SCI Mystery - tom 1 [PL] - Morderczy cień / Rozdział 93: Bogowie i duchy

 


    W chwili, gdy cień pojawił się na ścianie, wszyscy poczuli, jak zimny dreszcz przebiega im po plecach, bo jakby nie było, to na co patrzyli było w pewnym sensie niesamowite. I chociaż cień nie miał rysów twarzy, emanował złowrogą aurą. I to było o wiele bardziej przerażające, niż gdyby zobaczyli potwora o makabrycznym pysku. W tym przypadku wyobraźnia grała im na emocjach i im dłużej patrzyli na tę scenę, tym stawała się ona straszniejsza. A co ciekawe, w pokoju znajdowali się policjanci i gangsterzy, czyli ludzie, którym strach często zagląda w oczy, a oni, jak nikt inny, potrafili go ujarzmić. Jednak teraz było inaczej. Poczuli, jak ich serca wypełniły się po brzegi ciężkim do określenia lękiem.
    Gdy technicy zrobili zdjęcia, Bai Yutang podszedł do okna i odsłonił zasłony. Cień został rozproszony przez światło, jednak w oczach tych, którzy wpatrzeni byli w ścianę, on nie zniknął, był tam nadal, jakby ukryty pod promieniami słońca. W końcu wszyscy się otrząsnęli, a Zhan Zhao zapytał Qin Meng:
    - Ten cień, ma jakieś specjalne znaczenie?
    Kobieta pokręciła głową.
    - Nie, w sumie nie widziałam go wcześniej.
    Po tych słowach odwróciła się do swoich ludzi i zapytała ich o to samo, wszyscy zaprzeczyli, nikt nie widział wcześniej tego cienia.
    Doktor spojrzał na Bai Yutanga i zobaczył, jak wpatruje się w broń przyklejoną do ściany.
    - Nie jest prawdziwa - powiedział.
    - Zgadza się - przytaknął Zhan Zhao. - W przypadku pozostałych morderstw na miejscu zbrodni także była fałszywa broń.
    Dowódca podszedł bliżej i powiedział do jednego z techników:
    - Tu jest chyba odcisk palca.
    Chwilę później policjanci się przegrupowali i zaczęli przesłuchania. Rozmawiali z Qin Meng i jej ludźmi, szukając jakichkolwiek wskazówek. Dowódca wyszedł na zewnątrz patrząc jak policjanci przeszukują teren, w końcu wsiadł do auta, a po chwili dołączył do niego Zhan Zhao.
    - Co teraz? - zapytał go i wyciągnął zdjęcie z kieszeni jego marynarki. - Powinniśmy zająć się morderczym cieniem, czy sprawą Nocnego Mściciela?
    Niestety nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Spojrzał na Bai Yutanga, który marszcząc brwi patrzył przez okno na willę Wu Qianga. Doktor zbliżył się do niego i dmuchnął mu w ucho. Dowódca aż odskoczył i zaczął nerwowo drapać się po uchu.
    - Kocie, nie drażnij się ze mną w miejscach publicznych.
    - Na co patrzysz? - zapytał doktor kierując wzrok w miejsce, któremu chwilę temu przyglądał się Bai Yutang.
    Dowódca wskazał na pierwsze piętro.
    - Okno gabinetu. Znajduje się ponad 10 m nad ziemią i nie ma żadnej możliwości, żeby z zewnątrz się do niego wspiąć. Myślę, że specjalnie tak je zaprojektowano…
    - Hmm… - Doktor przytaknął i zapytał zaciekawiony. - W czym problem?
    - Cały teren jest ściśle chroniony, niemalże ochroniarz przy ochroniarzu, jedyną opcją, żeby tam wejść niezauważonym, jest to okno.
    Bai Yutang czuł coraz większy niepokój.
    - Byłem sprawdzić, czy są jakieś ślady haka czy liny, ale nic nie znalazłem.
    - Sugerujesz, że morderca wspiął się po tej gładkiej ścianie siłą własnych mięśni?
    - Jest to możliwe. Są różne metody wpinania. Gdyby morderca podskoczył, to dałby radę się podciągnąć. Jednak dla przeciętnej osoby jest to niewykonalne.
    - Jedźmy zobaczyć, gdzie znaleziono pozostałe ofiary.
    Zhan Zhao zapiął pas i powiedział:
    - To oznacza, że nasz morderca jest bardzo utalentowany i sprawny fizycznie. Mamy pierwsze wskazówki.
    Dowódca przytaknął i odpalił silnik.
    - Kocie, co myślisz o Nocnym Mścicielu?
    Zhan Zhao nadal trzymał w ręku zdjęcie, na którym byli razem.
    - Nie wiem… Nie wiem, dlaczego zostawił nam to zdjęcie. I to na pewno był ten człowiek, na którego wpadłeś przed koncertem.
    Omawiając sprawę dojechali do skrzyżowania w centrum miasta i zatrzymali się na czerwonym świetle. Tuż obok nich zatrzymał się inny samochód. Do świateł dojechał tak szybko, że piskiem hamulców wystraszył przechodzących przez ulicę przechodniów. Bai Yutang spojrzał w bok i doznał lekkiego szoku, ponieważ stał tam drugi Spyker C8. Jego był srebrnoszary, a ten czarny.
    Dowódca dostał auto od brata, który sprowadził je z Włoch i na pewno w Mieście S był jedynym takim samochodem. Dlatego i Bai Yutang i Zhan Zhao byli zaskoczeni, że drugie auto tej marki pojawiło się tuż przy nich. Samochód miał opuszczony dach, a siedzący w nim mężczyzna z równym zainteresowaniem oglądał auto, w którym siedzieli.
    Był to obcokrajowiec o długich, rudych włosach. Miał okulary przeciwsłoneczne. Ubrany był w kwiecistą koszulę z rozpiętym kołnierzykiem i z nonszalancją patrzył na Bai Yutanga i Zhan Zhao. Gdy zapaliło się zielone światło, cudzoziemiec uniósł jedną brew i uśmiechnął się do dowódcy, wskazując palcem drogę przed sobą. Bai Yutang zrozumiał, że chce się z nim ścigać, ale niestety byli w centrum miasta. I chociaż nie było korków, to zdecydowanie nie miał ochoty na wyścigi, dlatego zignorował go i bez pośpiechu ruszył przed siebie. Obcokrajowiec nie poddał się i jechał obok niego. Machał do niego ręką i coś krzyknął. Zhan Zhao nachylił się do ucha dowódcy i powiedział:
    - On powiedział: Przystojniaku, nie ignoruj ludzi. - A potem uchylił okno i odpowiedział mu coś po włosku.
    Mężczyzna skinął głową i odjechał zadowolony.
    - Kocie, co mu powiedziałeś?
    - Powiedziałem mu, że tu jest za dużo ludzi, żeby się ścigać. Poprosiłem, żeby poczekał na drugim skrzyżowaniu.
    - Drugie skrzyżowanie - zaśmiał się dowódca. - Kocie, doigrasz się. Tam jest zakaz zatrzymywania i codziennie stoi drogówka.
    Gdy minęli to skrzyżowanie, zobaczyli zaparkowane na poboczu czarne sportowe auto, którego kierowca był właśnie spisywany przez policję. Biedak widząc przejeżdżającego srebrnoszarego Spykera zobaczył, jak dwaj jadący nim mężczyźni machają do niego, a po chwili znikają za zakrętem.
    - I o to chodziło - powiedział zadowolony z siebie doktor, po czym złapał Bai Yutanga za ramię. - Zatrzymaj się tu na chwilę.
    - Po co? Chcesz iść do banku?
    - Tak. W tym miesiącu byłem tak zajęty, że zapomniałem wysłać przelew na sierociniec.
    - Na sierociniec? - zapytał zaskoczony dowódca. - Skąd ci się to wzięło?
    - Pamiętasz, że moja książka dobrze się sprzedała? Zarobiłem niezłą sumkę - powiedział Zhan Zhao z uśmiechem. - Kiedy zapytałem, na co przeznaczyć pieniądze, powiedziałeś, żebym wspomógł inwestycję budowy sierocińca.
    - I ty ot tak mnie posłuchałeś?
    - Niezupełnie, bo to nie jest budowa, tylko remont. Pomagam tylko odnowić dom dziecka.
    - Kocie, dobry z ciebie człowiek. - Dowódca pogłaskał go po głowie. - Gdyby wszyscy bogacze byli tacy, nie byłoby biedy na świecie.
    - Ta… - westchnął doktor.
    Gdy zatrzymali się pod bankiem, wysiedli z auta. Dowódca zobaczył, że niedaleko zaparkowana jest biała furgonetka, a siedzący w niej mężczyzna trzymał w zębach papierosa i zerkał nerwowo w stronę wejścia do banku. Bai Yutang wzdrygnął się i bez słowa ruszył za doktorem do środka.
    W banku nie było zbyt wielu ludzi, a po holu spacerował ochroniarz z pałką. Zhan Zhao stanął w kolejce, a Bai Yutang zaczął się rozglądać. Spojrzał przez szklane drzwi na białą furgonetkę i zobaczył, że siedzi w niej kilku mężczyzn, którzy właśnie zaciągnęli na głowy kominiarki.
    Dowódca westchnął, wyjął legitymację policyjną i podszedł do kasy. Pokazał legitymację pracownikowi i powiedział:
    - Wezwij policję, szybko, naciśnij alarm.
    Trzej zamaskowani i uzbrojeni mężczyźni byli w szoku, ponieważ zanim zdążyli wejść do holu, Bai Yutang oddał dwa strzały. Trafił w ramiona dwóch rabusiów, którzy upuścili broń.
    - Policja, rzuć broń! - powiedział dowódca do mężczyzny idącego za nimi.
    Rabuś wahał się przez chwilę, a gdy do banku wszedł klient, odwrócił się w jego kierunku, złapał go i wziął na zakładnika. Gdy ponownie się odwrócił, Bai Yutang zobaczył kwiecistą koszulę i długie, rude włosy opadające na ramiona zakładnika. Po chwili usłyszał, jak ten pechowiec mówi z koszmarnym chińskim akcentem:
    - Jak ty trzymasz ten pistolet? - Po tych słowach złapał rabusia za nadgarstek i jednym, płynnym ruchem wyrwał mu broń z ręki.
    Zamaskowany mężczyzna krzyknął i upadł na kolana. Okazało się, że wziął na zakładnika cudzoziemca, którego chwilę temu Zhan Zhao i Bai Yutang wystawili drogówce. Rudzielec klasnął w dłonie i uśmiechnął się do stojącego przed nim Bai Yutanga.
    - Ty z kolei trzymasz broń, jakbyś się z nią urodził.
    Po chwili wszyscy usłyszeli dźwięk syren policyjnych i przed bankiem zatrzymało się kilka radiowozów. Mężczyzna czekający w białej furgonetce zorientował się w sytuacji, wysiadł i pobiegł w boczną uliczkę. Widząc to Bai Yutang ruszył za nim.
    - Yutang! - zawołał Zhan Zhao i już chciał pobiec za nim, ale tuż przy drzwiach zatrzymał go cudzoziemiec w kwiecistej koszuli.
    - Zaczekaj.
    Doktor patrzył, jak Bai Yutang biegł za uciekającym kierowcą i wściekły spojrzał na mężczyznę, który go zaczepił.
    - Czego chcesz?
    - On ma na imię Yutang, a ty? Specjalnie mnie oszukałeś, prawda? - Tym razem rudzielec mówił po chińsku bez obcego akcentu.
    Zhan Zhao spojrzał na niego wściekły.
    - Jak mam na imię? Nie wiesz?
    Mężczyzna był w lekkim szoku i słuchał dalszego wywodu doktora.
    - Znasz chiński, ale wtedy specjalnie zagadałeś po włosku. Wiedziałeś, że cię zrozumiem. Na pewno zauważyłeś znaki o zakazie zatrzymywania się na tamtym skrzyżowaniu, ale mimo to zatrzymałeś samochód, dając się złapać drogówce. A teraz mimo, że słyszałeś alarm, to wszedłeś do banku. Świetnie obchodzisz się z bronią, a techniki rozbrajania masz opanowane niczym żołnierz sił specjalnych. Nie obchodzi mnie, kim jesteś i po co przyjechałeś z Włoch, dlatego oszczędź nam pracy i postaraj się przestrzegać prawa.
    Nie czekając na odpowiedź Zhan Zhao wybiegł z banku i ruszył za Bai Yutangiem.
    Gdy rudy mężczyzna patrzył, jak Zhan Zhao odbiega, odetchnął głęboko. Po chwili zadzwonił jego telefon.
    - Tak, tu Eugene, przyjechałem dzisiaj rano - powiedział wychodząc z banku z telefonem przy uchu. A gdy wsiadł do auta, roześmiał się. - Poznałem go, jest uroczy, ale obawiam się, że dla mnie zbyt silny. Nie ośmieliłbym się z nim zadrzeć.
    Kiedy doktor wbiegł w alejkę, w którą pobiegł Bai Yutang, usłyszał huk wystrzału i oblał go zimny pot.
    - Yutang! - krzyknął spanikowany i biegł co tchu w kierunku, skąd dobiegał dźwięk wystrzału. Kiedy skręcił w róg, zobaczył dowódcę i leżącego na ziemi mężczyznę, kierowcę, który próbował uciec.
    - Kocie. - Bai Yutang spojrzał na bladą twarz doktora.
    - Co się stało? - Zhan Zhao zobaczył, że leżący mężczyzna miał w głowie dziurę po kuli, był martwy. - To jest…
    - Byłem tuż za nim, nagle usłyszałem wystrzał, a gdy skręciłem, on upadł na ziemię. - Dowódca podniósł głowę i spojrzał na otaczające ich wysokie ściany. - Nawet gdyby potrafił latać, powinienem go zobaczyć, ale nie widziałem nawet jego cienia.
    Zhan Zhao się wzdrygał.
    - Yutang, czy właśnie powiedziałeś… cienia?
    Obaj w jednej chwili pomyśleli o ścianie willi pod gabinetem Wu Qianga.
    - Cień?

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***





   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze