Gdy zielony jeep uderzył o ziemię, jego kierowca stracił przytomność. Na szczęście konstrukcja auta była na tyle solidna i mocna, że wytrzymał uderzenie, głównie dlatego, że kąt zderzenia z ziemią był wyjątkowo szczęśliwy. Xie Lanshan miał rozbitą głowę i uszkodzone płuco. Zapięty pas i poduszka powietrzna bez wątpienia uchroniły go przed śmiertelnymi obrażeniami.
Rana głowy nie wymagała operacji, jednak nie odzyskał przytomności, dlatego został podłączony do respiratora. Ocknął się dopiero po czterech dniach.
Gdy otworzył oczy, zobaczył kobietę w białym fartuchu, która poprawiała wazon z białymi liliami. Jasne światło dnia raziło go w oczy, a w pamięci ciągle miał twarz kobiety ze snów. Podniósł się próbując usiąść.
- Ty jesteś...
Kobieta odwróciła się i rozpoznał, że była to Song Qilian.
To właśnie ona opiekowała się nim przez ostatnie kilka dni. Codziennie wymieniała lilie w wazonie na świeże. A teraz widząc, że się ocknął, nalała do szklanki wody.
- Przepraszam – powiedział Xie Lanshan, biorąc od niej szklankę. - Nie chciałem sprawiać ci kłopotu i obarczać cię opieką nade mną.
- Nie masz za co przepraszać – odpowiedziała Song Qilian czarującym głosem. Słowa, które wypływały z jej ust brzmiały niczym poezja, dostojnie i skromnie. Spojrzała na niego i powiedziała ze łzami w oczach.
- Mój syn był wśród dzieci, które uratowałeś.
Dzięki poświęceniu Xie Lanshana, żadne z dzieci biorących udział w wycieczce nie ucierpiało. Największe obrażenia odniósł mały chłopiec, który potknął się podczas zamieszania i ze strachu zmoczył się w spodnie. Właśnie wśród tych dzieci był syn Song Qilian, Liu Chang.
- Dziękuję za uratowanie mojego syna – powiedziała kobieta, pochylając się i delikatnie obejmując Xie Lanshana. - Dziękuję.
Minęło trochę czasu, odkąd czuł miękki i delikatny uścisk kobiety, dlatego instynktownie się spiął, a jego serce zaczęło bić nieco szybciej. Ta niewielka zmiana emocji była prawie niezauważalna, jak kamyk wpadający do spokojnej wody, który rozpryskuje wokół siebie krople.
Song Qilian zamknęła oczy i wtuliła twarz w jego szyję, nie chcąc wypuścić go ze swych ramion.
- Nie musisz mi dziękować. – Xie Lanshan uniósł rękę, próbując odwzajemnić uścisk, ale powstrzymał się, gdy zdał sobie sprawę, że mogłaby to niewłaściwie odebrać. Dlatego poklepał ją jedynie po plecach. - Nie zmieniłem się, tak samo, jak dziesięć lat temu, wciąż jestem gotów oddać życie, by cię chronić.
Nagle drzwi do sali szpitalnej otworzyły się i wszedł przez nie mężczyzna.
- Przepraszam, że przeszkadzam.
Song Qilian szybko puściła Xie Lanshana, słysząc czyjś głos. Dyskretnie otarła zły i spojrzała na gościa, który pojawił się w drzwiach. Po czym poinformowała Xie Lanshana:
- Kapitan Sui odwiedził cię wczoraj, gdy byłeś jeszcze nieprzytomny. Minęło trochę czasu od waszego ostatniego spotkania. Zostawię was, żebyście mogli porozmawiać.
Song Qilian wzięła zwiędłe lilie i przeszła obok mężczyzny, który nadal stał w drzwiach. Był bardzo przystojny, ale w przeciwieństwie do porywczego Tao Longyue i zdystansowanego Shen Liufeia, sprawiał wrażenie bardzo sympatycznej i ciepłej osoby, choć miał niezwykle władczą aurę. Gdy wszedł do środka uśmiechnął się delikatnie.
Xie Lanshan poczuł, jak łzy napływają mu do oczu, gdy podniósł wzrok i zobaczył swojego gościa. Czuł, że jest cały obolały, z głodu burczało mu w brzuchu, w płucach czuł palący ból, miał obite wszystkie kości, jednak zmusił się, by się wyprostować i zawołał poważnym głosem.
- Kapitanie.
Mężczyzna skinął głową i uśmiechnął się szeroko.
- Minęło trochę czasu, A'Lan.
Sui Hong był zastępcą kapitana wydziału antynarkotykowego. To on wybrał Xie Lanshana spośród tysięcy studentów Akademii Policyjnej do pracy w siłach antynarkotykowych.
Wielu wyższych rangą oficerów sił bezpieczeństwa publicznego przeprowadziło inspekcję kadetów. Xie Lanshan widywał ich w Akademii bardzo często. Należeli do dwóch odrębnych kategorii: Pierwsi, to ci, którzy systematycznie pięli się po szczeblach kariery, pracując latami na pierwszej linii frontu, siejąc strach wśród przestępców. Drudzy byli urzędnikami wywodzącymi się ze środowisk politycznych. Dość często przenoszono ich do różnych jednostek, przez co na wszystkich patrzyli z góry. I właśnie przedstawiciele obu tych grup odwiedzali Akademię Policyjną, wzbudzając w kadetach niepewność i ciekawość. Sui Hong wyróżniał się na ich tle, ponieważ wykazywał się życzliwością i troską.
Raz, gdy odwiedził Akademię, Xie Lanshan siedział pod drzewem i rzeźbił nożem małą drewnianą figurkę.
Razem z nim było tam kilku innych kadetów, którzy urządzali sobie sparingi, dając ujście młodzieńczej energii.
Podeszło do nich kilka osób, wyglądających, jak kolejna grupa urzędników, którzy o dziwo, nie robili wokół siebie zamieszania. Xie Lanshan uniósł głowę, by rzucić okiem. Wystarczyło jedno spojrzenie i poczuł ciepło oraz blask, jakby dopiero teraz dostrzegł światło słoneczne przebijające się przez liście drzewa, pod którym siedział.
Wysoki mężczyzna stał przed nim wyprostowany. Jego naturalne jasnobrązowe włosy okalały promienną, przystojną twarz. Mocno wyróżniał się wśród otaczających go staruszków. Xie Lanshan nigdy w życiu nie widział mężczyzny o tak wyjątkowej prezencji.
Tego właśnie dnia Sui Hong zamierzał wybrać przyszłych oficerów, a dokładniej, szukał kandydatów, którzy nadawaliby się na tajniaków w dziale antynarkotykowym. Szukał kogoś, kto mógłby wniknąć w strukturę Złotego Trójkąta.
Xie Lanshan natychmiast wpadł mu w oko. Ten młody kadet sprawiał wrażenie spokojnego i zdystansowanego. I co najważniejsze wyczuł, że te cechy były naturalną częścią jego osobowości.
Sui Hong miał nosa do ludzi i był przekonany, że właśnie trafił na prawdziwy nieoszlifowany diament.
Na drzewie, tuż nad głową Xie Lanshana siedział ptak, który ćwierkał swą pieśń w stronę nieba. Nagle zawiał wiatr i mały ptaszek odrzucony siłą podmuchu, odleciał w pośpiechu. Wiatr powiał mocniej i potrząsnął gałęziami, strącając na ziemię liście i małe robaczki.
Kadeci walczący pod drzewem zaczęli kląć i strącać z siebie liście i owady, bezlitośnie je zabijając. Miażdżone ciała robaczków trzeszczały niczym petardy na festynach. Po chwili kadeci zaczęli się śmiać, traktując to jak zabawę. Xie Lanshan odłożył nóż, podniósł z ramienia gąsienicę, a następnie ostrożnie umieścił ją wśród kępki kwiatów, tuż obok siebie. Po chwili podniósł nóż i wrócił do rzeźby, zatapiając się w swoim świecie.
Sui Hong był zaskoczony tym, co zobaczył.
- Jak nazywa się ten chłopak? – zapytał jednego z nauczycieli.
- Xie Lanshan – odpowiedział zapytany mężczyzna, który dokładnie widział, o kogo pyta Sui Hong, pomimo że patrzyli na całkiem sporą grupkę kadetów. - Tak, wyróżnia się i jest bardzo interesujący.
- Oby to nie były jedynie pozory. – Zaśmiał się Sui Hong, ale był pewien, że ten chłopak ma coś w sobie.
- Na pewno nie jest delikatnym kwiatuszkiem. Ma solidne podstawy proceduralne i świetne zdolności śledcze. Wśród swoich rówieśników jest najlepszy pod względem siły fizycznej – powiedział nauczyciel. - Jedynie mało mówi i nie przepada za kontaktem z ludźmi. Spędza czas na rzeźbieniu w drewnie, jakby zamierzał zostać stolarzem, a nie policjantem.
- Twardy w działaniu, ale powściągliwy w słowach. W departamencie bezpieczeństwa publicznego brakuje rekrutów takich jak on. – Sui Hong szczerze zainteresował się tym młodym mężczyzną. - Mówisz, że potrafi walczyć?
- Oczywiście – przytaknął nauczyciel. - Jeśli chodzi o biegłość w sztuce walki, to dorównuje profesjonalnym zawodnikom.
- Jest aż tak dobry? – Sui Hong zachowywał się, jakby mu nie wierzył. Roześmiał się i powiedział. - Zorganizuj dla mnie sparing, niech powalczy z jednym z moich ludzi. Chcę mu się przyjrzeć.
Podwładni Sui Honga byli prawdziwymi mistrzami sztuk walki, a Xie Lanshan młodziutkim kadetem, bez doświadczenia. Oczywiście komplementy nauczyciela były nieco przesadzone. Jednak duch walki tego młodego chłopaka wywarł na Sui Hongu duże wrażenie.
Za każdym razem, gdy został powalony na ziemię, podnosił się, nie unikał ciosów, nawet, gdy jego rany krwawiły. Ten z pozoru łagodny i chichy młody człowiek miał duszę wojownika, nie bał się przegranej, a tym bardziej śmierci.
Walka trwała, przeciwnik Xie Lanshana przerzucił go przez ramię, zamierzając wyrzucić go z ringu. Jednak chłopak szybko zareagował, w ostatniej chwili chwycił przeciwnika za szyję i pociągnął go ze sobą na ziemię.
Obaj szybko wstali i zaczęli długą wymianę ciosów. Po tej morderczej próbie przeciwnik chłopaka zaczął syczeć z bólu, za to Xie Lanshan milczał jak grób.
- Wystarczy. – Sui Hong wkroczył na ring i zakończył pojedynek.
Spojrzał na bladą twarz Xie Lanshana i jego ramię, wiszące bezwładnie wzdłuż tułowia. Krople zimnego potu spływały z czoła młodego mężczyzny.
- Jest zwichnięte? – zapytał.
Xie Lanshan przygryzł wargę i wydał z siebie ciche westchnienie potwierdzenia.
Sui Hong zręcznie obrócił jego ramię i je nastawił.
- Pracuj ciężko przez kolejne dwa lata. – Sui Hong poklepał go po plecach. - Twój kraj cię potrzebuje.
Komentarze
Prześlij komentarz