SCI Mystery - tom 1 [PL] - Morderczy cień / Rozdział 115: Pułapka

 

    Po wyjściu z willi Chen Jie Zhan Zhao wsiadł do auta i zamilkł.
    – Kotek, co się dzieje? Co to za mina? – zapytał Bai Yutang odpalając silnik. – Tym razem zdobyliśmy naprawdę niezłe informacje, powinieneś się cieszyć.
    Doktor spojrzał na niego, a po chwili zbliżył się do jego ucha i szepnął:
    – Yutang, Jie Jie może nam powiedzieć, gdzie jest 2-12-11.
    – Wiesz, on jest odrobinę szalony, nie wiadomo, czy powie prawdę, czy skłamie.
    – Jest sposób, żeby powiedział tylko prawdę – odparł Zhan Zhao patrząc w oczy dowódcy.
    Bai Yutang przez chwilę milczał, a potem zapytał:
    – Chcesz go zahipnotyzować?
    – To będzie proste i zajmie mi chwilkę.
    – Nie – odpowiedział dowódca stanowczym tonem. – Podczas przesłuchania nie możemy używać hipnozy, takie zeznania nie będą potraktowane jako dowód. A jeśli ktoś się o tym dowie, będziesz miał problemy.
    – Zapytam go tylko, gdzie jest 2-12-11 – mruknął doktor. – Jeśli nikomu nie powiesz, to nikt się nie dowie.
    Bai Yutang przez chwilę się zawahał.
    – Dam ci 10 minut.
    – Dobrze, 10 minut wystarczy, żeby dowiedzieć się, gdzie jest 2-12-11. Ten człowiek jest naprawdę niebezpieczny, nie możemy pozwolić, by dłużej był na wolności – zapewniał Zhan Zhao.
    Dowódca westchnął głęboko.
    – Tylko 10 minut.
    – Tak. Zajmę się tym.
    Gdy wrócili na komisariat, Bai Yutang szybko zorganizował przesłuchanie. Kiedy Jie Jie był już w pokoju przesłuchań, Zhan Zhao poprosił, żeby nikt nie przyglądał się zza weneckiego lustra, dlatego dowódca i jego ludzie musieli poczekać na korytarzu.
    Te dziesięć minut ciągnęło się w nieskończoność. Bai Yutang miał wszystko pod kontrolą. Jie Jie miał na sobie czujnik ruchu i jeśli zacząłby się szarpać lub próbował podnieść się z krzesła, dowódca od razu usłyszałby alarm i w ciągu 3 sekund mógł przyjść doktorowi z pomocą.
    Nagle podbiegł do niego Wang Chao z wyjątkowo ponurą miną.
    – Szefie, mamy problem.
    Bai Yutang poczuł, jak drgnęła mu powieka, bo ostatnio sporo było niespodziewanych zdarzeń.
    – Co się stało?
    – Lan Chenglin uciekł.
    – Co?! – Dowódca zmarszczył brwi, nie wierząc w to, co słyszy.
    – Co za skurwiel! – krzyknął Zhao Hu, był tak wściekły, że kopnął krzesło stojące obok niego. – Najpierw ucieka nam Taber, teraz Lan Chenglin. Co za leszcze ich pilnowali!
    Ma Han miał równie nieprzyjemny wyraz twarzy.
    – My tu się staramy, żeby ich zamknąć… po co?
    – Co tak krzyczycie? – Nagle usłyszeli donośny głos Bao Zhenga, który szedł w ich kierunku z ponurą miną. – Trzej strażnicy zostali postrzeleni, a teraz walczą w szpitalu o życie.
    Wszyscy stojący przed pokojem przesłuchań zamilkli.
    – Gdzie jest Zhan Zhao? – zapytał komendant patrząc po kolei na każdego z nich, a na końcu utkwił wzrok w dowódcy. – Dlaczego tu stoicie?
    Bai Yutang odrobinę się zapowietrzył i próbował wymyślić dobrą wymówkę, ale nie zdążył, bo zobaczył, jak Bao Zheng coraz mocniej marszczy brwi.
    – Przesłuchuje zatrzymanego?
    – Hmm… tak – wymamrotał dowódca.
    – Jesteś policjantem, a on psychologiem, który pełni funkcję konsultanta. Dlaczego sam przesłuchuje więźnia? – Bao Zheng nagle przerwał i spojrzał Bai Yutangowi w oczy. – Hipnotyzuje go?
    – Nie. – Dowódca zaprzeczył pewnym głosem.
    – Dobra… – Westchnął komendant i nacisnął klamkę, ale zanim zdążył ją pociągnąć, drzwi się otworzyły i wyszedł z nich Zhan Zhao, omal nie wpadając na Bao Zhenga.
    – Ach… komendant Bao. – Doktor przywitał się z nim z uśmiechem.
    – Hipnotyzowałeś więźnia? – zapytał Bao Zheng.
    – Nie – odpowiedział Zhan Zhao pewnym głosem.
    – W takim razie, co tam robiłeś sam? – Komendant powoli tracił nad sobą panowanie.
    Bai Yutang i Zhan Zhao odpowiedzieli jednocześnie:
    – Rozmowa od serca.
    Stojący obok funkcjonariusze SCI ledwie powstrzymali wybuch śmiechu. Bao Zheng wziął głęboki oddech i zapytał:
    – I jaki jest wynik tej serdecznej rozmowy?
    – Dowiedziałem się czegoś ważnego – powiedział doktor patrząc na Bai Yutanga. – Według Jie Jie, 2-12-11 ukrywa się w jednej z willi na południowych przedmieściach, razem z Taberem.
    – Komendancie – powiedział Bai Yutang. – Na tę akcję chciałbym dołączyć z moimi ludźmi do oddziału specjalnego.
    Bao Zheng był tak zaskoczony, że jedynie skinął głową, a dopiero po chwili odpowiedział:
    – W porządku, podpiszę zgodę. Za dziesięć minut bądźcie gotowi. Weźcie ze sobą czujnik temperatur albo policyjnego psa i nie wchodźcie w drogę chłopakom z oddziału specjalnego.
    – Tak jest!
    Komendant odwrócił się i ruszył przed siebie, a Zhan Zhao i Bai Yutang powiedzieli jednocześnie:
    – Bądź ostrożny, szefie.
    Bao Zheng poczuł się urażony, ale po chwili na jego ustach zagościł uśmiech.
    Funkcjonariusze SCI od razu poszli przygotować się do akcji. Ubrali kamizelki kuloodporne i uzbroili się po zęby. Zhan Zhao też zamierzał ubrać kamizelkę kuloodporną, ale Bai Yutang odciągnął go na bok.
    – Ty nie idziesz.
    – Dlaczego? Obiecałeś, że będę mógł chodzić z tobą na akcje.
    Dowódca poczuł się odrobinę zawstydzony, bo faktycznie mu to obiecał, ale bezlitośnie potrząsnął głową.
    – Ta akcja różni się od zwykłego wyjścia w teren. To operacja specjalna, a ty nie masz odpowiedniego przeszkolenia. To zbyt niebezpieczne.
    Zhan Zhao zagryzł zęby i wyglądał jak siedem nieszczęść.
    – Potrafię o siebie zadbać.
    – Kocie, nie będę w stanie się skoncentrować.
    – Co?
    – Jeśli będę się martwił, że możesz być w niebezpieczeństwie, nie dam rady skupić się na akcji – powiedział spokojnie dowódca. – A jeśli coś będzie mnie rozpraszać, to mogę narazić na śmierć moich towarzyszy. I jeszcze jedno… jeśli coś ci się stanie, to ja tego nie przeżyję.
    Zhan Zhao zarumienił się i spuścił głowę. Co za cwana Mysz, mówi takie słodkie słówka, kiedy się tego nauczył?
    – Bądź grzecznym chłopcem i poczekaj na mnie – dodał Bai Yutang szczypiąc go delikatnie w podbródek. – Jak wrócę, ugotuję ci coś pysznego, dobrze?
    – Szefie, pospiesz się! – krzyknął Ma Han. – Ruszamy!
    Dowódca skinął głową Ma Hanowi, każąc mu iść do auta.
    – Uważaj na siebie – odparł Zhan Zhao. – Taber to cwany lis, nie narażaj się, bo to może być pułapka.
    Dowódca skinął głową i pocałował go w czoło, po czym odwrócił się i pobiegł za Ma Hanem w stronę policyjnych furgonetek. Wsiadł do jednej z nich, z grupą komandosów i pojechał na przedmieścia.


    W biurze SCI zostali tylko Jiang Ping i Zhan Zhao. Jiang Ping patrzył, jak doktor siedzi na kanapie i tuli do piersi poduszkę. Wstał od komputera i podszedł do niego.
    – Pójdę do kantyny po coś do picia, przynieść ci coś?
    Zhan Zhao potrząsnął głowa, a informatyk westchnął i wyszedł z biura.
    Doktor został sam w tym ogromnym biurze. Obrócił pierścionek na palcu wzdychając cicho, po czym co chwilę zaczął spoglądać na zegarek. Chcąc nie chcąc zaczął obliczać czas, w którym oddział specjalny dotrze na miejsce, a jego serce wypełniał coraz większy niepokój.
    Bao Zheng zajrzał do biura i pokręcił głową na widok przygnębionego doktora. Patrząc na niego mam déjà vu, ech…
    Kiedy komendant wrócił do siebie, zobaczył, że Luo Yang wierci się na kanapie z maleńkim telefonem w dłoni.
    – Masz bardzo uroczy telefon – powiedział Bao Zheng.
    – Wujek Wei dał mi go na urodziny – powiedział chłopiec, po czym posmutniał. – Był dobrym człowiekiem i szkoda, że umarł.
    Komendant nie skomentował, tylko patrzył na smutną twarz Luo Yanga. Dziecko w jego wieku nie powinno mieć takich zmartwień. Pogłaskał go po głowie i zapytał:
    – A lubisz wujka Zhana i wujka Baia?
    – Tak – odpowiedział Yang Yang i od razu się uśmiechnął, a potem dodał odrobinę zawstydzony. – Kiedy jestem z wujkiem Zhanem, jest mi zawsze ciepło i przyjemnie, nawet pogoda się wtedy poprawia. A kiedy obok mnie jest wujek Bai, czuję się bezpiecznie i nic nie jest dla mnie straszne.
    Ten mały chłopiec najwyraźniej bardzo ich lubił.
    – Wujek Zhan jest w biurze SCI – powiedział Bao Zheng. – Idź, dotrzymaj mu towarzystwa.
    – Dobrze – odpowiedział Yang Yang, po czym dodał z uśmiechem – Do widzenia, dziadku Bao.
    Bao Zheng zamarł, po czym podrapał się po głowie i wymamrotał pod nosem:
    – Dziadku? Nie jestem aż taki stary…
    Luo Yang pobiegł w kierunku biura SCI i miał już tam wejść, gdy nagle zadzwonił jego telefon. Chłopiec zamarł, bo wiedział, że ten numer znali tylko wujkowie, którzy opiekowali się nim wcześniej. Cofnął się kilka kroków i zamiast do biura SCI, pobiegł na klatkę schodową, wyjął telefon i zobaczył, że dzwoni „Wujek Dong”. A wujek Dong zawsze dobrze się nim zajmował, dlatego od razu odebrał.
    – Yang Yang? – Usłyszał sympatyczny, choć lekko drżący głos po drugiej stronie.
    – Wujek Dong – powiedział chłopiec. – Co u ciebie?
    Nastała cisza, a potem Yang Yang usłyszał pociągnięcie nosem, po którym wujek Dong go poinformował:
    – Jesteśmy na cmentarzu, dzisiaj jest pogrzeb brata Yonga.
    Słysząc to Yang Yang poczuł, jak zaczynają piec go oczy.
    – Brat Yong bardzo cię kochał, traktował cię jak własnego syna, przyjdź i pożegnaj się z nim. – Głos mężczyzny był coraz bardziej zachrypnięty.
    Luo Yang przez chwilę milczał, po czym wziął głęboki oddech i powiedział:
    – Dobrze, przyjdę. – Po tych słowach rozłączył się i po cichu zszedł na dół.
    Dobrze wiedział, że jeśli się wymknie, Zhan Zhao i Bai Yutang będą wściekli, ale Wei Yong był dla niego naprawdę dobry, a jeśli nie przyjdzie na jego pogrzeb, okaże się bezdusznym niewdzięcznikiem. Luo Wen zawsze mu powtarzał, że można żyć, nie posiadając niczego, poza czystym sumieniem.
    Gdy tak się nad tym zastanawiał, tuż za nim pojawiła się biała furgonetka. Zanim chłopiec zdążył zareagować, jej drzwi się otworzyły, a chwilę później został uderzony w kark i poczuł mrowienie na całym ciele. Zrobiło mu się ciemno przed oczami i stracił przytomność.
    

    Po 15 minutach Zhan Zhao spojrzał na zegarek, wiedział, że Bai Yutang i oddział specjalny są już pewnie na miejscu. Nagle poczuł wibracje telefonu. Sięgnął po niego i zobaczył, że dostał smsa od Luo Yanga. Otworzył go i zobaczył zapisaną fonetycznie wiadomość. Luo Yang nie znał wszystkich chińskich znaków i często pisał w pinyin*. Doktor uważnie przeliterował wiadomość: „Poszedłem na cmentarz, dzisiaj jest pogrzeb wujka Weia.”
    Zhan Zhao zerwał się i wybiegł z biura. Gdy był już przed komisariatem, rozejrzał się dookoła, ale nigdzie nie widział chłopca. Zamachał na taksówkę, jednocześnie dzwoniąc do Bai Yutanga. Niestety połączenie nie zostało odebrane. Uświadomił sobie, że podczas akcji jego telefon był wyłączony. Nagle taksówka zatrzymała się tuż przy nim, a on od razu do niej wsiadł. Po chwili poczuł, że coś jest nie tak, ale podał taksówkarzowi adres cmentarza. Postanowił zadzwonić do Bao Zhenga, żeby odwołał Bai Yutanga z akcji, ale zanim wybrał jego numer, usłyszał szyderczy śmiech kierowcy.
    Zhan Zhao poczuł, że dobrze zna ten śmiech, a kiedy podniósł głowę, zobaczył twarz kierowcy, który odwrócił się do niego. Był to Lan Chenglin, który jedną ręką zasłonił sobie nos i usta, a w drugiej trzymał butelkę sprayu, który nacisnął.
    Silny zapach środka nasennego momentalnie odurzył doktora, nie był w stanie zareagować. Zanim stracił przytomność, pomyślał, że Bai Yutang też może wpaść w pułapkę i cieszył się, że na akcję wzięli czujniki i psy policyjne,
    Lan Chenglin, jak tylko zobaczył, że doktor osunął się na siedzeniu, odpalił silnik i ruszył. Był z siebie bardzo dumny, że tym razem tak gładko mu poszło. Jednak nie miał pojęcia, że dzisiaj los mu nie sprzyjał, a zbieg okoliczności może pokrzyżować każdy, nawet najbardziej doskonały plan…


    Dzisiaj rano Zhao Wei wrócił z zagranicy i od razu udał się na komisariat, żeby dać Bai Chi’emu przywiezione prezenty. Chciał jak najszybciej zobaczyć swoje maleństwo, dlatego zapakował Lizbonę i razem ruszyli na komisariat.
    Gdy już miał skręcić na parking, zobaczył jak Zhan Zhao w panice wybiega przez drzwi, rozgląda się, jakby kogoś szukał, machał na taksówkę i do kogoś dzwonił. Co dziwne, nie było z nim Bai Yutanga, dlatego postanowił wysiąść i zapytać, co się stało, ale zobaczył, że jedna z taksówek podjechała do doktora.
    Zhan Wei był niezwykle spostrzegawczy i wyczulony na różne dziwne zachowania, zapewne z racji profesji, jaką się zajmował. Zauważył, że ta taksówka ewidentnie czekała, aż Zhan Zhao wyjdzie z komisariatu. Co było o tyle dziwne, że nie było to miejsce, gdzie taksiarze mogli złapać wielu klientów.
    Zhao Wei podjechał bliżej tej podejrzanej taksówki, a jego dobry wzrok pozwolił mu zobaczyć, co działo się w środku. Gdy zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, postanowił jechać za taksówką.
    Wybrał telefon do Bai Yutanga, ale ten nie odpowiedział. Postanowił zadzwonić do Bai Chi’ego, ale ten też nie odebrał telefonu. Westchnął i zadzwonił do komendanta.


    Bai Yutang ze swoimi ludźmi i odziałem specjalnym jechali na przedmieście prawie dwadzieścia minut. Właśnie wysiedli z samochodów i zaczęli szykować się do akcji, gdy usłyszeli sygnał telefonu bezpieczeństwa, który miał w kieszeni Bai Yutang. Dowódca zmarszczył brwi, bo dobrze wiedział, że dzwoni Bao Zheng, a skoro dzwoni, to na pewno coś się stało. Kiedy podniósł słuchawkę, usłyszał krótki komunikat:
    – Opeacja odwołana!
    – Jak to odwołana? – zapytał Bai Yutang.
    Wszyscy zgromadzili się wokół radiowozu i zobaczyli, jak dowódca zbladł po wyjaśnieniach Bao Zhenga. Nagle rzucił telefon na ziemię i pobiegł do samochodu, odpalił silnik i ruszył pełną parą.
    Funkcjonariusze spojrzeli po sobie, bo nie mieli pojęcia, co się stało. Ma Han podniósł telefon i postanowił rozeznać się w sytuacji.
    – Panie komendancie, co się dzieje?
    Dziesięć sekund później wszyscy rzucili się do drugiego samochodu, próbując dogonić Bai Yutanga, ale zrozumieli, że nie mają na to najmniejszych szans.



*pinyin – fonetyczny zapis chińskich znaków.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***





   Poprzedni 👈             👉 Następny 

 

Komentarze