SCI Mystery - tom 1 [PL] - Morderczy cień / Rozdział 116: Ogień

 

    Gdy Luo Yang się ocknął, usłyszał dźwięk kapiącej wody. Kiedy otworzył oczy, zobaczył, że leży na plecach na ziemi, a nad nim jest bardzo wysoki niebieski dach, taki jak w starych stodołach.
    Czuł ogromny ból w okolicy karku i było to uczucie, którego od dawana nie doświadczył. Chłopiec szybko się uspokoił, dobrze wiedział, że powinno go boleć o wiele bardziej, a on czuł jedynie nieprzyjemne mrowienie. Chciał usiąść, ale miał związane ręce. Próbował się uwolnić, ale mu się nie udało, bo był naprawdę mocno związany. Odwrócił się, położył się na boku i zamarł, kiedy zobaczył twarz osoby leżącej obok.
    – Wujek Zhan? – powiedział chłopiec i przysunął się do niego. Doktor miał zamknięte oczy i nie reagował na żadną z prób obudzenia go. Chłopiec był przestraszony, przyłożył ucho do jego piersi i trochę się uspokoił, kiedy usłyszał, że jego serce bije. Ale miał bardzo słaby oddech.
    – Haha! – Usłyszał czyjś śmiech tuż za sobą.
    Luo Yang odwrócił się i zobaczył mężczyznę, który trzymał pusty metalowy kanister. Chłopiec wiedział, że w takich przechowuje się benzynę. Poczuł jej zapach wszędzie. Rozejrzał się i zrozumiał, że są w jakimś warsztacie, gdzie było mnóstwo farb, rozpuszczalników i jeszcze kilka kanistrów, a osobą, która właśnie odrzuciła na bok pusty pojemnik, był Lan Chenglin.
    – Co zrobiłeś wujkowi Zhanowi? – krzyknął ze złością Luo Yang i za wszelką cenę próbował rozerwać więzy na dłoniach.
    – Hahaha! – zaśmiał się Lan Chenglin. – Oj, niewiele. Słyszałeś kiedyś o sukcynylocholinie*?
    Chłopiec nie miał pojęcia, o czym on mówi.
    – Sukcynylocholina jest wysoce toksycznym lekiem. Zwykle podawanym w niewielkich ilościach. Powoduje zwiotczenie mięśni, a w dużych ilościach może doprowadzić do śmierci.
    Uśmiech na twarzy mężczyzny stał się jeszcze szerszy.
    – Ty… – Luo Yang był przerażony, spojrzał na Zhan Zhao, który nadal był nieprzytomny.
    – Prysnąłem mu w twarz niewielka ilością – powiedział Lan Chenglin wyciągając z kieszeni zapalniczkę. – Coś ci powiem, nienawidzę tylko dwóch osób.
    Yang Yang patrzył na zapalniczkę w jego dłoni bojąc się, że ją odpali.
    – Jedną był Luo Wen, a drugą jest Bai Yutang – powiedział mężczyzna z upiornym uśmiechem na ustach. – Luo Wen nie żyje, ale nawet po śmierci próbuje mi zaszkodzić. – Nagle oczy mężczyzny zapłonęły z podniecenia. – A jeśli chodzi o Bai Yutanga, to przez niego jestem w tak gównianym położeniu.
    Kolejny raz kliknął zapalniczką i zaśmiał się mówiąc:
    – Bai Yutang niebawem się tu pojawi, a jeśli Zhan Zhao nawdycha się dymu zaraz po zażyciu środka zwiotczającego mięśnie, na pewno umrze.
    Twarz Luo Yanga zbladła, gdy słuchał słów tego szaleńca.
    – Na początku kazali mi tylko was tu przywieźć, ale zmieniłem zdanie. Już nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę, jak Bai Yutang będzie patrzył na śmierć Zhan Zhao.
    Po tych słowach wycofał się za przesuwne drzwi i wrzucił do pomieszczenia palącą się zapalniczkę. Natychmiast wzniecił się ogień, a płomienie podsycane benzyną otoczyły Zhan Zhao i Luo Yanga. Widząc to Lan Chenglin śmiał się i powoli zasunął drzwi.
    

    Zhao Wei trzymał się w pewnej odległości, bo obawiał się, że może zostać zauważony. Widział, jak taksówka wjeżdża na teren fabryki. Zatrzymał się przed bramą i cały czas był na łączach z Bai Yutangiem, któremu podawał lokalizację.
    Otworzył drzwi i wypuścił Lizbonę. Zobaczył, że lew spojrzał za siebie. Zhao Wei podążył za jego wzrokiem i zobaczył samochód Bai Yutanga.
    – Gdzie on jest? – zapytał dowódca wybiegając z auta. Wyglądał strasznie i zaskoczony jego widokiem Zhao Wei wskazał palcem fabrykę, a dopiero po chwili powiedział:
    – To duża powierzchnia, ale Lizbona go znajdzie. – Po tych słowach poklepał lwa po głowie, a ten się zerwał i pobiegł w stronę fabryki, a Bai Yutang ruszył za nim.
    Zhao Wei chciał biec za nimi, ale zobaczył kolejne radiowozy, które pojawiły się przy bramie.
    – Gdzie jest brat? – krzyknął Bai Chi, wybiegając z samochodu, jego głos drżał, a oczy były zaczerwienione.
    Zhao Wei nie wiedział, co ma mu powiedzieć i pokazał palcem budynek fabryki, a po chwili wszyscy razem weszli przez bramę.
    Bai Yutang biegł za Lizboną. Teren był od lat opuszczony i wszędzie walało się sporo śmieci i starych opon. Zdezorientowany lew nagle zaczął kręcić się w kółko, aż ryknął z irytacji. Dowódca uspokoił się, podszedł do Lizbony, podniósł wielką głowę lwa i powiedział:
    – Spokojnie, polegam na tobie, musisz złapać jego trop.
    Lew przestał ryczeć, a po chwili odwrócił się i spojrzał w dal. Bai Yutang także spojrzał w tamtą stronę i zobaczył gęstą chmurę dymu unoszącą się z jednego z budynków.
    Bez zastanowienia pobiegł w tamtą stronę.
    Ogień szybko się rozprzestrzeniał i wkrótce pozostali funkcjonariusze SCI także go zobaczyli. Gdy dobiegli do płonącego budynku, Bai Yutang właśnie rozbił okno i rzucił się w ogień, a tuż za nim podążył lew.
    – Bracie! – krzyknął Bai Chi patrząc na stojący w ogniu budynek. Funkcjonariusze SCI już zamierzali rzucić się w ogień za swoim szefem, ale zatrzymał ich szef oddziału sił specjalnych.
    – Jeśli tam wejdziecie, sprawicie tylko więcej problemów, niż…
    Dowódca sił specjalnych nie dokończył zdania, bo zobaczył, jak okno, przez które wskoczył Bai Yutang, stanęło w płomieniach.
    Zhao Wei wyciągnął telefon i zadzwonił po straż pożarną i karetkę, a pozostali patrzyli na płonący budynek jak zahipnotyzowani. Czas płynął, a oni czuli, jak w ich sercach narasta płomień gniewu, byli tak spięci, że zapomnieli, jak się oddycha.
    Nagle usłyszeli głośny trzask rozbitego okna, przez które wyleciało krzesło. Po chwili wyskoczył przez nie lew z Luo Yangiem na grzbiecie. Lizbonie płonął ogon, a wszystkim, którzy patrzyli na tę scenę, serce podeszło do gardła, zwłaszcza gdy zobaczyli wyskakującego przez okno dowódcę z nieprzytomnym Zhan Zhao w ramionach.
    Funkcjonariusze SCI wstrzymali oddech patrząc na spalone ramię ich szefa. Ma Han, a za nim pozostali rzucili się im na ratunek. Gdy byli już przy nich, zauważyli, że coś było nie tak. Bai Yutang przerażony patrzył na doktora i po chwili zaczął robić mu sztuczne oddychanie, dopiero wtedy wszyscy zrozumieli, że Zhan Zhao jest nieprzytomny i nie oddycha.
    – Sukcynylocholina! – krzyknął Luo Yang. – Lan Chenglin dał wujkowi Zhanowi sukcynylocholinę.
    Po raz kolejny funkcjonariusze SCI stracili dech w piersi, bo to było wyjątkowo perfidne zagranie.
    Bai Yutang nie zwracał na nic uwagi, jedynie miarowo i spokojnie przeprowadzał reanimację. Uciskał klatkę piersiową doktora, po czym pompował w niego powietrze, od czasu do czasu wołając:
    – Kocie.
    W powietrzu czuć było zapach spalonej skóry ramienia Bai Yutanga. Niestety Zhan Zhao nie reagował, a nadzieja w sercach otaczającego ich tłumu powoli gasła.
    Gdy usłyszeli syrenę karetki, doktor cichutko zakaszlał. I każdy z policjantów musiał przyznać w duchu, że jeszcze nigdy nie czuł takiego szczęścia, słysząc czyjś kaszel.
    – Kocie? – Bai Yutang delikatnie klepnął go w policzek, ale doktor nadal był nieprzytomny, na szczęście zaczął samodzielnie oddychać. Z oczu dowódcy płynęły łzy, a na jego ustach pojawił się bardzo delikatny uśmiech. Ratownicy medyczni szybko zajęli się rannymi. Zabrali do karetki Luo Yanga, Bai Yutanga i Zhan Zhao i ruszyli w stronę szpitala. Przyjechali też strażacy, którzy zaczęli gasić pożar, a policjanci z SCI pobiegli do radiowozu i pojechali za karetką.
    Jedynie Zhao Wei nie ruszył się z miejsca. Nadal stał pogrążony w myślach, mając przed oczami scenę, gdy Bai Yutang reanimował Zhan Zhao. Nagle usłyszał ryk Lizbony. Lew warczał patrząc na tył fabryki.
    Zhao Wei zamyślił się na chwilę, po czym razem z Lizboną poszedł na tył budynku. Zobaczył tam mężczyznę, który próbował wymknąć się z terenu. Był rozczochrany i osmalony sadzą.
    Magik dał znak Lizbonie. Lew obniżył się na nogach i razem ze swoim panem zaczęli bezszelestnie skradać się za tym mężczyzną. Po chwili Zhao Wei wyszeptał:
    – Lan Chenglin.
    Mężczyzna aż podskoczył, obejrzał się pokazując twarz, dzięki czemu Zhao Wei potwierdził, że to naprawdę Lan Chenglin.
    – Kim jesteś? – zapytał mężczyzna, przyglądając się temu młodemu przystojniakowi. – Policjant?
    Zhao Wei wzruszył ramionami i potrząsnął głową. W tym momencie Lizbona podszedł i usiadł obok pana. Twarz Lan Chenglina zbladła na widok białego afrykańskiego lwa.
    – Czego chcesz? – zapytał wyciągając pistolet, ale zanim zdążył wycelować, magik machnął ręką i przebił nożem grzbiet jego dłoni.
    – Ach! – krzyknął Lan Chenglin, a jego pistolet upadł na ziemię. Złapał zranioną rękę i oparł się o ścianę. – Chcesz mnie zabrać na komisariat?
    Zhao Wei potrząsnął głową.
    – Ty… jesteś jednym z jego ludzi, tak? – zapytał Lan Chenglin, a jego twarz zrobiła się trupio blada.
    Magik uznał tę rozmowę za bardzo interesującą i po raz kolejny zaprzeczył potrząsając głową.
    – W takim razie, kim jesteś?
    – Nie lubię się wtrącać w cudze sprawy – powiedział jakby do siebie. – Jednak w całym swoim życiu nie widziałem tak nieszczęśliwego mężczyzny. Gdyby Zhan Zhao umarł, co by zrobił Bai Yutang? – Po tych słowach Zhao Wei spojrzał na Lan Chenglina i dodał: – Chwilę temu byłeś uśmiechnięty i zadowolony.
    Lan Chenglin milczał, na początku wydawało mu się, że stojący przed nim młody mężczyzna jest zupełnie normalny, ale z każdą chwilą zaczął w to wątpić.
    – Gdy tak się uśmiechałeś, czułem, że idziesz na całość. – Zhao Wei uśmiechnął się i sięgnął po telefon. – Dlatego ja też nie będę się hamował.
    – Ty… co chcesz zrobić? – Lan Chenglin wyczuł coś bardzo niebezpiecznego w tonie jego głosu.
    – Też chciałbym się poczuć dobrze, dlatego dam ci nauczkę. – Magik poklepał się po brodzie telefonem. – Wygląda na to, że sporo wiesz, a ja muszę wyciągnąć z ciebie informacje, które pomogą chłopakom z SCI rozwiązać tę sprawę.
    Oczy Lan Chenglina się rozszerzyły, ale nie do końca rozumiał, czego ten dziwny facet od niego chciał.
    – Wiem, że jest ktoś, kto byłby tobą bardzo zainteresowany. – Po tych słowach wybrał numer. Kiedy telefon został odebrany, Zhao Wei powiedział: – Dzień dobry, rozmawiam z Bai Jintangiem?
    Lan Chenglin zerwał się do ucieczki, ale Lizbona mu na to nie pozwolił, bo gdy tylko się poruszył, usłyszał ryk lwa gotowego do skoku.
    Dziesięć minut później pojawił się czarny samochód, z którego wysiedli bliźniacy.
    – Szef pojechał do szpitala. Dzięki tobie od razu o wszystkim się dowiedział, pewnie Yutang nie chciał go niepokoić – powiedział Ding Zhaolan i podszedł do magika. – Szef poprosił mnie, żebym przekazał ci wiadomość. Dziękuje ci bardzo za uratowanie jego młodszych braci i jeśli kiedyś będziesz potrzebował pomocy, to śmiało o nią proś.
    Zhao Wei skinął głową i uśmiechnął się szelmowsko.
    – Jak miło.
    Ding Zhaohui był o wiele bardziej opanowany od brata, dlatego zajął się Lan Chenglinem, którego zakneblował i położył na ziemi. Poklepał go po twarzy mówiąc z uśmiechem na ustach:
    – Powinieneś się cieszyć z takiego obrotu sprawy. – Po czym pochylił się i dodał lodowatym tonem. – I o nic się nie martw, to tylko po to, żebyś nie krzyczał i nie uciekł. Obiecuję, że będziemy dobrze cię traktować.
    Po chwili załadowali związanego mężczyznę do auta i jeszcze raz podziękowali magikowi za pomoc, po czym odjechali.
    Zhao Wei rozpiął kołnierzyk koszuli, spojrzał na Lizbonę i powiedział:
    – To bardzo przyjemne uczucie, prawda?


    W szpitalu czuć było zapach wody utlenionej. Na prywatnym oddziale, w pokoju, na skraju łóżka siedział Bai Yutang z owiniętą gazą ręką. Patrzył na leżącego na łóżku obok Zhan Zhao. Miał podłączony tlen, który był pompowany do jego płuc.
    Po chwili pojawił się lekarz i powiedział mu, że stan zdrowia doktora jest stabilny i że wkrótce powinien się ocknąć. Dopiero po tych słowach dowódca poczuł, że znów żyje. Nawet jego poparzona ręka nie bolała tak bardzo, jak serce. Lekko ją uniósł i spojrzał na nią, a w duchu śmiał się z siebie, że ma poparzenia prawie na całej jej powierzchni.
    Chwycił dłoń Zhan Zhao wystającą spod kołdry i poczuł, że jest ciepła i to było wspaniałe uczucie. Lekarz kilkukrotnie namawiał go, żeby wziął leki przeciwbólowe, ale on nie chciał. Wolał czuć ten palący ból, nie chciał, żeby leki stępiły mu umysł, chciał być świadomy, kiedy Zhan Zhao w końcu się obudzi.
    W milczeniu patrzył na doktora, nawet nie zauważył, że na zewnątrz zrobiło się ciemno, ani tego, że ponownie zaczęło świtać.
    Nagle długie rzęsy Zhan Zhao drgnęły i doktor powoli otworzył oczy. Spojrzał na Bai Yutanga z lekkim zawstydzeniem. Dowódca westchnął i zrobił to, co zwykle robił rano, kiedy Zhan Zhao się obudził, delikatnie uszczypnął do w policzek, po czym uśmiechnął się i zapytał:
    – Kocie, już nie śpisz?
    Doktor mrugnął i chciał coś powiedzieć, ale zauważył, że ma na sobie maskę tlenową. Bai Yutang widząc, że doktor jest czymś bardzo zaniepokojony, pochylił się nad nim i uniósł lekko maskę.
    – Co chciałeś powiedzieć?
    – Yang Yang…
    – Jest bezpieczny – odparł dowódca uśmiechając się do niego, po czym wskazał palcem na sofę, gdzie spał chłopiec. – Prawie całą noc nad tobą czuwał, zasnął niedawno.
    Doktor kiwnął głową z ogromną ulgą, po czym dodał:
    – Rozpracowałem całą sprawę, od początku do końca…
    Bai Yutang pochylił się i pocałował go w czoło.
    – A ja niczego już nie rozumiem, dlatego poczekam, aż mi wszystko wyjaśnisz.
    Zhan Zhao uśmiechnął się do niego.
    – Dobrze, ale najpierw coś dla mnie ugotuj, bo umieram z głodu.
    – Dobrze – powiedział dowódca i przeczesał dłonią jego włosy. – Powiedz, co chcesz zjeść, a ja ci to ugotuję.


* Chlorek suksametoniowy, chlorek sukcynylocholiny, suksametonium (łac. Suxamethonii chloridum) – organiczny związek chemiczny, środek zwiotczający mięśnie, działający przez depolaryzację, stosowany przede wszystkim w celu umożliwienia intubacji tchawicy.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***





   Poprzedni 👈             👉 Następny 

 

Komentarze