Counterattack [PL] - Rozdział 119: Dlaczego mam takiego pecha [18+]

 

    Wu Suo Wei odskoczył od Chi Chenga, a jego wielkie oczy błyszczały w świetle księżyca.
    - To ty? - zapytał, choć lepiej by było, jakby tego nie robił, ponieważ twarz mężczyzny zrobiła się bardzo ponura.
    - Rozczarowany?
    Chłopak uśmiechnął się niemrawo.
    - Skąd, jestem tylko… zaskoczony. - Po tych słowach odwrócił się i uciekł. Wybiegł przed klinikę, ale szybko został złapany za kołnierz, uniesiony nad ziemię, odwrócony i wniesiony z powrotem do kliniki. Wu Suo Wei nie chciał umrzeć, dlatego za wszelką cenę próbował się uwolnić, zaczął okładać Chi Chenga pięściami, ale niestety niewiele z tych ciosów go dosięgnęło.
    Mężczyzna rzucił go na biurko doktora, a kiedy go unieruchomił, zaczął ściągać mu spodnie. Wu Suo Wei próbował się wyszarpać, wił się i wiercił, starał się podnieść, ale nie był w stanie przeciwstawić się tej sile. Kiedy jego spodnie były już zsunięte, chwycił Chi Chenga za nadgarstek, jakby od tego zależało jego życie.
    - Nie wygłupiaj się, nie jesteśmy u siebie.
    Mężczyzna zmierzył go surowym, mrocznym spojrzeniem.
    - Przecież traktujesz to miejsce jak swój dom, to dlaczego mamy się ograniczać? Bądź grzecznym chłopcem i pozwól mi cię pieprzyć. Obiecuję, że po pięciu rundach cię wypuszczę.
    - Po ilu rundach? - Chłopak zrobił wielkie oczy.
    Chi Cheng pomachał mu przed nosem pięcioma palcami, po czym klepnął go w pośladek. Spodnie opadły chłopakowi do kostek, a chwilę później jego kolana były przyciśnięte do blatu biurka.
    - Chi Cheng, poczekaj, błagam, nie możesz tego zrobić.
    Mężczyzna, nie zważając na te słowa, pochylił się i ugryzł go w pośladek. Wu Suo Wei wygiął plecy i wyciągnął do tyłu szyję. Poczuł, jak w jego podbrzuszu rozpala się ogień, nawet ton głosu mu się zmienił.
    - Proszę… Chi Cheng. Kochanie… Cheng Cheng… Mój najdroższy. Zaczekaj i mnie posłuchaj… Mam pewien problem… Aaach!
    Gdyby na miejscu chłopaka był ktoś inny i gdyby ten ktoś został przyłapany na gorącym uczynku, a potem bezczelnie udawał, że nic się nie stało, Chi Cheng już dawno by go wychłostał. Ale to był Wu Suo Wei i za nic nie mógł tego zrobić.
    - Jaki masz problem?
    - Jeden z moich pracowników powiedział, że jego znajomy bardzo często uprawiał seks i dostał krwotoku. To jest takie przerażające. Teraz ma dwie dziury w tyłku! Jak żyć, jeśli twój tyłek tak wygląda?
    Chi Cheng uśmiechnął się szelmowsko.
    - Nie widzę problemu, jeśli będziesz miał dwie dziury, będę ich używał na zmianę. Jeśli jedna będzie spuchnięta, zawsze zostaje druga, dzięki temu nie będę musiał czekać i mógłbym mieć cię codziennie.
    Chłopakowi krew zawrzała w żyłach z wściekłości. Co za wredny typ! W ogóle nie przejmuje się moimi problemami.
    - W takim razie idź na oddział szpitala i znajdź króla przetok. Ma siedem dziurek, będziesz mógł korzystać codziennie z innej. Nie będziesz się nudził przez cały tydzień. I każda dziurka będzie miała czas na regenerację, dzięki czemu powita cię wypoczęta i gotowa do działania!
    Wypowiedź chłopaka kapała sarkazmem, była ostra i miała zaboleć, ale dla Chi Chenga te słowa były słodkie niczym miód. Nic nie odpowiedział, tylko patrzył na Wu Suo Weia, którego uroda doprowadzała go do szału. Najchętniej posiekałby go na kawałki i wszystkie połknął, żeby zawsze był z nim, żeby wypełnił każdą komórkę w jego ciele, by mógł pokazać mu, jak jest dla niego ważny.
    Wyjął z kieszeni butelkę z nawilżaczem i wylał jej zawartość między pośladki Wu Suo Weia, który był szczerze zaskoczony, że Chi Cheng był przygotowany. Zerknął na niego i zobaczył w jego ciemnych oczach szelmowski błysk. Wiedział, że tu przyjdę, zabawił się moim kosztem! Kurwa! Kurwa! Kurwa! Nagle poczuł w sobie palec, który od razu potknął go w tym miejscu. Poczuł przyjemne mrowienie w ciele i jęknął:
    - Taaak… Hmm… jak dobrze…
    Zaczął delikatnie drżeć i powoli zatapiał się w rozkoszy.
    

    Kiedy Jiang Xiao Shuai wysiadł z samochodu, rozejrzał się po okolicy, żeby sprawdzić, czy nie kręci się tu nikt podejrzany. Stanął pod drzwiami kliniki i już sięgał po klucz, kiedy zorientował się, że drzwi są otwarte i wyraźnie słychać, że ktoś jest w środku.
    Cholera, ktoś tam jest! Doktor przyczaił się przy drzwiach i nasłuchiwał. Z wnętrza dobiegał miarowy i rytmiczny odgłos, jakby ktoś uderzał w biurko niczym w bęben. Może złodziej? Mam w szufladzie perfumy z feromonów i chociaż ich nie używam, to nie pozwolę ich ukraść.
    Po cichu wszedł do środka, sięgnął po kij od mopa, który stał przy drzwiach, podniósł go i wbiegł do środka krzycząc:
    - Życie ci niemiłe?
    Włączył światło i nagle w gabinecie zrobiło się jasno jak w dzień. Wu Suo Wei leżał na biurku całkiem nagi, a to, co było wbite w jego tyłek, było o wiele grubsze od kija, który Jiang Xiao Shuai trzymał w dłoni. Z kolei Chi Cheng był nad wyraz opanowały, trzymał w dłoni penisa Wu Suo Weia i nawet nie przestał go pocierać. Zachowywał się tak, jakby nikt na nich nie patrzył.
    - Niby komu życie jest niemiłe? - zapytał zimnym, ostrym głosem.
    Doktor wypuścił z ręki kij. Chi Cheng ponownie spojrzał na zarumienioną ze wstydu twarz Wu Suo Weia, wysunął swojego penisa, a chwilę później ponownie wbił w niego tak mocno, że aż przesunął biurko, a to był bardzo ciężki mebel. Ośmiu mężczyzn męczyło się, żeby go tu wnieść.
    Cała odwaga doktora wyparowała w mgnieniu oka, a jego mózg powoli zmieniał się w bezkształtną papkę. Wu Suo Wei próbował się wyrwać, ale nie był w stanie, cały czas był atakowany kolejnymi mocnymi pchnięciami, które sprawiały, że cały drżał. Chi Cheng wpadł w stały, równomierny rytm, ani na moment nie zwolnił.
    Jiang Xiao Shuai stał otępiały przez trzy minuty i patrzył na scenę rozgrywającą się przed jego oczami. Biodra Chi Chenga były jak dobrze naoliwiona maszyna, pompująca z cholernie dużą prędkością, co nie miało żadnego wpływu na oddech mężczyzny, a co więcej, był w stanie sensownie porozmawiać.
    - Co? Chcesz do nas dołączyć? - zapytał Chi Cheng.
    Doktor nagle oprzytomniał i zaczął wycofywać się w kierunku drzwi.
    - Prze… przepraszam, że przeszkodziłem, kontynuujcie.
    Wybiegł z kliniki i wsiadł do auta. W drodze powrotnej dotarło do niego, co się tam właściwie stało. Poczuł, jak miękną mu nogi, bo co innego usłyszeć o tym, a co innego zobaczyć to na własne oczy. Tak, Chi Cheng w pełni zasłużył na swoją reputację. Dla tego faceta seks to istna masakra, totalne spustoszenie. Z łatwością jest w stanie zabić Wu Suo Weia i nie zostanie po nim nawet kosteczka. Dlaczego mam takiego pecha? Dlaczego za każdym razem muszę akurat wpaść na nich dwóch?
    Nagle Jiang Xiao Shuai nadepnął na hamulec. Chwila! Za każdym razem? Na nich dwóch? Oni? Cholera! Oni uprawiali seks! I tak oto doktor doznał olśnienia. Zagotował się i wściekły nacisnął gaz do dechy.
    - Guo Chengyu, zabiję cię!


    Jiang Xiao Shuai zaparkował pod domem Guo Chengyu o 3 w nocy. Właściciel domu smacznie sobie spał, ale doktor obudził go dobijając się do jego drzwi. Po chwili drzwi się uchyliły i wyjrzał zza nich zaspany mężczyzna.
    - Pukasz do moich drzwi o tak nieludzkiej godzinie i tak głośno jęczysz, musisz być cholernie wyposzczony, co?
    - Guo Chengyu, kurwa, ty…
    Doktor nie dokończył, ponieważ mężczyzna otworzył drzwi na oścież i stanął w nich zupełnie nagi. A ciało miał piękne, delikatnie umięśnione, proporcjonalne, Jiang Xiao Shuai nie mógł oderwać od niego wzroku i z tego wszystkiego biedak się zakrztusił.
    Guo Chengyu oparł się o framugę i patrzył na niego swoimi przekrwionymi oczami.
    - No dalej, co ja, kurwa… kontynuuj.
    Co prawda zapał doktora lekko przygasł, ale nadal był wściekły.
    - Dlaczego jesteś, kurwa, nagi?
    Mężczyzna spojrzał w dół na swoje ciało, a potem zanurzył dłoń w swoich włosach łonowych i odpowiedział z uśmiechem.
    - Jesteś lekarzem, chyba wiesz, że spanie nago jest dobre dla zdrowia.
    Umysł Jiang Xiao Shuaia szalał, nie był w stanie znieść tej prowokacji.
    - Dlaczego do mnie przyszedłeś?
    Doktor milczał, ale w końcu wydusił z siebie odpowiedź.
    - Po nic.
    Już chciał odejść, ale Guo Chengyu przyciągnął go do siebie.
    - Obudziłeś mnie i zamierzasz ot tak sobie odejść. Myślisz, że to w porządku?
    Doktor wyrwał się z jego ramion.
    - A co w tym złego?
    Nagle w dłoni mężczyzny pojawiła się mała buteleczka perfum, którą pokazał Jiang Xiao Shuaiowi.
    - Miałeś w szufladach sporo ciekawych rzeczy, na przykład te perfumy z feromonami. Bardzo mi się podobają. - Po tych słowach psiknął perfumy na nos doktora.
    Jiang Xiao Shuai patrzył na niego i w końcu zrozumiał, że stoi przed nim nie tyle podły drań, co niebezpieczna, jadowita kobra.
    - Wejdź - powiedział mężczyzna i wciągnął oszołomionego doktora do swojej sypialni.


    Po tej upojnej nocy lędźwie Wu Suo Weia zostały dotkliwie poturbowane. Za pierwszym razem regenerował się przez tydzień, teraz doszedł do siebie już po trzech dniach.
    W sumie jego szybki powrót do formy zawdzięczał głównie Chi Chengowi, który się nim opiekował. Codziennie parzył dla niego zioła, które wmasowywał w obolałe miejsca. Ten facet naprawdę włożył sporo wysiłku i pieniędzy, żeby zadbać o ten jędrny tyłeczek, za którym tak szalał i który od teraz należał do niego.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***





   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze