SCI Mystery - tom 1 [PL] - Morderczy cień / Rozdział 97: Podpowiedź

 


    Dyrektor sierocińca oprowadzał Bai Yutanga i Zhan Zhao po terenie, który wymagał sporej ilości nakładów, dlatego otrzymane datki ratowały mu życie. Dyrektor pokazał też świeżo wyremontowane budynki, które były bardzo estetyczne, a co najważniejsze, miały sporo miejsca do zabawy dla dzieci.
    Bai Yutang słuchał dyrektora zerkając co chwilę na idącego za nimi Zhan Zhao, który nie odezwał się słowem od momentu otrzymania sms’a.
    Weszli na dziedziniec z tyłu budynku, gdzie były dzieci. Jedne czytały książki, inne grały w gry, rysowały, a reszta bawiła się w grupach. Wśród nich było kilkoro opiekunów, a dzieci wyglądały bardzo schludnie, miały ładne i czyste ubrania, widać było, że to miejski sierociniec. Kiedy zobaczyły, że dyrektor przyprowadził gości, grzecznie się przywitały. Dyrektor powiedział im, że obaj panowie są policjantami, co wzbudziło w tych małych oczkach błysk zainteresowania. Mała dziewczynka podeszła do dowódcy i zapytała:
    - Jesteś policjantem? To pozbądź się tego wrednego psa za płotem.
    Bai Yutang spojrzał pytająco na dyrektora.
    - Co to za pies?
    - Rodzina mieszkająca po sąsiedzku ma psa, szczeniaka, ale bardzo agresywnego - odpowiedział dyrektor lekko zakłopotany. - Kiedy dzieci bawią się niedaleko ich posesji, bywa, że pies je atakuje.
    - Och - uśmiechnął się dowódca i skinął głową. Spojrzał we wskazanym kierunku i zobaczył tuż za płotem małego, białego pieska. Oceniając jego wygląd był pewien, że bez trudu mieści się między sztachetami płotu. Na szczęście teraz spał pod ścianą domu.
    - Dlaczego puszczają go luzem? - zapytał Zhan Zhao. - Co się stanie, jeśli ugryzie któreś z dzieci?
    - Nie rozmawiajmy o tym - powiedział dyrektor. - Rozmawiałem z ekipą remontową i postawią tam mur, żeby pies nie mógł się przedostać.
    Gdy tak rozmawiali, zobaczyli małą postać, która nagle się pojawiła i zaglądała przez ogrodzenie. Bai Yutang spojrzał w te zimne oczy i aż przeszły go ciarki. Dziecko było całe pokryte czarnym pyłem i z ukrycia na nich patrzyło.
    - Kto to? - zapytał doktor zerkając na dyrektora.
    - Nie wiem. Ten maluch przychodzi tu, żeby chwilę się pobawić, a po kolacji ucieka. Nigdy ze mną nie rozmawia, ale dogaduje się z dziećmi. Wszyscy mówią do niego Mały Loach.
    - Mały Loach? - zaśmiał się Bai Yutang.
    Po chwili zobaczyli, jak ten mały chłopiec macha do jednej z dziewczynek siedzącej na trawie i pokazuje jej lakę, którą przyniósł. Dziewczynka uśmiechnęła się i do niego podbiegła, uważając, żeby nie obudzić szczeniaka. Kiedy podeszła do płotu, Mały Loach dał jej lalkę, a ona z uśmiechem ją przyjęła. Gdy dzieci zaczęły rozmawiać, wszyscy usłyszeli głośny szczek.
    Bai Yutang i Zhan Zhao zamierzali się pożegnać i odejść, ale szczekanie psa ściągnęło ich uwagę. Patrzyli, jak szczeniak zajadle szczeka na dwójkę dzieci przy płocie.
    Mały Loach najwyraźniej nie bał się szczeniaka i po chwili go kopnął. Pies nie był zbyt duży i upadł na bok skomląc z bólu. Jednak po chwili wstał i zaczął jeszcze zajadlej na nich ujadać.
    Dziewczynka była przerażona i cofnęła się o kilka kroków. Kiedy pies zobaczył, że się go boi, rzucił się na nią. Wszystkie dzieci zaczęły krzyczeć, Bai Yutang ruszył w stronę płotu, żeby przegonić szczeniaka, ale zanim tam dobiegł, zobaczył coś bardzo dziwnego.
    Mały Loach sięgnął przez dziurę w balustradzie i złapał szczeniaka za szyję. Pociągnął go do siebie, po chwili złapał za tylne łapy i z całej siły za nie ciągnął, jakby chciał go rozerwać na pół.
    Na dziedzińcu zrobiło się cicho. Bai Yutang i Zhan Zhao stali jak wryci i tylko patrzyli, jak ten mały chłopiec w końcu rozerwał ciało szczeniaka i machał zakrwawionymi szczątkami. Dopiero po chwili, cały zakrwawiony, rzucił zwłoki psa na ziemię.
    - Łaaaa! - krzyczały przerażone dzieci. Dziewczynka z lalką była tak przestraszona, że rzuciła się z płaczem do Bai Yutanga. Z kolei Mały Loach spojrzał na dowódcę lodowatym wzrokiem i odwrócił się, by odejść.
    - Zaczekaj! - zawołał do niego Bai Yutang, przekazując płaczącą dziewczynkę Zhan Zhao, który właśnie do niego podbiegł. Dowódca jednym susem przeskoczył płot i zauważył, że Mały Loach rozpłynął się w powietrzu. Wybiegł na drogę i skręcił w jedną z wielu znajdujących się tu małych alejek. Bezradny westchnął i wrócił na dziedziniec sierocińca.
    Opiekunowie i dyrektor uspokajali płaczące dzieci, dlatego Bai Yutang i Zhan Zhao pożegnali się i wyszli. Kiedy wsiedli do auta, obaj westchnęli. Bai Yutang odpalił silnik i czując, że atmosfera zrobiła się ciężka, zapytał z uśmiechem.
    - Co jest, Kocie? Przestraszyłeś się?
    Zhan Zhao spojrzał na niego i przewrócił oczami.
    - Chyba ty.
    - W takim razie, o co chodzi? - zapytał dowódca parkując na policyjnym parkingu. - Podczas wizyty w sierocińcu dziwnie się zachowywałeś.
    Doktor miał wyrzuty sumienia, że musi go okłamać, zwłaszcza, że ciężko mu to przychodziło. Zarumienił się i powiedział:
    - Wysiądę pierwszy.
    - Źle się czujesz? - zapytał zaniepokojony Bai Yutang.
    - Mógłbyś mnie odwieźć do domu? - wyszeptał doktor. - Potem wrócisz na komisariat i w spokoju zajmiesz się pracą.
    Bai Yutang nie odpowiedział, odpalił silnik i jedną rękę trzymał na kierownicy, a drugą dotknął czoła doktora. Zhan Zhao był zaskoczony i odepchnął jego rękę. Zmierzył go wściekłym spojrzeniem i zobaczył uśmiech na twarzy dowódcy.
    - Dobrze, że nie jesteś chory - powiedział Bai Yutang i ruszył w stronę ich mieszkania.
    Gdy odstawił doktora pod drzwi, skierował się w stronę auta, nie pytając go nawet, dlaczego chciał wrócić do domu.
    Zhan Zhao czuł się okropnie. Siedział w domu i cały w nerwach czekał, aż wskazówki na zegarze choć zbliżą się do godziny szóstej. Najgorsze, że wcale nie myślał o Zhao Jue, a o Bai Yutangu.
    Był tak zdenerwowany, że sięgnął po telefon i wybrał jego numer. Co dziwne, nikt nie odebrał. Nie słyszał? Zadzwonił jeszcze kilka razy z takim samym skutkiem. Coś jest nie tak.
    Doktor wpadł w panikę. Schował telefon do kieszeni i rzucił się w stronę drzwi, a kiedy je otworzył, krzyknął zaskoczony. Bai Yutang, który miał wrócił na komisariat, stał oparty o ścianę i z uśmiechem na niego patrzył.
    - Ty! - Zhan Zhao po chwili się uspokoił, zmierzył go wściekłym spojrzeniem i próbował zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Ale niestety dowódca zablokował je ręką, po czym przecisnął się przez nie i zatrzasnął je za sobą.
    - Mów, co się dzieje - powiedział łapiąc Zhan Zhao za rękę. - Wiem, że coś przede mną ukrywasz.
    Doktor spojrzał na niego, a po chwili wyciągnął telefon i pokazał mu wiadomość, jaką dostał.
    Bai Yutang przeczytał ją i oddał mu telefon, po czym pocałował go w czoło i powiedział:
    - Bądź ostrożny. Będę czuwał w pobliżu. Jak coś się stanie, zadzwoń.
    Zhan Zhao przytaknął, a smutek i napięcie zniknęły z jego twarzy. Czuł, że jego serce jest teraz spokojne.
    Zjedli wspólnie kolację, a potem obaj się ubrali i wyszli, bo była prawie szósta. Zhan Zhao poszedł do kawiarni po drugiej stronie ulicy i kiedy do niej wszedł, zobaczył Zhao Jue. Był ubrany w czarny sweter i siedział na końcu sali. Kiedy zobaczył doktora, lekko przechylił głowę i uśmiechnął się do niego, po czym wskazał mu miejsce naprzeciwko siebie. Zhan Zhao podszedł i usiadł przy stoliku, przez chwilę obaj się sobie przyglądali.
    Zhao Jue wyglądał dużo młodziej, niż wcześniej. Gdyby nie delikatne zmarszczki w okolicach oczu i ust, wiele osób nie dałoby mu więcej, niż trzydzieści lat. Zhan Zhao pomyślał, że on bardzo przypomina mu ojca, po którym też nie było widać upływu czasu. Spojrzał na jego włosy, które były dłuższe niż ostatnio, miał je związane luźno z tyłu głowy, a ich końcówki opadały mu na ramiona.
    Gdy już się sobie przyjrzeli, Zhan Zhao odezwał się jako pierwszy.
    - Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać?
    Zhao Jue sięgnął po filiżankę kawy, upił łyk i pomachał na kelnera.
    - Może napijesz się kawy? Ja stawiam.
    Zhan Zhao potrząsnął głową i zwrócił się do kelnera.
    - Poproszę szklankę wody.
    Gdy kelner przyniósł zamówienie, Zhao Jue spojrzał na wodę stojącą przed doktorem, po czym na samego doktora i rzekł:
    - Mają tu bardzo dobrą kawę.
    Zhan Zhao spojrzał na niego i odpowiedział dopiero po krótkiej chwili.
    - Nie mogę pić kawy, mam słaby żołądek.
    Zhao Jue uśmiechnął się do niego.
    - Oj, naprawdę? Jesteś taki sam jak Qitian, problemy z żołądkiem są pewnie dziedziczne.
    Słysząc, jak Zhao Jue mówi o jego ojcu, przypomniał sobie, że już wcześniej o nim wspominał, dlatego zmarszczył brwi i powiedział:
    - O co ci chodzi?
    - Powiedziałem, żebyś przyszedł sam.
    - Przyszedłem sam.
    - Hmm. - Zhao Jue pokiwał mu palcem przed oczami. - Czuję, że mały tygrys z rodziny Bai jest w pobliżu.
    - I tak o wszystkim mu powiem - odpowiedział cicho doktor.
    - Oj. - Zhao Jue upił kolejny łyk kawy i odpowiedział równie cicho. - Jest dla ciebie aż tak ważny?
    - Mów, o co chodzi. Nie zaprosiłeś mnie, żeby porozmawiać o osobistych sprawach, prawda?
    - Zapisz numer, z którego wysłałem ci sms’a - powiedział Zhao Jue i zamieszał kawę w filiżance. - Jeśli będziesz potrzebował pomocy, zadzwoń.
    Doktor w skupieniu na niego patrzył.
    - Myślisz, że kiedykolwiek potrzebowałem twojej pomocy?
    Zhao Jue uśmiechnął się i delikatnie przytaknął.
    - Tym razem na pewno będziesz jej potrzebował.
    - Co masz na myśli? - zapytał Zhan Zhao, po czym się zamyślił. - Chyba, że masz coś wspólnego z tą sprawą. Myślę, że ujęcie sprawcy będzie ci na rękę, chociaż wolałbyś, żeby nie doszło do tego zbyt szybko, prawda?
    Zhao Jue również zamyślił się przez chwilę, a później się roześmiał, jakby właśnie usłyszał świetny dowcip. Gdy przestał się śmiać, wyprostował się i spojrzał na doktora.
    - Ty i Qitian jesteście do siebie podobni tylko z wyglądu, nic poza tym.
    Zhan Zhao od razu się zirytował i zapytał go ściszonym głosem.
    - To do kogo jestem podobny z natury? Może do ciebie?
    Oczy Zhao Jue nieco się rozszerzyły, gdy na niego patrzył.
    - A ty tak nie myślisz?
    Doktor pokiwał głową i powiedział dość oschłym tonem wstając z krzesła.
    - Masz coś jeszcze do dodania? Jeśli nie, to sobie idę.
    - Zaczekaj, usiądź. - Zhao Jue wyciągnął rękę chcąc go złapać, ale Zhan Zhao cofnął się.
    - A co jeśli powiem, że… - Zhao Jue zrozumiał, że doktor naprawdę zamierza odejść. Trochę zaniepokojony kontynuował. - wtedy nikogo nie skrzywdziłem?
    Zhan Zhao stał nieruchomo i na niego patrzył, po chwili uśmiechnął się i odpowiedział:
    - Nie używaj na mnie tej sztuczki. Mam uwierzyć, że nikogo nie skrzywdziłeś, ponieważ w twoich oczach ofiary nie były ludźmi, a potworami, prawda? - Po tych słowach zostawił na stoliku pieniądze za wodę, odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia z kawiarni.
    Zhao Jue patrzył zaskoczony na oddalającego się doktora. Po chwili zaczął się śmiać.
    - Co za złośliwiec. I jeszcze twierdzi, że nie jest do mnie podobny… to naprawdę zły chłopiec, bardzo zły.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***





   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze