SCI Mystery - tom 1 [PL] - Morderczy cień / Rozdział 94: Inny świat


    Zhan Zhao rzadko mógł zobaczyć u Bai Yutanga tak poważny wyraz twarzy. Patrzył, jak dowódca przekrzywia głowę i ogląda otaczające ich mury. Po chwili potrząsnął głową i powiedział:
    - Tam się nie da wejść.
    - Tam nie… - odezwał się doktor patrząc w ziemię. Po chwili obaj powiedzieli zgodnie:
    - Na dół.
    Bai Yutang spojrzał na chodnik i od razu zauważył, że był wyłożony kamiennymi kwadratowymi płytami, pomiędzy którymi były szczeliny, co sprawiło, że niektóre płyty odrobinę się zapadły. Pochylił się nad jedną z nich i delikatnie przesunął palcami wzdłuż szczeliny. Doktor podszedł do niego i przykucnął.
    - I jak? - zapytał.
    - Czuć cug - powiedział dowódca wkładając palce głębiej w szczelinę. Po chwili zaparł się i podniósł jedną z płyt. Poczuli powiew zimnego powietrza, a gdy zajrzeli do środka, zobaczyli biegnący w podziemiu kanał o szerokości niecałych dwóch metrów. Było w nim też sporo rur i byli pewni, że to jeden z dawnych podziemnych przejść zbudowanych w mieście S.
    - Chyba ostatnio też pozwoliliśmy mu uciec - rzekł doktor patrząc w głąb kanału.
    Dowódca skinął głową i dodał:
    - Zejdę na dół i się rozejrzę, a ty…
    - Idę z tobą - przerwał mu Zhan Zhao.
    Nie mieli czasu na kłótnie, dlatego Bai Yutang zgodził się i zeskoczył do kanału, a po chwili wyciągnął ręce, by złapać doktora.
    Byli w ciasnym tunelu i od razu zauważyli, że jeden jego koniec jest zablokowany, dlatego poszli w przeciwnym kierunku. Dowódca wyciągnął telefon, włączył latarkę i tak szli przed siebie oświetlając sobie drogę nikłym światłem. W kanale było tak cicho, że nawet dźwięk ich oddechów stał się niezwykle wyraźny, odbijając się od ścian tworzących akustyczną tubę. Od czasu do czasu szczury przebiegały im drogę, spłoszone światłem. W powietrzu uczuć było pleśń i zgniliznę. Zhan Zhao od razu zauważył zmarszczone czoło dowódcy. Dobrze wiedział, że dla kogoś z lekkim skrzywieniem na punkcie czystości przebywanie w takim miejscu było istną torturą.
    Po pięciu minutach marszu zobaczyli przed sobą nieco większą przestrzeń i rozwidlenie kanałów. Bai Yutang spojrzał na doktora.
    - Kocie, którędy teraz?
    Zhan Zhao przyjrzał się obu korytarzom, po czym głęboko westchnął.
    - Co jest? - zapytał dowódca.
    - Całkiem sporo osób tędy przeszło - odparł wskazując na ziemię. - Spójrz, ile tu jest śladów.
    Bai Yutang skinął głową i ruszył dalej, a po dziesięciu minutach zobaczyli światło na drugim końcu kanału.
    Wyjście? Tak szybko? Spojrzeli na siebie pytająco i przyspieszyli kroku, zbliżając się do coraz lepiej widocznego wyjścia.
    Gdy dotarli do końca kanału, czekał ich ostatni zakręt, a gdy skręcili, ich uwagę przykuł stos rzeczy leżących w kącie. Kilka zniszczonych ubrań, szpitalne prześcieradło i mnóstwo brudnych zabawek, głównie lalek i plastikowych robotów. Dowódca podszedł bliżej, by spojrzeć na zabawki.
    - Leżą tu od bardzo dawna - powiedział Zhan Zhao patrząc na brudnego białego pluszowego kotka. - Pamiętasz, mieliśmy takiego w dzieciństwie.
    Bai Yutang przytaknął, po czym wyciągnął z kieszeni chusteczkę i podniósł przez nią stary, zabawkowy pistolet.
    - Kocie, on tu nie pasuje.
    - Racja - zgodził się doktor. – Wygląda, jak te pistolety z miejsc zbrodni.
    Gdy tak rozmawiali, usłyszeli odgłos kroków, a potem śmiech dochodzący zza rogu. Odwrócili się w tamtą stronę i zobaczyli kilkoro małych postaci, które pojawiły się przy wyjściu. Były to umorusane dzieci, które bawiły się tu w najlepsze. Kiedy zobaczyły Bai Yutanga i Zhan Zhao, zatrzymały się i patrzyły na nich ze strachem i ciekawością. Doktor ruszył w ich kierunku, a dzieci momentalnie odwróciły się i uciekły. Zhan Zhao pobiegł za nimi wołając:
    - Zaczekajcie!
    Niestety żadne z dzieci go nie posłuchało i dalej biegły przed siebie. Nagle w tubie kanału zabrzmiała głośna, surowa komenda.
    - Stać!
    Dwoje maluchów biegnących na końcu instynktownie się zatrzymało i z przerażeniem odwróciło się za siebie, patrząc na Zhan Zhao i Bai Yutanga.
    - Nie bójcie się, chcę wam zadać kilka pytań - powiedział dowódca i podszedł do nich, bo zauważył, że dzieci nadal są przestraszone. Wyjął z kieszeni 10 juanów, a wtedy uśmiech pojawił się na tych małych, umorusanych buziach. Oczy im się zaświeciły i chętnie wyciągnęły ręce, by złapać banknot. Jednak Bai Yutang podniósł go na tyle wysoko, że nie mogły go dosięgnąć.
    - A teraz grzecznie odpowiedzcie na moje pytania.
    - Uhm! - dzieci ochoczo pokiwały głowami, wykazując chęć współpracy.
    - Często przychodzicie się tu bawić? - zapytał dowódca pokazując stos zabawek w zagłębieniu kanału. - Skąd wzięły się tu te zabawki?
    - Są z wysypiska - odpowiedział jeden z maluchów.
    - Gdzie jest to wysypisko?
    - Daleko, za skrzyżowaniem - powiedział drugi maluch wskazując kierunek.
    - Wiedzieliście tu kiedyś mężczyznę ubranego na czarno, z długą brodą?
    - Z brodą? - dzieci spojrzały na siebie i podekscytowane pokiwały głowami. - Tak, widzieliśmy go. Jest dziwny.
    - Co w nim takiego dziwnego? -zapytał Zhan Zhao podchodząc bliżej.
    - Jest dorosły, a nadal chce się z nami bawić - odparł jeden z maluchów, po czym spojrzał na drugiego. - Prawda? A skoro ma taką brodę, to powinniśmy nazywać go dziadkiem.
    - Wiecie, gdzie go znajdziemy? - zapytał dowódca.
    Dzieci zastanowiły się nad pytaniem, a po chwili pokręciły głowami.
    - Nie wiemy, zwykle kiedy się bawimy, on zawsze kręci się w pobliżu.
    Bai Yutang skinął głową.
    - Chcecie zarobić więcej pieniędzy?
    - Taaak!
    - Kocie, masz coś do pisania? - Dowódca odwrócił się do Zhan Zhao, który wyciągnął z kieszeni marynarki długopis i mu go podał.
    Bai Yutang dał banknot dzieciom, a jednemu z nich zapisał na ręce swój numer telefonu.
    - Jeśli zobaczycie tego mężczyznę, to zadzwońcie do mnie, tylko tak, żeby o tym nie wiedział. A wtedy dam wam dwa razy tyle pieniędzy.
    - Zgoda! - krzyknęły maluchy i odbiegły z banknotem w garści.
    Dowódca oddał długopis doktorowi z szelmowskim uśmieszkiem na ustach.
    - Wiesz, że frajerzy zawsze noszą ze sobą długopis?
    Zhan Zhao zmierzył go ostrym wzrokiem i powiedział rozgniewany:
    - Nie rozumiem. Dlaczego te dzieci zatrzymały się, kiedy na nich krzyknąłeś, a uciekły, kiedy byłeś dla nich miły? To wbrew zasadom psychologii.
    - Ech… - westchnął Bai Yutang szczerze rozbawiony. Owinął zabawkowy pistolet chusteczką i włożył go do kieszeni. - Te dzieciaki pewnie nigdy nie słyszały miłego słowa, jestem pewien, że zawsze na nich krzyczano, dlatego zareagowały i nie stawiały oporu.
    - Jeśli nie będą się opierać, ktoś może zrobić im krzywdę - powiedział doktor i ruszył za Bai Yutangiem.
    W okolicy były same rozwalające się domy i wszędzie walały się śmieci. Dowódca nie skomentował, tylko rozejrzał się wokół, żeby określić kierunek, w którym powinni się udać. Ruszyli wzdłuż ulicy i stopniowo krajobraz zaczął się zmieniać. Domy wyglądały coraz lepiej, za to na ulicy było sporo młodych mężczyzn z pofarbowanymi włosami i w dość specyficznych ubraniach. Stali w grupach i rozmawiali lub flirtowali z dziewczynami. Gdy Bai Yutang i Zhan Zhao przeszli obok nich, wszystkie oczy zwróciły się w ich kierunku. Patrzyli na nich z zaciekawieniem, bo mężczyźni kompletnie tu nie pasowali.
    Doktor zauważył, że kilu z nich za nimi idzie, dlatego pociągnął dowódcę za rękaw.
    - Yutang?
    - Nie przejmuj się nimi, za chwilę będzie ich o wiele więcej.
    Szli dalej, a śledzący ich mężczyźni byli coraz bliżej.
    - Ach! - krzyknął zaskoczony Zhan Zhao, bo właśnie ktoś klepnął go w tyłek.
    Kiedy się odwrócił, zobaczył kilku bezczelnie wpatrzonych w niego mężczyzn, którzy się z niego śmiali. Jeden z nich zrobił krok w przód, ale zanim zdołał do niego podejść, przemknął mu przed oczami biały cień. Bai Yutang chwycił go za kołnierz i rzucił nim o ścianę. Wygiął mu prawą rękę do tyłu i napastnik zgiął się w pół. W tym czasie dowódca jakby od niechcenia podniósł leżącą nieopodal pustą butelkę po winie i rozbił ją o chodnik, robiąc z niej tulipana.
    Nie tylko Zhan Zhao był w szoku, żaden z mężczyzn już się nie śmiał, za to wszyscy cofnęli się ze strachu. Dźwięk tłuczonego szkła zmroził im krew w żyłach, zatrzymany przez Bai Yutanga chłopak zamknął oczy z przerażenia i czekał na ból, jaki zostanie mu zadany. Ale się nie doczekał. Kiedy otworzył oczy, zobaczył wpatrzonego w niego dowódcę z wyjątkowo zimnym uśmiechem na ustach. Zobaczył też butelkę tuż przy swojej twarzy.
    - Ach! - jęknął, po czym wyrwał się i uciekł w popłochu, a za nim jego towarzysze.
    Bai Yutang wyrzucił rozbitą butelkę, po czym odwrócił się i ruszył naprzód, ciągnąc za sobą Zhan Zhao. Gdy minęli dwie kolejne przecznice, znaleźli się przed bankiem, przed którym stał zaparkowany samochód Bai Yutanga.
    - To przed chwilą, co to w ogóle było? - powiedział doktor czując się, jakby właśnie odbył podróż do innego świata, a co dziwne, Bai Yutang świetnie się w tym świecie odnalazł, przecz co czuł się zdezorientowany, a jego duma została odrobinę zraniona.
    Dowódca uśmiechnął się i wyciągnął rękę, żeby pogłaskać go po nosie.
    - Domowy Kot uciekł na ulicę pełną dzikich szczurów i nadepnął im na ogon, dlatego przyszedłem mu na ratunek, niczym bohater.
    Zhan Zhao od razu przeszedł do rękoczynów i zaczął bić Bai Yutanga, który nic sobie z tego nie robiąc zadzwonił do Jiang Pinga i poprosił go o znalezienie planów podziemnych kanałów miasta S., zwłaszcza w tym konkretnym obszarze. Gdy skończył rozmawiać, wsadził telefon do kieszeni, a rozwścieczonego Kota wepchnął do auta i ruszył w stronę Komisariatu.


    Eugene podjechał na przedmieścia i zaparkował przed jedną z willi. Gdy wysiadł z auta, od razu podszedł do niego pracujący tu mężczyzna i powiedział:
    - Pan Zhao maluje w szklarni.
    Maluje obraz? Ze zdziwienia wzruszył ramionami. Naprawdę gangsterzy w dzisiejszych czasach są bardzo eleganccy. Ciekawe, co za osobę zamierza przedstawić mi szef? Myślał, idąc kamienną ścieżką prowadzącą do szklarni otoczonej zielenią.
    Drzwi były otwarte, Eugene wszedł i lekko uniósł głowę, po czym zamarł. Światło słoneczne odbijało się od szklanego dachu sprawiając, że jego kolor stał się nieco dziwny, a gdy padało na kwitnące tam białe lilie, nadało im miodowy odcień.
    Na samym środku, na białym krześle siedział mężczyzna. Był ubrany na czarno i malował. Eugene widział tylko jego profil i aż zagwizdał z podziwu. Co za piękność.
    Gdyby jego szef nie powiedział mu, że od dzisiaj ten piękny mężczyzna będzie wydawał mu rozkazy, pomyślałby, że znalazł mu kochanka. Może nie pierwszej młodości, ale właśnie przez to tak cholernie seksownego.
    Malujący mężczyzna nie zareagował na gwizd sprzed chwili, był skoncentrowany na obrazie. Eugene zobaczył, co malował i był w jeszcze większym szoku. Nie tylko obraz, nad którym właśnie pracował, ale też inne, leżące na posadzce przedstawiały jedną i te samą osobę, Zhana Zhao, którego spotkał jakiś czas temu. I na każdym obrazie wyglądał jak żywy.
    Po pięciu minutach cichej obserwacji Eugene, który ciągle był ignorowany, w końcu nie wytrzymał i zapytał:
    - Chciałeś, żebym mu się przyjrzał, zanim do ciebie przyjadę i potwierdził, że twoje obrazy są bardzo realistyczne?
    Mężczyzna nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w płótno przed nim, tak jakby istota ludzka stojąca tuż obok niego nie była warta włosa mężczyzny z portretu. Po długiej chwili milczenia Eugene przysunął sobie krzesło i usiadł.
    - Szef kazał mi cię we wszystkim słuchać. Jesteś Zhao Jue, prawda?
    W końcu malarz dokonał ostatniego pociągnięcia pędzlem i z satysfakcją spojrzał na swoje dzieło. Odłożył pędzel i odwrócił się w stronę Eugena mierząc go wzrokiem od stóp do głów, a na końcu delikatnie się uśmiechnął. Eugene otworzył szerzej oczy i patrzył na ten uśmiech jak zahipnotyzowany. Ciekawe, co go łączy z szefem.
    A przed nim był, nie kto inny, jak Zhao Jue, który powoli wstał i szepnął mu na ucho:
    - Rzeczywiście jesteś odpowiednią osobą do tego zadania.
    - Szef mówił, że możesz mu pomóc odzyskać tu wpływy, znaczy na całym terytorium. Jak to zrobimy? - zapytał Eugene wstając z krzesła, po czym podszedł do Zhao Jue. - Oj, jaka piękna szyja. Co to za czerwony ślad? - Nie uzyskując odpowiedzi dodał. - Powinniśmy zacząć od niego? - Wskazał na obraz przedstawiający Zhan Zhao. Słysząc to pytanie, Zhao Jue odwrócił się do niego i spojrzał na niego lodowatym wzrokiem.
    O co chodzi? Pomyślał Eugene. Nie mów, że ci na nim zależy i nie zamierzasz się go pozbyć?
    Zhao Jue patrzył mu w oczy, po czym otworzył usta i powiedział bardzo cichym głosem:
    - Zapamiętaj jego twarz i trzymaj się od niego z daleka. W przeciwnym razie postaram się, żebyś zniknął z tego świata. - Gdy skończył mówić, uśmiechnął się, a następnie ruszył w stronę wyjścia.
    Eugene dopiero po chwili odzyskał nad sobą kontrolę. Przełknął ślinę i próbował opanować oddech. Nie miał pojęcia, jak nazwać uczucia, jakie przed chwilą go nawiedziły. Dziwny dźwięk wdarł się do jego głowy. Słyszał wyraźnie słowo „samobójstwo” i dobrze wiedział, że w tym krótkim ułamku sekundy, był gotów się zabić. Po chwili kucnął, złapał się za głowę i zaczął targać włosy. Cholera, to jakiś przerażający demon…

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***





   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze