SCI Mystery - tom 1 [PL] - Nieludzkie morderstwo / Rozdział 80: Motyw

 

    Bai Chi zamierzał przygotować Zhao Weiowi obiad, a dokładnie zupę z melona i żeberek. W ten sposób chciał mu podziękować, ponieważ słowo „dziękuję” za nic nie przeszłoby mu przez gardło. Zwykle był dla niego niemiły, bo nie był w stanie tak szybko zapomnieć o przeszłości. Jednak coraz lepiej znał Zhao Weia i dowiedział się, że jest osobą, która nie potrafiła o siebie zadbać i od śmierci gosposi żyje jak dziecko we mgle. Dlatego chłopak zgodził się nim opiekować, kiedy miał kontuzjowaną rękę i właśnie wtedy dostał klucze do jego domu. Od razu zauważył, że Zhao Wei notorycznie zapomina zamykać drzwi wejściowe. Na szczęście miał Lizbonę, który potencjalnego złodzieja mógł wystraszyć na śmierć.
    Dzisiaj, kiedy Bai Chi wszedł do środka, zobaczył Lizbonę leżącego w salonie, co było dość dziwne, ponieważ lew zawsze podążał za swoim panem.
    Kiedy chłopak podszedł do drzwi studia, delikatnie je popchnął, ale były zamknięte. Dziwne - pomyślał, bo dobrze wiedział, że Zhao Wei nie myśli o czymś tak prozaicznym jak zamknięcie drzwi wejściowych, a co dopiero drzwi od studia. Kiedy zamierzał zapukać, usłyszał odgłosy rozmowy.
    Chłopak usłyszał, jak Zhao Wei mówi: „Powiedz Bai Chi’emu, żeby przyszedł…”, a potem: „Powiedz mu, żeby coś mi ugotował, najlepiej zupę z melona i żeberka…” Zarumienił się i zaczął się zastanawiać, czy domyślił się, że przyjdzie i ugotuje dla niego obiad. Po chwili dotarło do niego, że magik miał gościa. Nagle usłyszał krzyk Morrisa: „Naprawdę aż tak go lubisz?” Zhao Wei odpowiedział: „Tak. Jest taki słodki.” Chłopak czuł, jakby z jego twarzy uchodziła para, bo policzki mu płonęły.
    „A co ze mną?” usłyszał krzyk Morrisa. Ten facet od początku nie wywarł na nim dobrego wrażenia, dlatego postanowił zachować czujność i jeszcze bardziej przysunął się do drzwi, żeby posłuchać, co się będzie działo. Wyłapał, że głos Zhao Weia jest trochę dziwny i niewyraźny.
    Nagle usłyszał hałas, jakby ktoś przewrócił stół i krzesła, a potem usłyszał neurotyczny krzyk Morrisa. Zhao Wei jest w niebezpieczeństwie? - pomyślał chłopak. Nie zastanawiając się wiele kopnął drzwi i wszedł do środka, a to, co tam zobaczył sprawiło, że stanął jak wryty. Morris przyciskał Zhao Weia do kanapy w dość dwuznacznej pozie.
    - Co ty robisz? - Bao Chi ryknął bez zająknięcia.
    To nagłe wtargniecie Bai Chi’ego zaskoczyło równie mocno Bai Yutanga i Zhan Zhao siedzących w szafie, co Morrisa z Zhan Weiem leżących na sofie.
    Zhao Wei miał serdecznie dość i już miał zamiar walnąć Morrisa, ale nagle zmienił zdanie i nadal udawał, że jest słaby i odurzony. Bai Chi widząc go w takim stanie spojrzał wściekłym wzrokiem na Francuza i wrzasnął:
    - Co ty mu dałeś?
    Bai Yutang i Zhan Zhao aż zamarli. To na pewno Bai Chi? Nasz mały Króliczek oszalał!
    Kiedy Morris zobaczył chłopaka, wpadł w jeszcze większy szał. Przez chwilę patrzył na niego z nienawiścią, po czym spojrzał na Zhao Weia i powiedział:
    - Naprawdę cię nie rozumiem. Co ty w nim widzisz? Zrozumiałbym, gdyby podobali ci się jego bracia, ale on? - Morris poprawił włosy magika i dodał. - On na ciebie nie zasługuje.


    Tymczasem w szafie Bai Yutang objął doktora w pasie, czym go odrobinę przestraszył. Zhan Zhao omal nie krzyknął, odwrócił się do niego i spojrzał wymownie: Co robisz?
    Dowódca patrzył na niego wzrokiem pełnym wyrzutów. Zdaje się, że Morris się w tobie podkochuje.
    Doktor ze złości zacisnął zęby. Mówił o braciach, o nas dwóch! Ty też mu się podobasz.
    Bai Yutang objął go mocno ramieniem.
    - To dlatego, że jesteś olśniewający… nie powinieneś się już nigdy do nikogo uśmiechać - wyszeptał dowódca i skubnął ustami jego szyję.
    Zhan Zhao z trudem opanował głos, bo działania Bai Yutanga sprawiły, że zmiękły mu nogi, za co był na niego wściekły.


    Tymczasem Bai Chi słysząc słowa Morrisa poczuł się zdezorientowany.
    - O czym ty mówisz? Puszczaj go, szybko. Chyba nie rozumiesz, w jakiej sytuacji się znajdujesz. Co mu podałeś? To może mu zaszkodzić!
    Morris zamarł na chwilę, po czym na niego warknął:
    - Jak mógłbym mu dać coś, co by go zraniło? Kocham go o wiele bardziej, niż ty!
    Bai Chi wzdrygnął się, a po chwili odpowiedział z bardzo poważna miną.
    - Nie zrozum mnie źle, ja go wcale nie lubię.
    

    Bai Yutang musiał schować twarz w ramieniu doktora, żeby stłumić śmiech. Oj, przed tym maleństwem jeszcze sporo sesji terapeutycznych z Kotem.
    Zhan Zhao także trząsł się tłumiąc śmiech. Ten Króliczek to prawdziwy Bai, potrafi doprowadzić człowieka do szału.


    - Och - odezwał się Morris kpiącym tonem. - Wei, słyszałeś? Powiedział, że cię nie lubi.
    - Chociaż… myślę, że nie jest już tak irytujący jak kiedyś - dodał Bai Chi. - W sumie… uwielbiam moich braci i wszystkich członków SCI… i jeszcze moją rodzinę, bliźniaków Ding… Lizbonę… no i…
    Chłopak wymienił jeszcze sprzedawczynię, która dała mu zniżkę na melony i trzy darmowe cebule, sąsiada, który przynosił mu gazety do domu, psy policyjne na komisariacie, kota Rubena, którego raz spotkał na spotkaniu rodzinnym i kiedy już nikt nie przyszedł mu do głowy, wymienił Zhao Weia. Bai Yutang i Zhan Zhao z trudem tłumili śmiech, trzęśli się i bolały ich brzuchy.
    Zhao Wei miał nieco inny nastrój, był zły i naburmuszony. Ten mały bachor… Jestem w hierarchii za kotem, którego tylko raz widziałeś? Poczekaj, odwdzięczę się z nawiązką, jak już wpadniesz w moje ręce. Ale jestem wściekły.
    - Dlaczego? - zapytał Morris patrząc z niedowierzaniem najpierw na Bai Chi’ego, potem na Zhao Weia. - Dlaczego niektórzy pracują całe życie, żeby coś osiągnąć, a inni dostają to bez wysiłku?


    No nareszcie, mamy to. Doktor spojrzał znacząco na Bai Yutanga.
    Dowódca tylko wzruszył ramionami nie bardzo rozumiejąc, czym Zhan Zhao się ekscytuje. Morris faktycznie ma jakieś zaburzenia, ale jaki ma to związek ze sprawą?
    Doktor pokazał mu gestem, żeby uważnie słuchał.


Morris pociągnął Zhao Weia za kołnierz.
    - Nawet nie zauważyłeś, jak bardzo się staram. Wiesz, że kocham fotografię, odkąd byłem dzieckiem. Nigdy nie fotografowałem ludzi, bo tylko tobie chciałem robić zdjęcia. Kiedy pojechałem do Afryki, fotografowałem zwierzęta, krajobrazy, kilka razy omal nie zginałem. I co? Ostatecznie zostałem asystentem Tanaki. A on? Gdzie jego fenomen? Stosował różne sztuczki, żeby przestraszyć ludzi i za wszelką cenę szukał rozgłosu. Nie znał nawet w pełni możliwości swojego aparatu. Dlaczego miałbym być asystentem kogoś takiego? Dlaczego?
    Zhao Wei dobrze wiedział, że miał sprowokować Morrisa, żeby podał motyw swojego działania, dlatego zapytał:
    - Zabiłeś go?
    Na twarzy mężczyzny pojawił się lekki uśmiech.
    - Nie masz na to dowodów, Wei… naparstnica rośnie wszędzie.


    Oczy siedzących w szafie dowódcy i doktora rozbłysły. Odkrywa wskazówki.
    Raport z sekcji zwłok wykazał, że Tanaka zmarł, bo przedawkował naparstnicę, co ostatecznie zatrzymało akcję serca. Naparstnica to powszechne zioło wykorzystywane w medycynie do produkcji leków kardiologicznych. Znajdujące się w niej glikozydy nasercowe, w większych dawkach są silnie toksyczne i łatwo kumulują się w organizmie. Ta substancja może doprowadzić do zawału, jeśli przyjmuje się ją przez dłuższy czas. Biorąc to pod uwagę, trucicielem musiał być ktoś bliski zmarłemu i właśnie dlatego Zhan Zhao i Bai Yutang podejrzewali Morrisa.
    Dowódca uniósł brwi i spojrzał znacząco na Zhan Zhao. Kotku, mamy go.
    Doktor uśmiechnął się do niego tajemniczo. Zastanów się, przemyśl to jeszcze raz.
    Bai Yutang zaczął intensywnie analizować, aż nagle odkrył, o co tak naprawdę chodziło. Syndykat zbrodni, gdzie wielu zabójców działa wspólnie, by osiągnąć cel. Dzięki temu potwierdzili swoją hipotezę. Podekscytowany odkryciem dowódca schował głowę w zagłębieniu szyi Zhan Zhao i zaczął go całować cichutko szepcząc:
    - Kocie, jesteś geniuszem.
    Doktor poczuł, jak uginają się pod nim kolana. Bai Yutang dobrze wiedział, jak wrażliwą ma szyję, ale mimo to wybrał właśnie to miejsce i nie przestał go całować. Martwa mysz! Pomyślał Zhan Zhao.
    

    Bai Chi był zszokowany słowami Morrisa.
    - To ty… ty zabiłeś Tanakę?
    - Nie zamierzam się przed tobą tłumaczyć - powiedział z nonszalancją Morris, po czym zwrócił się do Zhao Weia. - Poczekaj na mnie jeszcze chwilę, zabiorę cię z powrotem do Francji, tylko go wykończę.
    Po tych słowach wstał z kanapy i wyciągnął pistolet z kieszeni.
    

    Zhan Zhao zdenerwował się i szturchnął dowódcę. Już czas. Musimy wyjść. Bai Chi może być w niebezpieczeństwie.
    Bai Yutang wyciągnął broń i trzymał ją w gotowości. Spojrzał na doktora i machnął znacząco głową. Jeśli chce zostać prawdziwym policjantem, musi spróbować sam zmierzyć się z tą sytuacją.
    Zhan Zhao nie do końca się z nim zgadzał, bał się o Bai Chi’ego. Nagle obaj zobaczyli, że Zhao Wei do nich mruga i delikatnie otwiera dłoń zaciśniętą w pięść. W tym momencie odetchnęli z ulgą. W dłoni magika znajdowały się naboje, co znaczyło, że Morris trzymał nienabitą broń.
    Bai Yutang odłożył pistolet, robiąc minę do doktora. Ciekawe, czy Bai Chi przypadkiem trafi w szafę. Spojrzał na pistolet za pasem doktora. Gdybyś to ty strzelał, trafiłbyś we wszystko, tylko nie w Morrisa.
    Zhan Zhao był wściekły, nie znosił, kiedy dowódca wytykał mu jego słabości. Złapał dwoma palcami skórę na wierzchu jego dłoni i mocno ją wykręcił. Bai Yutang zagryzł z bólu zęby, próbując zachować spokój. Zaraz cię załatwię, wstrętna Myszo!


    Tymczasem Morris podszedł do Bai Chi’ego, który mierzył do niego z pistoletu.
    - Fatalnie wyglądasz z bronią w ręku - zakpił z niego.
    - Nie pozwolę ci uciec, odłóż broń i jedź ze mną na komisariat - powiedział chłopak spokojnym i pewnym głosem.
    Nieźle. Bai Yutang i Zhan Zhao spojrzeli na siebie z uznaniem.


    Morris delikatnie nacisnął spust, a Bai Chi nie spuszczał z niego wzroku. Stali naprzeciwko siebie, nieruchomo, gdy nagle zza drzwi dobiegł przeraźliwy lwi ryk i Morris się wzdrygnął.


    Oczy Bai Yutanga rozbłysły i wyszeptał:
    - Teraz!


    Bai Chi nacisnął na spust, pistolet wypalił, a kula trafiła Morrisa w ramię. Mężczyzna wypuścił z niej pistolet i wrzasnął z bólu, upadając na podłogę. Bai Chi podszedł do przodu i kopnął pistolet w kąt. Nagle poczuł, że Morris rzuca się na niego, był zaskoczony i próbował się wycofać, by ponownie wziąć go na muszkę, ale nie zdążył, bo przed oczami przemknął mu biały cień. Do pokoju wpadł Lizbona z głośnym rykiem i rzucił się na Morrisa. Przycisnął go przednimi łapami do podłogi i zaczął ryczeć szczerząc kły.
    - Zostaw go, Lizbona! - krzyknął Bai Chi.
    Nagle wszyscy uświadomili sobie, że Lizbona jest dorosłym lwem afrykańskim, który z łatwością potrafi zagryźć antylopę czy bawoła. Człowiek to dla niego żadne wyzwanie. Na szczęście lew posłuchał Bai Chi’ego i tylko ryknął tuż przy twarzy przerażonego Francuza. Jego oddech i ślina obiły się o jego twarz, a białe ostre kły zabłysły mu przed oczami. Morris tak się przestraszył, że zemdlał.


    Cała akcja była tak błyskawiczna, że Zhan Zhao i Bai Yutang potrzebowali chwili, żeby w jakikolwiek sposób zareagować. Doktor pociągnął dowódcę za ramię i nim potrząsnął szepcząc:
    - Jest uroczy, też chcę lwa. Musimy skądś go zdobyć.
    Bai Yutang również był poruszony.
    - Robi wrażenie. Powinniśmy mieć takiego zwierzaka w zespole. Muszę pogadać o tym z komendantem.
    

    Kiedy Bai Chi zobaczył, że lew ma Morrisa pod kontrolą, odetchnął głęboko, odłożył broń i podszedł do Zhao Weia.
    - Wszystko w porządku?
    Bai Yutang i Zhan Zhao właśnie mieli wyjść z szafy, ale zobaczyli, jak magik do nich macha. Spojrzeli na siebie pytająco. O co mu chodzi? Po chwili zobaczyli, jak Zhao Wei wyciąga rękę do chłopaka.
    - Bai Chi, podejdź bliżej.
    - Co cię boli? - zapytał chłopak z niepokojem, bo magik nie wyglądał najlepiej. - Zadzwonię po karetkę, zaczekaj chwilę… - Zanim zdążył dokończyć, Zhao Wei pociągnął go za kołnierz. Teraz ich twarze niemal się ze sobą stykały.
    - Czuję się dziwne - wyszeptał magik.
    - Jak to dziwnie, co ci jest? - pytał Bai Chi w lekkiej panice, martwiąc się, co takiego podał mu Morris. To nie żaden afrodyzjak, prawda? - pomyślał, a po chwili sam był zaskoczony, w jakim kierunku powędrowały jego myśli. Momentalnie spalił raka.
    - Chcesz, chcesz się napić wody…?
    Nie dokończył, bo ich usta złączyły się w pocałunku. Zanim Bai Chi mógł na to zareagować, Zhao Wei objął go mocno ramieniem i skupił się już tylko na pocałunku. Twarz chłopaka płonęła, zakręciło mu się w głowie, ale czując mocny uścisk mężczyzny wiedział, że z nim wszystko w porządku. Jednak nie zamierzał walczyć i pozwolił na ten pocałunek.


    Zhan Zhao także spłonął rumieńcem.
    - Co to za sytuacja…
    Bai Yutang uśmiechnął się i objął go w pasie.
    - Kocie, może też spróbujemy?
    Jak powiedział, tak zrobił, objął mocno stawiającego opór Kota i go pocałował. Zhan Zhao doprowadzony do ostateczności nadepnął mu mocno na nogę, dowódca odskoczył i walnął głową w półkę. Huk było słychać w całym pokoju.


    Co ciekawe, Bai Chi za każdym razem pozwalał Zhao Weiowi się całować. A im częściej był całowany, tym bardziej czuł, że coś jest nie tak.
    Teraz czuł też mocny, pewny uścisk i był pewien, że Zhao Wei ma się świetnie. Nagle usłyszał głośny huk dochodzący z szafy. Przestraszył się i aż podskoczył, przerywając pocałunek. Od razu zaczął sobie wycierać usta wierzchem dłoni i patrzył podejrzliwie w kierunku szafy.
    - Kto… kto tam jest?
    Podszedł, otworzył drzwi i zobaczył swoich braci, którzy stali z zawstydzonymi minami i uśmiechali się do niego niezręcznie. Bai Chi spojrzał na nich, potem na Zhao Weia, który nadal leżał na sofie.
    - Ach! - krzyknął.
    Ostatnio, kiedy widział Króla Orła poruszającego się po ich biurze, czuł, że przez najbliższy rok nie pozbędzie się traumy. Tym razem wiedział, że nie wybaczy im tego przez najbliższe dwa lata. Podniósł siatkę z melonem i żeberkami i rzucił nią w magika.
    - Wy… wy…wszyscy! Jesteście podli! Nienawidzę was najbardziej na świecie!
    Kiedy skończył krzyczeć, jego oczy wypełniły się łzami, dlatego odwrócił się i pobiegł w stronę drzwi, a Zhan Zhao ruszył za nim.
    Bai Yutang po wyjściu z szafy spojrzał na Zhao Weia, który był cały w żeberkach i rozbitym melonie. Podszedł do niego, poklepał go po ramieniu i powiedział:
    - Naprawdę nieźle się spisałeś…

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***








   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze