SCI Mystery - tom 1 [PL] - Nieludzkie morderstwo / Rozdział 72: Król Orzeł

 


    Bai Yutang szybko przekazał doktorowi informacje od Jiang Pinga. Zhan Zhao od razu zapytał kolekcjonera:
    - Panie Fu, zna pan historię totemu króla Orła? Ma jakiś związek ze śmiercią?
    - Ech… - Fu Yishan chwilę się zastanawiał, zanim odpowiedział. - Mam tylko ogólne pojęcie. Król Orzeł w plemieniu Tutsi był odpowiednikiem boga śmierci i...
    - Czas ucieka. - Bai Yutang przerwał mu dłuższy wywód. - Wie pan, co spotyka ludzi ukaranych przez boga śmierci, znaczy Króla Orła?
    - Hmm, zostają ścięci. - Tym razem kolekcjoner odpowiedział zwięźle.
    Bai Yutang i Zhan Zhao spojrzeli na siebie.
    - Kocie, reporterzy będą tu za około 10 minut. - Dowódca zerknął na zegarek. - A to znaczy, że mamy tylko tyle.
    - Co zwykle pan robi o tej porze? - zapytał doktor.
    - Och… ja… - Fu Yishan był już odrobinę zdenerwowany - zwykle czytam w gabinecie.
    - Gdzie to jest?
    - Chodźcie ze mną - powiedział mężczyzna i zaprowadził ich do pokoju na pierwszym piętrze. Już chciał otworzyć drzwi, ale dowódca go powstrzymał.
    - Proszę zaczekać.
    Bai Yutang nacisnął klamkę i delikatnie pchnął drzwi. W pokoju nikogo nie było. Powoli wszedł do środka, a za nim Zhan Zhao. Rozejrzeli się dookoła. Gabinet był umeblowany w prostym stylu. Mahoniowe meble, szerokie biurko, regał z książkami, stało tu też kilka antycznych waz.
    Nagle Zhan Zhao klepnął dowódcę w ramię i wskazał mu ręką sufit. Bai Yutang spojrzał w górę i od razu się zasępił. Na pierwszy rzut oka nie było tam widać nic podejrzanego, jednak po chwili były widoczne małe, lśniące błyski, które odbijały światło od sieci przeplecionych ze sobą szklanych lin. Obaj patrzyli na nie, próbując znaleźć punkt aktywujący. Po chwili wymienili spojrzenia i ich wzrok zatrzymał się na telefonie leżącym na biurku.
    Zhan Zhao rozejrzał się po gabinecie i postawił ponad metrową wazę na krześle przy biurku. Bai Yutang zwrócił się do Qiu Yu, który stał za Fu Yishanem.
    - Proszę przynieść cienką linę o długości około 5 metrów i arbuza albo kantalupę*. Szybko!
    - Dobrze - powiedział mężczyzna i pobiegł na dół, po chwili wrócił z arbuzem i liną.
    Zhan Zhao położył arbuza na wazie, następnie przywiązał jeden koniec liny do słuchawki. Zrobił to tak delikatnie, że telefon nawet się nie poruszył, drugi koniec pociągnął pod drzwi i położył na podłodze. I dopiero teraz Fu Yishan i Qiu Yu zauważyli, że do słuchawki również jest przyczepiona szklana linka, która biegła wzdłuż ściany, w kierunku okna. Gdyby nie przyjrzeli się temu tak uważnie, nigdy by jej nie zauważyli.
    Gdy wszystko było przygotowane, wycofali się za drzwi.
    - Możemy schować się w tym pokoju? - zapytał doktor, wskazując drzwi obok gabinetu.
    - Tak - przytaknął nieco blady kolekcjoner.
    Po chwili Bai Yutang zszedł na dół, a Zhan Zhao zabrał Fu Yishana i Qiu Yu do sąsiedniego pokoju i przyczaili się w pobliżu okna. Widać już było światła furgonetek stacji telewizyjnych. Nagle zadzwonił telefon doktora, gdy odebrał, od razu zapytał:
    - Yutang, jesteś gotowy?
    - Tak.
    Dowódca schował się za drzwiami wejściowymi i uważnie obserwował wszystkich zgromadzonych pod bramą: ochroniarzy, pokojówki, ogrodnika. Po chwili pod bramę podjechał także radiowóz. Dziennikarze stali w gotowości z kamerami, kilku ochroniarzy podeszło pod bramę, żeby powstrzymać ich przed wtargnięciem do środka. Jedna z reporterek zaczęła kłócić się z ochroniarzem, który wyciągnął telefon i gdzieś zadzwonił. Nagle w gabinecie zabrzmiał dzwonek telefonu.
    Zhan Zhao podszedł do drzwi gabinetu i pociągnął linę leżącą na podłodze. Słuchawka telefonu upadła na podłogę, a szklana linka podłączona do słuchawki przerwała się z trzaskiem. Nagle trzasnęła szyba w oknie, a w pokoju słychać było, jak pozostałe szklane liny się napinają. Zamigotało od błysków i linki zaczęły się poruszać, tnąc powietrze z dużą szybkością. Po chwili arbuz został przecięty na dwie części. Górna połowa zsunęła się, spadła na podłogę i roztrzaskała na kawałki.
    Szklana lina, która przecięła arbuz, zniknęła za oknem, a z dołu słychać było hałas i krzyki kłócących się ludzi. Zhan Zhao ponownie przyłożył telefon do ucha, ponieważ nie przerwał połączenia z dowódcą.
    - Yutang, mamy to.
    Bai Yutang trzymał telefon i patrzył na niskiego ochroniarza, który biegł w kierunku domu. Dowódca uśmiechnął się i powiedział:
    - Kocie, u mnie też sukces. - Po tych słowach rozłączył się i wyszedł na dwór. Patrzył, jak ochroniarz podchodzi do klombu, pochyla się i coś podnosi z ziemi. Kiedy zamierzał się wyprostować, dowódca zaszedł go od tyłu i klepnął w ramię.
    - Co tam masz?
    Ochroniarz był w szoku, nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Szybko się odwrócił i próbował kopnąć Bai Yutanga, a potem zaczął celować w niego pięściami, niestety trafił na mocniejszego przeciwnika. Bai Yutang zrobił unik i chwycił go za nadgarstek, który wygiął, po czym obaj usłyszeli delikatne kliknięcie zwichniętego stawu.
    - Aaa! - krzyknął mężczyzna, a chwilę później dostał od dowódcy cios prosto w żebra. - Uuuch… - ochroniarz wydał z siebie stłumiony jęk. Następnie Bai Yutang go obezwładnił i rzucił na klomb.
    Mężczyzna upadając stęknął cichutko, po czym zwinął się w kłębek, bo nie był w stanie się poruszyć. Widząc, że dowódca się na nim pochyla, zaczął się miotać w panice. Bai Yutang uśmiechnął się i tylko go poklepał.
    - Leż spokojnie. Masz złamane minimum dwa żebra. - Mówiąc to przeszukał jego kieszenie i wyciągnął rolkę szklanych nici, na końcu których była przywiązana mała, stalowa strzała do kuszy. Gdy podniósł wzrok, zobaczył ukrytą niedaleko kuszę, z dobrym widokiem na okno. Do kuszy przywiązany był sznurek schowany w winorośli. Bai Yutang pociągnął go i kusza spadła na ziemię.
    Gdyby dzisiaj nie przyszedł tu razem z Zhan Zhao, to zamiast arbuza szklana lina przecięłaby głowę Fu Yishana. Ochroniarz wykorzystałby panujący chaos, żeby zabrać kuszę i linki, a sprawa byłaby kolejnym dowodem na istnienie klątwy. Doktor także wyszedł przed dom i spojrzał na ochroniarza leżącego w krzakach.
    - Co się stało? - zapytał.
    Dowódca pokazał mu kuszę i szpulę szklanej linki.
    - Patrz, co tu mamy.
    - Brawo - powiedział doktor, biorąc od Bai Yutanga dowody. - Tym razem możemy udowodnić, że nie ma żadnej klątwy.
    Dowódca przytaknął.
    - To przecież oczywiste, że mordercą jest człowiek.
    Po tych słowach Bai Yutang spojrzał na ochroniarza i zapytał:
    - Dlaczego próbowałeś zabić pana Fu?
    - Jakie zabić? - zapytał zaskoczony mężczyzna i poderwał się z ziemi, jednak poczuł ból w klatce piersiowej i zacisnął zęby. - Nie… nie wiedziałem, że ktoś miał zginąć. Potrzebowałem pieniędzy…
    - Potrzebowałeś pieniędzy? - zapytał doktor. - Ktoś ci za to zapłacił?
    - Tak - przytaknął ochroniarz. - Przegrałem ostatnio sporą sumę, byłem zadłużony. Nagle odebrałem telefon, że jeśli będę posłuszny i zabiorę stąd kilka rzeczy, dostane sporą sumkę. Wahałem się, ale dostałem list, że jeśli się nie zgodzę, to naślą na mnie windykatorów. A ja nie mam pracy i nie… nie wiedziałem, że ktoś miał zostać zabity…
    Zhan Zhao i Bai Yutang byli pewni, że ten mężczyzna został wykorzystany. Morderca był zbyt wyrafinowany, nigdy by się tak nie wystawił. Policja zabrała nieszczęśnika na komisariat. Dowódca i doktor pożegnali Fu Yishana i ruszyli w stronę studia Akaszy, skąd prowadziła swoje transmisje.
    Ta kobieta musiała wiedzieć o planach mordercy, ponieważ była przy każdym incydencie. Kluczowy był czas jej przepowiedni, który idealnie wpasował się w przemyślany plan mordercy.
    Zhan Zhao zadzwonił do Jiang Pinga i zapytał, czy Akasza nadal nadaje na żywo, skoro Fu Yishan nie zginał.
    - Jej transmisja się zawiesiła na dość dziwnym kadrze - poinformował ich informatyk. - Akasza ma na nim zdumiony i przerażający wyraz twarzy.
    Chwilę później doktor otrzymał zdjęcie ekranu, na którym była widoczna twarz przerażonej kobiety.
    - Niedobrze - powiedział Zhan Zhao. - Grozi jej niebezpieczeństwo.
    - Kocie? - Dowódca dodał gazu. - Myślisz, że ktoś chce ją uciszyć?
    - Xiao Lu został zamordowany w dyskretny sposób, a nawet zostało to uznane za samobójstwo. Za drugim razem, kiedy zginął Carlos, morderca zwrócił na siebie uwagę. Śmierć Tanaki została uwieczniona na zdjęciu, za to śmierć Mering była transmitowana niemalże na bieżąco. Morderca jest coraz bardziej pewny siebie.
    - Akasza za każdym razem twierdzi, że za śmierć tych wszystkich osób odpowiada klątwa i jest w pewnym sensie mordercy potrzebna. Jednak zapobiegliśmy śmierci Fu Yishana, co oznacza, że przestanie być wiarygodna - powiedział dowódca i postawił na dach policyjnego koguta. - Czyli decyzję o pozbyciu się Akaszy morderca podjął spontanicznie. Możliwe, że uda nam się go złapać.

    
    Bai Chi podjechał na komisariat swoim uroczym, żółtym garbusem i zaczął wyciągać z siedzenia pasażera wypożyczone książki i gazety. Trzymał w rękach dość spory stos, dlatego gdy ruszył, chwiał się na boki. Nagle wyskoczyło na niego dwóch mężczyzn, którzy szturchnęli go, jeden z prawej, drugi z lewej strony. Chłopak upadł, a książki i gazety rozsypały się dookoła. Dzisiejszego dnia spadł śnieg, który już zdążył się roztopić, zostawiając po sobie błoto, dlatego kilka gazet i niektóre książki zostały zamoczone i pobrudzone.
    Bai Chi wstał i nawet nie zamierzał spojrzeć, kto na niego wpadł, od razu zaczął zbierać z ziemi zdobyte z takim trudem materiały. Kiedy sięgnął po gazetę, ktoś na nią nadepnął. Bai Chi był zaskoczony, podniósł wzrok i zobaczył dwóch stojących przed nim mężczyzn, każdy z szyderczym uśmieszkiem na twarzy. Chłopak zmarszczył brwi i powiedział, delikatnie ciągnąc gazetę:
    - Ej ty, nadepnąłeś na moje… materiały.
    - Ups - odpowiedział mężczyzna kpiąco, po czym podniósł stopę. - Przepraszam, przepraszam, nie zauważyłem.
    Chłopak pozbierał wszystkie książki i gazety i położył je na dachu auta. Wyciągnął z bagażnika papierowe ręczniki i zaczął wycierać pobrudzone materiały.
    Dwaj mężczyźni podeszli do niego.
    - Oficerze Bai, podobno przenieśli cię do SCI, żebyś mógł rozwiązywać grube sprawy. A wygląda na to, że tylko zbierasz makulaturę.
    Chłopak ich zignorował i dalej wycierał książki i gazety. Po chwili ponownie wziął je z auta i zamierzał odejść, ale zablokowali mu drogę.
    - A ty dokąd? Opowiedz nam, jak tam jest w SCI. To miejsce, gdzie nie odważylibyśmy się nawet zajrzeć.
    Dwaj mężczyźni, którzy przed nim stali, byli kolegami Bai Chi’ego z Drogówki i od lat chodzili tylko na patrole. Jeden nazywał się Wu Kai, drugi to Xu Yadong i obaj zawsze się z niego nabijali. Xu Yadong widząc, że chłopak ich ignoruje, powiedział:
    - Och… ktoś wszedł do elity i zadziera nosa, co? Na pewno lepiej sprzątać kible w SCI, niż biegać na patrole.
    - O tak - dodał Wu Kai. - Też bym tak chciał, ale niestety nie nazywam się Bai, nie mam nikogo, kto by mnie wspierał.
    Bai Chi spojrzał na nich z wyrzutem i zrobił krok w ich kierunku.
    - Chłopaki, nie gadajcie bzdur!
    Obaj byli odrobinę zaskoczeni widząc, że pokorny króliczek Bai Chi tak się im stawia. Spojrzeli na niego z jeszcze większą pogardą i powiedzieli:
    - Tylko zobacz, jak na nas patrzy. Przecież wszyscy wiedzą, że Bai Yutang ma mięciutkie serce, skoro nawet ktoś taki jak ty dostał się do elitarnej jednostki policyjnej. A może SCI nie jest tak dobre, jak mówią?
    Bai Chi z powrotem odłożył książki i gazety na dach auta i spojrzał na nich ze złością.
    - Nie obchodzi mnie, co o mnie mówicie, ale nie pozwolę obrażać kapitana Bai i SCI.
    Xu Yadong i Wu Kai myśleli, że chłopak jest taki sam, jak kiedyś. Nieważne, jak bardzo mu dokuczali, nigdy się nie postawił. Nie mieli pojęcia, że dzięki cierpliwości i zaangażowaniu Zhan Zhao Bai Chi się wyrobił i już tak łatwo nie odpuszczał. Zwłaszcza, kiedy ktoś w jego obecności obrażał jego kuzyna, który był przecież jego idolem.
    Xu Yadong widząc, że chłopak się nie przestraszył, popchnął go.
    - Chwilę cię nie widzieliśmy i strasznie popsuł ci się charakter. A może ta elita uderzyła ci do głowy?
    Cała trójka była tak pochłonięta kłótnią, że nie zauważyli, iż niedaleko nich zaparkował duży czarny jeep, którego drzwi się otworzyły.
    - No co? Wydaje ci się, że skoro jesteś w SCI, stałeś się silny? - syknął na niego Wu Kai i jeszcze raz go popchnął. - No, dlaczego nie walczysz, co?
    Bai Chi wyprostował się i spojrzał na nich groźnie.
    - Pamiętajcie, że jesteście funkcjonariuszami policji. Zachowujcie się jak na policjantów przystało.
    Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie i zaniemówili, zagotowali się i ryknęli na chłopaka:
    - Zamierzasz nas uczyć, jak być policjantem?! Wiesz, ile lat jesteśmy na służbie?
    Bai Chi nadal patrzył na nich surowym wzrokiem.
    - Nie ma znaczenia, jak długo jesteście na służbie, ważne, żebyście pamiętali, żeby nie hańbić dobrego imienia Policji.
    - Ty mały… - krzyknęli i już zamierzali podnieść na niego ręce, gdy poczuli, że za nimi czai się jakieś zwierzę, które dyszy i pomrukuje. Powoli się odwrócili i zobaczyli wielkiego, białego lwa.
    Kiedy Lizbona zobaczył, że na niego patrzą, ryknął na nich otwierając paszczę i prezentując wszystkie swoje ostre zęby.
    - Jasna cholera! - Obaj mężczyźni tak się przestraszyli, że usiedli na ziemi i zaczęli się cofać szorując spodniami po błocie.
    Lew ruszył agresywnie w ich kierunku.
    Xu Yadong otrząsnął się, wyciągnął broń i drżącą ręką wycelował w Lizbonę.
    - Nie!!! - krzyknął Baio Chi, ale policjant już pociągnął za spust.
    Zrobił to kilka razy, ale jego pistolet nie wystrzelił ani jednej kuli. Wu Kai też wyciągnął broń, ale ona również nie była nabita.
    - Bardzo przepraszam - odezwał się Zhao Wei, stojąc oparty o samochód Bai Chi’ego, po czym podniósł rękę i potrząsnął nabojami, które w niej skrywał. - Mój zwierzaczek może ugryźć, kiedy jest wkurzony.
    Nagle twarz Bai Chi’ego zrobiła się czerwona, bo nie był pewien, czy magik mówi o nim, czy o Lizbonie. Wokół nich zebrało się sporo gapiów, których przyciągnął ryk lwa.
    - Lizbona, wracaj do samochodu. - Chłopak poklepał lwa po głowie, gdy kucnął tuż przy nim. Po chwili lew wskoczył do jeepa.
    Xu Yadong i Wu Kai byli przerażeni, patrzyli na Bai Chi’ego, jakby był jakimś potworem, po czym wstali i uciekli. Zhao Wei uśmiechnął się i wyrzucił z dłoni naboje, po czym objął ramieniem chłopaka. Bai Chi momentalnie się zarumienił.
    - Niepotrzebnie się wtrącałeś, sam bym sobie poradził. Nie jestem aż tak słaby.
    - Wiem - przytaknął mężczyzna i pocałował go w czubek głowy. - Byłeś groźny i szalenie przystojny.
    Bai Chi poczuł, że jest mu tak gorąco, iż zaraz para ulotni się z jego uszu. Nadepnął mu na stopę i uciekł, chwytając w locie swoje książki i gazety.
    Zhao Wei śmiał się jeszcze przez chwilę patrząc, jak bardzo Bai Chi się zawstydził i jak szybko przed nim uciekał, a kiedy odwrócił się w stronę samochodu, zobaczył zrozpaczoną twarz Morrisa.
    - Wei, co cię łączy z tym chłopcem? Mówiłeś, że pojedziesz ze mną do SCI, a tak naprawdę przyjechałeś się z nim zobaczyć? - Po tych słowach udał, że ociera łzy rozpaczy.
    - Oszalałeś. - Magik pokiwał głową, zamknął jeepa i ruszył w stronę komisariatu, wołając przyjaciela. - Pospiesz się, chodźmy.
    - Już lecę - powiedział z uśmiechem Morris, ale kiedy Zhao Wei ponownie na niego spojrzał, uśmiech Morrisa zniknął, gdy spojrzał z pogardą na mały, uroczy, żółty samochód stojący na parkingu.



*kantalupa - melon cukrowy odmiany cantalupe

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***








   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze