SCI Mystery - tom 1 [PL] - Morderczy cień / Rozdział 111: Przybysz z daleka

 


    Samochód Bai Yutanga wjechał na podziemny parking, hamując gwałtownie i driftując zatrzymał się tuż obok kolumny. Dowódca otworzył drzwi i wycelował w mężczyznę, który śpiewał trzymając w dłoni pistolet.
    – Rzuć broń! – krzyknął.
    Śpiewającym mężczyzną był brodaty Jie Jie, który im wczoraj uciekł. Zhan Zhao i Luo Yang siedzieli w aucie i obserwowali rozwój zdarzeń. Bai Yutang tak zaparkował auto, że zasłaniała je kolumna, a oni siedząc w środku widzieli wszystko w bocznych lusterkach. Doktor objął ramieniem Yang Yanga i obaj spojrzeli w lusterko.
    – To ten brodacz z wczoraj – powiedział chłopiec patrząc na Zhan Zhao. – Wujek Bai go wczoraj zranił, a on już wyzdrowiał?
    Doktor też był tym faktem zdziwiony, podobnie jak Jie Jie na widok Bai Yutanga.
    – Rzuć broń! – powtórzył dowódca. Doktor wyczuł w jego głosie gniew. W końcu Jie Jie strzelał do Bai Jintanga i Bai Chi’ego, jego braci. A trzeba wiedzieć, że Bai Yutang nie pozwoli dotknąć palcem osób mu bliskich, współpracowników, nie wspominając o ukochanym bracie. Doktor wiedział, że jeśli brodacz będzie stawiał opór, Bai Yutang go zastrzeli.
    – Yang Yang, mówiłeś, że słyszałeś już wcześniej tę piosenkę? – zapytał Zhan Zhao.
    – Tak – odpowiedział chłopiec. – Już kiedyś słyszałem, jak ją śpiewał.
    – Mówił coś o tej piosence?
    – Tylko tyle, że słyszał ją, jak był dzieckiem i bardzo mu się podobała.
    – Potrafiłbyś ją zaśpiewać?
    Yang Yang potrząsnął głową.
    – Nie, nie znam słów.
    Doktor spojrzał na coraz bardziej napiętą atmosferę na zewnątrz i powiedział:
    – To spróbuj zanucić. Zobaczymy, jak zareaguje.
    – Dobra.
    Zhan Zhao opuścił szybę w drzwiach i dał znak chłopcu, żeby zaczął nucić. Na parkingu czuć było delikatny zapach tytoniu po papierosie, którego zgasił Bai Jintang. Wszyscy na chwilę zamarli, gdy usłyszeli cichy dziecięcy głos nucący melodię, którą chwilę temu śpiewał brodacz.
    Jie Jie otworzył szeroko oczy i patrzył na samochód, po czym zaczął śpiewać z Yang Yangiem, opuścił pistolet i powoli ruszył w stronę auta.
    – Bracie… bracie… – Po chwili pistolet wypadł mu z ręki, a na jego twarzy pojawił się niewinny uśmiech.
    Wszyscy byli zdumieni jego zachowaniem i nie wiedzieli, jak zareagować, gdy nagle na parking wjechał kolejny samochód. Elegancki czarny Bentley zatrzymał się między dowódcą, a brodaczem.
    Bai Yutang zmarszczył czoło czując, co się święci. Zhan Zhao zamknął okno i poprosił Yang Yanga, żeby się schował, po czym wysiadł i stanął obok dowódcy.
    Z Bentleya wysiadło dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich miał około 30 lat, był wysoki, ubrany w ręcznie szyty garnitur, a jego włosy były idealnie zaczesane. Miał wysokie czoło, a na nosie okulary przeciwsłoneczne. Jego skóra była bardzo jasna, co wskazywało, że nie jest Azjatą. Drugi mężczyzna miał na sobie kwiecistą koszulę, miał długie, rude włosy, a był to nie kto inny, jak Eugene. Zhan Zhao zauważył, że w aucie znajdował się ktoś jeszcze, ale nie mógł się mu przyjrzeć przez mocno zaciemnione szyby.
    Mężczyzna z garniturze rozejrzał się i zatrzymał spojrzenie na Bai Yutangu i Zhan Zhao, uśmiechnął się do nich i zapytał:
    – To wy ostatnio złapaliście Tabera?
    Obaj zapytani spojrzeli po sobie, po czym doktor mrugnął. Wygląda znajomo, prawda?
    Dowódca odpowiedział kiwnięciem głowy i pomyślał. Niemożliwe… co za dzień?
    Gdy tak wymieniali się spojrzeniami, mężczyzna zaczął się śmiać. Zdjął okulary przeciwsłoneczne i zwrócił się do Bai Jintanga, który stał kawałek dalej z wyjątkowo nieprzyjemnym wyrazem twarzy.
    – Jintang, twój brat jest bardzo do ciebie podobny.
    Bai Jintang zmierzył uśmiechniętą twarz mężczyzny lodowatym spojrzeniem, po czym wycedził:
    – Leonard.
    Dowódca i doktor spojrzeli na siebie. A jednak.
    Mężczyzna stojący przed nimi miał imponująco silną aurę, a był to szef włoskiej mafii, Leonard.
    – Co ty tutaj robisz? – zapytał Bai Jintang oddając pistolet Bai Chi’emu, który wystawił głowę zza kuzyna, żeby przyjrzeć się temu imponującemu mężczyźnie.
    Leonard zauważył, że Bai Jintang chroni Bai Chi’ego, uśmiechnął się i zaczął przyglądać się chłopakowi swoimi niebieskimi oczami.
    – Słyszałem, że masz kochanka. To ten mały słodziak, którego chowasz za plecami? Gust ci się zmienił?
    Bai Jintang go zignorował i spojrzał na Bai Chi’ego, który ściskał dokumenty.
    – Gongsun ich potrzebuje, prawda?
    Chłopak aż drgnął i przytaknął, a po chwili szybko odpowiedział:
    – Tak, pójdę zanieść mu dokumenty. – Po tych słowach pobiegł w stronę budynku myśląc: Już po mnie. Gongsun mnie zabije.
    – Wygląda na to, że jednak nie… – odezwał się Leonard i włożył okulary do kieszeni marynarki. Po chwili odwrócił się w stronę Bai Yutanga i Zhan Zhao stojących tuż przed nim. Spojrzał na doktora i powiedział:
    – Przeczytałem twoją książkę.
    – Mam nadzieję, że była pomocna – odpowiedział Zhan Zhao.
    – Haha! – zaśmiał się Leonard. – Zabawna.
    Po chwili zauważył, że dowódca mierzy go podejrzliwym wzrokiem.
    – W czym problem, kapitanie Bai?
    – Przyjechałeś w celach turystycznych? Z jakiego biura podróży? Chyba muszę to zbadać.
    Leonard nie spodziewał się takich słów i zerknął na niego nieco zdezorientowany, za to Eugene uderzał dłonią w dach Bentleya i zwijał się ze śmiechu.
    – Ten dzieciak to ma poczucie humoru.
    – Czego chcesz? – zapytał Bai Jintang zapalając papierosa.
    Leonard odwrócił się, by na niego spojrzeć i odpowiedział, lekko zniżając głos:
    – Po nic ci ta wiedza, i tak tego dla mnie nie zrobisz – wypowiedział to ciut dwuznacznym tonem, co nie uszło uwadze Bai Yutanga i Zhan Zhao, którzy porozumiewawczo na siebie spojrzeli.
    – Przestań pieprzyć – warknął Bai Jintang. – A najlepiej stąd wyjedź, skoro nie masz tu żadnych spraw, to nie miejsce dla ciebie.
    Tym razem doktor i dowódca byli jeszcze bardziej zaskoczeni, ponieważ sposób, w jaki ze sobą rozmawiali ci dwaj mężczyźni sugerował, że bardzo dobrze się znają.
    Leonard machnął ręką i odpowiedział spokojem:
    – Nie przyjechałem, żeby sprawiać kłopoty tobie ani twojej rodzinie. Przyjechałem po dziecko, które się zgubiło. – Po tych słowach mrugnął do Eugena.
    Z kolei rudzielec pstryknął palcami na brodacza. Jie Jie powoli podszedł w kierunku dwóch policjantów.
    – Chcesz go zabrać? – zapytał Bai Yutang marszcząc brwi.
    Leonard spojrzał na nich z nieukrywanym zainteresowaniem i powiedział:
    – Świetnie razem wyglądacie.
    – Dziękuję – odpowiedział dowódca.
    Włoch zaczął mu się przyglądać, po czym zwrócił się do Bai Jintanga.
    – Naprawdę, wszyscy noszący nazwisko Bai muszą być tacy?
    Bai Jintang nie odpowiedział, tylko patrzył na brodacza idącego w stronę srebrnego Spykera.
    – Zatrzymaj się – powiedział.
    – Mówiłeś, że już nie będziesz się mieszał w moje sprawy – wtrącił Leonard z uśmiechem. – A może teraz mówisz w imieniu brata?
    – Och – zakpił Bai Jintang. – Próbował mnie zabić i mam prawo zapytać go, dlaczego.
    – Wybacz mu, wcale nie chciał cię zabić – kontynuował Leonard.
    Kiedy Zhan Zhao to usłyszał, w jego oczach pojawił się błysk, a przez głowę przemknęła mu myśl.
    – Przyszedł do szpitala w innym celu, ale kiedy zobaczył brata, nagle zapragnął go zabić… Możliwe, że przypomina mu osobę, którą chce faktycznie zabić.
    Leonard spojrzał na niego z aprobatą i uśmiechnął się.
    – Tak mądry, jak głosi legenda. Może zgadniesz, jaka cecha Bai Jintanga wzbudziła w tym dzieciaku chęć mordu?
    – Nazywasz go dzieciakiem? Wygląda na starszego od ciebie – odezwał się doktor, ale powiedział to bardziej do siebie, niż do Leonarda. – Innymi słowy, dobrze wiesz, że nie jest do końca sprawny intelektualnie i mentalnie tkwi w okresie dzieciństwa. Zdaje się, że wiesz dość dużo o tym, co się z nim działo. Jest całkiem sporo osób powiązanych z tamtymi zdarzeniami. A ty, zamiast wybrać brodacza, który teraz jest w szpitalu, wybrałeś jego, bo jest w nim coś, czego potrzebujesz. Zapewne chcesz kontynuować eksperyment albo zacząć nad nim badania.
    Leonard gwizdnął z uznaniem i zwrócił się do mężczyzny siedzącego w samochodzie.
    – Masz rację, on jest taki sam, jak ty.
    Zhan Zhao był zaskoczony tymi słowami. Spojrzał na zarys postaci siedzącej w aucie, a w jego sercu pojawiło się złe przeczucie. W głowie kłębiły mu się myśli, ale przez chwilę nie był w stanie ich uporządkować. Bai Yutang zauważył, jak nierówny jest jego oddech. Zauważył, jak marszczy brwi, dlatego bez chwili wahania schował jedną z jego rąk na plecy i złapał go za nią, po czym delikatnie uścisnął. Czując ciepły dotyk Bai Yutanga, doktor natychmiast się uspokoił, a jego myśli się rozjaśniły.
    Leonard zauważył tę interakcję i powiedział z uśmiechem:
    – Godne pozazdroszczenia… ale zbyt dobre rzeczy zawsze wzbudzają zazdrość i nienawiść innych.
    Bai Yutang nie przejął się jego słowami, a odpowiadając spojrzał na brodacza:
    – Możesz odejść, on zostaje.
    Eugene roześmiał się i zwrócił się do Leonarda.
    – Bracie, na mnie nie licz, nie pokonam go.
    Leonard spojrzał na niego z wyrzutem, po czym gestem kazał mu otworzyć drzwi auta. Rudzielec od razu wypełnił rozkaz i w końcu zobaczyli twarz mężczyzny siedzącego na tylnym siedzeniu. Ten pomachał do brodacza, który niczym mały brzdąc zawołany przez mamę posłusznie próbował wsiąść do samochodu.
    Zhan Zhao zadrżał i szybko odwrócił się do samochodu dając Yang Yangowi znak. Chłopiec obserwował sytuację i zobaczył, że doktor porusza ustami mówiąc „Śpiewaj”. Luo Yang natychmiast opuścił szybkę samochodu i zanucił piosenkę.
    Brodacz, który zbliżał się do Bentleya, poderwał się i ruszył w stronę samochodu Bai Yutanga. Twarz Leonarda stężała i spojrzał na Eugena, który rzucił się za nim w pogoń, ale na jego drodze pojawił się Bai Jintang, zmuszając go, by wycofał się za Leonarda.
    – Cholera, wolę nie narazić się nikomu, kto nazywa się Bai.
    Leonard westchnął głęboko i spojrzał na Bai Jintanga.
    – Musisz mi przeszkadzać, naprawdę?
    Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Spojrzał na niego ostrzegawczo.
    – To nie jest miejsce, gdzie powinieneś teraz być.
    Uśmiech na twarzy Leonarda zbladł, wyciągnął rękę, aby strzepnąć popiół z kołnierza jego garnituru i powiedział szeptem:
    – Jintang, też chciałbyś się tego dowiedzieć, prawda? Próbuję ci pomóc.
    Bai Jintang spojrzał na niego gniewnie.
    – Nie używaj mnie jako wymówki dla własnych pragnień. Ja o niczym nie chcę wiedzieć.
    Zdezorientowani Zhan Zhao i Bai Yutang słuchali ich rozmowy, nie mając pojęcia, co takiego ich łączy. Tymczasem brodacz szedł w stronę Spykera, ale Bai Jintang go złapał. I co dziwne, Jie Jie nawet nie próbował wyrwać się z jego uścisku.
    Z tylnego siedzenia Bentleya dobiegło ich ciche kaszlnięcie. Leonard momentalnie odzyskał nad sobą panowanie i poklepał Bai Jintanga po ramieniu.
    – Nadal jesteś częścią mojej rodziny, nie traktuj mnie jak kogoś obcego. – Po tych słowach pomachał do kompletnie oszołomionych doktora i dowódcy. – Spotkaliśmy się w złym momencie, cóż, do zobaczenia następnym razem… bracia.
    Po chwili wsiadł do samochodu i odjechał.
    Bai Jintang pociągnął brodacza w stronę samochodu, ale on nagle zaczął się wyrywać.
    – Masz kajdanki? – zapytał Bai Yutanga.
    Dowódca ani drgnął, tylko patrzył na brata, odezwał się dopiero po chwili. – O czym on mówił? Co miał na myśli mówiąc, że należysz do jego rodziny?

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***





   Poprzedni 👈             👉 Następny 

Komentarze