SCI Mystery - tom 1 [PL] - Morderczy cień / Rozdział 117: Ciepło

 

    Zhan Zhao spał spokojnym snem, z którego wyrwały go głosy ludzi przewijających się przez szpitalny pokój.
    – Kocie, nie śpisz? Wstań i zjedz congee* – powiedział Bai Yutang stojąc przy jego łóżku i jedząc owsiankę. Po chwili otworzył termos i nalał trochę congee do miski, po czym mu ją podał. Zhan Zhao od razu wyczuł, że to jego ulubiona wersja z owocami morza, jego żołądek od razu zareagował, wydając z siebie przeciągłe burczenie.
    Podparł się na ramionach i usiadł. Czuł się dobrze, tylko jeszcze był nieco osłabiony. Poczuł, że ktoś podłożył mu poduszę pod plecy, a kiedy się odwrócił, zobaczył zatroskanego Luo Yanga.
    Zhan Zhao właśnie wyciągnął rękę, żeby pogłaskać go po głowie, gdy nagle został zaatakowany przez dwie kobiety, które zaczęły go ściskać.
    – Kochanie, tak bardzo przestraszyłeś mamę! – powiedziały chórem.
    Bai Yutang zakaszlał pijąc swoją zupkę, którą omal się nie zakrztusił. Po czym pociągnął za rękaw jedną z kobiet.
    – Mamo, chyba się pomyliłaś.
    Pani Bai odepchnęła go i ponownie, razem z panią Zhan, rzuciła się, by wyściskać doktora. Zhan Zhao podniósł wzrok i zobaczył swojego ojca, Bao Zhenga i Bai Jintanga, którzy stali za ściskającymi go kobietami, które właśnie zaczęły obsypywać go całusami. Był tak zawstydzony, że najchętniej zapadłby się pod ziemię.
    – Bądźcie delikatniejsze, bo zaraz udusicie Kota – powiedział dowódca dopijając do końca swoją zupę. Jak tylko w szpitalu pojawili się ich rodzice, dostał reprymendę, że niewystarczająco dobrze opiekował się Zhan Zhao. I nawet ich nie wzruszało, że sam został ranny. Według nich takie obrażenia to nic wielkiego, zagoją się.
    Bai Jintang spojrzał na brata i powiedział donośnym głosem:
    – Yutang, słyszałem, że się popłakałeś.
    Dowódca ponownie się zakrztusił, po czym spojrzał na Zhan Zhao, który zerknął na niego zaskoczony. Gdy ich spojrzenia się spotkały, zamarli.
    – Ech, pójdę umyć miskę – powiedział Bai Yutang, pozbierał swoje naczynia i wyszedł z pokoju. Zhan Zhao zdążył zobaczyć jego twarz oblaną rumieńcem zawstydzenia, co było bardzo rzadkim widokiem, a dzisiaj dodatkowo poczerwieniały mu uszy.
    Gdy dowódca był już bezpieczny za drzwiami, pomyślał, że brat wyświadczył mu niedźwiedzią przysługę. Dobrze wiedział, że Kot na pewno go o to zapyta, a on nie będzie mógł wymigać się od odpowiedzi. Powoli skręcił za róg, a kiedy się odwrócił, zobaczył, że z pokoju wyszedł też Luo Yang i usiadł na krześle na korytarzu. Chłopiec miał opuszczoną głowę, jakby bardzo się czymś martwił. Dowódca wiedział, że Yang Yang obwinia się za to, co się stało i już chciał iść go pocieszyć, ale zobaczył, że Luo Tian usiadł obok niego.
    Bai Yutang miał dylemat, z jednej strony chciał pomóc im wzmocnić relację, a z drugiej nie bardzo wiedział, jak wrócić do pokoju, by nie przeszkodzić im w rozmowie. Postanowił zostać tam, gdzie stał. Po chwili usłyszał mocny głos Luo Tiana.
    – Dlaczego jesteś taki smutny? – Mężczyzna pogłaskał Yang Yanga po głowie. – Wujek Zhan czuje się już dobrze, powinieneś się cieszyć.
    Chłopiec spojrzał na niego i delikatnie oparł się o niego ramieniem, po czym westchnął.
    – Wujek Zhan prawie umarł, a wujek Bai został ranny, To moja wina, bo ich nie posłuchałem.
    Mężczyzna uśmiechnął się do niego.
    – Boisz się, że przestaną cię lubić?
    Luo Yang spojrzał na niego i przytaknął skinieniem głowy.
    – Nie przestaną – powiedział Luo Tian i posadził go sobie na kolanach. – Gdybyś był Zhan Zhao, a on Yang Yangiem, obwiniałbyś go?
    Chłopiec pomyślał przez chwilę, po czym odpowiedział:
    – Nie.
    – To dlaczego myślisz, że wujek Zhan i wujek Bai postąpią inaczej?
    Chłopiec nic nie odpowiedział.
    – Są tacy sami jak ty – dodał mężczyzna. – Jeśli ty ich nie obwiniasz, oni też nie będą winić ciebie. To się nazywa postawić się w czyjejś sytuacji.
    Yang Yang kiwnął głową, bo najwyraźniej zrozumiał i od razu się uśmiechnął. Wyglądał, jakby poczuł ogromną ulgę, a po chwili obaj rozmawiali swobodnie na różne, mniej istotne tematy.
    Bai Yutang stał za rogiem i też się uśmiechał, postanowił nie podchodzić i nie psuć im tej miłej chwili. Do pokoju wrócił dopiero, jak obaj weszli do środka.
    

    Kiedy Zhao Wei się obudził, jak co rano otworzył drzwi, żeby zabrać z progu gazetę i zobaczył siedzącego przy kwietniku Bai Chi’ego.
    – Chi Chi, dlaczego nie wszedłeś do środka? – zapytał siadając obok niego. Chwycił go za rękę, która była bardzo zimna. – Jak długo tu siedzisz? Nie zabrałeś ze sobą klucza? Mogłeś zapukać.
    Chłopak nie odpowiedział, dopiero po jakimś czasie podniósł głowę i spojrzał na mężczyznę siedzącego obok niego.
    – Bardzo ci dziękuję.
    Zhao Wei patrzył na niego, a po chwili uśmiechnął się i delikatnie uszczypnął go w policzek.
    – Co się dzieje? Powinieneś być w szpitalu ze swoimi braćmi, dlaczego przyjechałeś do mnie?
    Bai Chi ponownie opuścił głowę i powiedział zrezygnowanym głosem:
    – Wczoraj nie mogłem zrobić nic, żeby im pomóc, mogłem tylko płakać.
    – Ech… – Zhao Wei był tym coraz bardziej rozbawiony. – A jak chciałeś pomóc? Wbiec w ogień?
    – Wiem, że jestem bezużyteczny.
    Magik westchnął i uniósł jego podbródek, by spojrzeć mu w oczy.
    – Wiesz, dlaczego pojawiłem się wczoraj na komisariacie? – zapytał.
    Chłopak potrząsnął głową.
    – Właśnie, przecież byłeś za granicą.
    – Wczoraj wróciłem. Kupiłem ci mnóstwo prezentów i chciałem ci je jak najszybciej dać.
    – Aaa… – westchnął Bai Chi i słuchał dalej.
    – Gdybym wczoraj do ciebie nie przyjechał, nie zobaczyłbym całej tej akcji. – Mężczyzna na chwilę przerwał. – A teraz użyj swojego genialnego mózgu i powiedz mi, jakie Zhan Zhao miałby szanse na przeżycie, gdyby nie ty.
    Chłopak patrzył na niego lekko zaskoczony i kompletnie nie wiedział, jak zareagować.
    – Twoi bracia są bardzo wyrozumiali – powiedział Zhao Wei, po czym pocałował Bai Chi’ego w czoło. – Podziękowali mi, że zareagowałem w samą porę, ale myślę, że tak naprawdę mają szczęście, że jesteś ich bratem.
    Chłopak był całkowicie oszołomiony tymi słowami, jego twarz czerwieniała z każdą sekundą coraz bardziej, a kiedy dotarło do niego, że Zhao Wei przed chwilą go pocałował, zrobił się purpurowy.
    Magik zaczął się śmiać i spojrzał na niego zadziornie.
    – Skoro przyszedłeś mi podziękować, to gdzie mój prezent? Niczego mi nie przyniosłeś?
    – A co byś chciał? – zapytał bardzo poważnie Bai Chi. – Kupię ci cokolwiek sobie zażyczysz, bo naprawdę jestem ci wdzięczny. – Po chwili dodał: – Tylko wybierz coś, na co będzie mnie stać, nie zarabiam za dużo.
    Zhao Wei uniósł jedną brew i pochylił się do niego.
    – Dasz mi wszystko, czego chcę?
    – Tak.
    – W takim razie… – Mężczyzna pochylił się by wyszeptać mu do ucha. – Zamieszkaj ze mną.
    – Mam z tobą mieszkać? – zapytał zaskoczony chłopak. – Chcesz, żebym był twoją gosposią? Przecież wiesz, że nie mam za dużo wolnego czasu.
    – Nic nie musisz robić – uśmiechnął się Zhao Wei. – Tylko bądź ze mną. Chciałbym widywać cię codziennie, chciałbym czasem odebrać cię z pracy, albo do niej zawieźć… to wszystko.
    – To wszystko? – Bai Chi był naprawdę zdziwiony.
    – Tak.
    Chłopak zamyślił się przez chwilę, po czym odpowiedział:
    – Zgoda.
    – Zaczekaj na mnie chwilę – odparł Zhao Wei i wbiegł do domu. Minutę później wybiegł z kluczykami do auta.
    – Co robisz? – zapytał Bai Chi, kiedy był wciągany do samochodu.
    – Szybko, jedziemy – powiedział mężczyzna. – Po twoje rzeczy.
    – Teraz? Po co tak się spieszyć?
    – Musimy się spieszyć – roześmiał się Zhao Wei. – Nie przeżyję, jeśli pożałujesz swojej decyzji. Weźmy twoje rzeczy i najlepiej od razu zerwij umowę najmu. – Po tych słowach wcisnął pedał gazu i ruszył w stronę mieszkania Bai Chi’ego.


    Rodzice Bai Yutanga i Zhan Zhao wyszli dopiero późnym popołudniem, zostawiając dowódcę i doktora samych w dość niezręcznej atmosferze.
    Gdy doktor zjadł congee, Bai Yutang wytarł mu usta i poszedł umyć miskę. Doktorowi uśmiech nie schodził z twarzy, kiedy przypomniał sobie słowa Bai Jintanga, że jego młodszy brat był tak przerażony, że aż się rozpłakał. A to było zjawisko, które zdarza się niezmiernie rzadko. Zhan Zhao był tak ciekawy jego wyrazu twarzy, że zaczął żałować, że nie ocknął się wcześniej.
    Nagle ktoś zapukał do drzwi, była to Ma Xin.
    – Jak się czujesz? – zapytała wchodząc do pokoju i zaglądając w kartę medyczną Zhan Zhao. – Na szczęście podano ci niewielką ilość sukcynylocholiny. Za dwa, trzy dni będziesz mógł wrócić do domu.
    Doktor uśmiechnął się i zauważył, że młoda lekarka chciała o coś zapytać, ale nie ma śmiałości.
    – Co się dzieje? Chcesz mi coś powiedzieć?
    Ma Xin zerknęła w stronę drzwi i podeszła do niego bliżej.
    – Mógłbyś wyświadczyć mi przysługę?
    – Jaką przysługę?
    – Chodzi o kapitana Baia – wydusiła z siebie dziewczyna. – On nie chce brać leków przeciwbólowych.
    Zhan Zhao był w szoku i po raz kolejny przekonał się, jak niesamowitą samokontrolę ma Bai Yutang. Spory wpływ na to miały zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, których nabawił się pracując w dużym stresie. Po pewnym czasie Bai Yutang nie był w stanie znieść uczucia, że nie ma nad sobą kontroli. Dlatego nie chciał brać leków przeciwbólowych, które by go odurzyły.
    – Zeszłej nocy nie zmrużył oka. – Ma Xin mówiła dalej. – Nie bierze też leków, które mogłyby przyspieszyć proces gojenia ran. A brak snu wpływa negatywnie na jego zdrowie.
    – Rozumiem – powiedział doktor. – Co mogę zrobić?
    – Przekonaj go, żeby zażył leki – odparła dziewczyna, wyjęła z kieszeni małą papierową paczuszkę i podała ją Zhan Zhao. – W środku są 4 tabletki. Powinien brać je przez dwa dni z rzędu.
    – Zajmę się tym – powiedział doktor biorąc paczuszkę, a Ma Xin uśmiechnęła się do niego i wyszła.
    Przez chwilę Zhan Zhao siedział na łóżku, patrząc na tabletki i zastanawiając się, jak nakłonić dowódcę do ich połknięcia. Nagle spojrzał na misę z owocami stojącą na szafce. Jego oczy rozbłysły, a w głowie pojawił się plan.
    Kiedy Bai Yutang wrócił z łazienki, zobaczył siedzącego na łóżku Zhan Zhao, który obrywał winogrona. Już miał się odezwać, ale zobaczył, że doktor do niego macha.
    – Podejdź.
    Dowódca podszedł do łóżka i usiadł tuż obok niego.
    – Kocie, masz ochotę na winogrona?
    W odpowiedzi doktor włożył winogrono do ust Bai Yutanga, który był tym trochę zaskoczony, zwłaszcza, że to nie był koniec niespodzianek. Zhan Zhao zbliżył się do niego i pocałował go w usta.
    Dowódca był w kompletnym szoku, nie miał pojęcia, co wstąpiło w tego Kota, a kiedy próbował się nad tym zastanowić, Zhan Zhao wsunął język w jego usta i Bai Yutang z wrażenia połknął winogrono. Po chwili zakrztusił się i patrzył w oczy doktora, na jego przebiegły uśmieszek i na to, jak zadowolony z siebie oblizywał swoje różowe usta.
    A skoro Kot sam zaczął, Bai Yutang nie zamierzał się hamować i przycisnął go do łóżka namiętnie całując. Nagle poczuli, jak kręci im się w głowie i doktor pomyślał: Zrobię to dla twojego dobra.
    Na zewnątrz zapadł zmrok, a przez okno w szpitalnym pokoju widać było światła nocnego nieba. Luo Yang i Luo Tian spali w pokoju obok, którego pilnował funkcjonariusz policji. Również chłopaki z SCI pracowali na zmiany, strzegąc pokoju swoich szefów.
    Bai Yutang zgasił światło i usiadł obok Zhan Zhao na balkonie. Cieszyli się chłodną nocną bryzą i pięknym widokiem na miasto.
    – Boli cię ręka? – zapytał doktor.
    – Co? – Bai Yutang był nieco zdezorientowany tym niespodziewanym pytaniem.
    Zhan Zhao obliczył, że środki przeciwbólowe powinny już zacząć działać, a zważywszy na fakt, że dowódca nie przespał poprzedniej nocy, to pewnie zwalą go z nóg.
    – Yutang? – Zhan Zhao pogładził go po policzku.
    – Tak, Kocie? – Dowódca przysunął się do niego i objął go w pasie, po czym oparł głowę na jego ramieniu ocierając się o jego policzek.
    Zhan Zhao ledwo powstrzymał wybuch śmiechu, bo nigdy nie widział, żeby Bai Yutang był tak uroczy. Pogładził go delikatnie po włosach i zapytał:
    – Yutang, boli cię ręka?
    – Nie, w sumie nie tak bardzo.
    – A jak się czujesz? – zapytał doktor, widząc jego przymknięte oczy. Odwrócił się tak, by objąć go ramieniem i pozwolić mu swobodnie się o siebie oprzeć.
    – Czuję się… dobrze… – wymamrotał Bai Yutang. – Kocie…
    Zhan Zhao myślał o czymś intensywnie, a po chwili wyciągnął z kieszeni telefon, włączył nagrywanie i zapytał:
    – Yutang, naprawdę płakałeś?
    Dowódca był w tej chwili bezbronny jak dziecko, wtulił się w doktora i odpowiedział:
    – Tak…
    – Dlaczego płakałeś?
    – Bałem się… – odpowiedział Bai Yutang lekko łamiącym się głosem. – Nigdy wcześniej tak się nie bałem.
    – Czego się bałeś? – zapytał Zhan Zhao, po czym położył sobie telefon na kolanach, a dłońmi objął twarz dowódcy.
    – Bałem się, że cię stracę… – powiedział Bai Yutang i dodał: – Na szczęście nic ci się nie stało.
    – W takim razie… zgadzasz się zrobić wszystko, o co cię poproszę? – zapytał doktor wprost do jego ucha. – Zabieraj mnie ze sobą na każdą akcję bez względu na to, jak niebezpieczna będzie i ugotuj mi wszystko, o co poproszę.
    – Dobrze – przytaknął Bai Yutang. – Bardzo tego żałuję. Od teraz będę cię wszędzie ze sobą zabierał. Ugotuję ci wszystko, na co będziesz miał ochotę, nie będę w stanie dać ci jedynie gwiazdki z nieba…
    Zhan Zhao uśmiechnął się i odparł:
    – W takim razie mam ochotę na coś pikantnego.
    – Nie możesz jeść pikantnego jedzenia – wymamrotał ledwie przytomny dowódca, a po chwili zapadł w głęboki sen.
    – Cholerna Mysz – mruknął pod nosem Zhan Zhao i nacisnął przycisk odtwarzania nagrania. Senne słowa Bai Yutanga nagrały się świetnie. Zadowolony z siebie Kot odłożył telefon i spojrzał na śpiącego dowódcę, który poczuł się tak zmęczony i ciężki, jakby tonął w głębokim morzu. Cichutko wołał przez sen Kota, bo tylko dzięki niemu mógł wydostać się na powierzchnię… bo Zhan Zhao był jedynym, którego nigdy nie chciał opuścić.



*congee – zupa z kleistego ryżu lub owsianka z przeróżnymi dodatkami.

Tłumaczenie: Antha

Korekta: Nikkolaine

***





   Poprzedni 👈             👉 Następny 

 

Komentarze