Advance Bravely [PL] - Epilog 7: Chwilę za późno.

 

    Xuan Da Yu wiedział, że biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich znalazł się Wang Zhi Shui, najlepszym wyjściem było poszukanie wsparcia u Xia Yao i Yuan Zonga. Ale teraz zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem jego mały idiota za bardzo im nie marudził, a oni stracili do niego cierpliwość. To, co robisz, czy to można nazwać pomocą? Torturujesz mojego małego idiotę?
    Uśmiechnął się na siłę, słuchając wywodu przyjaciela.
    - Super, to wspaniale. - powiedział.
    - Wczoraj nie umył po sobie naczyń, a ja jednym ciosem powaliłem go na podłogę. Wieki minęły, zanim się podniósł. - opowiadał Xia Yao, żywo gestykulując.
    Xuan Da Yu stracił apetyt i zamilkł. A gdy zebrał się w sobie, zapytał niepewnym głosem.
    - Nie protestował?
    - Nie mógł. Jest na mojej łasce i jeśli chce, żebym pomógł mu ciebie przekonać, musi być posłuszny. Ale oczywiście nie zamierzam się wtrącać, skoro sam go wyrzuciłeś z domu. Od lat jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi i zawsze będę po twojej stronie. Oj, auć.
    - Co się stało?
    - Chyba ugryzłem jakiś kamyk. - powiedział Xia Yao i wezwał kelnera, którego zapytał ze złością. - Kto przygotował to danie?
    - Yuan Zong.- padła ostrożna odpowiedź.
    Słysząc to, chłopak zbladł i szukał czegoś, w co mógłby wypluć kamień. Xuan Da Yu widząc, jak jego przyjaciel się kręci, zapytał.
    - Co robisz.
    Xia Yao nie odpowiedział, tylko wydłubał sobie paznokciem kamień z zębów. Gdy maleńki kamyczek leżał mu na dłoni, pomyślał. Co do diaska! Myślałem, że to może jakiś maleńki diament, a to zwykły kamyk. Xia Yao domyślił się, że to pewnie zapłata za te wszystkie bzdury, które chwilę temu wygadywał, ale i tak był wściekły, że Yuan Zong chciał połamać mu zęby.
    - Gdzie jest Yuan Zong? Zawołaj go!
    - Jak tylko wydał zamówione dania, gdzieś wyszedł. - odpowiedział kelner.
    - Dokąd poszedł?
    - Tego niestety nie wiem…
    Nagle zadzwonił telefon Xia Yao. Chłopak odebrał i usłyszał głos Wang Zhi Shui’ego.
    - Hej, mam dobre wieści. Ten kretyn w końcu wysłał ludzi, żeby się mną zajęli, hahaha. Długo się naczekałem.
    Kącik ust Xia Yao lekko drgnął. Nie mogę uwierzyć, że istnieje ktoś, kto cieszy się, że zaraz dostanie łomot.
    - Gdzie jesteś?
    Wang Zhi Shui podał mu adres. Xia Yao usłyszał jeszcze, jak ktoś zaczął go wyzywać, po czym połączenie zostało przerwane.
    Xuan Da Yu słyszał, przebijający się z telefonu, głos swojego małego idioty, ale nie wiedział, co takiego powiedział Xia Yao.
    - Coś się stało?
    - Nie, nic. Skończ jeść, a potem cię gdzieś zabiorę.


    Tymczasem Wang Zhi Shui został popchnięty i upadł na chodnik. Osiłek, który go pchnął, nagle złapał go za kołnierz i próbował wcisnąć do auta. Chłopak chwycił go za nadgarstek i zawołał.
    - Jak chcesz mnie pobić, zrób to tutaj!
    - No, no… Masz jaja… - osiłek aż zacisnął zęby. - Myślisz, że pobiję cię na środku ulicy, w biały dzień, wystawiony na widok publiczny? Powiem ci coś, chętnie to zrobię.
    - To zrób! Uderz mnie, jak najmocniej potrafisz!
    Osiłek spojrzał na niego i lekko zmrużył oczy.
    - Gnojku, myślisz, że boję się ci przyłożyć?
    - Nic takiego nie przyszło mi do głowy. Wiem, że się nie boisz, ale mógłbyś się pospieszyć? Chciałbym zdążyć do domu na kolację.
    Osiłek uśmiechnął się złośliwie i powiedział, mrugając do swoich ludzi.
    - W takim razie szybko to załatwię. Za chwilę poczujesz, czym jest prawdziwy ból.
    Wang Zhi Shui zaczął panikować.
    - No zrób to w końcu!
    Jak tak dalej będzie przeciągał, to Da Yu przyjedzie, zanim oberwę.
    - Bracie, ten dzieciak chyba nie jest normalny. - odezwał się mężczyzna, stojący tuż za osiłkiem, bawiąc się pałką bejsbolową.
    - Masz rację, to jakiś czubek.
    Wang Zhi Shui od razu przytaknął.
    - Tak, mam problemy psychiczne. A wy przestańcie gadać bzdury i mnie uderzcie!
    - Nie pogrywaj ze mną! - powiedział osiłek, wskazując na niego palcem.
    - Cholera, pospiesz się. W nic z nikim nie pogrywam. No dalej! Ruszcie się, a może mam każdemu z was dać po 200 juanów?
    Osiłek tym razem wytrzeszczył oczy, patrząc na niego ze zdumieniem, a Wang Zhi Shui w odpowiedzi walnął go w twarz.
    - Kurwa! W takim razie to ja zacznę.
    I właśnie ten cios rozpoczął akcję. Sekundę później grad pięści posypał na się na chłopaka, a gdy upadł, zaczęli go kopać. Ból był nie do zniesienia i Wang Zhi Shui zaczął krzyczeć, ale trzymał się dzielnie i nawet podjudzał swoich oprawców przekleństwami, a gdy dostał sążnego kopniaka, zrobiło mu się czarno przed oczami. Da Yu, błagam, przyjedź jak najszybciej. To tak strasznie boli… Nie wytrzymam…


    Tymczasem Xia Yao jechał tak szybko, jak mógł. Gdy wziął ostry zakręt, musiał nagle nadepnąć na hamulec.
    - Kurwa, ale korek!
    Xuan Da Yu jakoś się tym nie przejął.
    - Przecież Pekin codziennie jest zakorkowany.
    I niech sobie będzie, byle nie dzisiaj… Pomyślał z niepokojem Xia Yao.
    - Patrz, jak się snują, a ten przed nami nie może się zdecydować, którym pasem jechać. Jak jedziesz! To przez ciebie utknąłem, debilu!
    Chłopak nacisnął klakson i zaczął krzyczeć jeszcze głośniej. - Co się snujesz! Jedźże! Łajzo, kto ci dał prawo jazdy?!
    Xuan Da Yu obserwował go przez chwilę i w końcu powiedział.
    - To może zaparkuj i się przejdziemy. Po co te nerwy?
    Xia Yao otarł pot z czoła i wziął dwa głębokie oddechy, żeby się choć trochę uspokoić.


    Wang Zhi Shui płakał z bólu i błagał ich o litość.
    - Możecie zrobić sobie przerwę? Dokończycie za chwilę… Ach… Nieee… Przestańcie!
    Nagle dostał kopniaka w głowę i, mimo że bardzo się starał, nie był w stanie podnieść się z ziemi. Xia Yao, nie żartuj, Long Gong jest tak blisko twojej pracy, że już dawno doszedłbyś tu na piechotę!


    Xia Yao z kolei denerwował się coraz bardziej. Wiedział, że rodzina An Runa jest dobrze sytuowana i wiedział, że nigdzie nie pokazuje się bez obstawy. A dodatkowo wyciągną go z każdego bagna, w jakie wpadnie i pięknie to zatuszują. Z kolei Wang Zhi Shui nie ma nikogo, kto by mu pomógł… Im więcej o tym myślał, tym bardziej się niepokoił. Niestety korek, zamiast się rozładować, był coraz większy i w końcu chłopak, blady jak ściana, położył głowę na kierownicy.
    - Co się z tobą dzieje? - zapytał Xuan Da Yu.
    Xia Yao nie miał wyjścia i musiał powiedzieć prawdę.
    - Dzwonił Wang Zhi Shui i powiedział, że ktoś zamierza go pobić. Prosił, żebym go uratował. Ale w sumie, skoro go nienawidzisz, nie przejąłem się tym jakoś specjalnie. Ale po namyśle…
    - Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? - krzyknął zaniepokojony Xuan Da Yu. - Gdzie on jest?
    Jak tylko Xia Yao podał mu adres, jego przyjaciel wybiegł z auta. Chłopak znalazł miejsce, gdzie mógł zaparkować i pobiegł z anim. Gdy przebiegł kilkadziesiąt metrów, nadal go nie dogonił. Co jest do cholery? Skoro go nie lubisz, to dlaczego biegniesz tak szybko?


    Wang Zhi Shui był już ledwie przytomny, jednak siłą woli walczył z utratą świadomości. Nie mogę stracić przytomności, jeszcze nie, muszę wytrzymać, muszę wytrzymać.
    I chwilę przed tym, jak noga osiłka zbliżała się do jego głowy, przyszło wybawienie. To było niczym trąba powietrzna, która zaczęła siać spustoszenie. Wszyscy atakujący go mężczyźni wystrzelili w powietrze i z hukiem upadli na chodnik. Wang Zhi Shui próbował zobaczyć, co się dzieje i tego, który przyszedł mu z pomocą. Nareszcie, zostałem uratowany. Pomyślał i gdyby był w stanie, to na pewno by się uśmiechnął. Da Yu przybył mnie uratować. Tak… To na pewno mój Da Yu… Ach… Och… Nie, to nie on… Chłopak zamarł, patrząc na sylwetkę swojego wybawiciela, która nijak nie przypominała Xuan Da Yuego. Gdzie jest Da Yu? Gdzie mój rycerz na białym koniu? O nie… Pobili mnie na darmo…
    Dla Yuan Zonga rozgromienie tej bandy osiłków było niczym spacerek po parku. Nawet się nie spocił. Gdy już wszyscy leżeli nieprzytomni na chodniku, schylił się, by podnieść Wang Zhi Shui’ego. Nagle ich spojrzenia się spotkały, a serce chłopaka omal nie wyskoczyło z piersi.
    Mój idol, jak dobrze…
    Gdy Yuan Zong zamierzał wsadzić go do auta, usłyszał krzyk.
    - Zostaw go!
    I tak szybko, jak Xuan Da Yu przybiegł na ratunek swojemu małemu idiocie, równie szybko popędził, by wyrwać go z ramion Yuan Zonga. Chwilę później pojawił się Xia Yao. Podczas biegu dawał z siebie wszystko, a mimo to nie był w stanie dogonić przyjaciela. I gdy zobaczył, co się dzieje, sam wyrwał Wang Zhi Shuiego z objęć swojego mężczyzny i cisnął nim o chodnik. Na szczęście Xuan Da Yu złapał chłopaka, zanim ten dotknął ziemi.
    A potem spojrzał na pobitego małego idiotę, którego trzymał w ramionach i miał ochotę rozerwać na strzępy tego, kto to zrobił. Zapomniał, że kiedykolwiek był na niego zły, teraz jedynie chciał być przy nim.
    Wang Zhi Shui w ramionach Da Yu’ego w końcu mógł się rozluźnić. Cały był w ranach i siniakach, całe ciało bolało go jak cholera, ale i tak czuł się szczęśliwy. Czuł, jak z emocji rwie mu się oddech. Jednak wymyślił sobie, że zanim zemdleje, musi powiedzieć pełne dramatyzmu zdanie, patrząc w oczy ukochanego.
    - Muszę… Muszę znaleźć tych, którzy mi to zrobili…
    Byli na środku ruchliwej ulicy i Xuan Da Yu nie usłyszał jego słów, dlatego przysunął się bliżej i powiedział.
    - Co mówiłeś? Możesz powtórzyć?
    Niestety Wang Zhi Shui już stracił przytomność.
    - Co ty tu robisz? To na pewno nie jest zbieg okoliczności. Zaatakowali go, a ty nagle się pojawiasz i go ratujesz? Takie przypadki się nie zdarzają. - krzyczał Xia Yao na Yuan Zonga.
    Xuan Da Yu niosąc w rękach nieprzytomnego chłopaka, oddalił się od hałaśliwego przyjaciela.
    Po chwili Wang Zhi Shui odzyskał świadomość, ale był w stanie jedynie dotknąć ręką policzka Xuan Da Yuego, a jego mina mówiła „Jestem szczęśliwy, że umrę w twoich ramionach”.
    - Muszę się dowiedzieć…
    - Nie ma potrzeby, wiem dobrze, kto za tym stoi.
    - Wiesz?
    - Poprosiłem swoich ludzi, żeby zbadali sprawę od początku do końca, w sumie zamierzałem ci o tym powiedzieć…
    Gdy Wang Zhi Shui usłyszał te słowa, zemdlał po raz drugi.
    A gdzieś za nimi Xia Yao szalał z zazdrości i kompletnie zapomniał o Xuan Da Yu’im i Wang Zhi Shuim.
    - No powiedz, skąd się tu wziąłeś?
    - …
    - Nie uwierzę, że to przez przypadek. I nawet nie próbuj mnie okłamywać. Wiesz dobrze, że to ci się nie uda.
    - …
    - Yuan Zong, odpowiedz, bo nie dam ci spokoju.
    Oczywiście nie uzyskał ani słowa wyjaśnienia i nadal prowadził swój głośny monolog.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Motorollo

***






   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze