SCI Mystery - tom 1 [PL] - Morderczy cień / Rozdział 108: Szaleniec

 

    Bai Yutang i Zhan Zhao zabrali Luo Yanga na obiad. Chłopiec złapał Bai Chi’ego i w czwórkę wyszli z komisariatu, kierując się do pobliskiej restauracji. Gdy weszli do środka, zobaczyli Gongsuna i Bai Jintanga siedzących przy oknie. Gongsun pomachał do nich, zapraszając ich do stolika.
    Luo Yang usiadł obok Zhan Zhao i zerkał na Bai Jintanga, który siedział naprzeciwko niego i oceniał go wzrokiem. Chłopiec przez chwilę mu się przyglądał, po czym spojrzał na Bai Yutanga siedzącego po jego drugiej stronie i pomyślał, że są do siebie bardzo podobni.
    Dowódca zajął się zamówieniem, a Bai Jintang zapytał Zhan Zhao:
    - To ten dzieciak?
    Doktor pogłaskał chłopca po głowie i odpowiedział:
    - Tak, nazywa się Luo Yang.
    - Och - westchnął Bai Jintang i zauważył, że chłopiec co chwilę zerka na niego i na Bai Yutanga. Uśmiechnął się i powiedział - Co? Jesteśmy do siebie podobni?
    Luo Yang przytaknął skinieniem głowy.
    - Jestem jego starszym bratem - odpowiedział, po czym spojrzał w kierunku Bai Chi’ego. - On też należy do rodziny, ale w jego imieniu nie ma Tanga.
    Chłopiec otworzył ze zdziwienia usta i odwrócił się do Bai Chi’ego, by na niego spojrzeć, a zrobił to w taki sposób, jakby patrzył na jeden z cudów świata. Oczywiście Bai Chi poczuł się szalenie zakłopotany, ogólnie był jakoś bardzo zdenerwowany. Zhan Zhao zauważył, że co chwilę spogląda na zegarek i zapytał:
    - Co jest? Umówiłeś się z Zhao Wenem?
    Chłopak przytaknął.
    - Powiedział, że chce wyjść coś zjeść, a ja poprosiłem, żeby wpadł. - Gdy skończył mówić, zauważył, że Zhao Wen wszedł właśnie do restauracji. Doktor i dowódca od razu go zauważyli i jak na zawołanie przeszedł im po plecach zimny dreszcz, bo ten młody mężczyzna był bardzo podobny do Zhao Jue.
    Zhao Wen podszedł do nich i przywitał się ze wszystkimi, po czym usiadł obok Bai Chi’ego. Na koniec zaczął przyglądać się Luo Yangowi, który zaczerwienił się zawstydzony uwagą, jaką mu poświęcano. Po chwili Zhao Wen zwrócił się do Bai Yutanga.
    - Idąc do restauracji zauważyłem zaparkowane auto, a jego kierowca był bardzo zainteresowany jednym z was.
    Wszyscy spojrzeli na niego pytająco.
    - Jak wyglądał? - zapytał dowódca.
    - Cudzoziemiec, długie, rude włosy, kwiecista koszula, ogólnie zero gustu.
    Bai Yutang i Zhan Zhao spojrzeli na siebie, bo dobrze wiedzieli, że chodzi o Eugena.
    Z kolei Bai Jintang wyciągnął telefon, wybrał numer i przekazał bliźniakom kilka słów, dając znać siedzącym przy stole, żeby go zignorowali i zajęli się jedzeniem. Zhan Zhao był zaskoczony.
    - Bracie, znasz Eugena?
    - Kontaktował się z wami? - zapytał odrobinę zaskoczony Bai Jintang.
    - Tak - odparł dowódca z sarkastycznym uśmiechem na ustach. - Dwa razy przypadkowo na siebie wpadliśmy.
    Bai Jintang mierzył go gniewnym spojrzeniem.
    - Nie zgrywaj się. Jeśli chcesz o coś zapytać, to pytaj.
    Doktor i dowódca spojrzeli na siebie, po czym padło pierwsze pytanie.
    - Kim on jest?
    Bai Jintang delikatnie odłożył szklankę i odpowiedział:
    - Jest człowiekiem Leonarda, jednym z przywódców mafii.
    I faktycznie mężczyzną siedzącym w aucie przed restauracją był nie kto inny, jak Eugene. Oparł się o kierownicę i głęboko westchnął czując, że jego położenie nie jest najkorzystniejsze. Musiał czuwać na dzieciakiem 24 godziny na dobę. Na szczęście chłopiec był teraz pod opieką Zhan Zhao i Bai Yutanga, więc przy okazji mógł nacieszyć oczy widokiem przystojnych mężczyzn. Co było o wiele przyjemniejsze, niż oglądanie jak dotąd grupy miernych gangsterów. Był też bardzo zaintrygowany całą sytuacją, ciekawość go zżerała, dlaczego Zhao Jue poświęca tyle uwagi temu małemu chłopcu, który nawet nie był z nim spokrewniony.
    Gdy tak rozmyślał, ktoś zapukał w szybę samochodu. Eugene spojrzał w stronę okna i uśmiechnął się na widok znajomych twarzy.
    - Cześć, bliźniaki.
    Ding Zhaolan i Ding Zhaohui stali przy jego aucie i patrzyli na niego dość tajemniczym wzrokiem. Xiao Ding podrapał się w brodę i powiedział:
    - Co tu robisz? Może byś tak już wrócił do Włoch.
    Da Ding poklepał brata po ramieniu.
    - Zobacz, to idealny przykład mafiosa, niczym wyrwanego z książek i komiksów. Kalafiorowa czupryna, kwiecista koszula…
    - Racja - przytaknął Xiao Ding i fuknął na Eugena. - A twarz tak piękna, jak u karalucha.
    Włoch wzruszył ramionami.
    - Nie jestem tu, żeby wchodzić w drogę Bai’owi. Nie musicie się martwić.
    Da Ding uśmiechnął się szelmowsko i pogroził mu palcem.
    - Teraz to szef ma na ciebie oko.
    Jego młodszy brat szybko dodał.
    - Przeszkadzasz w rodzinnym obiedzie. Szef powiedział, że jeśli nie odjedziesz, to nakarmi tobą ryby w Pacyfiku.
    Eugene westchnął i machnął ręką.
    - Dobra, dobra. Odjadę, ale powiedzcie Bai’owi, żeby był ostrożny. - Po tych słowach odpalił silnik i odjechał do baru na drinka.
    Da Ding spojrzał na Xiao Dinga.
    - O którego Bai’a mu chodzi? Jest ich trzech.


    Po obiedzie wszyscy rozeszli się w kierunku swoich domów. Luo Yang chciał wrócić do siebie, ale Zhan Zhao i Bai Yutang go zatrzymali. Nie byli jeszcze pewni, czy Chen Jie i jej ludzie mają coś wspólnego ze sprawą, ale nie chcieli, żeby chłopiec wrócił do nich. Wiedzieli, że to zbyt niebezpieczne, dlatego postanowili zabrać go do domu. Gdy jechali samochodem, Luo Yang zapytał:
    - A co ze szkołą? Dzisiaj opuściłem lekcje.
    Doktor uśmiechnął się i odpowiedział:
    - To zbyt niebezpieczne, żebyś teraz chodził do szkoły. Będziesz cały czas z nami. Kiedy zakończymy sprawę, znajdziemy ci dobrą szkołę.
    - Och… - westchnął chłopiec i oparł się na tylnym siedzeniu. Po czym zerkał raz na Bai Yutanga, raz na Zhan Zhao. W końcu nie wytrzymał i zapytał - Mieszkacie razem? Jesteście braćmi?
    - Ach… - Zhan Zhao spojrzał zawstydzony na dowódcę i ostrzegł go wzrokiem. Nie mów żadnych bzdur.
    Bai Yutang przytaknął, po czym spojrzał we wsteczne lusterko i odpowiedział:
    - Nie jesteśmy braćmi, tylko parą.
    Twarz doktora zrobiła się blada, spojrzał na niego wściekły. Yang Yang to jeszcze dziecko.
    Dowódca uniósł brwi patrząc znacząco na Kota. Może i dziecko, ale też chłopiec. Co będzie, jak zechce mi ciebie ukraść? Lepiej, żeby od razu wybił to sobie z głowy.
    Luo Yang nie wyglądał na zaskoczonego.
    - Tak myślałem.
    Oczy Zhan Zhao zrobiły się wielkie jak spodki, gdy na niego spojrzał. Chłopiec delikatnie przechylił głowę i powiedział:
    - Ciocia Chen powiedziała, że wszyscy dobrzy faceci lubią mężczyzn.
    Bai Yutang z trudem stłumił wybuch śmiechu, a Zhan Zhao nie mógł pojąć, jak można mówić dziecku takie bzdury. Postanowił, że w przyszłości poświęci trochę czasu, żeby skorygować jego błędne przekonania.
    - Yang Yang, Chen Jie i jej ludzie, dobrze cię traktowali? - zapytał doktor.
    -Hmm… - Luo Yang zawahał się zanim odpowiedział. - Dobrze.
    - A wujek Brodacz, też cię dobrze traktuje?
    - Tak. - Tym razem chłopiec odpowiedział bez zastanowienia i z uśmiechem.
    Widząc jego reakcję, doktor i dowódca spojrzeli na siebie znacząco czując, że coś w tym było.
    - A co z nami? Lubisz nas? - zapytał Zhan Zhao odwracając się do niego.
    Chłopiec szybko pokiwał głową.
    - Lubię.
    - A Chen Jie? - zapytał ponownie doktor.
    Luo Yang zamilkł i zaczął się zastanawiać, aż w końcu odpowiedział:
    - Bardzo lubiłem wujka Wei Yonga. Ale każdy, kto był dla mnie miły, szybko umierał.
    - Czyli Chen Jie i Wei Yong się różnili? - Zhan Zhao postanowił zgłębić temat. Chłopcy w tym wieku, zwłaszcza Luo Yang, który nie miał matki, powinien bardziej lgnąć do kobiet, czyli do Chen Jie. Ona sama mówiła, że dba o chłopca, tylko dlaczego on był wobec niej tak bardzo zdystansowany?
    - Nie o to chodzi - odparł Luo Yang. - Tata nauczył mnie, jak sprawdzić, czy ktoś jest dla mnie naprawdę dobry. Muszę jedynie zobaczyć, czy podczas opieki nade mną ta osoba skupia się tylko na mnie. A nie, że mówi do mnie, a myśli o czymś zupełnie innym. Wtedy ma ukryte motywy i mam się wystrzegać takich ludzi. A ciocia Chen właśnie taka jest.
    Zhan Zhao i Bai Yutang byli w szoku. Najpierw Luo Wen nauczył dziewczynę ze sklepu, jak rozpoznać gliniarza, a później Luo Yanga, jak rozpoznać naprawdę dobrego człowieka. To oznaczało, że Luo Wen był bardzo mądrym mężczyzną, a jego śmierć wydała im się jeszcze bardziej zagadkowa.


    W jednym z nocnych klubów Eugene rozmawiał właśnie z kilkoma seksownymi kobietami, pijąc z nimi wino. Nagle od tyłu podszedł do niego mężczyzna i poklepał go po ramieniu. Włoch spojrzał na niego i zareagował szerokim uśmiechem.
    - Dlaczego nie dałeś mi znać, że tu jesteś? - zapytał mężczyzna siadając obok niego i poprosił gestem barmana o kieliszek wina. - Znalazłbym kogoś, kto umiliłby ci czas.
    - Ech… - Eugene spojrzał na kieliszek wina. - Dlaczego zgrywasz ważniaka? Przecież jesteś tylko zwykłym pionkiem, wiceszefie Taber.
    Mężczyzną, który usiadł obok niego, był Taber. Napił się wina, nie reagując na złośliwości Eugena.
    - Nie zdawałem sobie sprawy, że Leonard też jest zainteresowany tym terenem.
    - Jakim terenem? - mrugnął do niego Włoch. - Przyjechałem się zabawić, to nie ma nic wspólnego z moim szefem.
    - Odnoszę wrażenie, że zaglądasz tam, gdzie nie powinieneś - odpowiedział Taber pukając palcem w brzeg kieliszka.
    Eugene uśmiechnął się szelmowsko i zmierzył Tabera wzrokiem od stóp do głów, po czym nieco dwuznacznym tonem wyszeptał mu do ucha:
    - Sugerujesz, że cię obczajam? Nie kręcą mnie starcy. - Po czym wypił kolejną lampkę wina i odszedł od stolika z piękną kobietą u boku.
    Taber powstrzymał uśmiech i dopił wino. Po chwili podeszli do niego jego ludzie, a jeden z nich się odezwał:
    - Bracie, powinniśmy pozbyć się tego bachora?
    - Ech - westchnął Taber. - Pozbyć się go? Myślisz, że dacie radę?
    Gangsterzy spojrzeli po sobie. A jeden z nich, najodważniejszy, powiedział:
    - Dorwiemy tego świra…
    Taber rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, a wszyscy jego podwładni przełknęli ze strachu ślinę. Mężczyzna zaczął obracać w dłoni kieliszek przyglądając się światłu, które odbijało szkło, po czym odezwał się lodowatym głosem:
    - Lepiej nie zadzierać z Eugenem. Zostawcie w spokoju ludzi Leonarda. A jak już mowa o świrach… to gdzie jest ten szaleniec?
    - Yyy… - Gangsterzy spojrzeli po sobie, aż w końcu któryś powiedział. - Mówił, że idzie spotkać się z bratem.
    - To prawdziwy świr! - Taber odłożył kieliszek. - Miejcie na niego oko i nie pozwólcie, żeby zadarł z tymi dwoma gliniarzami. Ouyang też tu jest. Musimy zrobić swoje tak szybko, jak się da i uciec, zanim będzie za późno.
    - Tak jest. - Skinęli głowami.
    Taber wstał i odwrócił się zamierzając wyjść, ale jego wzrok przyciągnął stojący w kącie mężczyzna, który bacznie mu się przyglądał. Był ubrany na biało i miał długie włosy. W chwili, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, Taber zauważył na jego twarzy drwiący uśmiech, co sprawiło, że zamarł w bezruchu. Kiedy się otrząsnął, mężczyzny już nie było.
    Ruszył w tamtą stronę, ale bar był zatłoczony i słabo oświetlony. Gdy dotarł do miejsca, w którym stał mężczyzna, nie było tam nikogo. Nie wypił na tyle dużo, żeby mieć omamy wzrokowe, był pewien, że widział tam człowieka, którego twarz dobrze znał. Gdy wyszedł na zewnątrz, zimne nocne powietrze smagało go po twarzy. Dlaczego? Dlaczego on… nadal żyje? Powinien umrzeć dwadzieścia lat temu. Co się do cholery dzieje?


    Gdy Bai Yutang zaparkował na podziemnym parkingu, odpiął pasy. Zhan Zhao odwrócił się do tylu i powiedział:
    - Jesteśmy na miejscu.
    Luo Yang z ciekawością rozglądał się po parkingu i już miał zamiar wysiąść z auta, kiedy usłyszał cichy głos dowódcy.
    - Nie ruszaj się.
    Zhan Zhao i Luo Yang byli zaskoczeni widząc, jak dowódca patrzy w lusterko wsteczne. A kiedy podążyli za jego wzrokiem, zauważyli mężczyznę stojącego około 10 metrów za ich samochodem. Był ubrany na czarno, miał rozczochrane włosy i długą brodę. To był ten brodacz, który wpadł na Bai Yutanga na stadionie tuż przed koncertem. Stał w bezruchu i patrzył na ich samochód.
    - Yang Yang, chodź tutaj - powiedział dowódca i pomógł chłopcu przejść do przodu, po czym dodał - Nie wychylajcie się zza siedzenia. - Gdy skończył mówić, otworzył drzwi i wysiadł.
    Zhan Zhao poczuł niepokój.
    - Yutang, bądź ostrożny.
    - Nie martw się - odparł dowódca wyciągając pistolet, po czym ruszył w stronę brodacza, trzymając go na muszce.
    Ten ubrany na czarno mężczyzna był bardzo podobny do Brodacza, którego przesłuchali, jednak różnił się spojrzeniem. W jego przenikliwych oczach było coś, co sprawiało, że człowiek czuł niepokój.
    Kiedy zobaczył, jak Bai Yutang wysiada z auta, od razu skupił się na nim. Patrzył mu prosto w oczy, a z jego ust wydobyły się słowa:
    - Biały… biały… taki ładny… biały…
    Bai Yutang zmarszczył brwi, a gdy był od niego w odległości pięciu kroków, zapytał:
    - 2-12-11?
    Kiedy mężczyzna usłyszał to pytanie, nie zareagował tak gwałtownie, jak Brodacz w kanałach. Tak, jakby nie rozumiał znaczenia tych cyfr, za to ciągle mamrotał pod nosem:
    - Biały, czarny…
    - Kogo szukasz? - zapytał dowódca, bo zauważył, że co chwilę zerkał w stronę auta.
    - Szukam brata… szukam brata… - odpowiedział brodacz i wyciągnął rękę wskazując samochód.
    Bai Yutang był w szoku, pomyślał, że może chodzi mu o Zhan Zhao. Z kolei doktor słysząc te słowa był pewien, że brodaczowi nie chodzi o niego, tylko o Luo Yanga.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***





   Poprzedni 👈             👉 NastępnyNastępny 

Komentarze