Advance Bravely [PL] - Rozdział 184: Przypadkowe spotkanie.

 

    Peng Ze zaparkował samochód przed internatem, znajdującym się na terenie firmy Yuan Zonga. I kiedy patrzył, jak Li Zhenzhen wybiega z auta z miną cierpiętnika, miał ochotę wysiąść i dać mu klapsa w tyłek.
    Chwilę później z internatu wyszedł Qian Cheng. Peng Ze też wysiadł i jakby od niechcenia oparł się o drzwi auta. Zapalił papierosa i patrzył na dwie osoby, rozmawiające nieopodal.
    - Co tu robisz o tej porze? - Zapytał Qian Cheng, widząc chłopaka.
    - Zaraz Boże Narodzenie, przyniosłem ci trochę jabłek.
    Ochroniarz pogładził go dłonią po głowie. Oczywiście widząc to, Peng Ze aż cały spiął się w sobie, na szczęście Qian Cheng szybko odsunął rękę i powiedział.
    - To europejskie święto.
    - Ale znane na całym świecie. I to jest świetna okazja, żeby wziąć sobie wolne. Skorzystaj z tego.
    Qian Cheng wyciągnął jedno jabłko, po czym otworzył szeroko usta i na raz odgryzł połowę owocu.
    Li Zhenzhen ze zdziwienia otworzył oczy i krzyknął.
    - Czekaj, są nieumyte!
    - To nic, przecież je przetarłem.
    Chłopak nie był przekonany, czy to wystarczy, by było czyste, ale podobał mu się ten barbarzyński sposób, w jaki ten facet pożerał jabłko. Kiedy patrzył, jak wgryza się w owoc, jego serce mocniej zabiło.
    - Już się robi ciemno, jak zamierzasz wrócić do domu? - zapytał ochroniarz.
    Li Zhenzhen spojrzał na niego powłóczystym wzrokiem.
    - Nie zamierzam wracać, chcę przenocować u ciebie.
    - Mieszkam w internacie, razem z innymi chłopakami.
    - W takim razie poproś ich, żeby poszli spać gdzie indziej.
    - To raczej nie przejdzie.
    Gdyby Qian Cheng przyprowadził dziewczynę, jego koledzy momentalnie by się zmyli i znaleźli sobie inne miejsce do spania, ale Li Zhenzhen był chłopakiem. Był pewien, że żaden z jego współlokatorów nie ruszy się z miejsca.
    Wykorzystując jego wahanie, Li Zhenzhen zaproponował.
    - W takim razie będziemy spać w jednym łóżku.
    Miesiąc temu już spali razem. Wtedy Li Zhenzhen bał się zostać sam w domu, obawiając się Peng Ze’ego. Poprosił Qian Chenga, żeby u niego przenocował. I tamtej nocy dzielili łóżko. Jednak kiedy chłopak przytulił się do Qian Chenga, ten poczuł się dziwnie niekomfortowo.
    Co ważniejsze, wtedy byli w mieszkaniu Li Zhenzhena i ochroniarz przymknął na to oko, ale tu, w internacie... Za nic nie chciał stracić twarzy przed kolegami. Chłopak zauważył jego opór i spojrzał na niego smutnym wzrokiem.
    - Pozwól, że odprowadzę cię do domu. - powiedział Qian Cheng.
    Li Zhenzhen był przygnębiony.
    - Nie chcesz, żebym został? To coś złego, że będziemy spać w jednym łóżku?
    - Martwię się, że się nie wyśpisz. Odprowadzę cię.
    Chłopak nie ruszył się z miejsca.
    - Wcześniej ci nie przeszkadzało, że jestem blisko.
    - Wtedy było inaczej. Peng Ze cię nachodził i pomimo że czułem się niekomfortowo, to zgodziłem się z tobą spać, żeby cię chronić.
    Li Zhenzhen pokazał palcem Peng Ze’ego.
    - Dzisiaj też tu za mną tu przyjechał. Nadal mnie nachodzi.
    Na nieszczęście dla Peng Ze’ego chłopak wiedział, jak podejść Qian Chenga, żeby wzbudzić w nim zazdrość i właśnie z premedytacją tę wiedzę wykorzystywał.
    Twarz ochroniarza zrobiła się ponura i ruszył energicznym krokiem w stronę Peng Ze’ego. Li Zhenzhen szedł tuż za nim i objął go w obawie, że straci nad sobą panowanie.
    - Zaczekaj, uspokój się, on nie przyjechał mi dokuczać, on tylko...
    Peng Ze po wysłuchaniu ich rozmowy nie zamierzał dłużej się przyglądać, ruszył w ich stronę i zaczął odciągać chłopaka, mówiąc bardzo łagodnym tonem.
    - W takim razie wróć ze mną, nie narzucaj mu się. Nie widzisz, co się dzieje? On nie ma ochoty spędzać z tobą czasu.
    - Zostaw mnie. - Li Zhenzhen próbował wyrwać się z uścisku.
    Peng Ze ze złością na niego krzyknął.
    - Przestań się poniżać! On nie zamierza się z tobą przespać, a ty nadal chcesz postawić na swoim? Wracaj ze mną do domu.
    - Kim jesteś, żeby mi rozkazywać? - chłopak nie dawał za wygraną, próbując uświadomić mu, że od dawna nic już ich nie łączy. W końcu Qian Cheng miał już tego dość i zaczął działać. Uderzył Peng Ze’ego w brzuch i wrzasnął.
    - Puść go!
    Oczywiście Peng Ze nie miał zamiaru go puścić, wściekłym wzrokiem zmierzył ochroniarza, który w odpowiedzi zadał kolejny cios. Li Zhenzhen usłyszał jakby dźwięk łamanych kości i spojrzał na Peng Ze’ego.
    - Szybko, puść mnie! Puść mnie!
    Peng Ze wolał umrzeć niż go puścić i nadal ściskał jego dłoń. Próbował stanąć do walki, ale jego umiejętności bojowe nie mogły się równać technice zawodowego ochroniarza. Po chwili był cały w siniakach i obawiał się, że ma złamaną rękę. Zacisnął z bólu zęby i postanowił, że za nic się nie podda.
    Widząc to, serce Li Zhenzhena ścisnęło się z bólu.
    - Cheng, przestań, wrócę z nim.
    Gdy czarny Hummer zniknął za bramą, Qian Cheng w końcu ochłonął. O cholera! Oficer Xia mówił, że popracuje nad tym, żeby Peng Ze przyznał się do swoich uczuć i będzie go namawiał, żeby wrócił do Li Zhenzhena. Po cholerę go pobiłem?
    Podczas drogi powrotnej chłopak cały czas nalegał, żeby pojechali do szpitala.
    - Jest już na to za późno. - powiedział Peng Ze.
    - Przecież lekarze dyżurują przez całą dobę.
    - Nie chce mi się.
    Peng Ze zatrzymał się na poboczu, a naburmuszony chłopak bardzo niechętnie sięgnął do schowka po apteczkę i zdezynfekował kilka widocznych ran na jego ciele.
    - Pamiętam, jak kiedyś zaciąłem się kartą do gry w mały palec, a ty, tak jak teraz, od razu go opatrzyłeś. - Peng Ze westchnął głęboko. - Wtedy byłem taki szczęśliwy, a teraz opatrujesz mi rany w taki sposób, jakbym miał ci za to zapłacić milion juanów.
    Li Zhenzhen zaczął się śmiać, a na jego policzkach pokazały się dwa urocze dołeczki. Peng Ze spojrzał na niego i wyszeptał.
    - Zhanzhen...
    Zanim dokończył, chłopak krzyknął.
    - Spójrz, kto tam jest!
    - Nie nabiorę się na takie tanie sztuczki.
    - To nie sztuczki, zobacz, to chyba Yuan Zong? - krzyczał chłopak, a jego oczy lśniły z podniecenia.
    Peng Ze podążył za jego spojrzeniem i rzeczywiście zobaczył Yuan Zonga, który siedział w samochodzie zaparkowanym po drugiej stronie ulicy. Fotel miał maksymalnie odchylony do tyłu, a nogi oparte o kierownicę. Miał zamknięte oczy i twarz pozbawiona wyrazu. Wyglądał, jakby spał.
    Li Zhenzhen był tym widokiem szalenie zaciekawiony.
    - Powiedz... Jest już tak późno, a Yuan Zong nie wrócił do domu. Jak myślisz, co on tu robi?
    Zanim Peng Ze zdążył odpowiedzieć, zadzwonił do niego Xia Yao.
    - Qian Cheng do mnie zadzwonił i powiedział, że zbił cię na kwaśne jabłko. Co się stało?
    - To wszystko twoja wina. To ty poprosiłeś o pomoc takiego skurwiela. - Peng Ze warknął na przyjaciela.
    - Wpadł w panikę, nie działał logicznie. - Xia Yao próbował wytłumaczyć Qian Chenga.
    Peng Ze spojrzał na Li Zhenzhena i powiedział.
    - Słyszałeś? Wpadł w panikę i wcale mnie nie pobił ze względu na ciebie.
    Xia Yao nadal był zmartwiony.
    - Jak mocno oberwałeś? Gdzie teraz jesteś? Jestem ciekaw, jak teraz wyglądasz.
    - Nic mi nie jest, poważnie, ale zgadnij, kogo spotkałem po drodze.
    - Kogo?
    - Yuan Zonga! Jego samochód stoi naprzeciwko nas. Wygląda, jakby spał.
    - Gdzie jesteście?
    Peng Ze wysłał mu pinezkę, a serce chłopaka mocniej zabiło. Yuan Zong zaparkował w miejscu, z którego porwał go Leopard.


    Yuan Zong pojawił się w firmie dopiero w dniu Bożego Narodzenia. Widząc go, Tian Yan Qi był przeszczęśliwy. Jednak jego szczęście nie trwało długo, bo szef pojawił się tylko po to, żeby przynieść mu plik dokumentów. W sumie tak było już od jakiegoś czasu. Kiedy Yuan Zong przychodził do biura, przynosił podpisane dokumenty i zostawiał je chłopakowi do realizacji. Tym razem jednak ujawnił kilka poufnych informacji, na temat działki, którą kupił. Tej obok inwestycji developerskiej Czarnych Panter. Kiedy mówił, Tian Yan Qi słuchał go bardzo uważnie.
    - Wiesz, po co kupiłem tę działkę?
    Chłopak potrząsnął głową. Pojęcia nie miał, po co mu ten mały skrawek gruntu.
    - Podejdź bliżej, to ci powiem.
    Chwilę później z biura dało się słyszeć wrzask chłopaka.
    - Jesteś pewien?!
    Po chwili Tian Yan Qi zaczął się śmiać i poczuł, że schodzi z niego całe zmęczenie.
    Po tym, jak Yuan Zong opowiedział mu o strategii biznesowej, postanowił wysłać wiadomość do Xia Yao, żeby mu podziękować. Xia Yao właśnie wychodził z pracy z siatką pełną jabłek i nie miał zamiaru sprawdzać wiadomości.
    Gdy wszedł na parking, przez dobre 10 minut rozglądał się, jakby na kogoś czekał, snując się z kąta w kąt, niczym zbłąkana dusza.
    - Oficerze Xia, wyjeżdża pan gdzieś? Dzisiaj Boże Narodzenie, wychodzi pan z kimś na miasto?
    Chłopak potrząsnął głową i odpowiedział.
    - Nie, planowałem wrócić do domu.
    - To dla kogo te jabłka?
    Xia Yao zaśmiał się i odpowiedział.
    - Dostałem i zamierzam je zatrzymać.
    - Piękne okazy, mogę zerknąć?
    Xia Yao dał jedno jabłko koledze, a ten zaczął oglądać je z każdej strony. Szacował na dłoni wagę owocu i był pod wrażeniem. To najdroższe i najsmaczniejsze jabłka. Legendarne Jing Chengi. Nie ma opcji, że od kogoś je dostał.
    Chłopak w międzyczasie wyjął telefon i przeczytał wiadomość.
    „Xia Yao, dziękuję. Yuan Zong przyszedł dzisiaj do mnie”. Kiedy odłożył telefon, jego oczy się zaczerwieniły, chwycił jabłko, które trzymał jego kolega i odgryzł spory jego kawałek. Ze złością ruszył w głąb parkingu do swojego auta, gdy usłyszał za sobą niski, męski głos.
    - Głupi renifer.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Motorollo

***









   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze