Bai Yutang i Zhan Zhao wyszli z windy i skierowali się do biura, gdy nagle zobaczyli, jak otwierają się drzwi do sali sekcyjnej, z której wybiegł Zhao Hu i oparł się o ścianę z odruchem wymiotnym. Z sali wybiegł też Ma Han, on z kolei był bardzo blady. Zapalił papierosa i mocno się nim zaciągnął.
- Co się dzieje? - zapytał dowódca.
- Gong… Gongsun… zdarł skórę… i przepiłował… - Zhao Hu nie dokończył, bo targały nim torsje, dlatego ruszył biegiem w kierunku toalety. Ma Han zmarszczył się, spojrzał na nich i pobiegł w tym samym kierunku.
Bai Yutang i Zhan Zhao spojrzeli po sobie i ruszyli w stronę królestwa Gongsuna. Ostrożnie pchnęli drzwi, zajrzeli do środka i szybko się wycofali. Poszli w stronę biura ciesząc się w duchu, że nie zdążyli niczego przekąsić.
Gdy weszli do biura, od razu zauważyli Bai Chi’ego, który był w gabinecie Zhan Zhao i przeglądał gazety rozłożone na całej podłodze. Doktor usiadł na sofie i uśmiechnął się do niego.
Morris czekał na nich w sali spotkań i gdy zauważył, że Bai Yutang i Zhan Zhao się pojawili, co jakiś czas zerkał w ich stronę. Jiang Ping przywitał ich, a po chwili wahania Morris wstał i do nich podszedł.
- Mam wam coś ważnego do przekazania.
- Co takiego? - zapytał dowódca.
- Wiem, kto jest mordercą. - Gdy mężczyzna wypowiedział te słowa, wszyscy obecni w biurze spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- Porozmawiajmy o tym w moim gabinecie - powiedział Bai Yutang i spojrzał znacząco na doktora, a po chwili weszli do pomieszczenia i zamknęli za sobą drzwi.
Kiedy wszyscy usiedli, doktor zapytał:
- Morderca, o którym wspomniałeś, kogo dokładnie zabił?
Po chwili ciszy Morris odpowiedział:
- Wszystkich.
- Twierdzisz, że jeden człowiek dokonał tych wszystkich morderstw?
- Tak.
- Kto to jest? - zapytał doktor z zainteresowaniem.
- Nie wiem.
Bai Yutang i Zhan Zhao spojrzeli na siebie i zaczęli się śmiać.
- Co prawda nie jesteśmy w pokoju przesłuchań, ale to nadal formalne śledztwo. Mógłby się pan powstrzymać od żartów, panie Morris?
- To nie tak. - Mężczyzna zaczął machać ręką. - Nie żartuję. Wiem, co to za osoba, ale nie wiem, kim jest.
- W takim razie powiedz, co wiesz - zachęcił go doktor.
- Najpierw chciałbym, żebyście posłuchali tego nagrania. - Morris wyjął z kieszeni niewielką kasetę. - To z automatycznej sekretarki w pracowni Tanaki.
Bai Yutang zmierzył go wzrokiem.
- Wysłaliśmy ekipę, która miała przeszukać jego pracownię i nie znaleźli żadnej kasety z nagranymi wiadomościami.
- Och! - roześmiał się Morris. – Studio, w którym byliście, to tylko przykrywka. Nie pracował tam. Tylko ja znam miejsce, gdzie tworzył.
Zhan Zhao włożył kasetę i podłączył słuchawki.
- Dlaczego nie powiedziałeś o tym policji? Gdzie znajduje się jego studio?
- Nie chciałem zaszkodzić jego reputacji. Jego twórczość jest dość ekstremalna, nie trafia w gust każdego. Gdyby ktoś tam wszedł, to na pewno… Ale… - Morris patrzył na nich przez chwilę - kiedy przesłuchałem automatyczną sekretarkę, stwierdziłem, że to bardzo podejrzane, dlatego poprosiłem Zhao Weia, żeby przyszedł tu ze mną.
Doktor włączył odtwarzanie i zaczął słuchać nagrania: „Nie ma mnie teraz w pracowni, po sygnale zostaw wiadomość, odpowiem najszybciej, jak się da.” Po tych słowach rozbrzmiały krótkie sygnały, a po nich zapanowała cisza, która trwała kilka sekund. Wyraźnie było słychać czyjś oddech, jakby osoba na linii próbowała się uspokoić. I chociaż było to tylko kilka oddechów, to było w nich coś przerażającego. Po chwili oddechy ucichły, za to rozbrzmiał metaliczny, zdeformowany głos: „Posunęliście się za daleko, naruszyliście świętość Tutsi. Bóg was ukarze.” Po tych słowach coś kliknęło, jakby ktoś podniósł słuchawkę, a chwilę później usłyszeli głos przerażonego Tanaki: „Zostaw mnie w spokoju! Jestem niewinny, zostaw mnie w spokoju!”, a po chwili rozbrzmiał sygnał urwanego połączenia.
To było jedyne nagranie na taśmie i od razu włączyli je na listę dowodów. Bai Yutang zapytał Morrisa:
- Uważasz, że to ta osoba zabiła Tanakę i pozostałych?
- Tak.
- Dlaczego tak myślisz? - Zhan Zhao spojrzał na niego podejrzliwie. - Z nagrania nie wynika to bezpośrednio.
Morris westchnął i odpowiedział:
- Był ktoś, kogo Tanaka nazywał Tutsi.
- Tutsi? - Bai Yutang i doktor spojrzeli po sobie. - Kto to? Spotkałeś go kiedyś?
Morris potrząsnął głową.
- Słyszałem tylko, jak Tanaka o nim wspomniał. - Mężczyzna zamyślił się, a po chwili zaczął mówić. - Poznałem się z Tanaką podczas wyprawy fotograficznej. Ja fotografuję krajobrazy, Tanaka ludzi. Mieliśmy podobne zainteresowania i wymienialiśmy się uwagami, dlatego często współpracowaliśmy przy sesjach zdjęciowych. I wtedy odkryłem jeden z jego sekretów. Potrafił naprawdę dobrze uchwycić przerażenie na twarzach ludzi. Chociaż samo wykonanie zdjęcia to nic w porównaniu z tym, jak uzyskiwał taki wyraz twarzy u modeli. Na początku próbował wielu metod, ale wyniki były niezadowalające, dopóki nie spotkał tego człowieka… - Morris zamilkł, napił się wody, wziął głęboki oddech i kontynuował - to był właśnie Tutsi. Rozmawiał z Tanaką przez telefon, gdy wybierał modeli do zdjęć i przekazywał mu informacje na ich temat. A potem rzucał na modeli klątwy, oni mieli halucynacje, widzieli koszmary, które wywoływały w nich przerażenie. I dzięki temu fotografie Tanaki stały się tak mocne.
- Używał klątwy, by kogoś przerazić? - Bai Yutang spojrzał na niego z niedowierzaniem. - To jakiś absurd.
- Tak, to bardzo dziwne - odpowiedział Morris. - Też na początku w to nie wierzyłem, ale później sam tego doświadczyłem.
- Osobiście? - zapytał z zainteresowaniem doktor. - Byłeś przerażony?
- Czułem coś jak odrętwienie umysłu, ale nawet nie wiem, czego się bałem… ale to uczucie strachu ciągle jest we mnie, nie mogę o nim zapomnieć.
- To Tutsi dzwonił? - zapytał dowódca. - Jesteś pewien?
Morris przytaknął i złapał się za głowę.
- Myślę… że to ja przyczyniłem się do śmierci Tanaki.
- Co takiego? - dowódca i doktor spojrzeli na niego zaskoczeni. - Dlaczego tak twierdzisz?
- To dlatego, że uznałem, że cywilizacja Tutsi była niesamowita i zachęcałem Tanakę, żeby sfotografował Tutsi. - Mężczyzna westchnął. - Nie zostałby potępiony przez ich boga, gdyby nie wszedł na te zakazane rejony.
Bai Yutang i Zhan Zhao słuchali w milczeniu, a gdy Morris skończył, podziękowali mu i odprowadzili go do drzwi. Mężczyzna złapał za klamkę, po czym odwrócił się i powiedział:
- Musicie uwierzyć w klątwę… ten Tutsi na pewno jest mordercą.
- Zbadamy sprawę - powiedział dowódca. - Dziękujemy za informację. Chciałbym, żeby nasi ludzie przeszukali prawdziwe studio Tanaki. Podasz nam adres?
- Tak, tak - powiedział Morris. - Mogę was tam teraz zabrać.
Bai Yutang zawołał Ma Hana i Zhao Hu i poprosił, żeby pojechali z Morrisem, a sam z doktorem wrócił do gabinetu.
Gdy Ma Han i Zhao Hu poszli po samochód, Morris wpadł na korytarzu na Zhao Weia i Bai Chi’ego. Magik ciągnął chłopaka za rękę i mówił:
- W drodze powrotnej kupię żeberka, przyjdź na obiad.
- Nie kupuj, nie chcę, nigdzie nie idę.
- Dlaczego nie chcesz wpaść? - Zhao Wei nie dawał za wygraną. - Przecież dobrze nam się razem mieszkało.
- Tylko dlatego, że miałeś niesprawną rękę - fuknął chłopak. - Nic na to nie poradzę, ale jeszcze ci nie wybaczyłem.
- Wei! - zawołał Morris, przerywając ich rozmowę i najpierw spojrzał na Bai Chi’ego, potem na magika. - Chodźmy.
- Wracaj sam - powiedział Zhao Wei. - poczekam na niego, aż skończy pracę.
- Nie chcę, żebyś czekał - odburknął Bai Chi. - Po pracy wracam do domu, nie idę do ciebie.
Zhao Wei roześmiał się i odpowiedział:
- To razem z Lizboną przyjedziemy do ciebie.
- To ja idę - powiedział Morris, po czym podszedł do magika, przyciągnął go do siebie i pocałował w policzek. - Do zobaczenia później.
Po tych słowach odwrócił się i odszedł. Zhao Wei nie przejął się kompletnie jego zachowaniem i nadal próbował nakłonić Bai Chi’ego na wspólny obiad.
- A co powiesz na sok z melona i zupę z żeberkami?
Bai Chi patrzył na oddalającego się Morrisa i jakoś tak zrobiło mu się dziwnie na sercu. Sposób, w jaki ten mężczyzna patrzył na Zhao Weia, był ciut niepokojący. Chłopak spojrzał na magika i zarumienił się po same uszy.
- On… on cię przed chwilą pocałował.
Zhao Wei zamarł lekko zaskoczony.
- A co? Jesteś zazdrosny?
- Coś… coś jest między wami?
- We Francji zwykle tak się witamy i żegnamy.
- Ale tylko on jest Francuzem, ty nie…
- Dorastałem tam. - Mężczyzna z rozbawieniem poczochrał jego włosy. - I tam poznałem Morrisa.
- Myślę - powiedział chłopak - że jest w nim coś dziwnego.
Zhao Wei patrzył na niego przez chwilę, po czym go objął.
- Jesteś słodki i taki uroczy.
- Aaa! - krzyknął Bai Chi i kompletnie czerwony odepchnął go od siebie. - Nie rób nic dziwnego, bo cię pobiję!
Zhao Wei objął go ponownie i za nic nie chciał puścić.
- Sam widzisz, że jacyś dziwni ludzie mają mnie na oku, a ty przecież jesteś policjantem… powinieneś zapewnić mi ochronę 24 h na dobę.
Bai Chi z trudem wyrwał się z jego objęć i pobiegł do gabinetu Zhan Zhao, zamykając za sobą drzwi. Następnie zakopał się w stosie książek i gazet. W tym czasie Zhao Wei śmiał się przez chwilę, po czym zamyślony podszedł do okna, a następnie spojrzał w dół.
Morris właśnie wyszedł z Komisariatu i czekał na Ma Hana i Zhao Hu. Stał przy samochodzie Bai Chi’ego i patrzył na tego uroczego żółtego garbusa. Nie było widać dokładnie, jaki ma wyraz twarzy, ponieważ był za daleko, ale…
Zhao Wei wycofał się na korytarz, zmarszczył brwi, poszedł do łazienki i obmył twarz w zimnej wodzie.
Zhan Zhao siedział w gabinecie dowódcy i układał kostkę Rubika.
- Kocie, co powiesz na naszego nowego podejrzanego? - zagaił go dowódca śmiejąc się. - Jaka jest opinia eksperta? Morris powiedział prawdę, czy skłamał?
Doktor odpowiedział dopiero po chwili:
- To coś gorszego od kłamstwa. - Po czym odłożył kostkę i spojrzał na dowódcę. – Tak, jakby chciał za jednym zamachem zamknąć sprawę.
W międzyczasie do biura przyszli Zhang Long i Wang Chao. Dowódca otworzył drzwi i zawołał:
- Jak wam poszło?
Zhang Long od razu odpowiedział:
- Kobieta nazywa się Zhao Lu. Przyszła do Akaszy, żeby ta przepowiedziała jej przyszłość. Ocknęła się w szpitalu i twierdzi, że nic nie pamięta. - Funkcjonariusz westchnął głęboko. - Akasza jest jeszcze gorsza, omal nie wpędziła mnie do grobu. Bez przerwy mówi o klątwie, szczerze mam już dość.
- A co z Qu Yanmingiem? - zapytał dowódca.
Wang Chao wzruszył ramionami.
- Nie pisnął ani słowa.
- Ani słowa? - Doktor spojrzał pytającym wzrokiem na Bai Yutanga.
- To twardziel - kontynuował Wang Cheng. - Dostał kulkę w ramię i nawet nie pisnął.
- Jest w areszcie? - zapytał dowódca, a gdy Wang Chao przytaknął, dodał: - Kocie, chodźmy go przesłuchać.
- Nie sądzę, żeby to było konieczne. - W tym momencie w drzwiach biura SCI pojawiły się dwie osoby. Pierwszą z nich był Xia Shangluo, za którym podążał trzydziestoletni mężczyzna z teczką i był on bardzo dobrze znany policji. Nazywał się Hu Lie i był pozbawionym skrupułów, bardzo skutecznym prawnikiem, który zrobi wszystko, by wygrać powierzoną mu sprawę. Współpracował z wieloma wpływowymi ludźmi.
Hu Lie dobrze znał dowódcę, dlatego podszedł do niego pewnym krokiem i powiedział z uśmiechem:
- Jestem prawnikiem Qu Yanminga, właśnie wystąpiłem o zwolnienie za kaucją.
Bai Yutang odwzajemnił uśmiech.
- Został złapany z bronią w ręku, z której usiłował kogoś zabić. Jest też podejrzanym w sprawie o morderstwo, dlatego zostanie w areszcie.
- To tylko domniemania - powiedział pewnym siebie tonem Hu Lie. - Jest podejrzenie, że nie był świadom swoich działań i nie ma dowodów wiążących go z innymi sprawami. Nie boli was głowa od tych wszystkich rzucanych na was klątw?
- Hehe - zaśmiał się Zhan Zhao. - Twierdzisz, że rozdwojenie jaźni jest bardziej prawdopodobne, niż klątwa? Jeśli uważasz, że był niepoczytalny, pokaż nam dowód. Moim zdaniem był świadomy swoich czynów.
- Och. - Hu Lie spojrzał dobrodusznie na Zhan Zhao. - Doktorze Zhan, ma pan rację. Klątwa nie jest w żadnym wypadku naukowym wytłumaczeniem czegokolwiek, ale przyznajcie, że policja nie ma dowodów, które obaliłyby tezę, że za wszystkim stoi właśnie klątwa. Są tylko wątpliwości i domysły, a ja żądam, by mój klient został poddany profesjonalnemu badaniu psychologicznemu. Jeśli chcecie go przetrzymać w areszcie, pokażcie mi dowody i motyw, w przeciwnym razie wystąpię o zwolnienie za kaucją.
Miny wszystkich funkcjonariuszy SCI zrzedły, a zanim ktokolwiek zdążył otworzyć usta, usłyszeli głos dobiegający zza drzwi:
- Jeśli chcesz dowodów, to je przedstawię - powiedział Gongsun, który właśnie wszedł do biura.
Wszyscy spojrzeli na niego i na stos akt, które trzymał pod pachą.
- Mam już raporty z sekcji zwłok Carlosa, Tanaki i Mering. Z wszystkich wynika jedno, to nie klątwa zabiła tych ludzi. Qu Yanming jest podejrzany o zabicie tych osób i mamy prawo zatrzymać go w celu przesłuchania.
Zhan Zhao spojrzał na Hu Lie.
- Mecenasie Hu, czy raport z sekcji zwłok patologa sądowego jest wystarczającym dowodem?
Hu Lie spojrzał na Xia Shangluo, który miał nieodgadnioną minę, po czym odwrócił się do Gongsuna i powiedział:
- Mogę prosić o szczegółowy raport?
Gongsun zmierzył go lodowatym spojrzeniem i odpowiedział, unosząc kąciki ust:
- Nie mam obowiązku składać ci raportu. Jeśli chcesz się dowiedzieć, co w nim jest, idź do domu, włącz telewizor i poczekaj na konferencję prasową policji. - Po tych słowach odwrócił się i dodał, gdy był już przy drzwiach. - I jeśli chcecie odebrać skrzynię ze zwłokami, to śmiało. Możecie ją postawić w domu, bo klątwa nie istnieje, a jeśli nie macie odwagi, to chętnie ją odkupię, bo jestem żywo zainteresowany jej zawartością.
Gdy skończył, wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Bai Yutang z raportem z sekcji w dłoni uśmiechnął się do Xia Shangluo i Hu Lie:
- Panowie, tam są drzwi…
Tłumaczenie: Antha
Korekta: Nikkolaine
***
Komentarze
Prześlij komentarz