Counterattack [PL] - Rozdział 147: Coraz bliżej punktu krytycznego [!]

 


    Z samego rana pokój rozświetlił się światłem. Meng Tao aż musiał zmrużyć oczy, gdy się obudził. Był w zupełnie innym miejscu i miał na sobie czyste ubrania. Dobrze wiedział, że teraz więził go ktoś inny.
    Gdyby spojrzał na niego ktoś z zewnątrz, stwierdziłby, że wygląda normalnie, tak samo, jak tuż po przyjeździe do Pekinu. Miał jednak bliznę na nadgarstku, nie był w stanie prosto siedzieć, nie mówiąc o problemach z oddawaniem moczu. Był niemalże kaleką.
    Nagle do pokoju weszło ośmiu mężczyzn. Li Wang przykucnął i chwycił go za policzki.
    - Wiesz, gdzie teraz jesteś?
    Obaj przez chwilę na siebie patrzyli. Meng Tao zmrużył oczy, bo dobrze wiedział, gdzie jest, ale nie miał ochoty o tym rozmawiać.
    - Nie wiesz? - parsknął Li Wang. - To ci pokażę.
    Wyjął z kieszeni węża, który był grubości palca i przyłożył go do twarzy Meng Tao. Gdy to zrobił, uszczypnął węża w ogon, a gad momentalnie rzucił się na twarz mężczyzny i go ugryzł. Meng Tao poczuł zapach krwi i od razu wytarł z twarzy krwawą plamę.
    - Jadowity? - zapytał.
    Li Wang zaśmiał się i odpowiedział:
    - Naprawdę myślisz, że zamierzałem zabić cię w taki sposób? - Po czym dał sygnał swoim ludziom. Dwóch mężczyzn podeszło do Meng Tao, jeden go popchnął, a drugi ściągnął mu spodnie. Li Wang przykucnął, by mieć lepszy widok.
    - Zapewne nikt nigdy nie korzystał z tego wejścia?
    Meng Tao spojrzał na niego wściekły.
    - Stać was tylko na tak nieczyste zagrania?
    - Przecież robimy to samo, co ty zrobiłeś. Co się dziwisz?
    Gdy skończył mówić, skinął na jednego z mężczyzn, który posmarował czymś dziurkę Meng Tao. Maleńki wąż wyczuł zapach i po chwili wbił swoją głowę do środka. Meng Tao wzdrygnął się i ryknął z przerażenia. Tymczasem Li Wang uśmiechał się złośliwie i po raz kolejny uszczypnął węża w ogon. Gad wgryzł się w ścianę jelita, jednak Li Wang na tym nie poprzestał, delikatnie wciskał węża głębiej i cały czas go szczypał prowokując kolejne ukąszenia. Meng Tao wił się bólu i krzyczał jak opętany.
    W tym momencie do pokoju wszedł Guo Chengyu i usiadł na sofie, po czym zaczął sączyć herbatę, którą ze sobą przyniósł. Li Wang był coraz bardziej podekscytowany i znowu uszczypnął węża. Po chwili odwrócił się w stronę sofy i powiedział:
    - Zobacz tylko, jak uwodzicielsko wykręca tyłek. - Po tych słowach klepnął Meng Tao w pośladek. - Ledwo cię dotknąłem, a ty już brzmisz, jakbyś był na granicy.
    Osoba niewtajemniczona nie byłaby w stanie zauważyć maleńkiego ogona węża w dłoni Li Wanga i nie miałaby pojęcia, że ten maleńki gad kąsał bezlitośnie delikatne ściany jelit Meng Tao. Niedawno w podobny sposób torturował go Chi Cheng, a każdy, kto go zobaczył, nie był świadomy, przez jakie piekło przeszedł, bo wyglądał zupełnie normalnie.
    - Guo Chengyu, draniu… zemszczę się… ach!
    Mężczyzna nie odpowiedział, tylko się roześmiał, a Meng Tao nadal go przeklinał.
    - Za to, co teraz robisz… Shuai… Shuai… będzie tobą gardził! Aaach!
    Guo Chengyu nadal go ignorował. Li Wang ponownie uszczypnął węża w ogon i postanowił odrobinę przestraszyć obolałego mężczyznę.
    - Puszczam go.
    Meng Tao zrobił wielkie oczy i zaczął wierzgać nogami. Li Wang zaśmiał się szelmowsko, wyciągnął węża i wyrzucił go przez okno. Następnie klepnął mężczyznę w drżący pośladek i powiedział:
    - Jesteś w wężowym sanktuarium Guo Chengyu, a to był mały powitalny prezent.
    Meng Tao leżał na podłodze i nie mógł się ruszyć, bo jelita bardzo go bolały. Po chwili Li Wang wyszedł z pokoju i nagle zapanowała przerażająca cisza.
    Guo Chengyu siedział spokojnie i popijał herbatę, jakby przyszedł obejrzeć spektakl, z którym nie miał nic wspólnego. Meng Tao był cały obolały, najpierw ucierpiały jego jądra, gdy zazdrosny Chi Cheng znalazł go w archiwum, a teraz wąż pogryzł mu jelita, a na samym początku omal się nie wykrwawił, gdy chciał niby „popełnić samobójstwo”. Wtedy Guo Chengyu zachowywał się tak, jakby nie brał w tym udziału, a wręcz przeciwnie, jako miłosierny Samarytanin wezwał karetkę i właśnie dlatego Meng Tao tak bardzo się go bał. A teraz, kiedy leżał na podłodze i czuł na sobie jego wzrok, nie był w stanie znieść tej ciszy, dlatego odezwał się pierwszy.
    - Czego ode mnie chcesz?
    Guo Chengyu nie odpowiedział. W tym momencie do pokoju wrócił Li Wang i szepnął szefowi coś na ucho.
    - Nie możemy znaleźć żadnego z nich, zostali zatrzymani i oskarżeni o gwałt. Trafili do więzienia, a tam na pewno dobrze zajęto się ich tyłkami, a to znaczy, że nie musimy brudzić sobie rąk.
    - Tak, zapewne nadal dobrze bawią się za kratami - powiedział cichutko Guo Chengyu.
    - Jeszcze jedna rzecz - odparł Li Wang i zaczął szeptać mu do ucha. Gdy skończył, Guo Chengyu spojrzał na Meng Tao. To spojrzenie sprawiło, że leżący na podłodze mężczyzna osiągnął swój punkt krytyczny. Co gorsza, Guo Chengyu nie odezwał się, tylko bezlitośnie wbijał w niego wzrok.
    Li Wang włączył laptopa, po czym podłączył go do ogromnego ekranu. Oczy Meng Tao się rozszerzyły, gdy zobaczył znajomy widok. Widział na ekranie hol swojej firmy, był tam ogromny ekran, na którym wyświetlano ważne informacje i nowinki. Li Wang zaczął klikać i ekran w pokoju zmienił kolor, a na twarzy Meng Tao pojawił się paniczny strach.
    Li Wang połączył się z komputerem kolegi z pracy Meng Tao i przejął nad nim kontrolę. Co ważniejsze, ten właśnie pracownik był odpowiedzialny za treści wrzucane na ekran w holu firmy.
    - Zobacz. Jeśli nawiążę z nim połączenie video i włączę kamerę, wszyscy twoi znajomi z pracy nacieszą oczy ciekawym widokiem.
    Meng Tao był przerażony. Nie bał się tak bardzo nawet wtedy, kiedy Chi Cheng go dręczył, nic nie było tak straszne, jak to, co za chwilę mogło nastąpić.
    - Co robisz? Ach, nie! - krzyknął ze złości na Li Wanga.
    - Co się pieklisz? W końcu sam jesteś reżyserem tego dramatu, czas, by dowiedzieli się o tym twoi koledzy, twój lider, szef.
    Meng Tao zamarł, bo z niczym w swoim życiu tak się nie liczył, jak z opinią publiczną. Za nic nie chciał stracić twarzy. Mógł znieść każdą obelgę, byle nie na terytorium, gdzie czuł się ważny i miał wyrobioną pozycję. Za nic nie chciał pozwolić, by w taki sposób zdeptano jego godność.
    - Jeśli to zrobisz, to się zabiję.
    Li Wang i Guo Chengyu wymienili spojrzenia, po czym bez namysłu nawiązali połączenie i scena z pokoju pokazała się na ekranie w holu firmy. Meng Tao był przerażony. Kiedy zobaczył swoją przestraszoną twarz, zakrył ją rękoma i padł twarzą na ziemię. Li Wang bezlitośnie pociągnął go za włosy, zmuszając by spojrzał w kamerę.
    - No dalej, przecież miałeś się zabić, zrób to.
    Meng Tao drżał, gdy zobaczył swoich dwóch współpracowników patrzących z zaskoczeniem na ekran w holu. Po chwili zaczęli coś do siebie szeptać. Czuł, że jego mózg zaraz eksploduje. Wyrwał się Li Wangowi i zaczął uderzać głową w podłogę.
    - Błagam, wyłącz to, wyłącz.
    - Żeby zachować twarz przed znajomymi, jesteś w stanie płaszczyć się przed nieznajomymi. Jesteś cholernie żałosny.
    Coraz więcej ludzi gromadziło się przed ekranem, a Meng Tao był bliski postradania zmysłów, wił się, płakał i błagał.
    - Shuai, Shuai, Shuai! To nie tak, źle mnie zrozumiałeś. Nigdy nie byłem z Zhao Lu…
    Zhao Lu był przyjacielem doktora, który wykorzystał go, by zbliżyć się do Meng Tao. Na sygnał szefa Li Wang przerwał transmisję, a pół godziny później do pokoju wszedł Jiang Xiao Shuai. Meng Tao siedział na krześle, był schludnie ubrany i wyglądał całkiem przyzwoicie, jedynie był śmiertelnie blady.
    - Shuai, pewnie myślałeś, że ja i Zhao Lu byliśmy razem jeszcze zanim zerwaliśmy, prawda? Myślałeś, że to on wynajął tych gości, żeby ci to zrobili, a mi przysłali zdjęcia, które sprawiły, że zacząłem tobą gardzić… byłeś pewien, że to on doprowadził do naszego zerwania…
    - A nie było tak? - zapytał doktor.
    - Sam to wszystko zaplanowałem.
    Wzrok Jiang Xiao Shuaia zatrzymał się na jego twarzy.
    - Znalazłem tych ludzi, kazałem im zrobić zdjęcia, a potem sam je do siebie wysłałem. Zhao Lu był we mnie zakochany, ale bez wzajemności. Spotkałem się z nim kilka razy, bo chciałem zrobić z niego swoją tarczę, żebyś pomyślał, że to on za tym stoi, a ja jestem ofiarą jego manipulacji.
    Doktor nadal na niego patrzył, a po chwili zapytał bardzo spokojnym tonem.
    - Dlaczego?
    - Ponieważ chciałem się ożenić, chciałem zdobyć szacunek społeczny, chciałem żyć jak inni. A ty byłeś taki naiwny. Nie zniósłbym, gdybyś zaczął mną gardzić, a tak by się stało, gdybym powiedział ci o moim ślubie. Nie chciałem zniszczyć wizji, jaką o mnie miałeś. Nie chciałem, żebyś pomyślał, że jestem tchórzem, że wolę się ożenić, niż żyć z tobą w ukryciu. Chciałem, żebyś myślał, że ożeniłem się na złość tobie.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***





   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze

Prześlij komentarz