SCI Mystery - tom 1 [PL] - Nieludzkie morderstwo / Rozdział 88: Modliszka chwyta cykadę

 

    - Xia Shangluo, wyjdź.
    Słysząc słowa dowódcy, wszyscy wokół zamilkli i patrzyli, co się dzieje wewnątrz kontenera. Panowała absolutna cisza, czuć było jedynie nieprzyjemny zapach powykręcanych zwłok zamkniętych w skrzyniach. Po chwili wszyscy usłyszeli dźwięk pękających desek. Chwilę później otworzyła się klapa w podłodze, która był tak zamaskowana, że nikt by jej nie zauważył. W otworze najpierw pojawiła się ręka, a po chwili reszta ciała. Wszyscy patrzyli na wypełzającego z otworu w podłodze mężczyznę, którym był Xia Shangluo.
    - Ha! - krzyknął Taber i zaczął się śmiać. - Co za niespodzianka! Okazuje się, że ten dzieciak chciał nas wykorzystać, żeby uciec.
    Zhan Zhao przytaknął.
    - Skoro przelałeś zaliczkę na jego konto, to oznaczało, że będziesz chciał załadować towar na statek płynący do Kolumbii. W czasie rejsu miałby sporo czasu, żeby się wydostać.
    - Bardziej mnie ciekawi, skąd wy o tym wiedzieliście.
    Doktor uśmiechnął się delikatnie, ale nie odpowiedział mu na to pytanie, za to patrzył na to, co działo się w kontenerze.
    Xia Shangluo z kilkudniowym zarostem wyglądał żałośnie. Patrzył na Bai Yutanga i powiedział.
    - Jesteś niezły, skąd wiedziałeś, że tu jestem?
    - Skoro twój plan został odkryty, nie miałeś wyjścia, musiałeś jak najszybciej uciec. - odpowiedział z nonszalancją dowódca. - Dlaczego sprzedajesz akurat zwłoki w skrzyniach? Nie tylko dla pieniędzy, ale też po to, żeby mieć zawsze szansę na ucieczkę… A jak najszybciej i najbezpieczniej uciec? Oczywiście, razem ze sprzedanym towarem.
    Xia Shangluo zaśmiał się, po czym spojrzał na niego wzrokiem pełnym nienawiści.
    - Wy, członkowie rodziny Bai, urodziliście się po to, żeby mnie dobić. Obaj, ty i twój brat zepchnęliście mnie w cień. Co takiego wam zrobiłem, nie pasuje wam moje nazwisko, czy co?
    - O czym ty mówisz? - zapytał dowódca surowym tonem. - Złamałeś prawo i dlatego zostaniesz aresztowany. Co mnie obchodzi twoje nazwisko?
    - Hehe. - Taber ponownie się roześmiał. - To naprawdę zabawne.
    - Zna pan chiński? - zapytał doktor.
    - Rozumiem kilka słów i zwrotów, ale jeśli po chińsku mówi ktoś z rodziny Bai, to rozumiem wszystko.
    - Co ma pan na myśli?
    - Nie rozumiem bzdurnych tekstów, tylko samo sedno. - odpowiedział Kolumbijczyk. - A zdaje się, że obaj bracia Bai nigdy nie mówią tego, co zbędne.
    Zhan Zhao odwrócił się od niego i skupił się na sytuacji w kontenerze, ale czuł coraz większy niepokój. Wiedział, że coś zaszło między Taberem, a Bai Jintangiem i to było na tyle poważne, że ten narkotykowy boss zwracał tak baczną uwagę na każdą osobę o nazwisku Bai.
    - Tak, ukryłem się tutaj. - powiedział Xia Shangluo, uśmiechając się żałośnie. - Ktoś próbował mnie zabić, ale ja nikogo nie zabiłem.
    Bai Yutang spojrzał na niego lodowatym wzrokiem.
    - Nikogo nie zabiłeś? A oni? - powiedział, wskazując skrzynie. - Jak to wytłumaczysz?
    - To oni pozwolili, żeby Tanaka straszył ich na śmierć. - odburknął Xia Shangluo. - Ja tylko wykorzystałem odpady. Nikogo z nich nie zabiłem. Ich ciała i tak by gdzieś zgniły, a ja stworzyłem z nich legendę, dzięki której będą wiecznie żywi.
    - Zachowaj tę mowę dla sędziego.
    Zhang Long i Wang Chao już zamierzali podejść i zakuć Xia Shangluo w kajdanki, ale zobaczyli, jak wyciąga broń i celuje w nich.
    - Nie podchodźcie!
    Policjanci na zewnątrz również wyciągnęli broń i wycelowali. Bai Yutang patrzył na niego i kiwał głową.
    - Oddaj broń. Jeśli się nie poddasz, zostaniesz zastrzelony. Zastanów się, czy warto.
    Xia Shangluo uśmiechnął się i na niego spojrzał.
    - Och, nie wierzysz w klątwę, ale Tutsi naprawdę istnieje.
    Zhan Zhao, który w międzyczasie podszedł bliżej kontenera, zamarł, słysząc te słowa.
    - Widziałeś Tutsi?
    - Widziałem. On naprawdę istnieje. Potrafi przepowiedzieć śmierć i przyszłość, potrafi wpłynąć na ludzką wolę. - Xia Shangluo wyjaśnił nieco nerwowym głosem. - Jeśli nie uwierzycie w jego istnienie, zostaniecie potępieni.
    Bai Yutang patrzył na niego i zauważył, że jego twarz zarumieniła się z podniecenia, a oddech stał się nierówny.
    - Masz rację. - powiedział doktor. - Zostało niewiele czasu.
    Te słowa zaskoczyły Xia Shangluo, co wykorzystał Bai Yutang i wyprowadził kopnięcie, którym wytrącił pistolet z jego dłoni. Następnie złapał go za ramię, wygiął obie ręce w tył, by skuć go kajdankami. Ignorując opór ze strony Xia Shangluo, zapytał doktora.
    - Kocie, co robimy?
    Nagle wszyscy wokół zrozumieli, że słowa Zhan Zhao były skierowane do dowódcy, a nie do Xia Shangluo i oznaczały. Masz rację, Xia Shangluo zachowuje się dziwnie, działaj szybko, bo nie mamy za wiele czasu.
    A swoją wypowiedzią nie tylko rozwiał wątpliwości Bai Yutanga, ale co ważniejsze zmylił Xia Shangluo. Wszyscy obecni poczuli dziwny dreszcz, jaki przebiegł im po kręgosłupie, bo naprawdę strasznie było przebywać w pobliżu kogoś, kto potrafi czytać w myślach.
    Zhan Zhao poprosił Zhao Hu’iego, żeby wezwał karetkę. Xia Shangluo, którego trzymał Bai Yutang, był coraz bardziej pobudzony, a jego oddech stawał się coraz głośniejszy i nieregularny, zanurzał się w szaleństwie.
    Widząc to Taber, który wszystkiemu się przyglądał, powiedział do doktora.
    - Najpierw musisz go schłodzić…
    Nagle doktor otrząsnął się ze zdenerwowani i zaczął analizować. Ofiarom zwykle podawano naparstnicę, która zwiększa przepływ krwi do serca i może prowadzić do zawału. W takim przypadku najlepiej schłodzić ciało, co jest kluczowe, by przeżył do przyjazdu karetki.
    Otworzył radiowóz i włączył klimatyzację, po czym skinął na dowódcę, żeby przyprowadził do auta Xia Shangluo.
    Mężczyzna był cały czerwony i nie wyglądał najlepiej, a jego oddech był przyspieszony.
    Kilku funkcjonariuszy pomogło Bai Yutangowi ściągnąć go z kontenera, a kiedy jego stopy dotknęły ziemi, podniósł wzrok i zamarł. Wyglądał, jakby coś zobaczył, miał szeroko otwarte oczy, pełne przerażenia.
    Nagle rozległ się krzyk Ma Hana dobiegający z krótkofalówki. Nie otrzymał rozkazu, że może zejść ze swojej pozycji, dlatego nadal obserwował z góry cały teren.
    - Brama, brama!
    Jeszcze w kilku krótkofalówkach słychać było krzyk Ma Hana.
    - Brama!
    Gdy wszyscy spojrzeli w stronę bramy, zobaczyli mężczyznę stojącego na jej środku. Był ubrany w szarą szatę, jaką nosili duchowni i miał przerażającą, wręcz nieludzką twarz… a dokładniej była to twarz króla orła.
    - Łapcie go! - krzyczał Bai Yutang i funkcjonariusze stojący najbliżej bramy rzucili się w stronę tajemniczego mężczyzny.
    Co ciekawe, nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia, cofnął się jedynie o kilka kroków w tył i po chwili został złapany przez dwóch silnych gliniarzy, którzy zerwali mu maskę z twarzy…
    - Wujek Zhang? - zawołał Jiang Ping.
    - Chłopaki, dlaczego chcecie mnie aresztować? - zawołał zaskoczony mężczyzna.
    Po chwili Xia Shangluo ponownie ściągnął na siebie uwagę wszystkich, wydając z siebie dziwny bulgot, po którym gwałtownie sapnął. Jego oczy się rozszerzyły, a na twarzy malowało się przerażenie… Po chwili zastygł w bezruchu i przestał oddychać.
    - Xia Shangluo? Xia Shangluo? - Bai Yutang próbował nim potrząsnąć, ale nie reagował. Jego serce przestało bić.
    Zhan Zhao się wzdrygnął i pobiegł w stronę jednej z furgonetek, przy której zrobiło się zamieszanie. Otworzył drzwi i zobaczył Fu Yishana, który siedział nieruchomo z równie przerażoną miną.
    Bai Yutang pojawił się tam zaraz po nim i sprawdził puls starca. Po chwili pokręcił głową i ciężko westchnął.
    Zhao Hu trzymał wujka Zhanga i zapytał.
    - Oszalałeś dziadku? Udajesz ducha w środku nocy?
    - Puść mnie, przecież sam kazałeś mi to zrobić. - krzyczał staruszek. - Wy policjanci zawsze bijecie niewinnych, litości, jestem już starym człowiekiem.
    - Puść go. - powiedział Zhan Zhao, po czym podszedł do mężczyzny i zapytał. - Przed chwilą powiedziałeś, że kazaliśmy ci to zrobić?
    Starzec pocierał bolące ramię.
    - Skończyłem pracę o północy. I spotkałem tego faceta, który zapytał, jakim mechanizmem zamykam bramę. - wskazał palcem na Jiang Pinga.
    Bai Yutang spojrzał wściekły na informatyka.
    Jiang Ping aż podskoczył, po czym zaczął się tłumaczyć.
    - Powiedziałem, że jestem nowym mechanikiem, nie mówiłem, że jestem z policji.
    Starzec spojrzał na niego.
    - To nie on kazał mi to zrobić, tylko inny policjant, w mundurze, takim czarnym… - mężczyzna zaczął się rozglądać i był coraz bardziej zaskoczony. - Ach, nie, dziwne…
    Po słowach staruszka wszyscy wiedzieli, że ktoś się podszył. Policjanci faktycznie mieli czarne mundury i każdy dobrze o tym wiedział, ale akurat w tej akcji brali udział funkcjonariusze po cywilu i ci z działu kryminalnego, którzy na akcjach używali mundurów bojowych.
    - Co powiedział ci tamten policjant?
    - Dał mi ten strój i maskę i kazał mi się ukryć za bramą. A kiedy pomożecie komuś zejść z kontenera, miałem zrobić wszystko, żeby ta osoba mnie zobaczyła. Powiedział, że policja potrzebuje nas obywateli, żeby rozbić szajkę terrorystów. - powiedział starzec, trzymając rękę na piersi. - Jestem stary, ale w pełni świadomy tego, co widzę i słyszę…
    Zhao Hu zapytał go.
    - Dziadku, pamiętasz, jak wyglądał ten mężczyzna? Może moglibyśmy stworzyć portret pamięciowy.
    - Nie pamiętam, było ciemno, zresztą miał na głowie policyjną czapkę. - odpowiedział, nawet nie patrząc w kierunku Zhao Hu’iego. - Portret pamięciowy? Myślisz, że mam czas na takie zabawy? Jestem na to za stary.
    Bai Yutang przysłuchiwał się temu i spojrzał na doktora, rozkładając ręce. Co robimy?
    Zhan Zhao wzruszył ramionami, ale nie był jakoś szczególnie zmartwiony, dlatego odciągnął dowódcę na bok i szepnął mu kilka słów do ucha. Bai Yutang przytaknął i wydał rozkaz swoim ludziom, żeby zabezpieczyli dowody i wracali na komisariat.
    Wszyscy funkcjonariusze odetchnęli z ulgą. To była długa noc i udało się znacząco popchnąć sprawę do przodu, pomimo tego, że Xia Shangluo nie przeżył.
    Taber obserwował wszystko z dużym zainteresowaniem i nagle zapytał Zhan Zhao.
    - Shagluo posłużył się pionkiem, by ochronić swojego generała, a ty użyłeś przeciwko mnie naprawdę podstępnej zasadzki. Jak zatem nazwać trik, który zastosowałeś?
    Doktor uśmiechnął się i odpowiedział.
    - Można to nazwać modliszką chwytającą cykadę.
    - Może i modliszka schwytała cykadę, ale czy jest pewna, że za nią nie czai się wilga? - Taber spojrzał na Zhan Zhao pytającym wzrokiem, a doktor ponownie się do niego uśmiechnął, podszedł bliżej i wyszeptał.
    - Prawda jest taka, że jeszcze nie do końca wiadomo, kto tak naprawdę dał się złapać na tę sztuczkę.
    - Bardzo mnie interesuje zakończenie twojego przedstawienia. - powiedział Taber, a potem dodał zdanie po włosku, kierując je w stronę Bai Yutanga. Po chwili eskortujący go policjant zamknął drzwi furgonetki. Oczywiście dowódca nie znał włoskiego i nie zrozumiał jego słów, dlatego, gdy wsiedli do auta, zapytał doktora.
    - Co powiedział wieloryb?
    - Chciał, żebyś dokończył występ.
    - Co to był za język? - burknął pod nosem Bai Yutang. - Następny geniusz, ech, co to w ogóle było?
    - Ech... Chciał pewnie dowiedzieć się, co się stanie dalej... - odpowiedział doktor, nie chcąc drążyć tematu. Zresztą wolał, żeby Bai Yutang skupił się na prowadzeniu auta, które właśnie odpalił.
    Dowódca nie zadał więcej pytań, ale czuł, że kot coś przed nim ukrywa. Znali się od zawsze i nic nie ujdzie jego uwadze. Jednak czuł, że to coś poważnego, bo Zhan Zhnao był bardzo spięty.
    Dowódca co chwilę na niego zerkał i zauważył, że jego twarz się zarumieniła, dlatego przeszło mu przez myśl. Nie jest zły, prawda?
    Kiedy zatrzymali się na światłach, doktor nie wytrzymał i złapał go za rękaw.
    - Yutang, ja...
    Bai Yutang chwycił go za podbródek i go pocałował, a potem wyszeptał.
    - Już dobrze, mam gdzieś to, co powiedział wieloryb, interesują mnie tylko kocie słowa.
    Światło zmieniło się na zielone i Bai Yutang nacisnął pedał gazu, tymczasem z doktora uchodziła para...
    Za nic nie chciał powtórzyć mu słów Tabera, który powiedział: „Pozdrów ode mnie swojego brata, słodki lamparcie”. Zhan Zhao czuł w kościach zbliżające się niebezpieczeństwo i instynktownie chciał chronić Bai Yutanga, zwłaszcza przed takimi absztyfikantami, bo przecież ta mysz należała do niego. Skąd ten lampart... Ach ten przeklęty wieloryb...
    Na komisariat dojechali o świcie. Na początku Bao Zheng nie uwierzył im, kim jest osoba czekająca w pokoju przesłuchań, a tym bardziej w to, ile skonfiskowali broni... Nie dość, że złapali tak grubą rybę, to jeszcze nie ucierpiał przy tym żaden policjant. Komendant był tak zaskoczony, że mowę mu odjęło.
    - To była świetna akcja. - powiedział Lu Fang, dziękując kolegom za wysiłek.
    Jednak funkcjonariuszom SCI wcale nie było do śmiechu, mieli skwaszone i ponure miny. Kiedy Gongsun pojawił się w pracy i ich zobaczył, od razu zapytał.
    - O co chodzi? Co się stało z waszymi twarzami?
    - Szkoda, że nasz wysiłek poszedł na marne. - jęknął Zhao Hu.
    - A kto powiedział, że poszedł na marne? - odpowiedział Zhan Zhao. - Powiem więcej, wszystko przebiegło zgodnie z planem.
    Wszyscy spojrzeli na niego pytająco, po czym skierowali uwagę na Bai Yutanga, który wydał rozkaz.
    - Idźcie do domu i wyśpijcie się porządnie. Wieczorem czeka nas finał przedstawienia.
    Patrząc na tajemnicze miny swoich liderów, od razu poprawił im się nastrój, a gdy zniknęło przygnębienie, pojawiła się senność. Zaczęli ziewać jeden przez drugiego i szukać miejsca, gdzie mogliby się zdrzemnąć.
    Zhan Zhao napisał notatkę i wręczył ją Lu Fangowi, prosząc go, by poruszył te punkty na policyjnej konferencji prasowej, która miała się odbyć z samego rana. Lu Fang spojrzał na kartkę i zapytał doktora, uśmiechając się gorzko.
    - Zhan Zhao, w co tym razem pogrywacie?
    Bai Yutang uśmiechnął się i odpowiedział.
    - Zobaczysz wieczorem, prawda, kocie?
    - Zgadza się. - przytaknął doktor. - Zobaczymy, kto jest modliszką, a kto wilgą.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***





   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze