SCI Mystery - tom 1 [PL] - Rozdział 96: Walentynki [18+]

 



14 lutego

    Gdy Bai Yutang obudził się rano, zerknął w stronę kalendarza i zaczął mu się intensywnie przyglądać. Nie dość, że dzisiaj są Walentynki, to jeszcze mamy wolny weekend. Spojrzał na Zhan Zhao, który smacznie spał, a jego ramiona i nogi wystawały spod kołdry. Ech, ten Kot.
    - Kotek… - Dowódca nachylił się i szepnął mu do ucha. - Kotku…
    - Hmm… - Zhan Zhao słysząc przez sen, że ktoś go woła, jedynie mocniej wtulił się w kołdrę.
    - Mamy dzisiaj wolne. - Bai Yutang pocałował go w ucho i włożył rękę pod kołdrę. - I są Walentynki. Chodźmy na randkę. - Wsunął dłoń pod piżamę doktora i gładził jego delikatną skórę. - Pójdziemy?
    - Hmm… - Zhan Zhao przewrócił się na bok i owinął się szczelnie kołdrą. Spokojnie, muszę go zignorować, wtedy jeszcze trochę pośpię.
    - Chodźmy do wesołego miasteczka. Od wieków tam nie byliśmy. - Bai Yutang się nie poddawał, nakrył się kołdrą i pocałował go w szyję.
    - Chcę spać - mruknął doktor zawijając się w kołdrę.
    - Kotek… - Dowódca przytulił kokon leżący obok niego. - Najpierw chodźmy do wesołego miasteczka, potem na zakupy i na obiad, a na koniec do kina. Co ty na to?
    Wściekły Zhan Zhao wychylił głowę spod kołdry, bo miał już tego serdecznie dość.
    - A żebyś zdechł. Chcę spać przez cały dzień - powiedział i na koniec uszczypnął rękę Bai Yutanga, która ponownie przedarła się przez warstwę kołdry, piżamę i leżała na jego brzuchu. I się zaczęło. Kot próbował uciec, a Mysz skorzystała z okazji do ataku i przez dłuższą chwilę turlali się po łóżku racząc się wzajemnymi pieszczotami. Tę przyjemną grę wstępną przerwał dzwonek do drzwi.
    - Tak wcześnie? Kto to? - zapytał dowódca zerkając na budzik stojący na nocnym stoliku. Była godzina ósma. Niechętnie wstał z łóżka i poszedł otworzyć drzwi. O dziwo nikogo tam nie było.
    Ktoś sobie żarty robi? Rozejrzał się dokoła i zobaczył leżące na wycieraczce spore pudełko z liścikiem.
    - Kto to? - zapytał Zhan Zhao, który też wstał i przyszedł zobaczyć, kto ich odwiedził o tak wczesnej porze.
    Bai Yutang wzruszył ramionami i otworzył liścik.

    Do Yutanga i Zhao:
    Wyjeżdżamy na trzy dni. Zadbajcie o skarb znajdujący się w pudełku.
    Mama.

    Bai Yutang od razu spojrzał na pudełko i czuł, że powieka zaczyna mu drgać.
    - Co to za skarb? - Zhan Zhao kucnął i delikatnie otworzył pudełko, z którego dobiegło głośnie „miau.”
    - Ruben? - Doktor od razu wyciągnął kota z pudełka. - Znowu przytyłeś.
    - To kot, czy świnia? - Dowódca spojrzał na kota, który był ogromny, i od razu delikatnie uszczypnął go w brzuch.
    - Miau! - Ruben machnął na niego łapką.
    - Auć. - Dowódca spojrzał na zadrapanie na wierzchu dłoni, a jego prawa powieka ponownie drgnęła. - Już po tobie futrzaku! - powiedział i chwycił kota za kark próbując go podnieść.
    Ruben miauczał i desperacko ściskał ramię Zhan Zhao, wbijając wściekły wzrok w dowódcę.
    - Nie męcz go. Jeśli coś mu zrobisz, twoja matka cię zabije - powiedział doktor tuląc do piersi Rubena. Bai Yutang zobaczył prowokujący wzrok kota i aż potrząsnął głową, bo miał wrażenie, że ma halucynacje.
    - Kocie, a co z naszymi walentynkami? - zapytał patrząc, jak Zhan Zhao idzie z Rubenem na sofę, kładzie go sobie na kolanach i zaczyna głaskać. - Wesołe miasteczko, zakupy, film?
    - A co z Rubenem? - zapytał doktor patrząc na kota na swoich kolanach. - Kto się nim zaopiekuje? Sprawdź, czy w pudełku jest jego karma.
    - Hmm… - Bai Yutang zajrzał do pudełka, a po chwili wpadł na genialny pomysł. Wziął długopis i najpierw zaczął kreślić, a potem dopisał coś na kartce. Chwycił Rubena, wsadził go do pudełka i powiedział do Zhan Zhao.
    - Kocie, idź się umyć, jak wrócę, od razu wychodzimy. - Po czym wyszedł z mieszkania razem z pudełkiem.
    Doktor był w szoku i w drodze do łazienki pokiwał głową i głęboko westchnął.


    Nagły dzwonek do drzwi obudził Bai Jintanga. Usiadł na łóżku, a gdy się wybudził, wstał i wyszedł z sypialni. Zobaczył, jak Gongsun przechodzi przez dziurę łączącą ich dwa mieszkania. To był dość zaskakujący widok, bo bardzo rzadko wybierał tę drogę z własnej i nieprzymuszonej woli.
    - Myślałem, że śpisz - powiedział Gongsun i już zamierzał wrócić do siebie, ale Bai Jintang mocno go przytulił.
    - Po co ten pośpiech. Jadłeś śniadanie? - mówiąc to pocałował go w szyję.
    - Nie otworzysz? - zapytał Gongsun patrząc na niego rozgniewany.
    - Jest tak wcześnie rano, ciekawe, kto to? - jęknął Bai Jintang podchodząc do drzwi. Gdy je otworzył, nikogo nie zastał, za to na wycieraczce leżało pudełko z liścikiem. Podniósł liścik i najpierw zobaczył przekreślony akapit, a poniżej dwa krótkie zdania.

    Bracie,
    Idziemy z Kotem na randkę. Proszę, zadbaj przez trzy dni o zawartość tego pudełka.
    Brat

    - To chyba Ruben? - Gongsun wyciągnął kota z pudełka. - Straszny z niego kloc. Zdecydowanie ma za dużo tkanki tłuszczowej.
    Bai Jintang sięgnął po telefon i zadzwonił do Bai Yutanga, ale jego numer nie odpowiadał. Wybrał numer Zhan Zhao i odczekał kilkanaście sygnałów, ale i tym razem nikt nie odebrał. A to sprawiło, że cała sprawa wydała mu się bardzo podejrzana.


    Tymczasem Zhan Zhao zapytał Bai Yutanga.
    - Widziałeś gdzieś mój telefon?
    - Nie - odpowiedział dowódca, który akurat kończył się przebierać. - Zapomnij o telefonie, szybko, ubieraj się, bo zaraz wychodzimy. - Po tych słowach zatrzasnął drzwi szafy. Schowałem twoją komórkę pod trzema kołdrami na dolnej półce w szafie, w życiu jej nie znajdziesz.
    Kiedy wyszli, słońce powoli sięgało zenitu. Bai Yutang był w wyjątkowo dobrym nastroju, ale nie wiedzieć czemu bez przerwy drgała mu powieka, a jego uszy zrobiły się czerwone, tak jakby ktoś właśnie srogo mu nawymyślał.


    Gongsun nalał Rubenowi mleka i podrapał go pod brodą.
    - Dzisiaj cały dzień odpoczywam, możesz do mnie dołączyć. Wezmę prysznic i pójdziemy na spacer. - Po tych słowach przeszedł do swojego mieszkania przez dziurę w ścianie.
    Bai Jintang spojrzał na kota, który wylizywał pustą miseczkę po mleku, po czym załamany usiadł na kanapie i spojrzał na kalendarz. Dzisiaj są walentynki. Westchnął, bo czuł się bardzo przygnębiony.
    Po chwili przeszedł dziurą do mieszkania Gongsuna i usłyszał szum prysznica dobiegający z łazienki. Wyobraził sobie maleńkie krople wody spływające po ciele doktora i poczuł się bardzo głodny.
    - Miau… - Ciche miauknięcie tuż przy jego nodze wyrwało go z zadumy, a kącik jego ust uniósł się w szelmowskim uśmieszku. Spojrzał w dół i zobaczył, że obok Rubena leży coś białego. Co to jest? Sięgnął i podniósł z podłogi fartuch Gongsuna. Skąd on się tu wziął?
    W chwili, gdy zamierzał odwiesić fartuch, jego serce mocniej zabiło i pogłaskał kota mówiąc:
    - Masz bardzo dobry pomysł, kolego…


    Dźwięk dzwonka obudził bliźniaków ze snu.
    - Idź, otwórz - powiedział Xiao Ding nakrywając głowę kołdrą. - Oszaleć idzie.
    - Sam idź - odpowiedział Da Ding chowając głowę pod poduszkę. - Chcę jeszcze pospać.
    Była dziesiąta rano, a dźwięk dzwonka nie ustawał. Da Ding rzucił poduszką i fuknął.
    - Cholera, co za drań, zabiję go! - Ze złością rzucił się w stronę drzwi, a kiedy je otworzył, nikogo tam nie było. Za to na wycieraczce leżało pudło z liścikiem.
    - Kto to? - zawołał Xiao Ding podchodząc do drzwi. Po chwili sięgnął po list, już nieco pokreślony i przeczytał krótką notatkę.

    Mam dzisiaj ochotę na pikantne curry. Przez trzy najbliższe dni dbajcie o zawartość pudełka. Jeśli odważycie się je zwrócić, to wrzucę was do Pacyfiku!
    Szefów dwóch.


    Xiao Ding zamyślił się, po czym przeczytał notatkę na głos.
    - Bracie, mamy dwóch szefów?
    Da Ding spojrzał na niego z politowaniem.
    - Ostre curry! Szwagierka też jest naszym szefem.
    Po chwili otworzyli pudełko i usłyszeli ciche miauknięcie.
    Obaj bracia zaniemówili i zbledli. Xiao złapał Da za ramię i powiedział:
    - Chcę się dzisiaj wyluzować i dobrze bawić, a nie niańczyć kota!
    - To go oddaj.
    - Nie umiem pływać - wyjęczał Xiao Ding. - Nie chcę stać się pokarmem dla ryb.
    Po chwili Da Ding spojrzał na brata.
    - Szef nie pozwolił nam go oddać, ale możemy przekazać go dalej.
    - Myślę, że możemy.
    Wymienili ze sobą znaczące spojrzenie, ubrali się i wyszli z domu.


    Gdy Gongsun skończył brać prysznic, wytarł się i sięgnął ręką po ubrania, które powiesił przy wejściu do łazienki. Nie ma ich? Nagle poczuł, że wisi tam jego fartuch. Był pewien, że zostawił tam ubrania, dlatego czuł lekką konsternację, ale nie myślał o tym zbyt długo i narzucił na siebie fartuch. Otworzył drzwi i zamierzał ruszyć do sypialni, żeby się ubrać. Niestety gdy tylko przekroczył próg łazienki, poczuł, że ktoś objął go w pasie.
    - Ach! - krzyknął zaskoczony, a kiedy się odwrócił zobaczył lśniące z podniecenia oczy Bai Jintanga. - To ty! Zabrałeś moje ubrania… ach! - Nie zdążył dokończyć, bo jego usta zostały zamknięte pocałunkiem, a dłoń Bai Jintanga wśliznęła się pod fartuch i delikatnie sunęła po aksamitnej skórze doktora.
    - Od dawna chciałem zobaczyć cię tak ubranego. Jesteś cholernie seksowny…
    - Ty zboczeńcu, nie dotykaj! Aaach! - Gongsun został przyparty do ściany. Bai Jintang zaczął gryźć i ssać jego kark.
    - Kochanie, jestem taki głodny.
    Doktor nie mógł się poruszyć, czuł, jak wielka dłoń mężczyzny masuje jego pośladki, a po chwili poczuł w sobie jego długie palce.
    - Ty… Ty… Jest środek dnia!
    - Ale dzisiaj są walentynki, dlatego możemy utrzymywać gorącą atmosferę przez cały dzień.
    - Aaach! - jęknął Gongsun, czując zimny żel na palcach Bai Jintanga. Po chwili przygotowań poczuł w sobie coś dużo większego i twardszego.
    Doktor dobrze wiedział, że tamten od początku to zaplanował i najchętniej nawrzeszczałby na niego, ale był w stanie jedynie seksownie jęczeć.
    - Czekaj… chodźmy… chodźmy do sypialni… - Gongsun próbował odsunąć się od ściany, do której był przypierany z każdym pchnięciem coraz bardziej.
    - Najpierw zrobimy to tutaj, potem w salonie, w gabinecie, a na koniec w sypialni, zgoda? - odrzekł Bai Jintang zwiększając siłę i prędkość pchnięć. W odpowiedzi Gongsun zagryzł zęby i potrząsał głową, próbując skarcić tę napaloną bestię.
    - Dobrze - uśmiechnął się Bai Jintang i mocno objął Gongsuna, który nie miał już sił stawiać oporu, ledwo był w stanie utrzymać się na nogach. - O nic się nie martw, na pewno dzisiaj i jutro znajdziemy też chwilę na odpoczynek, a pojutrze zadzwonię do Yutanga i załatwię ci wolny dzień. - Gdy tylko skończył mówić, zaczął w pełni delektować się smacznym kąskiem, który wpadł mu w ręce.


    Bai Chi skończył jeść śniadanie, posprzątał pokój i zaczął się zastanawiać, jak spędzić dzisiejszy dzień. Postanowił, że najpierw pójdzie do biblioteki, a potem wróci do domu i poleniuchuje.
    Nagle zadzwonił jego telefon, spojrzał na wyświetlacz i zobaczył, że dzwoni Zhao Wei.
    - Cześć - powiedział chłopak, po czym usłyszał przeraźliwy krzyk.
    - Chi Chi, przyjedź szybko i mi pomóż!
    - Co? - Bai Chi był zaskoczony. - Co się stało? Zhao Wei? Halo? - W telefonie usłyszał jedynie sygnał zajętego połączenia. Co się stało? Chłopak odłożył telefon i nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Pewnie Zhao Wei robi sobie ze mnie żarty.
    Otworzył drzwi, ale nikogo tam nie było, za to na wycieraczce stało pudełko, na którym leżał pokreślony liścik. Chłopak podniósł go i przeczytał jedyne niezamazane zdanie.

    Zajmij się nim przez trzy dni.
    Bracia Ding.

    Kiedy otworzył pudełko, krzyknął z zaskoczenia.
    - Rany! - zaczął przyglądać się kociej kulce, która miauknęła na jego widok. - Ruben? Jak to się stało, że jesteś taki gruby?
    Ruben leżał w pudełku i obrażony patrzył na kolejną osobę, jaką dziś widział.
    - Oj. - Bai Chi wziął go na ręce, pogłaskał po brzuszku i zapytał. - Jadłeś już śniadanie?
    - Miaaaauuu - odezwał się kot spoglądając tęsknym wzrokiem na karmę, która nadal leżała w pudełku, na dodatek nieotwarta.
    Bai Chi ubrał się, zabrał Rubena i jego karmę, po czym wyszedł z domu. Na przednim siedzeniu auta rozłożył poduszkę i położył obok niej miseczkę z karmą. Posadził na niej Rubena, żeby mógł zjeść śniadanie. A po chwili razem jechali na ratunek Zhao Weia. Kot leżał wygodnie na poduszce i jadł ze smakiem, bo w końcu trafił na człowieka, który potrafił zaspokoić kocie potrzeby.


    A tymczasem w wesołym miasteczku Bai Yutang i Zhan Zhao wysiedli właśnie z kolejki górskiej i podekscytowani poszli na lody.
    - Kocie, chcesz waniliowe czy bananowe?
    - Czekoladowe!
    Doktor wziął lody i wskazał palcem na diabelski młyn.
    - Yutang, ten diabelski młyn jest tu chyba od niedawna? Nie widziałem go wcześniej.
    - Chyba tak - zaśmiał się dowódca, liżąc waniliowego loda. Taaak, dobrze wiem, że ten Kot lubi tylko lody waniliowe i bananowe, czyli mi się trafi czekolada.
    W oku Zhan Zhao pojawił się błysk, gdy tak patrzył na diabelski młyn.
    - Yutang, idziemy tam!


    Bai Chi wysiadł z auta z Rubenem na rękach i podszedł do willi Zhao Weia. Nie było śladów pożaru, dom stał cały i nienaruszony, dlatego chłopak odetchnął z ulgą. Nacisnął na klamkę i drzwi się otworzyły, bo jak zwykle nie były zamknięte.
    - Zhao Wei? - zawołał Bai Chi wchodząc do środka. - Lizbona?
    Zawołał jeszcze kilka razy i nagle usłyszał głośne sapanie i dźwięk pazurów ślizgających się po podłodze.
    - Ach! Lizbona, co się ci się stało? - krzyknął chłopak widząc mokrego, ociekającego wodą lwa.
    - Chi Chi! - Zhao Wei też do niego podbiegł i mocno go objął. - Pomocy!
    Bai Chi zauważył, że magik też jest cały mokry.
    - Co wy robiliście? Zapasy w wodzie?
    Zhao Wei potrząsnął głową i pokazał palcem w stronę łazienki.
    - Chciałem wykąpać Lizbonę, ale kran się zepsuł i nie mogę go zakręcić.
    Bai Chi pobiegł do łazienki i zobaczył, że na podłodze jest pełno wody, która wylewała się z wanny wyglądającej jak mały basen. Wola leciała z kranu i z każdą sekundą łazienka była coraz bardziej zalana.
    - To ciepła woda? - zapytał chłopak i ściągnął buty. Podszedł do kranu i próbował go zakręcić, ale pomimo prób nie udało mu się. - Przynieś klucz! - zawołał do Zhao Weia.
    - Jaki klucz? - zapytał mężczyzna trzymając na rękach Rubena, którego przejął od Bai Chi’ego.
    Chłopak spojrzał na niego z politowaniem i westchnął. Po raz kolejny przekonał się, że ten młody, zdolny i przystojny mężczyzna nie przeżyje dnia bez czyjejś opieki.
    - Idź po skrzynkę z narzędziami.
    - Och! - krzyknął Zhao Wei, odłożył kota i pobiegł do schowka z narzędziami.
    Lizbona już wcześniej zainteresował się Rubenem, a teraz podszedł i zaczął go wąchać. Kot tylko na niego patrzył i ani drgnął.
    Widząc to Bai Chi uśmiechnął się i powiedział:
    - Lizbona, to jest Ruben. Ruben, ten wielki kot to Lizbona.
    Kot i lew spojrzeli na siebie, po czym Ruben miauknął znacząco „Trzeba schudnąć.” Lizbona stał z szeroko otwartymi oczami patrząc na tego małego, grubego kota i nie był w stanie nawet mruknąć.
    Każdy kociarz wie, że kot, choć czyścioch, to nienawidzi wody. Ruben zobaczył lejącą się wodę w łazience i stwierdził, że lepiej znaleźć bezpieczne, suche miejsce. Spojrzał na umywalkę i choć miał dość sporą nadwagę, to jednak nadal był skoczny. Odbił się i wskoczył do umywalki. Moszcząc się strącił kostkę mydła, która wpadła do rozlanej na podłodze wody.
    - Który to klucz? - zapytał Zhao Wei otwierając skrzynkę z narzędziami.
    - To ten. - Bai Chi pokazał mu jeden z kluczy. - Podaj mi go.
    - Dobrze. - Mężczyzna chwycił klucz, wszedł do zalanej wodą łazienki i podał klucz chłopakowi, a kiedy odwrócił się, by wyjść, nadepnął na mydło.
    - Aaach! - krzyknął Zhao Wei, który pośliznął się i upadł na plecy z głośnym pluskiem.
    Bai Chi dusił się ze śmiechu pomagając mu się podnieść.
    - Co to było? - zapytał zaskoczony magik.
    Chłopak pomógł mu się wyprostować, a gdy już zamierzał mu odpowiedzieć, nagle sam nadepnął na mydło.
    - Tooo…
    Widząc, że Bai Chi zaraz się przewróci, Zhao Wei ruszył mu na ratunek, ale mydło było ciężkim przeciwnikiem. Bai Chi nadeptując na nie, zrobił nim długi i śliski ślad, na którym pośliznął się Zhao Wei i zamiast pomóc chłopakowi, z impetem na niego wpadł i… rozległ się głośny plusk.
    Lizbona i Ruben aż zamknęli oczy, a kiedy je otworzyli, zobaczyli Bai Chi’ego i Zhao Weia w wannie, całych mokrych.
    Zhao Wei zaczął kaszleć, krztusząc się wodą, ale szybko się ogarnął i podniósł chłopaka. Przysunął go do brzegu wanny i zamierzał go pocałować.
    - Ej, ej! Co ty robisz?! - krzyknął Bai Chi i dłonią odepchnął jego głowę.
    - Sztuczne oddychanie. - Padła bardzo poważna odpowiedź.
    Chłopak nic nie odpowiedział, tylko pchnął go tak mocno, że magik ponownie zanurzył się w wodzie.
    - Hej, dlaczego zawsze, kiedy się spotykamy, dzieją się takie rzeczy? Tylko ściągasz na mnie pecha. Ty… ty… pechowa gwiazdo! Wielka pechowa gwiazdo magii.


    Naprawa kranu zajęła Bai Chi’emu sporo czasu. Zhao Wei zdążył się wysuszyć, przebrać i teraz siedział na sofie pijąc herbatę, którą zaparzył mu chłopak.
    W końcu Bai Chi wyszedł z łazienki wycierając ręcznikiem włosy. Zhao Wei oszołomiony patrzył na niego. Chłopak miał na sobie jego koszulę i spodnie. Koszula była bardzo luźna, rękawy były tak długie, że gdy Bai Chi opuścił ręce, nie było widać mu dłoni. Miał podwinięte nogawki spodni, które odsłoniły dwie blade łydki i bose stopy. A Bai Chi miał delikatne i smukłe stopy z bardzo kształtnymi palcami. Zhao Wei szybko opuścił głowę, by napić się herbaty i pomyślał, że ten maluch jest przeuroczy.
    Chłopak, nie mając pojęcia, o czym myśli magik, spojrzał na niego i westchnął. Już od dawna zastanawiał się, jak ten młody panicz poradzi sobie w życiu. Podszedł bliżej i usiadł obok niego.
    - Myślałeś, żeby znaleźć sobie kogoś do ogarnięcia domu? Sam sobie nie poradzisz.
    Zhao Wei przez chwilę milczał, po czym odpowiedział:
    - A może ty ze mną zamieszkasz?
    - Jestem policjantem i mam bardzo absorbującą pracę, nie dam rady się tobą opiekować. - Bai Chi mówił to, wycierając sobie włosy. - To co, zatrudnisz kogoś?
    Zhao Wei uniósł głowę i powiedział:
    - Ta czarna herbata chyba się zepsuła.
    Chłopak pochylił się i powąchał filiżankę.
    - To niemożliwe, żeby tak dobre liście się zepsuły.
    - To spróbuj.
    Chłopak sięgnął po filiżankę i już chciał się napić, ale Zhao Wei wyrwał mu ją z ręki i odparł:
    - Nie z filiżanki. - Po tych słowach uniósł jego podbródek i go pocałował.
    Oczy Bai Chi’ego się powiększyły, gdy poczuł w ustach delikatny smak czarnej herbaty i musiał przyznać, że był bardzo przyjemny.
    Po długim i delikatnym pocałunku Zhao Wei puścił chłopaka i czekał, aż ten mały uroczy króliczek się rozzłości i go uderzy, ale zamiast tego usłyszał jego przerażający krzyk.
    - Aaach!
    Magik spojrzał na niego zaniepokojony, kiedy chłopak rozglądał się w panice.
    - Ruben zniknął!
    Obaj wstali z kanapy i zaczęli rozglądać się po pokoju. Nigdzie nie było śladu ani po lwie, ani po kocie.


    Bai Yutang już zrozumiał, dlaczego ciągle drgała mu powieka. Choć ten diabelski młyn do tej pory działał bez zarzutu, akurat dzisiaj postanowił się zepsuć, a oni zostali uwięzieni na wysokości kilkuset metrów nad ziemią. Powoli niebo pokryło się kolorami zachodzącego słońca, a oni siedzieli w gondoli, rozmawiali i podziwiali panoramę Miasta S.
    Bai Yutang był przygnębiony, bo z zakupów, kina i romantycznej kolacji, po której miał zamiar pożreć Kota, nic nie wyszło. Po chwili zauważył, że Zhan Zhao był tak znudzony czekaniem, aż diabelski młyn ruszy, że uciął sobie drzemkę opierając się na jego ramieniu. Miękkie, lekko rozczochrane włosy, biała szczupła szyja, długie rzęsy - taki widok podziwiał dowódca i trochę nieświadomie położył rękę na jego talii.
    Powoli wsunął dłoń pod ubranie Zhan Zhao i zaczął delikatnie gładzić jego skórę. Doktor kompletnie na to nie zareagował, jedynie otarł się o ramię Bai Yutanga, znajdując sobie wygodniejszą pozycję do spania.
    Kącik ust dowódcy lekko się uniósł. Byli na wysokości kilkuset metrów, zamknięci w ciasnej gondoli. To było jak znak z niebios, dlatego Bai Yutang wysunął koszulę z jego spodni i wsadził rękę głębiej. Po chwili pieścił jego pierś, by na koniec delikatnie uszczypnąć go w sutek.
    - Hmm… - mruknął przez sen Zhan Zhao i ponownie otarł się o dowódcę.
    Bai Yutang uśmiechnął się i pocałował go w szyję, by następnie musnąć ustami jego ucho. Ręce dowódcy powoli wędrowały w dół, rozpiął rozporek jeansów doktora i powoli zanurzył dłoń w jego spodniach.
    - Hmm… - Zhan Zhao poczuł się dziwnie, jego rzęsy zadrżały, jakby miał się zaraz obudzić. Dowódca zaczął masować go z coraz większym zapałem i po chwili zauważył reakcję na swoje działania.
    - Och… co ty robisz? - Doktor otworzył oczy, a Bai Yutang pochylił się i go pocałował, równocześnie przyspieszając ruch dłoni.
    - Aaach! - jęknął podniecony Zhan Zhao. - Jesteśmy w miejscu publicznym, zwariowałeś? Pu-puść mnie, aaach!
    W odpowiedzi Bai Yutang pochylił się i ugryzł koniuszek jego ucha.
    - Kocie, jeśli teraz cię puszczę, nie będziesz zadowolony.
    - Nie… aaach! - jęknął Zhan Zhao i poczuł, jak słabnie siła jego oporu. Poczuł także, że Bai Yutang sięgnął drugą dłonią między jego pośladki i delikatnie nacisnął palcem wejście. Po chwili tych delikatnych pieszczot nacisnął mocniej ten wrażliwy punkcik, a doktor poczuł przyjemny dreszcz na całym ciele.
    - Yu-Yu-Yutang… nie sprawiaj problemów. - Doktor próbował stawiać opór, ale w międzyczasie dowódca wyciągnął z kieszeni małą tubkę żelu. - Tyyyy! - Zhan Zhao spojrzał na niego zaskoczony. - Dlaczego nosisz w kieszeni takie rzeczy?
    Bai Yutang nic nie odpowiedział, uśmiechnął się, wycisnął żel na palce i powoli wbił je w ciało doktora. Gdy wyczuł, że Zhan Zhao lekko zadrżał, przyspieszył ruch obu dłoni. Po chwili torowania sobie drogi do raju posadził Zhan Zhao na kolanach, przodem do siebie.
    - Nie… nie możemy tego tutaj zrobić… aaach! - Zanim doktor zdążył dokończyć, Bai Yutang chwycił go w pasie i nabił go na siebie.
    - Kocie… to takie podniecające. - Dowódca poczuł, jak jego penis został otulony ścianami ciepłego i ciasnego tunelu. - Jesteśmy w chmurach, wysoko nad miastem.
    - Szalona Mysz… zboczeniec… ach, nie ruszaj się! - Po raz pierwszy kochali się w tej pozycji i Zhan Zhao czuł go głęboko w sobie. Co gorsza, niebo było jeszcze jasne, a oni robili to w miejscu publicznym.
    - Kotek… - Dowódca objął go mocno i uniósł jego głowę, by go pocałować. Nagle usłyszeli zgrzyt i diabelski młyn bardzo powoli ruszył.
    - Aaach! - jęknął doktor i zarumienił się po uszy, a po chwili zaczął energicznie kołysać biodrami. - Pospieszmy się… pospieszmy… ach!
    Bai Yutang uśmiechnął się do niego.
    - Kiciu, zwolnij, jeśli nie chcesz mnie zabić. Spokojnie skończymy, zanim dojedziemy na dół. - Po tych słowach chwycił go mocno w pasie i zaczął pożerać.


    Gdy ich gondola zatrzymała się na dole, Bai Yutang wyniósł z niej półprzytomnego Zhan Zhao na oczach zaskoczonych ludzi z obsługi diabelskiego młyna.
    - Na górze tak się zestresował, że zemdlał. To przez was! Strasznie długo zeszło wam usuwanie tej awarii.
    Pracownicy przeprosili kłaniając się nisko, a szczęśliwy dowódca zaniósł czerwonego jak burak Zhan Zhao do domu, by tam kontynuować to, co zaczęli zawieszeni w chmurach nad miastem S.


    Gdy zapadł zmrok, Bai Chi i Zhao Wei wrócili do salonu załamani wynikiem poszukiwań. Bai Chi wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Rubena nigdzie nie było, a on nie miał pojęcia, jak się wytłumaczy przed braćmi Ding. Był tak beznadziejny, że nawet nie potrafił zając się małym, grzecznym kotkiem. Widząc jego smutną minę Zhao Wei próbował go pocieszyć.
    - Nie martw się, przeszukamy dom raz jeszcze.
    - Myślisz… myślisz, że Lizbona mógł go pożreć? - zapytał chłopak, nieśmiało zerkając na magika.
    - Nie ma mowy - odpowiedział Zhao Wei pewnym głosem. - Lizbona nie je żywych istot.
    Jednak pełni obaw weszli do studia i zobaczyli rozciągniętego na kanapie lwa, który obrzucił ich leniwym spojrzeniem.
    - Co? - Bai Chi zbladł widząc kępkę ciemnego futra między łapami Lizbony. Powoli podszedł do kanapy i rozsunął wielkie łapy, by zobaczyć śpiącego w najlepsze Rubena, który zadowolony wtulił w białego lwa.
    Obaj odetchnęli z ulgą. Bai Chi pogłaskał lwa i kota, po czym próbował wstać, ale był tak zmęczony, że nie był w stanie. Zhao Wei pogłaskał go po głowie i powiedział delikatnie się uśmiechając:
    - Jest już późno, zostań na noc.
    Bai Chi podrapał Rubena za uchem i skinął głową.
    - Dobrze.


    Bai Jintang zaniósł wykończonego Gongsuna do łóżka. Odwrócił się i wyciągnął z kieszeni małe pudełko.
    - Noszę je ze sobą od dłuższego czasu - powiedział i otworzył pudełko, w którym był piękny pierścionek zaprojektowany specjalnie dla Gongsuna. Założył mu go na palec. - Nie zdejmuj go. - Po tych słowach wstał i zamierzał wyjść z pokoju, ale doktor złapał go za rąbek koszuli.
    Kiedy mężczyzna na niego spojrzał, zobaczył, jak lekko zawstydzony Gongsun sięga pod poduszkę i wyciągnął spod niej małe pudełko. Po chwili rzucił mu je.
    Bai Jintang chwycił je i otworzył. W środku znajdował się złoty, stary pierścionek, na oko miał ponad pięćdziesiąt lat. Spojrzał na Gongsuna ze zdziwieniem, ale ten nakrył się kołdrą i wymamrotał:
    - To rodzinna pamiątka, dla mojej narzeczonej.
    Pierścionek był bardzo mały i Bai Jintang założył go sobie na najmniejszy palec. Usiadł ponownie na brzegu łóżka i zapytał:
    - Mogę się wprowadzić i zamurować dziurę w ścianie?
    Po chwili spod kołdry dobiegła stłumiona i cicha odpowiedź.
    - Tak.
    

    Bai Yutang leżał w łóżku i co chwilę szturchał kokon, w który zwinął się Zhan Zhao.
    - Kocie, nadal jesteś zły?
    Doktor ignorował go, chcąc dać nauczkę tej bezczelnej Myszy.
    - Kotek, co chcesz jutro zjeść?
    To pytanie sprawiło, że Zhan Zhao poczuł się wewnętrznie rozdarty. Od dwóch tygodni jadł kupne jedzenie i miał ogromną ochotę na kuchnię Bai Yutanga.
    - Żeberka z czarnym pieprzem, podroby z octem, krabowe tofu i zupę z łososia, pasuje ci? - zapytał Bai Yutang opierając brodę o ramię doktora i delikatnie ciągnąc za róg kołdry.
    - Tak - odpowiedział po chwili Zhan Zhao. Jedzenie jest najważniejsze, później się na nim zemszczę.
    - Kotek… - Dowódca uśmiechnął się i pochylił się, by pocałować wystający spod kołdry czubek jego głowy. - Szczęśliwych walentynek.
    Po chwili Zhan Zhao mruknął i spod kołdry dało się słyszeć stłumioną odpowiedź.
    - Szczęśliwych walentynek.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***





   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze