, jak nieprawdopodobną.” (Bai Yutang cytuje Sherlocka Holmesa)
    - Popełniłeś też poważny błąd - powiedział Zhan Zhao. - Nie powinieneś atakować Bai Chi’ego.
    Zhao Meng wpatrywał się w nich uważnie.
    - Niby dlaczego?
    - Kiedy już zacząłem cię podejrzewać, zadałem sobie pytanie, dlaczego chciałeś zabić Bai Chi’ego? Musiał coś wiedzieć. Wszyscy zaczęliśmy szukać wskazówek, także Bai Chi, który nie odkrył niczego ważnego, zatem to musiało zdarzyć się w przeszłości. Kiedy był dzieckiem, nieumyślnie i nieświadomie coś odkrył. A teraz spotkałeś go ponownie i dowiedziałeś się, jak dobrą ma pamięć. Dlatego uważałeś, że jest dla ciebie zagrożeniem. Zapytałem go o kilka rzeczy z czasów, kiedy miał 10 lat. Zgadnij, o co?
    Zhao Meng roześmiał się.
    - Kiedy rysowałem magiczne symbole, Lizbona położył się na nich i wzór odbił się na jego ciele. Potem wybiegł na dziedziniec biblioteki. Poszedłem za nim i tam spotkałem tego dzieciaka bawiącego się z Lizboną i paniczem…
    Bai Chi potrząsnął głową.
    - Ja… ja tego nie pamiętam.
    Zhao Meng uśmiechnął się szelmowsko i spojrzał na doktora, po czym wycedził przez zęby:
    - Zabawiłeś się moim kosztem, dzieciaku.
    - Ale dlaczego? - przerwał mu Zhao Wei. - Dlaczego zacząłeś zabijać?
    Starzec spojrzał na niego i zaśmiał się upiornie.
    - Ponieważ… ponieważ po odejściu Mistrza Jue życie stało się nudne.
    Zhan Zhao i Bai Yutang wymienili spojrzenia.
    - Mistrz Jue…
    - Od zawsze opiekowałem się Mistrzem Jue - odparł lokaj. – Patrzyłem, jak dorasta. Był geniuszem. A oni ot tak go aresztowali i zamknęli w więzieniu. Nudziłem się. Zacząłem studiować jego notatki i natknąłem się w nich na magiczne symbole. To było bardzo interesujące.
    Zhan Zhao i Bai Yutang ponownie na siebie spojrzeli. Zhao Meng był blisko spokrewniony z Zhao Jue i z łatwością mógł dowiedzieć się prawdy o zdarzeniach sprzed 10 lat.
    - Potem zacząłem zabijać. Zabiłem dużo, bardzo dużo ludzi, ale to nadal było nudne – kontynuował, patrząc na Zhao Weia. - Dopóki nie dorosłeś. Wiesz, jesteś bardzo podobny do Mistrza Jue, dlatego znalazłem nową radość w życiu i starałem się jak najlepiej cię wyszkolić, żebyś był taki, jak on. Niestety twój ojciec to odkrył i zabrał cię ode mnie. A potem… - na twarzy mężczyzny pojawił się nieprzyjemny, upiorny uśmiech - dziwnym zrządzeniem losu zginął razem z żoną w wypadku samochodowym, a ja zostałem twoim opiekunem. Spędziliśmy 10 lat za granicą, gdzie cię wychowałem. I przyznam, że trenowanie cię było o wiele bardziej interesujące, niż zabijanie. Jednak… - Zhao Meng najwyraźniej był czymś zirytowany. - Im starszy byłeś, tym mniej go przypominałeś. Choć bywały momenty, kiedy byłeś zupełnie jak on. Dlatego wróciła mi chęć do zabijania, zwłaszcza kiedy odkryłem, że ktoś próbuje mnie naśladować w niezdarnym i marnym stylu.
    Po tych słowach lokaj zaczął się śmiać. Wszyscy patrzyli na niego z przerażeniem i zdziwieniem. Był u schyłku życia, wyglądał jak pomarszczona skorupa, w której żył duch nie mający celu. Tak, on sam był już prawie duchem.
    - Odłóż broń - powiedział Zhao Wei. Po czym uniósł głowę i spojrzał na niego z uśmiechem.
    Widząc to starzec był oszołomiony.
    - Jue…
    Doktor i dowódca oniemieli z wrażenia. W tym momencie Zhao Wei tak bardzo przypominał Zhao Jue.
    - Prosiłem, żebyś odłożył broń - powtórzył mężczyzna.
    To było niczym magia. Starzec przykucnął i już prawie odłożył pistolet na ziemię. Bai Yutang był gotowy w każdej chwili ruszyć i zakuć go w kajdanki. Nagle z oddali usłyszeli śmiech.
    Wszyscy spojrzeli w kierunku, skąd dochodził. Na zboczu pagórka stał Zhao Jue. Oświetlały go promienie słońca, a on patrzył na starca z dezaprobatą, po czym delikatnie się uśmiechnął.
    - Aaa! - Zhao Ming krzyknął i ponownie skierował pistolet w dzieci.
    Rozległ się dźwięk wystrzałów, a po chwili słychać było już tylko krzyk i płacz dzieci.
    Bai Yutang strzelił starcowi w głowę, dziurawiąc ją jak sito. Funkcjonariusze rzucili się na pomoc dzieciom, a stojący ma zboczu mężczyzna zniknął.
    Zhan Zhao zerwał się i pobiegł w tamtym kierunku. Po chwili dowódca ruszył za nim.
    - Kocie, zaczekaj!
    Zhao Jue szedł przed siebie ścieżką u podnóża pagórka. Nagle się zatrzymał. Spojrzał zdziwiony na samochód, który zaparkował tuż przy nim. Drzwi auta się otworzyły i wysiadł z niego mężczyzna w średnim wieku ubrany w garnitur. Jak na swój wiek wyglądał bardzo młodo, jednak miał twarz pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu, bardzo podobną do Zhan Zhao, tylko pokrytą zmarszczkami.
    Zhao Jue przeszedł kawałek i stanął w odległości 10 kroków od niego, po czym się zaśmiał.
    - Myślałem, że nie przyjedziesz.
    Mężczyzna w garniturze zapytał chłodno:
    - Czego chcesz?
    - Chciałem cię zobaczyć - zażartował Zhao Jue. - Od dawna się nie widzieliśmy, nie tęskniłeś?
    - Nie. - Mężczyzna zmierzył go lodowatym spojrzeniem i powiedział surowym i ostrym tonem - Trzymaj się z dala od mojego syna.
    - Hahaha! - Zhao Yue zaczął się śmiać. - Qi Tian, jesteś pewien, że to twój syn?
    Zhan Qi Tian otworzył drzwi samochodu mówiąc:
    - Nawet jeśli nie jest moim synem, to radzę ci, żebyś trzymał się od niego z daleka.
    Po tych słowach wsiadł do auta i odjechał.
    Twarz Zhao Jue była promienna i radosna, jakby udał mu się żart, który chciał spłatać. Odwrócił się za siebie w kierunku wzgórza, po czym odszedł, nucąc pod nosem radosną piosenkę.
    Tuż przy wzgórzu stał zdezorientowany Zhan Zhao, który spojrzał na Bai Yutanga pytająco.
    - Słyszałeś, co powiedzieli?
    Dowódca był tak samo zaskoczony, ale widząc niepewność w oczach doktora objął go i mocno do siebie przytulił.
    - Kotku, zostaw to.
    Zhan Zhao objął go mocno w pasie i zacisnął pięści na jego płaszczu.
    - Słyszałeś, co powiedzieli…
    

    W Boże Narodzenie spadł śnieg. Wydział SCI rozwiązał sprawę sprzed 10 lat, dlatego Bao Zheng dał wszystkim trzy dni wolnego, dzięki czemu mogli spędzić ten czas w domu.
    Zhao Hu został w szpitalu, bo nadal opiekował się Qi Le i Chen Yu, która musiała zostać na obserwacji.
    Ma Han doznał szoku, kiedy pewnego dnia wieczorem otwierając drzwi zobaczył w nich Chen Jiayi. Momentalnie rozbolała go głowa. Jego siostra Ma Xin była fanką aktorki i w sekundę sprzedała jej brata. Podobnie jak ich matka, która wreszcie, po latach, doczekała się, że syn zaprosił do domu dziewczynę i w dodatku tak piękną. Od tamtego dnia Chen Jiayi przychodziła do nich codziennie.
    Gongsun został porwany przez Da Dinga i Xiao Dinga. Zabrali go na Wyspę Wielkanocną. Kiedy rano się obudził, zobaczył ogromne posągi i Bai Jintanga, który się głupio szczerzył.
    Bai Chi spędził święta, opiekując się dzieckiem, Lizboną i Zhao Weiem, który z powodu odniesionych ran nie był w stanie sam o siebie zadbać.
    Wigilia przywitała wszystkich srebrzysto białymi płatkami śniegu i kolorowymi światełkami.
    Bai Yutang siedział na schodach przed jedną z willi. Odkąd wzięli urlop, Zhan Zhao zamknął się w sobie, prawie się nie odzywał i zaszył się gdzieś w samotności.
    Radość z rozwiązania sprawy szybko minęła, tak samo jak ekscytacja prezentem, jaki dowódca dostał od brata pod choinkę. Bai Yutang przeleciał się kilka razy helikopterem, a potem wrócił do codzienności, która była nudna i pozbawiona radości.
    Nie wiedział, gdzie jest Zhan Zhao i sam siedział na schodach przed drzwiami do willi z gorącymi źródłami. Na zewnątrz było zimno, ale nie chciał wejść do środka. Nie wiedział, jak długo jeszcze będzie musiał czekać i co jakiś czas rozglądał się wokół. Nagle dostrzegł postać idącą drogą. Był lekko zaskoczony, wstał i podszedł bliżej. Stłumione światło latarni sprawiło, że postać wydawała się nierealna.
    Dowódca spojrzał na Zhan Zhao, który stanął przed nim. Obaj byli przyprószeni śniegiem i wyglądali dość zabawnie. Doktor spojrzał ze zdziwieniem na Bai Yutanga.
    - Co tak patrzysz? Nie poznałeś mnie?
    - Ty… ja… - Dowódca nieczęsto był tak zdenerwowany, że nie wiedział, co powiedzieć.
    - Jest mi zimno - wyszeptał Zhan Zhao. - Nie mogłem złapać taksówki, a sam boję się prowadzić, dlatego przyszedłem na piechotę. Wpuścisz mnie do środka?
    - Kotku - powiedział Bai Yutang i mocno go przytulił. - Kotku…

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***













   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze

Prześlij komentarz